Читать книгу Czterdzieści pięć lat, które wstrząsnęły Polską - Jerzy Eisler - Страница 8

Оглавление

Tytuł prologu ma nieco prowokacyjny wydźwięk. Dość często bowiem w różnych tekstach, które powstawały w latach PRL, posługiwano się wyrażeniem „droga do Polski” (znacznie rzadziej: „droga do wolnej Polski”). Tymczasem w tym wypadku z pełną premedytacją użyłem określenia „droga do Polski Ludowej” (żeby nie było cienia wątpliwości: mam tutaj na myśli Polskę rządzoną przez komunistów, a nie na przykład przez ludowców), chociaż oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że nie to było celem przytłaczającej większości Polaków w latach II wojny światowej. Natomiast od połowy 1941 roku stawało się to powoli celem polskich komunistów, współdziałających ściśle z decydentami w Moskwie.

Niekiedy można usłyszeć pogląd, że największym nieszczęściem Polski było jej położenie między Niemcami a Rosją. Nigdy jednak nie było ono aż tak złe jak latem 1939 roku, kiedy to Rzeczpospolita stała się celem niesprowokowanej agresji ze strony obu współpracujących wówczas ze sobą jej sąsiadów. Jako jedyne państwo w dziejach świata Polska po 17 września (przez dwa tygodnie) samotnie zmagała się równocześnie z najazdem obydwu totalitarnych supermocarstw: III Rzeszy i stalinowskiego Związku Radzieckiego. Są to fakty na ogół powszechnie znane. Ale już nieporównanie rzadziej dyskutujemy o tym, kim w rzeczywistości byli najeźdźcy, jaką reprezentowali siłę militarną i czy istniała wówczas realna szansa na skuteczne przeciwstawienie się im.

Otóż bez cienia narodowej megalomanii trzeba wyraźnie powiedzieć, że Polsce przyszło wówczas samotnie walczyć równocześnie z dwoma z trzech (tym trzecim były Stany Zjednoczone) najsilniejszych mocarstw ówczesnego świata. Nie jest łatwo wychwalać armię III Rzeszy i nie narażać się zarazem na zarzut gloryfikowania nazizmu. Powiem więc tylko tyle: prawdopodobnie była to najsilniejsza armia, jaka kiedykolwiek istniała w dziejach ludzkości. Dlaczego tak myślę? Otóż nie wyobrażam sobie dzisiaj na świecie militarnej siły, która praktycznie samotnie (z jednym silnym i wiernym sojusznikiem – Japonią, odległą wszakże o 10 tys. km) przez prawie cztery lata, jak równy z równym, walczyłaby konwencjonalnymi środkami z koalicją składającą się ze Stanów Zjednoczonych, Związku Radzieckiego (dzisiaj Rosji), Chin, Wielkiej Brytanii, Francji i czterdziestu innych państw świata. A tak w latach 1941–1945 walczyła III Rzesza.

Równie niezręcznie jest obecnie wychwalać potencjał militarny ZSRR, który – czy się to komuś podoba, czy nie – był jednym z dwóch (obok Stanów Zjednoczonych) bezdyskusyjnych zwycięzców w II wojnie światowej, a przez następne 45 lat ich głównym przeciwnikiem w zimnej wojnie. Nie dałoby się uznać za pełnoprawnych zwycięzców w II wojnie światowej Wielkiej Brytanii ani Francji, które w następnych kilkunastu powojennych latach straciły całe swoje kolonialne imperia rozciągające się na kilku kontynentach. Wracając do ZSRR, należy dodać, że nawet jeżeli – na co wielokrotnie zwracał uwagę najwybitniejszy w Polsce znawca problematyki, Paweł Wieczorkiewicz – we wrześniu 1939 roku na Polskę najechała Armia Czerwona mocno osłabiona przez „Wielką Czystkę”, która w końcu lat trzydziestych przetrzebiła korpus oficerski i generalicję radziecką, a także posiadająca niewiele nowoczesnego sprzętu, który dopiero w następnych miesiącach i latach wchodził do jej uzbrojenia, to i tak przewaga militarna była po jej stronie. Opinii tej – moim zdaniem – nie podważają poważne problemy, jakie ZSRR miał z pokonaniem Finlandii kilka miesięcy później w czasie wojny zimowej.

Nie chciałbym jednak przeciągać tych rozważań. Dodam więc tylko, że latem 1939 roku praktycznie dla wszystkich było oczywiste, że Polska walcząca w osamotnieniu nie miała szans skutecznie przeciwstawić się III Rzeszy; równoczesnego ataku od wschodu praktycznie nie brano w Polsce pod uwagę. Zakładano więc, że w ciągu pierwszych 48 godzin walk nasi sojusznicy: Francja i Wielka Brytania, powinni wypowiedzieć wojnę agresorowi (co z niewielkim opóźnieniem istotnie nastąpiło i pozwalało potem niektórym badaczom w tych państwach głosić, że zobowiązania sojusznicze wobec Polski w 1939 roku zostały wypełnione), a następnie w ciągu dwóch tygodni wystąpić przeciwko niemu zbrojnie.

Bez wątpienia w chwili wybuchu wojny przewaga militarna i techniczna była zdecydowanie po stronie Niemiec. Jeżeli bowiem armia polska liczyła wówczas niespełna milion żołnierzy (mobilizacja była w toku), z czego tylko 550 tys. znajdowało się na linii frontu, to Niemcy nad granicą z Polską dysponowali armią liczącą 1850 tys. osób, a łącznie posiadali pod bronią 2750 tys. żołnierzy. Jeszcze dramatyczniej ta dysproporcja na niekorzyść naszego kraju kształtowała się, gdy porównamy liczby dział (Polska 4,5 tys., Niemcy 11 tys.); czołgów (analogicznie 600 i 2,5 tys.) oraz samolotów (400 i 2 tys.). Polski sprzęt wojskowy w zdecydowanej większości był przy tym przestarzały i ustępował jakością uzbrojeniu armii niemieckiej. Trzeba też pamiętać, że inwazja dokonywała się jednocześnie od północy, zachodu i południa, i w takiej sytuacji skuteczna obrona kraju była praktycznie niemożliwa. Na domiar złego wojna de facto już od pierwszych godzin przybrała charakter quasi-totalny: samoloty Luftwaffe bombardowały polskie miasta i wsie oraz główne szlaki komunikacyjne.

Jednak początkowo Niemcy nie byli w stanie przełamać oporu, tym bardziej że niejednokrotnie żołnierzy Wojska Polskiego wspierała ludność cywilna: pracownicy służb publicznych, kolejarze, pocztowcy, młodzież szkolna – szczególnie harcerze. Wiele obiektów o znaczeniu strategicznym lub choćby tylko symbolicznym broniono znacznie dłużej, niż zakładały pierwotne plany. I tak na przykład gmach Poczty Polskiej w Gdańsku miał być broniony przez godzinę, gdy tymczasem grupa pracowników czyniła to przez prawie dwanaście godzin i skapitulowała dopiero w obliczu użycia przez Niemców ciężkiego sprzętu i miotaczy ognia. Polska Składnica Tranzytowa na Westerplatte, gdzie w chwili wybuchu wojny znajdowały się 182 osoby, miała stawiać opór przez dwanaście godzin, ale po ostrzale przez pancernik „Schleswig-Holstein” była broniona przez tydzień, mimo że Niemcy użyli między innymi lotnictwa bombardującego. Tak długa i bohaterska obrona placówki miała przede wszystkim znaczenie symboliczne i propagandowe. Przez cały ten czas Polskie Radio rozpoczynało komunikaty wojenne od słów: „Westerplatte broni się nadal”, co miało ogromne znaczenie moralne dla całego społeczeństwa, a zwłaszcza dla żołnierzy walczących w różnych częściach kraju.

Wiadomość o wypowiedzeniu 3 września Niemcom wojny przez Wielką Brytanię i Francję w całej Polsce wywołała prawdziwy entuzjazm. Powszechnie wierzono, że sojusznicy przyjdą jej z pomocą i szala zwycięstwa przechyli się na stronę koalicji. Jednak fakt wypowiedzenia wojny Niemcom przez oba zachodnie mocarstwa wcale nie oznaczał, że ich wojska przystąpiły do działania. Ograniczyły się one do zrzucania z samolotów propagandowych ulotek adresowanych do niemieckich żołnierzy i zajęły pozycje obronne na linii Maginota. W ten sposób na Zachodzie rozpoczęła się „dziwna wojna”. Jednocześnie – przynajmniej formalnie – wojna nabrała charakteru wojny europejskiej, a w ciągu następnych paru tygodni, gdy wypowiedziały ją Niemcom francuskie i brytyjskie posiadłości zamorskie (między innymi Australia, Kanada, Nowa Zelandia i Związek Południowej Afryki), stała się konfliktem o zasięgu globalnym.

Jednak w tym czasie sytuacja Polski dramatycznie się pogorszyła. Przed świtem 17 września ze względu na to, że – jak głosiła kłamliwie radziecka nota dyplomatyczna – „państwo polskie i jego rząd faktycznie przestały istnieć”, Armia Czerwona przekroczyła granicę polsko-radziecką, aby „zapewnić ochronę ludności ukraińskiej i białoruskiej”. Był to dokument cyniczny i zawierający informacje nieprawdziwe, wszak władze RP nie opuściły jeszcze terytorium polskiego; przebywały nad granicą z Rumunią, a Wojsko Polskie toczyło w wielu częściach kraju ciężkie walki z Niemcami. Sowieci tym bezprawnym aktem naruszyli dwustronny układ o nieagresji z 1932 roku i następnie przedłużony w 1934 roku, ustalający granicę między dwoma państwami, jak i szereg porozumień międzynarodowych. Nieprzypadkowo radzieckie działania w 1939 roku dość powszechnie nazywano w Polsce „ciosem w plecy”. Na długie lata trwale odcisnęły się też one na relacjach polsko-radzieckich i stosunku milionów Polaków do ZSRR.

Uderzenie Armii Czerwonej na Polskę we wrześniu 1939 roku nie było zresztą symboliczne. W ataku wzięło bowiem udział między innymi 4,8 tys. czołgów i blisko milion żołnierzy (trzydzieści dywizji piechoty, dwanaście brygad zmotoryzowanych i dziesięć dywizji kawalerii). Od pierwszych godzin bohaterski opór najeźdźcy stawiały oddziały Korpusu Ochrony Pogranicza, choć 17 września Naczelny Wódz marsz. Edward Śmigły-Rydz w tzw. dyrektywie ogólnej zalecał „z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony albo próby rozbrajania oddziałów”. Nie potraktowano więc formalnie ZSRR jak agresora i nie wypowiedziano mu wojny, choć w ciągu kilkunastu dni okupował ponad połowę terytorium Rzeczpospolitej.

Już przed wielu laty znakomity historyk Jerzy Łojek nie bez racji wskazywał, że był to ze strony Śmigłego bardzo poważny błąd, który miał znaczące konsekwencje w 1941 roku, gdy Związek Radziecki znalazł się w stanie wojny z III Rzeszą. Gdyby – przekonywał Jerzy Łojek – w 1939 roku Polska wypowiedziała wojnę ZSRR, to blisko dwa lata później znacznie trudniej byłoby Brytyjczykom wciągać Sowietów (formalnie będących w stanie wojny z sojuszniczą Polską) do koalicji antyhitlerowskiej. Można by im – w sytuacji, gdy ponosili latem 1941 roku klęskę za klęską – postawić surowe warunki; nie jest przy tym wykluczone, że także w kwestii nienaruszalności przedwojennej polskiej granicy wschodniej, tzw. granicy ryskiej. Być może także amnestię dla więzionych w ZSRR obywateli polskich udałoby się uzyskać za niższą cenę (na przykład za samo podpisanie pod patronatem Wielkiej Brytanii pokoju polsko-radzieckiego). Inna sprawa, na ile tego typu ustalenia pozostałyby wiążące dla Sowietów, w czasie gdy przystępowaliby do wyzwalania ziem polskich spod okupacji niemieckiej. Wszelako tego rodzaju rozważania należą do modnej i popularnej historii alternatywnej. Dla zawodowych historyków mogą stanowić jedynie „intelektualny dodatek” i ewentualnie uzupełniać analizy o charakterze probabilistycznym.

Natomiast byłoby raczej trudno zaliczyć wyłącznie do nurtu historii alternatywnej próby odpowiedzi na pytanie: na ile agresja radziecka przyczyniła się do upadku państwa polskiego? Czy przyspieszyła polską klęskę, czy też może, gdyby jej nie było, kraj miałby szansę obronić się przed atakiem ze strony Niemiec? Trzeba jednoznacznie stwierdzić, że w 1939 roku Polska nie miała praktycznie żadnych szans samodzielnie skutecznie przeciwstawić się III Rzeszy. Gdyby więc nie radzieckie uderzenie, to wojna obronna trwałaby może dwa−trzy tygodnie dłużej, ale także najpewniej zakończyłaby się klęską Rzeczpospolitej. W najmniejszym stopniu nie może to stanowić jednak usprawiedliwienia dla wojennych kroków podjętych przez ZSRR, tym bardziej że polskie dowództwo miało koncepcję dalszej obrony właśnie na wschodzie, między inymi w oparciu o niedostępne dla niemieckiego ciężkiego sprzętu błota poleskie. Na wschód wycofało się około pół miliona żołnierzy, w znacznej części jeszcze niewyczerpanych fizycznie i psychicznie klęskami w starciach z Niemcami. Radzieckie uderzenie od tyłu uniemożliwiło realizację tych planów.

Zresztą zanim 5 października zakończyły się walki w Polsce, wojska niemieckie i radzieckie nawiązały bezpośrednią współpracę. Już 22 września niemiecko-radzieckie „braterstwo broni” zostało w Brześciu przypieczętowane wspólną defiladą zwycięstwa. Tego samego dnia zostało podpisane między Niemcami a ZSRR wstępne porozumienie dotyczące linii demarkacyjnej, dzielącej armie obu państw wzdłuż Pisy, Narwi, Bugu i Sanu, natomiast 27 września ponownie udał się do Moskwy niemiecki minister spraw zagranicznych Joachim von Ribbentrop, aby następnego dnia podpisać z Wiaczesławem Mołotowem traktat o „przyjaźni i granicach”. O ile na mocy układu z 23 sierpnia Litwa znalazła się w niemieckiej strefie wpływów (w odróżnieniu od Łotwy i Estonii, które od razu „przyznano” Związkowi Radzieckiemu), o tyle we wrześniu Niemcy zrzekli się swych pretensji pod jej adresem, w zamian za co otrzymali radziecką zgodę na okupację Lubelszczyzny i wschodniej części przedwojennego województwa warszawskiego, pierwotnie „przyznanych” ZSRR. W październiku 1939 roku Rosjanie przekazali okręg wileński Litwie za cenę zgody na utworzenie na terenie tego państwa baz Armii Czerwonej. W tym czasie wiedzieli już, że wkrótce – na mocy łączących ich z III Rzeszą tajnych układów – przypadnie im w udziale cała Litwa, włącznie ze scedowaną teraz „wspaniałomyślnie” na jej rzecz Wileńszczyzną.

Jeżeli nie liczyć tego okręgu zajętego przez Litwę oraz skrawków Rzeczpospolitej na południu okupowanych przez Słowację, to terytorium Rzeczpospolitej zostało podzielone między Niemcy i ZSRR. Choć – jak już wspomniałem – formalnie Polska i Związek Radziecki nie pozostawały w stanie wojny, to jednak zarówno polskie władze na uchodźstwie oraz w okupowanym kraju, jak i ogół społeczeństwa uważały ZSRR za agresora i okupanta. Konsekwentnie utrzymywano, że Polska ma w toczącej się wojnie dwóch wrogów oraz że stała się ofiarą czwartego rozbioru. Zresztą dokonujące go oba państwa współpracowały wówczas ze sobą blisko. Trzeba przy tym pamiętać, że przez cały okres Polski Ludowej o okupacji radzieckiej w oficjalnym obiegu krajowym praktycznie wcale nie pisano. W tym ujęciu istniał wyłącznie okupant niemiecki i dlatego między innymi nieporównanie lepiej znane były losy ludności polskiej pod okupacją niemiecką (zarówno w Generalnym Gubernatorstwie, jak i na ziemiach wcielonych do Rzeszy) niż radziecką.

Tymczasem jesienią 1939 roku w obliczu klęski dominowały w Polsce i na uchodźstwie we Francji wzajemne pretensje i przeświadczenie o słabości II Rzeczpospolitej. Dopiero klęska III Republiki w czerwcu 1940 roku zmieniła tego typu oceny. Okazało się, że wspierana przez Brytyjski Korpus Ekspedycyjny oraz lotnictwo i marynarkę wojenną Anglii, a początkowo także przez armię belgijską, uważana przez wielu za pierwszą lądową potęgę Francja walczyła z Niemcami tydzień dłużej. Powszechnie wtedy zrozumiano, że to nie Polska była taka słaba, ale Niemcy tak bardzo silne. Wszelako najważniejsze było to, że niezależnie od klęski militarnej państwo polskie nie przestało istnieć, zachowując ciągłość w postaci władz na emigracji i konspiracji w okupowanym kraju.

W tym miejscu wypada cofnąć się w czasie i przypomnieć, że w latach trzydziestych działająca nielegalnie Komunistyczna Partia Polski – wedle najbardziej korzystnych dla niej powojennych szacunków – liczyła nie więcej niż kilka tysięcy członków w trzydziestopięciomilionowym społeczeństwie. Jej wpływy polityczne były bardzo ograniczone i dość powszechnie uważano ją za „sowiecką agenturę”. W 1938 roku na mocy podjętej na podstawie fałszywych oskarżeń decyzji Komitetu Wykonawczego Międzynarodówki Komunistycznej KPP została rozwiązana, przy czym jej członków – przetrzebionych stalinowskimi czystkami – obowiązywał zakaz zakładania nowej partii. Fakt, że w chwili wybuchu II wojny światowej nie istniała w Polsce partia komunistyczna, naturalnie nie oznaczał, iż nie było tam wówczas komunistów. Ich i tak niełatwą sytuację dodatkowo skomplikował pakt Ribbentrop–Mołotow i radziecka agresja 17 września. Zdecydowana większość z nich starała się zresztą znaleźć na terenach zajętych przez Armię Czerwoną, na których wielu z nich aktywnie angażowało się w prace nad tworzeniem radzieckiej administracji.

Tymczasem w Generalnym Gubernatorstwie już w końcu 1939 roku zaczęły z wolna aktywizować się w konspiracji – liczebnie bardzo słabe – środowiska komunistyczne. Niemniej jednak w latach PRL głoszono, że w ciągu kilkunastu miesięcy powstało ponad sto luźnych grupek i organizacji, nierzadko jednak o zupełnie symbolicznym zasięgu oddziaływania. Były to raczej kilku-, kilkunastoosobowe środowiska i koła towarzyskie niż rzeczywiste stronnictwa polityczne. Zresztą budowanie partii było wyraźnie zakazane przez Moskwę i nazwy „komunistyczna” również nie wolno było używać.

Sytuacja komunistów była przy tym dwuznaczna także i dlatego, że nie bardzo mogli oni występować przeciwko hitlerowcom, skoro ci byli w owym czasie sojusznikami Sowietów. Uległo to zmianie dopiero po niemieckiej agresji na ZSRR, kiedy Moskwa wezwała partie komunistyczne w okupowanych krajach Europy do aktywnego występowania przeciwko III Rzeszy. W wypadku Polski – ze względu na brak partii komunistycznej – musiało to mieć inny charakter i było wezwaniem do uaktywnienia się tych wszystkich rozproszonych grupek i podjęcia przygotowań do zbudowania struktury ogólnopolskiej. Jednak decyzja o powstaniu partii komunistycznej mogła zapaść tylko w Moskwie i tam też wtedy została podjęta.

Wieczorem 27 grudnia 1941 roku z lotniska pod Moskwą wystartował samolot wiozący na swoim pokładzie Grupę Inicjatywną, którą kilka godzin później zrzucono na spadochronach niedaleko Warszawy. W skład tej grupy, która miała za zadanie utworzyć w okupowanym kraju Polską Partię Robotniczą, wchodzili między innymi późniejsi trzej jej kolejni przywódcy: Marceli Nowotko, Bolesław Mołojec i Paweł Finder. Odlot Grupy Inicjatywnej nastąpił w trzy tygodnie po – będącej następstwem podpisanego w Londynie 30 lipca układu polsko-radzieckiego o wspólnej walce z Niemcami – wizycie w Moskwie premiera i zarazem Naczelnego Wodza gen. Władysława Sikorskiego i jego rozmowach ze Stalinem. Jak widać, w końcu 1941 roku radziecki dyktator starał się w kwestii polskiej „grać na dwóch fortepianach”. Miał jednak wobec Polski określone plany i realizował je z żelazną konsekwencją.

Tymczasem 5 stycznia 1942 roku w Warszawie w wyniku działań i rozmów podejmowanych przez członków Grupy Inicjatywnej utworzono PPR, dla której nazwę zawczasu wymyślił sam Stalin. Sekretarzem został Nowotko, a oprócz niego w skład ścisłego kierownictwa weszli Finder i Mołojec. Niemal od razu po powstaniu PPR przystąpiono do tworzenia zbrojnej organizacji komunistycznej: Gwardii Ludowej. Pragnęła ona jak najprędzej zaznaczyć militarnie swoją obecność, biorąc udział w walkach zbrojnych. Było to działanie w znacznym stopniu obliczone na efekt propagandowy: GL nie posiadała wszak ani broni, ani odpowiednio przygotowanych kadr. Jej siły nigdy zresztą nie mogły być porównywane nie tylko do Armii Krajowej, ale nawet do Batalionów Chłopskich czy Narodowych Sił Zbrojnych. Wszelako przez długie lata po wojnie właśnie komunistycznej partyzantce poświęcano najwięcej miejsca, jej dokonania – rzeczywiste lub nie – podkreślano na każdym kroku. Gwardia Ludowa była politycznie podporządkowana PPR. Członkowie PPR niemal automatycznie stawali się członkami GL, natomiast można było walczyć w szeregach GL, nie należąc do partii.

W tym miejscu należy zwrócić uwagę, że historia podziemia komunistycznego w Polsce w latach II wojny światowej pełna jest zagadek i niedopowiedzeń. Wyjaśnianiu ich bynajmniej nie sprzyja kompletne zakłamanie życiorysów licznych działaczy. Bardzo niewiele nadal wiemy na temat powiązań mniej czy więcej formalnych poszczególnych osób z radzieckimi służbami specjalnymi. Jest to tematyka owiana do dzisiaj mgiełką tajemnicy. Niemniej jednak krok po kroku historycy stopniowo wydobywają z niebytu kolejne postacie, wydarzenia, organizacje. Pozornym tylko paradoksem jest, że na temat komunistycznego podziemia napisano po wojnie tysiące książek i artykułów, a tak naprawdę nadal nie wiemy wielu kluczowych rzeczy.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Czterdzieści pięć lat, które wstrząsnęły Polską

Подняться наверх