Читать книгу Czas przed śmiercią: część 3 - Jesper Bugge Kold - Страница 4
ОглавлениеJamesa nagle coś wyrywa ze snu. Wzdrygnąwszy się gwałtownie, otwiera szeroko oczy. Nie ma najmniejszego pojęcia, gdzie się znajduje. Przez chwilę rozgląda się zdezorientowany dookoła, zupełnie nic nie rozumiejąc. Kieruje wzrok na łukowate sklepienie, za plecami czuje twarde oparcie drewnianej ławki i wtedy przypomina sobie, że jest w kościele.
Jak długo spał? Patrzy w stronę okna. Na zewnątrz wciąż panuje ciemność. Musi szybko opuścić kościół i ruszyć w dalszą drogę, zanim nastanie dzień. Coś mu podpowiada, że Francja nie może być daleko. Może to jakiś szósty zmysł albo zwykłe przeczucie.
Skąpe oświetlenie wywołuje w nim dziwne poczucie bezpieczeństwa, jakby było jego powiernikiem i pomagało mu się ukryć. Od czasu rozstania z Byronem nie zamienił z nikim ani słowa i nie słyszał brzmienia własnego głosu. Teraz zaczyna rozmawiać z kościołem, cicho i konspiracyjnie. Miło jest usłyszeć własny głos – czy w ogóle jakikolwiek inny – podczas rozmowy.
Po ścianie przesuwa się jakiś cień – ruch jest szybki niczym znikający powiew wiatru. Nagle kościół wypełniają dźwięki inne niż do tej pory. Muszą tu być jacyś ludzie.
Nagłe uczucie bycia obserwowanym wzbudza w nim grozę. Ktoś na niego patrzy. James przeciera oczy i wtedy ją dostrzega… Przypomina małego trolla albo elfa. Stoi przed nim chudziutka dziewczynka o zaczerwienionych policzkach.
Wpatrują się tak w siebie przez chwilę, która wydaje mu się wiecznością. Po prostu patrzą. Jej oczy są duże i okrągłe, głowa mała i brudna. Drobne ciałko znieruchomiało na jego widok. Jest przerażona. Zresztą trudno się dziwić, bo niby jak on może wyglądać? Wyciąga rękę, żeby ją uspokoić.
Wtedy ona wydaje z siebie przeciągły krzyk, przenikliwe, przeszywające wycie. Cała nawa kościelna wypełnia się tym przeraźliwym dźwiękiem. Przez chwilę mu się wydaje, że wciąż jeszcze śpi. Że dziewczynka jest częścią koszmaru sennego, ale jej wrzask jest zbyt straszny i zbyt natarczywy.
Ten krzyk na pewno zaraz ściągnie tu pastora, więc James musi szybko coś zrobić. Chce ją objąć, żeby przestała krzyczeć, i wyciąga ku niej ręce. Ona się cofa, ale wycie nie ustaje, zaczyna odbijać się echem o sklepienie.
James podnosi się z ławki. Dziewczynka nie spuszcza z niego wzroku, nie przestając krzyczeć. Wtedy on orientuje się, że kościele jest ktoś jeszcze. Że stoi tuż za nim. I nagle otrzymuje potężny cios w skroń jakimś ciężkim przedmiotem. Przeszywa go przeraźliwy ból niczym uderzenie pioruna. Wydaje mu się, że jego głowa stoi w płomieniach. Spomiędzy włosów sączy się krew, kapiąc gęstymi kroplami na ławkę.
Kątem oka dostrzega ogień buchający wielkimi płomieniami znad ułożonych jeden na drugim psałterzy. Instynktownie się odwraca. Za jego plecami stoi druga, trochę starsza dziewczynka. Trzyma ramię uniesione nad głową. Ponownie sunie ku niemu ciężki świecznik. Potem nastaje ciemność. Ostatnie, co słyszy, to krzyk dziewczynki – potem z całą siłą uderza głową o kamienną posadzkę.
Noc się jeszcze nie skończyła. Dziewczynki takie jak one powinny teraz spać. Leżeć beztrosko w łóżkach, tuląc do siebie misia albo inną zabawkę. Ich sny powinny być wolne od bólu, brutalnych przeżyć i smutku. Powinny znajdować się pod opieką troskliwych rodziców, matki i ojca, dla których najważniejszym zadaniem jest strzec ich jak oka w głowie. Dziewczynki nie mają jednak ani matki, ani ojca. Już nie.
Zamiast leżeć w ciepłym łóżku, wędrują same przez zimną noc. Dłoń Marty jest wciąż rozpalona z powodu gorączki. Z jej małego ciałka uleciały wszelkie siły, Astrid musi ją niemalże ciągnąć za sobą. Co chwila ogląda się za wyczerpaną, dzielną młodszą siostrą. Marta ma zamknięte oczy, pozwala się jej prowadzić przed siebie.
Myśli Astrid dręczy niepewność. Gdzie będą spały, co będą jadły? Od czasu zdarzenia u Landgrafów jest wyjątkowo ostrożna i nie ufa nikomu. Nie mogą jednak nocować na dworze, zamarzłyby na śmierć. Znów zaczął padać śnieg, mimo że zbliża się wiosna.
W tej samej chwili Astrid dostrzega iglicę kościelną, tylko dlatego, że akurat oświetla ją księżyc. Na samą myśl o zacisznym wnętrzu kościoła po jej ciele rozchodzi się ciepło.
Idą wzdłuż muru i ostrożnie przechodzą przez bramę cmentarną. Wszystkie dźwięki ucichły. Słychać je dopiero, gdy pod stopami rozlega się zgrzytanie małych kamyczków. Marta ściska dłoń siostry.
Wzdłuż ścieżki ciągną się groby. Po obu stronach widać kopczyki porowatej ziemi, świeżo wykopanej i ponownie zasypanej. Wszystko pokrywa cienka warstwa śniegu.