Читать книгу Czas przed śmiercią: część 1 - Jesper Bugge Kold - Страница 4

Оглавление

Woda uderza delikatnie o kadłub statku miękkimi, chlupoczącymi falami. Normalnie ten dźwięk działałby na Aksela uspokajająco, ale nie dzisiaj. Przypomina mu o promieniach słońca latem, o jolce dziadka, o rozstawianiu sieci, o południowym brzegu Szwecji, który widać zupełnie wyraźnie po drugiej stronie, o jedzeniu kanapek w łódce i o wodzie z sokiem cytrynowym. Ale ponad tym wszystkim będzie kojarzył mu się zawsze z czymś jeszcze: z niepewnością i strachem.

Powinien był wyczuć, że szykuje się coś podejrzanego. Poul, Keld i wielu innych zwolenników nazistów opuściło Komendę Główną Policji tuż przed alarmem przeciwlotniczym. Potem ich tłumaczenia brzmiały jak kiepskie wymówki. Kiedy rozległ się dźwięk syreny, Aksel usłyszał kilka wybuchów, krzyki i strzały. Jakikolwiek opór był bezcelowy, ponieważ Niemcy zdążyli już otoczyć gmach komendy, uzbrojeni w karabiny maszynowe i działa przeciwpancerne.

Ustawiono ich w szeregach bez względu na stopnie służbowe. Aksel stał za komisarzem Ruggårdem, ale w tej sytuacji wszyscy byli sobie równi. Obcesowy zazwyczaj sposób bycia komisarza zmienił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Stał przygarbiony jak szmaciana lalka. Kiedy jeden z żołnierzy oddał w powietrze strzał ostrzegawczy, żeby zmusić ich do milczenia, Ruggård wzdrygnął się niczym przerażone dziecko. Wtedy dopiero wszyscy uświadomili sobie powagę sytuacji.

Zostali przeszukani i rozbrojeni, a później godzinami wyczekiwali na kolistym placu przed komendą. Następnie wyprowadzono ich na Otto Mønsteds Gade i zagnano do podstawionych ciężarówek. Na pace każdej z nich stali niemieccy żołnierze z naładowanymi pistoletami maszynowymi.

Ciężarówki potoczyły się przez ulice Kopenhagi – Vestre Boulevard, Nørre Voldgade, Østre Voldgade, minęły Kościół Szwedzki. Przed oczami wiezionych migały obrazy miasta. Przejechali przez bramę do Frihavnen. Na końcu nabrzeża Langelinje stał zacumowany statek. „M/S Cometa” – przeczytał Aksel na rufie. Statek czekał na ładunek, który właśnie miał wejść na pokład.

W ładowni jest ich stanowczo zbyt wielu. Aksel próbuje przyjąć pozycję, w której byłby w stanie wytrzymać, ale praktycznie nie może się ruszyć. Ustawiono ich obok siebie niczym płócienne worki. W części dziobowej, gdzie się znajdują, brakuje miejsca. Nie mogą stać, nie mogą siedzieć. Ocierają się o siebie plecami, ich nogi plączą się ze sobą. Niemalże pokładają się jeden na drugim.

Statek wciąż stoi zacumowany w porcie. Nadchodzi wieczór, wszystkich ogarnia strach. Niektórzy uważają, że wywiozą ich na Bornholm, inni, że do Niemiec. Jeszcze inni są przekonani, że statek zatonie na otwartym morzu z całym swoim ładunkiem, czyli z nimi.

Aksel myśli, że zakończenie żywota na dnie morskim jest lepsze od wywózki do Niemiec. Docierały do nich różne informacje o obozach koncentracyjnych i słyszeli ich już zbyt wiele, aby uważać je jedynie za obiegowe pogłoski. Jeśli znajdą się w takim miejscu, Aksel najprawdopodobniej nigdy już wróci do domu.

Widzi przed sobą Kammę. Stoi oparta o blat kuchenny. Jej dłoń spoczywa na rosnącym brzuchu. Jego dłoń na jej dłoni. Wkrótce w ich małym mieszkaniu pojawi się kolejny domownik. Myśl o tym, że nie wróci dziś z pracy do domu i nie zasiądzie na swoim stałym miejscu przy stole, że Kamma się do niego nie przytuli, wywołuje nieprzyjemne, kłujące uczucie w podbrzuszu. Kiedy ponownie ją zobaczy? Czy ona w ogóle się dowie, co się z nim dzieje? Jaki czeka go los?

Włazy do ładowni są szczelnie zamknięte. Po dość krótkim czasie robi się duszno: coraz trudniej się oddycha, powietrze jest gorące i nie do zniesienia. Cuchnie olejem silnikowym i ściśniętymi jak sardynki ludźmi. Aksel oddycha przez rękaw, obok niego słychać dyszenie Johannesa. Nie dochodzi tu świeże powietrze, atmosfera gęstnieje, ludzie zaczynają mdleć.

– Do diabła, otwórzcie te włazy! – Aksel uderza z całych sił w ścianę ładowni. – Brakuje nam powietrza!

Johannes pojękuje, z wielkim trudem łapiąc oddech.

– Pomóżcie mi – zwraca się do pozostałych Aksel.

Podczas gdy Erik podpiera ciało Johannesa, Aksel poluzowuje krawat sierżanta i rozpina jego koszulę. Twarz Johannesa jest czerwona jak burak. Jego dłonie błądzą, szukając czegoś, za co mogłyby złapać. Za każdym razem, kiedy wciąga powietrze, wydaje z siebie świst. Aksel ujmuje jego dłoń, a Johannes ściska ją mocno i długo. Potem się trochę uspokaja. Słuchać długi, głośny wdech, a potem silny wydech i jego ciało osuwa się bezwładnie. Johannes nie żyje.

Przez długi czas tkwią ściśnięci ze zmarłym sierżantem pomiędzy sobą. „Będzie po prostu jednym z wielu” – myśli Aksel. – „Na kogo teraz przyjdzie kolej?”

Czas przed śmiercią: część 1

Подняться наверх