Читать книгу Małżeńska fuzja - Jennifer Probst - Страница 5

Оглавление

Stało się.

Zawiodła.

Julietta Conte patrzyła niewidzącym wzrokiem na kremowe ściany swojego mieszkania. Dziwne, że dotąd nie znalazła czasu, żeby je ozdobić zdjęciami lub obrazami. Nieskalane jasne powierzchnie zazwyczaj pomagały jej się zrelaksować i przywodziły na myśl życie, które wiodła: spokojne, uporządkowane. Dzisiaj ich dziewicza doskonałość sprawiła, że Julietta poczuła się zbędna. Jak intruz. Jak duch.

Z jej ust wyrwał się osobliwy dźwięk. Najważniejszy kontrakt, jaki zaproponowano dotychczas rodzinnej firmie piekarniczej La Dolce Famiglia, przeszedł jej koło nosa, ale mowy nie ma, żeby z tego powodu straciła rozum. Owinęła się ciasno jedwabnym szlafrokiem koloru gorącej czekolady, po mięciutkim dywanie przeszła do kuchni urządzonej zgodnie z najnowszymi trendami światowego wnętrzarstwa i napełniła kieliszek wybornym szampanem. Ściszony telewizor grał w tle, lecz poza tym dźwiękiem cisza w domu niemal świdrowała w uszach.

Julietta nie poznawała siebie tego wieczoru. Zdarzało jej się wcześniej stracić kontrakt, rzadko pozwalała sobie jednak na rozpamiętywanie porażek. Tego rodzaju doświadczenia mobilizowały ją do większego wysiłku, więc szybko zabierała się do pracy nad kolejnym zyskownym projektem. La Dolce Famiglia była w doskonałej kondycji finansowej, a dopięcie upragnionej transakcji nie było kwestią życia lub śmierci. Z drugiej strony jednak żałowała unikalnej sposobności do odciśnięcia swego piętna w świecie biznesu i w historii swojej rodziny. Taka okazja wcześniej się jej nie trafiła.

Usłyszała natrętne brzęczenie komórki. Sięgnęła po nią i spojrzała na ekran. Siostrunia. Znowu. Który to SMS tego wieczoru? Trzeci? Czwarty?

Zrobione?

Juliettę ogarnęło zniecierpliwienie. Najmłodsza siostra, poślubiona wreszcie ukochanemu, o którym marzyła latami, była przekonana, że swoje małżeńskie szczęście zawdzięcza miłosnym czarom. To one rzekomo przesądziły o jej zamążpójściu. Naiwniaczka! O ileż łatwiejsze byłoby życie, gdyby wystarczyło zrobić listę cech pożądanych u mężczyzny, spalić ją, zanosząc modły do wszystkich świętych oraz Matki Ziemi, a potem usiąść i czekać! Julietta taktownie próbowała dać siostrze do zrozumienia, że ślub nastąpił nie z powodu zastosowania rad zaczerpniętych z podrzędnej książczyny, lecz na skutek wzajemnej fascynacji dwojga ludzi, którzy byli dla siebie stworzeni. Karina nie uwierzyła.

Stanęło na tym, że wcisnęła Julietcie do rąk tomik oprawny w fioletowe płótno i kazała przysiąc na swą siostrzaną głowę, że kretyńskie zaklęcia miłosne zostaną przez nią wypróbowane. Karina była przekonana, że dzięki czarom właściwy kandydat na męża niezawodnie stanie u drzwi starszej siostry i zmieni całe jej życie. Po wielogodzinnych namowach, w których głównym motywem był zarzut, jakoby prezeska wielkiej firmy piekarniczej, zapatrzona w arkusze kalkulacyjne, nie dbała o swoją przyszłość, Julietta zgodziła się dla świętego spokoju, przekonana, że Karina szybko zapomni o idiotycznej rozmowie i nie będzie do niej wracać.

Minęły dwa tygodnie. Przyszło dwadzieścia SMS-ów. Karina dzwoniła dwanaście razy. Nic nie wskazywało na to, że zamierza odpuścić.

Julietta wystukała odpowiedź.

NIE.

Delektowała się cierpkim owocowym smakiem wina. Otworzyła lodówkę, wyjęła kiść winogron i poirytowana wróciła do salonu. Dlaczego nikt nie chce przyjąć do wiadomości, że samotna kobieta może być szczęśliwa? Julietta wiodła dawniej cudowne życie. Cudowne jak cholera! Dopiero gdy ta kretyńska fioletowa książczyna wdarła się do jej świata, zaczęła się ustawiczna męka. Karina zarzekała się, że czary odprawione wcześniej przez Aleksę i Maggie, jej znajomą oraz obecnie bratową, też zadziałały, a dziewczyny znalazły dzięki nim wspaniałych mężów.

Juliettę ogarnęło poczucie beznadziejności. Walcząc z nagłym atakiem paniki, oddychała głęboko i jednocześnie analizowała swoje odczucia. Rzecz jasna, zazdrościła trochę rodzeństwu, pławiącemu się w urokach małżeńskiego życia, gawędzącemu o rodzinach i wzajemnej bliskości. Od niej – jako singielki – oczekiwano pasjonujących opowieści o niespełnionych miłościach i gorących romansach.

Jasny ekran laptopa, na którym widniało logo La Dolce Famiglia, mrugał do niej szyderczo. Zamiast gadać o romansach, Julietta chwaliła się wynikami sprzedaży i nowymi kontraktami, podnoszącymi prestiż biznesowej familii. W rezultacie nawet mama spoglądała na nią z niepokojem i odrobiną współczucia.

Sięgnęła po winne grono i rozgryzła je. Kwaskowaty sok rozlał się po języku. Merda. O co im chodzi? Czyżby współczesna kobieta nie mogła darować sobie facetów? Seks okazał się przereklamowany, więc Julietta zniechęciła się do niego. Nie dane jej było doznać orgazmu ani zbudować z mężczyzną trwałej więzi; latami się tym zadręczała. W końcu, żeby nie zwariować, postanowiła definitywnie odciąć się od tej sfery życia. Umysł tęsknił za fizyczną bliskością, lecz ciało było skute lodem. Po wielu nieudanych próbach odczucia czegokolwiek w bliskim kontakcie z płcią przeciwną przestała biadolić i zaczęła żyć pełnią życia. Minus seks.

Jej apartament świadczył o zamożności, dobrym guście i życiowych sukcesach. W przeciwieństwie do obu sióstr, które wolały stylizowane meble i tradycyjne toskańskie klimaty, postawiła na minimalizm, nowoczesne wzornictwo i bezwzględną funkcjonalność, przemawiającą do jej potrzeby ładu i porządku. W wysokim salonie od śnieżnobiałych ścian o lekkim połysku odcinały się wyraźnie czarne stoliki ze szklanymi blatami, graficzne szezlongi, wygodne kanapy. Przez ogromne okna do pomieszczeń wlewały się potoki dziennego światła, a wieczorami roztaczała się imponująca panorama rozświetlonego Mediolanu. W kuchni Julietta miała blaty z czarnego granitu i barowe stołki kryte czerwoną skórą. Jadała samotnie, więc nie potrzebowała dużego stołu. Gdy w sprzedaży pojawiały się modne gadżety, kupowała je dla przyjemności. Sprzęty w jej mieszkaniu były kosztowne i supernowoczesne – od komputerów z dostępem do najszybszego internetu po ogromny telewizor, wieżę i głośniki. We wszystkich pomieszczeniach sączyła się z nich dyskretna muzyka.

Julietta, w przeciwieństwie do swej siostry Wenecji, nie była namiętną miłośniczką mody, ale jej markowe kostiumy wyróżniał zawsze doskonały krój. Doceniała piękne ubrania, a kobieca strona jej natury radowała się na widok obficie zaopatrzonej garderoby, w której dominowała skóra, zamsz, jedwab i satyna. Pensję miała wysoką i bez trudu mogłaby kupić obszerną rezydencję, ale wolała mieszkać w luksusowym apartamencie w ruchliwym centrum Mediolanu, bo miała blisko do pracy i była wśród ludzi. Cisza panująca u podnóży nieodległych gór doprowadziłaby ją do szaleństwa. Jadła winogrona, gdy komórka ponownie zawibrowała.

Czego się boisz?

Julietta chwyciła telefon i wbrew swym obyczajom po prostu go wyłączyła, żeby ukarać siostrunię w jedyny możliwy sposób, czyli zmuszając ją do milczenia.

Nie bała się niczego oprócz porażki. Na szczęście od dawna wiedziała, że ciężka praca i ustawiczna czujność owocują życiowym sukcesem. Spod kontroli wymykało się jedynie ciało, więc znalazła na nie sposób. Przyjęła do wiadomości swoje ograniczenia i przestała się nimi przejmować, ale SMS-y Kariny wstrząsnęły nią jak ujrzany niespodziewanie kościotrup z kłapiącą szczęką.

Rozejrzała się po salonie. Jej wzrok spoczął wreszcie na tomiku w płóciennych okładkach, które zdawały się marszczyć w konwulsjach, jakby książka zaklinała i nalegała błagalnie, żeby ktoś wreszcie po nią sięgnął. Julietta wcisnęła ją na półkę, pomiędzy ukochane biografie, ale wyrazisty fiolet wyróżniał się wśród innych grzbietów. Postanowiła dla świętego spokoju przekartkować feralny tom i okłamać Karinę, że zaklęcie zostało rzucone. Taka deklaracja ostatecznie zamknie temat i nie będzie już o nim mowy. Postawiła kieliszek z winem na podkładce, ruszyła ku regałowi i wyjęła książkę. Niewielki kwadratowy tomik wyglądał całkiem niewinnie. Księga czarów. Chwytliwy tytuł. Autor nieznany. Przewracając wiotkie, zaczytane kartki, nie wzbiła chmury czarodziejskiego pyłu. Salon się nie zakołysał. Zero lodowatych powiewów.

Julietta usadowiła się na kanapie, zdziwiona, że całą książkę wypełnia jedno miłosne zaklęcie. Należało sporządzić listę pożądanych zalet potencjalnego wybranka. To nie gwarantowało jednak małżeństwa ani szczęśliwego pożycia. Kopię listy powinno się na wszelki wypadek schować w łóżku pod materacem. Oryginał miał spłonąć w ogniu. Powinna także odmówić modlitewkę do Matki Ziemi oraz wszystkich świętych w niebiosach. Finito.

Tylko tyle?

Julietta pokręciła głową i chwyciła notes, leżący zawsze przy laptopie. Wieczne pióro biegało po białej stronicy. Pisała automatycznie, bez żadnych przerw. Bez namysłu i zastanowienia. Wbrew swoim zwyczajom wyrzucała z siebie tłumione uczucia, przelewając na papier wszystko, czego pragnęła zaznać u boku mężczyzny, choć nie miała na to szans.

Przepisała machinalnie swoje bazgroły, złożyła kartkę na czworo, pobiegła do sypialni i wsunęła ją pod materac. Wróciła do kuchni i sięgnęła po misę ze stali nierdzewnej. Odsunęła szufladę, wzięła zapałki i podpaliła oryginał.

Poczerniały arkusik zwinął się natychmiast. Julietta wachlowała przezornie detektor dymu, obserwując listę znikającą w ogniu. Wypowiedziała nareszcie to modlitewne zaklęcie do Matki Ziemi i łaskawych niebios. Czuła się teraz stłamszona i ze złości dostała rumieńców. Gotowa była udusić Karinę, przez którą zrobiła z siebie idiotkę, ale przynajmniej dotrzymała słowa. Wzięła kilka głębokich oddechów. Kartka obróciła się w popiół.

Julietta była w katastroficznym nastroju, jakby poznała nagle moc przeznaczenia. Serce jej się ścisnęło. Po jaką cholerę zrobiła ten dziwny spis? Zamiast przelewać na papier ukryte pragnienia, należało ograniczyć się do wyliczenia konkretnych cech ewentualnego partnera.

Mniejsza z tym. Nikt się nie dowie o tym wybryku. Wątpliwe, żeby ją podejrzewano o takie idiotyzmy. Niebiosa i Matka Ziemia są raczej małomówne, więc nie ma się czego bać. Mogła czuć się bezpieczna. Chwyciła telefon i wystukała energicznie wiadomość.

Zrobione. A teraz daj mi spokój.

Po sekundzie na ekranie telefonu pojawiła się uśmiechnięta buźka.

Dzięki Bogu. Julietta mogła nareszcie wrócić do swoich spraw i zapomnieć o tym incydencie.

Nastawiła głośniej telewizor, żeby zagłuszyć natrętną ciszę, i udawała, że nie czuje wewnętrznej pustki.

Małżeńska fuzja

Подняться наверх