Читать книгу Plaża w słoiku po kiszonych ogórkach - Joanna Fabicka - Страница 6

* * *

Оглавление

Ryba zawsze psuje się od głowy, a kobieta od ogona. Z syreniej płetwy zostaje jej tylko szkielet na zupę rybną.

Szczególnie, kiedy wyjdzie za mąż i urodzi dzieci.

Na początku jest jeszcze jako taki pióropusz, jeśli można tak w ogóle powiedzieć o czymś, co jest z natury mokre i wiecznie pokryte śluzem, choć piękne. Mieni się i pręży. Jest jędrne, miłe w dotyku. Nie choruje, nie siwieje, nie trzeba go natłuszczać ani wyczesywać. Ma zawsze dobry humor, zrobiony pedicure i od życia spodziewa się tylko najlepszego.

Szumi na wietrze, szemrze falą, kołysze soczystą tajemnicą spełnienia (o, to mi się udało! Tego by się nawet nie powstydził sam Paulo Coelho).

Ale potem, nocą lub tuż przed świtem, czort wie kiedy, coś się zmienia. Podpełza jakieś złe, coś z innej i obcej krainy, które tylko czyha na spokój ducha i małżeńską harmonię.

Najpierw ogon traci połysk i poślizg, oba słowa zaczynają się na tę samą literę i to nie może być przypadek.

Potem już samo leci. Przy obieraniu ziemniaków zawsze któraś z różnobarwnych łusek odrywa się i niepostrzeżenie wpada do kubła ze śmieciami – rozbłyskuje wtedy na chwilę potężnym atomowym grzybem. Jednak ten błysk jest widocznie zbyt krótki, trwa zaledwie jedną tysięczną nanosekundy, by statystyczna (nazwijmy ją hipotetyczną, żeby nie było tak dramatycznie przeciętnie i szaro) kobieta zdołała go zarejestrować.

Kolejne łuski traci się już łatwiej, szybciej, bez spektakularnych powidoków i zbędnych refleksji towarzyszących przemijaniu – spadają jedna za drugą, jak z kalendarza życia spada rok za rokiem. A więc: w drodze ze sklepu i do przedszkola, na zebraniach szkolnych i w kolejkach do lekarzy. W wannie, z położoną w pośpiechu i byle jak farbą na włosach. Z jedną ręką w nocniku, drugą w ustach, by nie krzyczeć. Na stojąco, na leżąco, na śpiąco, na milcząco. Na jeźdźca, na wznak, od tyłu i do góry nogami – wszędzie pełno łusek! Kobiety wciągają je do odkurzaczy. Spłukują w porcelitowych muszlach, dopiero co wyszorowanych żrącym chlorem. Przypalają żelazkami. Zamrażają w pojemniczkach z napisem: „bigos poniedziałek”, „gulasz środa”, „pyzy piątek”.

Maltretują je i torturują na wszystkie sposoby. Pozbywają się ich niewidocznie dla siebie, choć zauważalnie dla innych. Aż pewnego dnia zostają z łysym, oślizgłym, coraz rzadziej używanym do życiowej nawigacji, kikutem. Syreni ogon obumiera przez lata i w rezultacie w okolicy czterdziestki jest już zupełnie martwy.

I ciebie też to nie ominie. Sama zobaczysz.

Plaża w słoiku po kiszonych ogórkach

Подняться наверх