Читать книгу Mleko z miodem - Joanna Jagiełło - Страница 10
SIERPIEŃ
ОглавлениеZ aplikacji dla kobiet w ciąży:
10 tydzień ciąży
orzech włoski, 5 gramów, 3–4 cm
Serduszko twojego dziecka ma cztery komory! Mózg rozwija się coraz szybciej, dziecko ma powieki, uszy wędrują na swoje miejsce. Może to wydawać się dziwne, ale początkowo rozwijały się na szyi. Twoje dziecko potrafi już połykać płyn owodniowy. Wkrótce, kiedy poczujesz jego ruchy, zorientujesz się, że niektóre smaki lubi bardziej (najczęściej słodkie), a niektóre mniej (ostre).
11 tydzień ciąży
śliwka, 8 gramów, 4–6 cm
W tym tygodniu obserwujemy dynamiczny rozwój głowy. Głowa to połowa długości ciała twojego dziecka!
12 tydzień ciąży
limonka, 18 gramów, 6 cm
Mała istota coraz bardziej przypomina dziecko, ma już nawet malutkie paznokietki! Wszystkie narządy są na swoim miejscu. Prawdopodobnie zaczniesz się lepiej czuć.
13 tydzień ciąży
brzoskwinia, 18–20 gramów, 6–8 cm
W tym tygodniu powinny ustać mdłości (choć nie u każdej kobiety), pojawiają się za to zachcianki. Twoje dziecko wygląda coraz bardziej jak noworodek, choć jego powieki wciąż są zrośnięte, nogi i ręce zaczynają się poruszać, może już ssać kciuk.
14 tydzień ciąży
cytryna, 25 gramów, 8–9 cm
Twarz twojego dziecka kształtuje się i zyskuje ludzki wygląd, dziecko jest bardzo ruchliwe, ale nie jesteś jeszcze w stanie tego poczuć. Całe ciało twojego dziecka pokrywa się włoskami, mogą też pojawić się brwi, a dziecko może już mieć czkawkę.
Linka myślała o tym, że Zwierzak jest wielkości orzeszka, a jednocześnie ma już uformowane serce. Jak to możliwe, że coś wielkości orzeszka może już mieć serce? Nigdy nie była dobra z biologii. Czy mrówki i komary też mają serca? Wygooglowała to.
Mrówka ma serce w odwłoku. Komar też ma serce. Jego układ krwionośny to długa rura, a serce zajmuje dwie trzecie jej długości. Co więcej, owady mają przezroczystą krew.
O rany – pomyślała i nagle to wszystko stało się bardziej realne. – Tylko jak to możliwe, że to coś wielkości orzeszka czy śliwki sprawiło, że moje spodnie już na mnie nie wchodzą?
Wyglądała, jakby się objadła. Co zresztą było prawdą, bo ostatnio jadła jak szalona, wiedząc, że to przecież dla Zwierzaka.
Obudziła się o siódmej z myślą, że jest strasznie, koszmarnie wprost głodna. Ale nie głodna po prostu. Musi koniecznie zjeść kurczaka w sosie słodko-kwaśnym. Wyobrażała go sobie: nieduże kawałki miękkiego kurczaka, warzywa i obłędnie pachnący sos. Pomarańczowoczerwony. Z tego chińczyka przy rondzie. Tylko skąd to wziąć w sobotę o siódmej rano?
Otworzyła lodówkę. Serek wiejski, ser żółty, szynka, pomidory, jogurt, pomarańcze, mleko. Okropne, wszystko okropne. Nie miała ochoty na żadną z tych rzeczy. Musiała zjeść kurczaka w sosie słodko-kwaśnym! Wygooglowała chińczyki w okolicy, budy były czynne od dziesiątej. Wróciła do łóżka, czując łzy wzbierające pod powiekami. Nawet gdyby mogła komuś o tym powiedzieć, nikt by jej przecież nie zrozumiał. Przez chwilę pomyślała, że gdyby Adrian był inny, toby jej takiego chińczyka przywiózł nawet z bieguna północnego. Ale on nie będzie inny.
Nie rozmawiała jeszcze z mamą, choć zdawała sobie sprawę, że już czas. Wolała, żeby to nie było tak, że najpierw zauważy jej brzuch albo ją przyłapie na wymiotowaniu i się domyśli. Choć na razie rzadko rzygała.
– Rzadko rzygam – wychrypiała, a potem rozejrzała się dookoła z niepokojem, czy nikt nie słyszał. Ale przecież była sama.
Roześmiała się. To zabrzmiało jak z hiphopowej piosenki. Albo jak tytuł zespołu muzycznego. Zespół Rzadko Rzygam. Ale tak było. Trochę ją mdliło i kilka razy rzeczywiście puściła pawia, ale wiedziała, że niektóre dziewczyny wymiotują cały czas, więc w sumie nie było tak źle.
Z forum dla młodych matek:
Hej, smuci mnie, że mało utyłam. Dziewczyny, w którym miesiącu nie mogłyście na siebie włożyć swoich rzeczy? Bo ja się martwię, że dziecko nie rozwija się prawidłowo. A jestem już w szóstym tygodniu i nadal wchodzę w dżinsy.
Bunia
Dziewczyny, niby wszystko jest dobrze, a ja cały czas czuję, że coś się nie uda. Że dziecko urodzi się chore i wtedy sobie nie poradzę. Albo że umrę przy porodzie.
Luiza
Dziewczyny, niedawno zaszłam w ciążę, a w tym roku mam maturę. Chodzę do technikum. Mój chłopak nie chce mnie znać, ale mi zależy i na dziecku, i żeby skończyć szkołę. Nie powiedziałam jeszcze rodzicom, a jestem już w czwartym miesiącu. Myślicie, że to się uda?
Paula
Linka każdy dzień zaczynała od sprawdzenia informacji w aplikacji dla kobiet w ciąży, a potem przeglądała fora dla matek. Była w kilku grupach. Na przykład w grupie „Dzieci zimowe” (bo dziecko miało urodzić się w lutym) albo „Młode matki”. Wydawało jej się krzepiące, że tyle dziewczyn ma podobne problemy. Głównie z facetami, którzy nagminnie robili uniki, nie chcieli brać odpowiedzialności za to, co się stało, i próbowali się ze wszystkiego wymiksować. Linka nie wiedziała, czy to ją pocieszało, czy wręcz przeciwnie. Co za świat!
Napisała do Pauli z forum. Może się z nią spotka, zawsze to fajnie sobie pogadać z kimś, kto ma podobne problemy, a Paula była w jej wieku.
Przestała pisać blog. Nie mogła przecież pisać o tym, co przeżywa, a tylko na to miała ochotę. W końcu nikt jeszcze nie wiedział. Może potem do tego wróci. Kiedyś. Teraz zresztą i tak nie miała do tego głowy. W ogóle niespecjalnie miała głowę do czegokolwiek.
Był sierpień, upały, tak jakby lato przypomniało sobie, że musi lepiej wykonywać swoją robotę. Lipiec był chłodny i deszczowy, a teraz było nie do wytrzymania. Do tego ostatnio Linkę ciągle mdliło. I w dodatku musiała to ukrywać przed matką. Jedyną pociechą były wizyty u Natalii, tylko z nią była w stanie szczerze rozmawiać. Kaśce nie powiedziała. W sumie nie wiedziała dlaczego. Udawała, że to dlatego, że Kaśka jeszcze nie wróciła z wakacji, ale czuła, że to wymówka. Tak naprawdę było jej jakoś głupio. Z Adrianem nie rozmawiała. Zablokowała jego numer w komórce. Był tu raz, ale nie otworzyła drzwi. Nie miała ochoty go oglądać. Ale może powinna. Może powinna go okłamać, powiedzieć, że dziecka już nie ma, niech jedzie do tego Londynu, niech spieprza.
Natalia siedziała pod lipą i piłowała sobie paznokcie. Wygląda jak ktoś, kto nie ma żadnych trosk – pomyślała Linka. Ech, tak pod lipą robić sobie manikiur… Może też powinna? Chociaż na chwilę zapomnieć? Ale to, że Natalia wydobrzała, nie znaczyło, że była ślepa na jej problemy.
– Źle wyglądasz – oceniła, gdy tylko podniosła wzrok.
– Ach, no wiesz, wbrew pozorom lato to wcale nie jest najlepszy czas dla kobiety w ciąży – zażartowała Linka.
– Przestań. Co jest? Rozumiem, że Adrianek nie zmienił zdania?
– Nie.
– Myślałam… – Natalia upuściła lakier, ale nawet tego nie zauważyła.
Linka też tak myślała. Oczywiście, zablokowała go w telefonie i tak dalej, ale przecież gdyby coś się zmieniło, znalazłby sposób, żeby jej o tym powiedzieć.
– No ale w ogóle odzywał się? – zapytała Natalia.
– Nie wiem. Zablokowałam go przecież. Nie chcę z nim rozmawiać.
– Przestań. Po prostu się przestraszył. A może już zmądrzał?
– Nie obchodzi mnie to.
– Oj, Linka… Nie mów tak. Przecież nie możesz tak sama…
– Wszystko mogę – zacięła się Linka. – Dam sobie radę. Niektórzy nie zasłużyli na to, żeby być ojcami.
– Musicie porozmawiać. Choćby w sprawie finansów. Poza tym ja nie wierzę, nie Adrian… Przecież znam go od dziecka, zawsze był taki porządny… Moja mama to mówiła: „Bierz przykład z Adrianka. Taki grzeczny chłopiec”.
– Zawsze był grzeczny. I co z tego? Wszyscy takie same fiuty, mówię ci. Wiesz, o ilu takich facetach czytałam na forach?
– Za dużo internetu. Daj mu szansę.
– Szansę? Na co? Że będzie ze mną z litości? W czymś, czego sam nie chce? Przecież on chce studiować w Anglii, chce robić tam karierę! Dziecko mu tylko pokrzyżowało plany!
– To nie znaczy, że nie chce być ojcem!
– Ty też jesteś przeciwko mnie? Też uważasz, że przesadzam?
– Też? A kto jeszcze?
Linka westchnęła.
– Nikt. Tylko ty wiesz i Adrian.
– A mama?
– Jeszcze nie.
– No to niech się lepiej dowie. A teraz… jak chcesz, zrobię ci paznokcie.
– Żartujesz sobie?
– Nie. Potrzebujesz czegoś dla siebie. – Natalia dopiero teraz zauważyła, że otwarty lakier leży na trawie, więc podniosła go i odlepiła źdźbło, które przykleiło się do butelki.
Adrian zadzwonił domofonem. W końcu się odważył. Nawet jeśli jej mama coś mu powie, to trudno. Po prostu musi zobaczyć się z Linką. Ale jej mama otworzyła jakby nigdy nic i powiedziała, że Linka pojechała do Natalii i będzie wieczorem, i zdziwiła się, czemu do niej nie zadzwonił. Wytłumaczył, że chyba coś ma z telefonem, bo co miał powiedzieć? Że go zablokowała, wyklęła, że nie chce nawet z nim rozmawiać? Widocznie ona o niczym nie wiedziała, może o dziecku też nie. Chyba że… Przez chwilę pomyślał, to był ułamek sekundy, ale wystarczająco długi, żeby przyniósł chwilową nadzieję, że może tego dziecka jednak nie ma, że to był jakiś fałszywy alarm! Oby, Boże, oby!
Nie wiedział, dlaczego nie chce tego dziecka. Po prostu. Nie chciał, żeby jego życie zmieniło się aż tak i aż tak nagle. Nie chciał już być ojcem. Dopiero co wyszedł na prostą. Boże, spraw, żeby go nie było! Przecież zdarza się, że dziewczyny mają jakieś problemy, że tylko im się wydaje, że są w ciąży, spraw, żeby to był właśnie taki przypadek! Wkrótce o wszystkim zapomną i będzie jak dawniej. On pojedzie do Londynu, zacznie studia, ona zrobi maturę i przyjedzie do niego, przecież też może tam studiować, czemu nie? Na przykład fotografię. Uwielbia to, on może się zaraz dowiedzieć od ciotki, które uczelnie są najlepsze, mogliby być takim supermałżeństwem, on malarz, ona fotografka, robić razem kupę fajnych rzeczy, a nie pakować się w dzieci, zobowiązania, zostawać tutaj, przecież tu nie ma przyszłości! Boże, żeby jej się to tylko wydawało!
Usiadł na ławce przed blokiem. Poczeka na nią. Nawet kilka godzin, co tam. Miał nadzieję, że ona przyjdzie i powie: „Hej, to był żart, sorry, ale czy może być po staremu?”. Więc czekał. Robiło się coraz później. Było gorąco, mimo że już wieczór. To właśnie sierpień jest najcieplejszy – pomyślał – wcale nie lipiec. Gorące wieczory, chociaż lato przecież niedługo miało się skończyć. Nagle zobaczył ją, jak idzie od przystanku autobusowego.
Szła niespiesznie w obcisłej, białej sukience, i wtedy pomyślał, że chyba już coś widać. Linka zawsze była taka szczupła. Może gdyby ktoś jej nie znał, toby nie wiedział, ale on spostrzegł lekko zarysowujący się pod sukienką brzuszek i tę powolność, która była jakby nie jej. Zawsze była szybka jak puma, jak tygrys, teraz szła tak leniwie. Jakby wcale się nie przejmowała. Tylko jej twarz była smutna.
– Co tu robisz? – zapytała prosto z mostu, jakby nie zablokowała go w telefonie i nie usunęła na fejsie. Jakby naprawdę nie rozumiała, że może warto porozmawiać.
– Czekam na ciebie – przełknął ślinę. – Musimy porozmawiać. Przecież wiesz.
– Proszę bardzo. Co masz mi do powiedzenia? Bo ja mam zamiar urodzić to dziecko!
A więc jednak. Ten zarysowujący się pod sukienką brzuszek nie był przywidzeniem.
– Linka… ja przecież nie chciałem…
– Czego?
Jezu, może porusza się wolniej, ale charakter ma nadal taki sam.
– Przecież ja nie mówiłem, że nie chcę, ja…
– Serio? – jej głos brzmiał, jakby gałąź wkręciła się w szprychę roweru. – To co? Może mi teraz powiesz, że chcesz tego dziecka? Że je razem ze mną wychowasz, że się cieszysz, że pójdziesz ze mną kupić ubranka, wózek i pieluchy, że zostaniesz tutaj, w Polsce, bo jesteś ojcem? No? Powiesz mi to wszystko? Bo jakoś nie było widać tego po tobie, szczerze mówiąc, a i teraz – naprawdę widywałam szczęśliwszych ludzi! Co ty mi ściemniasz?! Po co w ogóle przyszedłeś?
Milczał. Nie wiedział, co ma powiedzieć, zbiła go z tropu. Chciał jej wyjaśnić, że musi się z tym jakoś oswoić, ale przecież nigdy nie zrobi jej krzywdy, że się nią zaopiekuje. Ale nie potrafił. Miał wrażenie, że ona go atakuje, od samego początku. Że to wymknęło mu się spod kontroli, a ona jeszcze sobie z niego robi jaja. Że nie dorósł, że nie da rady. Może skoro ona tak uważa, to rzeczywiście tak jest?
Już sam nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Kiedy tutaj szedł, wydawało mu się, że wie, ale teraz to nie było takie jasne.
– Wiesz co? – wycedziła. – Jedź sobie do tej Anglii. Nie chcę takiego ojca dla mojego dziecka. Poradzę sobie.
– Ciekawe jak? – zapytał, choć to na pewno nie było to, co powinien był powiedzieć.
– Nie wiem jeszcze.
To było szczere. Wyglądała na zmęczoną.
– A zresztą – dodała. – Przecież ty taki jesteś. Przecież nawet do tego Londynu mnie nie zaprosiłeś.
– Och, no wiesz, ciotka…
– Srotka. Taki jesteś, Adrian. Myślisz tylko o sobie. Zawsze tak było.
– A właśnie… co… Co z naszymi wakacjami? Kupiłem przecież namiot i…
– Naszymi czym? Wakacjami? Wiesz co? Żałosny jesteś. Nie ma już niczego naszego, nie rozumiesz? – umilkła. – Zastanów się – dodała nagle zmęczonym głosem – czy w ogóle chcesz w tym brać udział, jakoś pomóc… i daj znać. Ja nie mam zamiaru być z kimś, kto swojego własnego dziecka nie kocha.
Dotknęła ręką brzucha, tak czule go pogłaskała. Zdał sobie sprawę, że to taki zwyczajny dotyk, zwyczajna pieszczota, którą zapewne codziennie ten brzuch obdarza. A on nie potrafi. Chciało mu się wyć. Wiedział, że gdyby wtedy, w tym momencie, coś zrobił, to może by się to wszystko jeszcze naprawiło, wyprostowało, ale on stał jak wmurowany w chodnik, niezdolny do żadnego ruchu, żadnego gestu.
I zrozumiał, że nie będzie dalszego ciągu, że ich drogi się rozejdą, że dawno się rozeszły. Choć nie wiedział dokładnie kiedy.
I dwie rzeczy jeszcze zrozumiał. Że nie zarabia żadnych pieniędzy, a to dziecko trzeba jakoś utrzymać! I że jest najgorszym człowiekiem na świecie. I nikt ani nic już tego nie zmieni.
Linka obudziła się, jak to często bywało, z wrażeniem, że ma kaca. Szkoda tylko, że nic nie piła, ale od kiedy była w ciąży, nic jej już nie dziwiło. Przemknęła do łazienki i puściła wodę. Wszyscy będą myśleli, że się kąpie. Zdrowo sobie porzygała i poczuła się lepiej, ale wiedziała, że to się wkrótce wyda. Jak długo może jeszcze ukrywać ciążę? Bardziej ją jednak martwiło, że jak będzie tak rzygać, to dziecko nie będzie rozwijało się prawidłowo. Znowu weszła na fora.
Dziewczyny, rzygam nawet, jak nic nie jem. Rano, w południe i wieczorem. Jak poczuję jakiś zapach, na przykład ktoś smaży kapustę. Albo po prostu. Jak coś zjem, ale i na głodniaka. Już tak rzygam od trzech miesięcy, martwię się, co będzie z dzidziusiem. Lekarz powiedział, że to normalne. Ale czy to znaczy, że jeśli ja nic nie mogę jeść, to jak dzidziuś rośnie, to on wszystko bierze ze mnie? Słyszałam, że w ciąży robią się zmarszczki i wypadają zęby, czy to prawda?
Marta
Linka obśmiała się z tego posta, ale potem sobie pomyślała, że to jest przerażające. Bo co, jeśli rzeczywiście tak jest? Że dziecko odżywia się jej kosztem? A jeśli dziecko urośnie, a ona umrze? Może gdyby zwierzyła się mamie, to mama by coś na to poradziła? Zbierała się już kilka razy, żeby jej powiedzieć, ale… To musi jeszcze poczekać – pomyślała. Podobnie jak wizyta u lekarza… Przecież w końcu musi się do tego lekarza wybrać… Jest pełnoletnia, może pójść normalnie na NFZ. Ale bała się. Bo co będzie, jak lekarz ją zapyta, co na to jej rodzice i jak w ogóle wyobraża sobie, że to dziecko wychowa? Co, jeśli będzie robił jej jakieś nieprzyjemne uwagi? Wiedziała, że tego nie zniesie, już i tak ledwo trzymała się psychicznie. Albo jeśli okaże się, że z dzieckiem coś nie tak? Jedna dziewczyna na forum napisała, że poszła do lekarza, który stwierdził, że serce dziecka w ogóle nie bije i musiała mieć zabieg. Oczywiście takie myślenie było głupie, ale Linka zdawała sobie sprawę, że cokolwiek by się stało, musiałaby przez to przechodzić sama.
Więc… najpierw powie mamie. Ale znów dochodziła do wniosku, że nie jest na to gotowa. Może jak minie sierpień. W końcu – pomyślała – to jej ostatnie wakacje w życiu. Dlaczego ma się teraz zadręczać tymi problemami, zamiast chociaż trochę użyć wakacji? Co prawda po raz pierwszy nigdzie nie wyjechała. Miała jechać na obóz, ale zrezygnowała, wolała być z Adrianem. He, he. Moje cudowne wakacje z Adrianem – pomyślała. Wyjazd na Hel… Ech. Dupa z Helu, dupa z Adriana, dupa z tego wszystkiego.
– Tylko nie płacz – powtarzała sobie ostrym tonem. – Nie wolno ci płakać. Skup się na tym, jak powiedzieć mamie. I ojczymowi.
A jeśli wyrzucą ją z domu? Nie, nie mogą – uspokajała się, ale czuła lęk. Nie miała pojęcia, jak zareagują.
Na razie pomyślała, że wreszcie napisze do tej dziewczyny, do Pauli, która była w podobnej sytuacji.
Jak tam? Jak Twoja sytuacja? Bo ja też tak mam, w sensie, że mój facet nie chce dziecka i się na mnie wypiął. Ale u mnie… nawet moja mama jeszcze nie wie i nie mam pojęcia, jak jej o tym powiedzieć. Jestem załamana, a jednocześnie chcę tego dziecka.
Linka
Ja też chcę tego dziecka, chociaż to bez sensu. Wszyscy są przeciwko, cała moja rodzina, już nie wiem, co mam robić. Chodzi o kasę, nie zarabiam, bo jestem w technikum, teraz rzucać szkołę to głupota.
Paula
Boże – pomyślała Linka – a co ze szkołą? W ogóle o tym nie pomyślała. Jakoś tak, wydawało jej się… że musi jej się udać zdać maturę, ale co, jeśli nie? Jak się będzie uczyć? Przecież to dziecko będzie takie malutkie? Czy ktoś jej pomoże?
No nic, to następna rzecz, o której będzie musiała pomyśleć. Na razie umówiła się z Paulą, że do niej wpadnie. W sumie fajnie mieć jakąś koleżankę w ciąży. Jej znajomym to pewnie nie grozi – pomyślała Linka z goryczą. Albo z nikim nie sypiają, albo lepiej się zabezpieczają.
Czy żałowała? Oczywiście, trochę tak, bo bała się tego wszystkiego. Adrian ją rozczarował, właściwie powinna być całkowicie załamana, zdołowana i w ogóle się zabić, ale jednocześnie czuła, że obecność tej istoty w brzuchu jakoś ją napędza, daje nadzieję. Nie wiedziała na co, ale jednak. To, że tam w środku siedział Zwierzak, sprawiało, że życie wcale nie wydawało się bezcelowe i bezwartościowe.
Adrian próbował malować, bez skutku. Choć wiedział, że musi. Jeśli chce komuś udowodnić, że to było po coś, musi zająć się malowaniem. Jeśli chce udowodnić, że jego bunt, chęć kontynuowania tego, co zaplanował, opór przed ustawianiem jego życia przez innych, ma jakiś sens, musi się postarać. Sęk w tym, że nic mu już nie wychodziło. Wszystko wydawało się płaskie, pozbawione życia. Ciągle widział Linkę, kiedy przyjechała do niego, nagą Linkę na kanapie, która oznajmia: „Jestem w ciąży”. Czuł, jak nagle jego świat się rozsypuje. Cały czas mu się rozsypywał, i na jawie, i w snach, w których przerabiał tę sytuację wciąż od nowa.
Wściekły zamalował całe płótno na czerwono, a potem na czarno. Miał to w dupie. Skoro już jest złym człowiekiem, może równie dobrze być złym malarzem, kogo to obchodzi. Na pewno nie jego.
Zadzwonił do kumpla jeszcze z gimnazjum, z którym kiedyś spotkali się na ulicy i obiecali sobie, że będą w kontakcie. Umówił się z nim na piwo. Zamierzał się upić. Miał wszystkiego dość. Przecież tak robią mężczyźni, czyż nie? Prawdziwi mężczyźni piją w barze, kiedy mają problemy. A Adrian bardzo chciał czuć się mężczyzną.
Maciek wszedł do knajpy, a Adrian ledwo go poznał, bo kumpel strasznie utył i w ogóle wyglądał staro.
– Co u mnie? Super! – zagrzmiał. – Robię w firmie ojca, budowlanka, nie narzekam. Cztery lane – zwrócił się do drobnej, rudowłosej kelnerki, która przez to przypominała Adrianowi Linkę i była jak żywy wyrzut sumienia. – I orzeszki do tego. No, nie będziemy przecież zamawiać bez przerwy. Albo po trzy od razu, nie? No… – kontynuował. – Dom stawiamy, Karolina nie pracuje, dzieckiem się zajmuje.
– Masz żonę i dziecko?
– No – Maciek pękał z dumy. – Pamiętasz Karolinę? Chodziła do naszej szkoły. Taka czarnula. Pokażę ci.
Wyciągnął telefon i po chwili Adrian oglądał zdjęcia ładnej, szczupłej dziewczyny i bobasa na jej rękach. Kurczę – pomyślał. Może on by mi coś doradził?
Ale nic nie powiedział, sączył tylko już drugie piwo. Dobrze wchodziło. Czuł się jak spragniony koń w upale, który pije wodę z wiadra.
– Syn ma na imię Aleksander. Ładnie, co?
– Ładnie. A nie żałujesz… no wiesz? W końcu to tak… wcześnie na rodzinę.
– Nie żartuj, stary, im wcześniej, tym lepiej, mężczyzna musi syna spłodzić…
– Dom posadzić i drzewo zbudować. Czy tam na odwrót – przypomniał sobie Adrian i czknął głośno. Nie był przyzwyczajony do takiej ilości alkoholu.
– Drzew to akurat będziemy mieć mnóstwo. Już zaplanowane. Jabłonie będą, grusze, morele posadzimy. Swoje przetwory będziemy robić, a nie kupować te sklepowe. Mój wujek ma sady, pomoże nam.
Maciek zamówił jeszcze po dwa.
– No a studia?
– A po co studia? Ludzie po studiach nie mogą znaleźć pracy, a ja mam, co chcę. Na dom nas stać, na wakacje nas stać, Karolina znowu w ciąży. Chcemy mieć trójkę, wcześnie, odchować, a potem jeszcze pożyć. A ty? – zapytał wreszcie. – Co u ciebie?
– Malarstwo będę w Londynie studiował.
– Faaajnie. To się tam urządzisz, tam są perspektywy. A ta twoja laska, widziałem na fejsie, jedzie z tobą?
– Nie. Ma w tym roku maturę.
– Fajna jest, nie? Takie loki, i szczupła. Karolcia to utyła po dziecku. No, przynajmniej jest za co złapać. Ja to ci powiem – nagle zrobił się poważny – że dla mnie rodzina jest najważniejsza. Wiesz, że ja byłem jej pierwszym, nie? No. I to jest, stary, ważne.
Szedł potem na piechotę, nie chciało mu się jechać nocnym. Myślał, że spacer dobrze mu zrobi i chciał zebrać myśli, ale też bał się, że w autobusie się porzyga, bo wypił zdecydowanie za dużo. Dobrze, że ojca nadal nie było, ale by mu zmył łeb! Boże, jak on ma ojcu powiedzieć, przecież musi, musi, przecież nie może tego tak trzymać w tajemnicy! Nikomu się nie zwierzył, ani jednej osobie, nigdy nie potrafił być otwarty. Może na razie nie musiał. Dopóki ojciec nie wróci. Póki nie skończą się wakacje…
Stanął na moście przy koszu na śmieci i zwrócił chyba wszystkie sześć piw, które wypił. Skąd w ogóle ten idiotyczny pomysł z piciem? Żeby zapomnieć? To i tak nie pozwalało zapomnieć, nawet na chwilę. Tylko podsycało ten lęk i poczucie, że jest najgorszym człowiekiem świata. I że cokolwiek by teraz zrobił, to i tak nim pozostanie. Nie chciał kłamać: nie chciał dziecka, nie chciał być ojcem, co ma z tym zrobić? Ma udawać, mimo wszystko?
Linka wysiadła na Wolskiej i sprawdziła jeszcze raz adres na messengerze. Poczuła się nieswojo, chociaż już zdarzało się jej spotykać z osobami, których właściwie nie znała. Ale teraz nie wiedzieć czemu czuła niepokój.
Kiedy Paula otworzyła drzwi, Linka pomyślała: Ona jest taka jak ja, tylko jeszcze dalej. Nie do końca wiedziała, co to miało znaczyć. Chyba że Paula ma większy brzuch. Ale było jeszcze coś. To mieszkanie: zapuszczone, straszne, wszędzie walały się ciuchy, puszki, opakowania po mrożonej pizzy.
Paula wzruszyła ramionami.
– Kiedyś więcej sprzątałam, ale teraz nie mam siły. No wiesz – uśmiechnęła się.
Podały sobie ręce jak wspólniczki w jakimś czarnym interesie.
– Nie no, on się wyparł, mówi, że nie jego. – Wypuściła dym przez okno. Linka nie rozumiała, jak można palić w ciąży, ale Paula nie miała z tym problemu. – Matka wściekła, ojczym też, że nie ma jak dzieciaka wychować! Normalnie żałuję, a ty?
– Ja?
– No ty. Jak tam ten twój?
– Nijak – Linka wzruszyła ramionami. – Nie rozmawiam z nim. Niech sobie jedzie do Londynu na studia.
– A z nim nie możesz się zabrać?
– Mam maturę. Poza tym on chyba nie chce dziecka i mnie.
– Ale hajs będzie dawał?
– Nie wiem.
Tak naprawdę to niewiele na razie myślała o pieniądzach. Wydawało jej się to upokarzające.
– Niech płaci, jak będzie w Londynie, to zarobi, nie?
– No nie wiem, będzie tam studiował…
Paula spojrzała na nią, jakby urwała się z choinki.
– Ale w jakiejś knajpie może dorobić, nie? Na dziecko.
– Może…
– Ten mój to dzieciorób. Już na trójkę alimenty płaci, moje czwarte. Kasę to chyba we śnie zobaczę.
Jezu, ta to ma naprawdę przerąbane – pomyślała Linka. – Facet ma czworo dzieci?
– Dlaczego nie jest z żadną z tych kobiet?
– Jakbym to wiedziała – skomentowała Paula – tobym nie była następna.
– No tak.
Linka rozejrzała się jeszcze po zaśmieconym mieszkaniu i pomyślała, że chyba już chce stąd iść, choć nie do końca wiedziała dlaczego. Po prostu przy tym lokum jej własny dom rodzinny wydał jej się bezpieczną przystanią. Z mamą, ojczymem, Kajem. Bała się, że jak im powie, zburzy tę przystań.
I jeszcze czegoś się bała. Chodziło o mamę i o Kaśkę. Przecież ciąża Linki sprawi, że mama wróci do tamtych wydarzeń. A co, jeśli znowu zachoruje? Linka wiedziała, że depresja to podstępny potwór i potrafi zaatakować w każdym momencie życia. Sporo o tym czytała, kiedy już dowiedziała się, co wtedy działo się z mamą. I było jeszcze coś. Linka bała się, że będzie jak mama. Że i ona zawali sprawę, że odda dziecko, że po prostu złamie się jak brzózka. Co wtedy? Bo dziecko nie będzie miało ojca, podobnie jak Kaśka nie miała ojca, który by jej bronił. Co, jeśli ona nie da rady, a jej rodzina nie będzie chciała wychowywać jej bachora? Czy wtedy jej dziecko też trafi do domu dziecka? To może rzeczywiście lepiej byłoby… Nie! Nawet tak nie myśl, przestań! Wszystko będzie dobrze! Miliony kobiet rodzą dzieci i wiele z nich wychowuje je same i dają radę! Przestań! Te złe myśli zabijają ciebie, zabijają wszystko, co dobre!
Ale jak z nimi walczyć? To nie opryszczka ani chore gardło, nikomu jeszcze nie udało się wynaleźć lekarstwa na niechciane myśli. Więc panoszyły się teraz po jej głowie i było ich coraz więcej.
Przez połowę sierpnia były tylko we dwie: mama i Linka. Kaj i Adam spędzali ten czas u wujka, brata Adama. To miały być „męskie wakacje”, bo wujek wynajął cały dom na Mazurach. Łowili ryby, pływali w jeziorze, pogodę zresztą mieli bajkową. Mama chodziła co rano do pracy, Linka się wysypiała, a potem albo nie robiła nic specjalnego, albo jeździła do Natalii. Na szczęście mama nie wypytywała jej o nic. Linka powiedziała jej, że jednak nie pojadą z Adrianem na wakacje, bo znalazł sobie pracę, a ona kiwnęła tylko głową i niespecjalnie się tym przejęła. Nie pytała też, dlaczego w ogóle się nie spotykają. Zresztą, nie wiadomo nawet, czy to zauważyła, zazwyczaj wracała późno. Tłumaczyła, że teraz, kiedy ich nie ma, może podgonić projekty. Jasne. Biedna mama, całe życie tyle pracowała, Linka nawet nie wiedziała, czy oprócz pieniędzy ma z tego jakąś satysfakcję. Odnosiła wrażenie, że ta wielka firma wysysa z mamy całe życie.
Rzadko wracały do sprawy Kaśki, w zasadzie – nigdy. Dopiero trzy lata temu Linka dowiedziała się, że ma siostrę. Że mama miała jeszcze jedno dziecko, które urodziła tuż po tym, jak w wypadku samochodowym zginął ojciec Linki. I że nie poradziła sobie z tym, więc oddała je do „bidula”, gdzie Kaśka długo czekała na adopcję. Miała problemy zdrowotne, nikt nie chciał słabego i chorowitego dziecka. Teraz Kaśka miała rodziców adopcyjnych, a po porażeniu mózgowym nie było śladu. Mama Linki próbowała ją odnaleźć, w końcu stało się to przypadkiem – dzięki Lince, bo już wtedy chodziły do jednej klasy…
Linka wówczas niewiele o tym myślała, ale teraz zastanawiała się coraz częściej, dlaczego właściwie nikt z rodziny mamie nie pomógł. Dlaczego krakowska babcia nic nie zrobiła? Czy naprawdę nie mogła zaopiekować się maleństwem? Bała się pytać. Z mamą niełatwo się rozmawiało. Niby wszystko było dobrze, ale Linka zawsze czuła, że jest w niej jakiś cień. Że te wydarzenia z przeszłości, nawet jeśli ujawnione i rozwiązane, pozostaną w niej na zawsze. Może po prostu pewnych rzeczy nie można sobie wybaczyć?
Dzwonek do drzwi był zwiastunem powrotu Kaja i Adama. Zaraz w domu znowu będzie tłoczno i wesoło. Kaj niczym torpeda wleciał do środka, skoczył na Fikusa, potem na Linkę, mało się nie przewróciła. No, oczywiście Kaj nie ma pojęcia, że teraz nie można na nią skakać, bić się z nią ani jej popychać. Skąd ma to wiedzieć?
– Kaj, zwariowałeś?! – krzyknęła.
Ale on nie słuchał, bo wciągał do środka dwie wielkie, pomarańczowe walizy, próbując się przed nią popisać.
Jej wielki brat. Kiedy tak wyrósł? Przecież niedawno prowadzała go do przedszkola. A teraz niedługo już będzie w trzeciej klasie. Oby sobie poradził… Ostatnio okazało się, że ma dysleksję, trzeba z nim robić specjalne ćwiczenia. Obiecała pomóc, co oznaczało, że resztę wakacji spędzi na uczeniu Kaja czytać.
Kaj był nieziemsko brudny i megaszczęśliwy. Ech, fajnie byłoby na chwilę wrócić do takiego dzieciństwa, kiedy najważniejsze było wyszaleć się, wybiegać, a człowiek nie musiał stawać ani przed trudnymi wyborami, ani wiadomościami zmieniającymi całe życie.
Adam wyglądał na zmęczonego podróżą i trudno się było temu dziwić: wypakowany po brzegi samochód i dziecko, które może łatwo było prześcignąć w czytaniu, ale trudno we wszystkich innych aktywnościach.
– Ma sraczkę, niestety – obwieścił i wszyscy zrozumieli, że mówi o Kaju, a Linka instynktownie odskoczyła na bok.
– Już nie mam – zaprotestował Kaj. – Miałem, bo dziadek kazał mi jeść stare elementy z kurczaka. Mówiłem, że są ohydne.
Linka parsknęła śmiechem.
– Elementy z kurczaka? – zapytała zdziwiona mama, próbując jednocześnie wytrzeć Kajowi nos. Wyrywał się, nie znosił tego.
– Kupiliśmy kurczaka na zupę i na opakowaniu było napisane „elementy z kurczaka” – wyjaśnił Adam. – Ale wcale nie były stare.
– A w aucie rzygałem, bo tata dał mi tylko suchą bułkę i utkwiła mi w żołądku. Mówiłem, żebyśmy poszli do KFC.
– Może zmienimy temat? – westchnął Adam. – Zaraz sam chyba dostanę… Od samego gadania.
– Nie ma gorączki – stwierdziła mama.
– Oczywiście, że nie mam gorączki, dlaczego mam mieć? – zdziwił się mały i zawołał psa, który pośliznął się na dywaniku i zaczął szczekać wniebogłosy.
Cóż, Linka wiedziała, że na co jak na co, ale na nudę nie będzie teraz narzekać.
Szybko okazało się, że musi zapomnieć nie tylko o świętym spokoju, ale i o prywatności, której przestrzeganiem Kaj w ogóle się nie przejmował. Właśnie rozebrała się, żeby się wcześniej wykąpać, bo czuła się strasznie tym dniem zmęczona, kiedy Kaj wparował do łazienki. Próbowała się zasłonić, ale był szybszy.
– Gruba jesteś – rzucił, a ona zmartwiała. Więc to jednak widać?
– Jadłam pizzę – skłamała. – Dużo pizzy.
– Aha.
Dalej stał i na nią patrzył, i dopiero kiedy minął pierwszy szok, wypchnęła go z łazienki. Miała nadzieję, że z nikim nie podzieli się swoimi spostrzeżeniami.
Zamknęła dokładnie drzwi i przyjrzała się sobie w lustrze. Czy rzeczywiście było coś widać? Czy to możliwe?
Dziewczyny na forach pisały, że przez pierwsze trzy miesiące nic nie widać, a inne, że to tylko jeśli jest się pulchnym, a u chudych dziewczyn brzuch wychodzi wcześniej. A ona przecież zawsze była chuda. Cholera jasna!
Wściekła wzięła prysznic i przebrała się w dres. Usłyszała pukanie do łazienki, więc otworzyła.
– Nie masz podpasek? – wyszeptała mama. – Skończyły mi się.
Poczuła, że robi się czerwona. Podpasek? Rzeczywiście, na pewno ma podpaski, chyba stare i zakurzone. Nie używała ich już przecież od jakiegoś czasu.
– Zobaczę w pokoju.
Szybko wyszła z łazienki, żeby mama nie zauważyła jej zmieszania. Na szczęście nigdy nie była szczególnie spostrzegawcza.
Znalazła w pokoju kilka i wcisnęła jej do ręki. Miała nadzieję, że nie ma już wypieków. Od tego wszystkiego zrobiło jej się niedobrze. Powiedziała Kajowi, że jadła pizzę, ale tak naprawdę to nic nie jadła, bo były tak przejęte przygotowaniami do przyjazdu wakacjowiczów, że zapomniały o obiedzie. Mama obiecała, że coś fajnego ugotuje na kolację, pytanie tylko, czy ona będzie w stanie to tknąć.
– Chciałam zrobić w panierce, jak w KFC, ale skoro Kaj ma chory żołądek, udusiłam – mama postawiła na stole miskę z duszonym kurczakiem. – Tylko z marchewką i odrobiną śmietany.
Kaj wyglądał na zawiedzionego.
– Mamo! Nie mam żadnych problemów z żołądkiem.
– Jak jutro będziesz zdrowy, to nawet zabiorę cię do KFC.
To go uspokoiło i zaczął dziobać marchewkę.
Linka poczuła, że ta potrawa pachnie ohydnie. Nic nie mogła na to poradzić, ale tak teraz miała, i zupełnie nie zależało to ani od jakości dania, ani od zdolności kucharza. Z drugiej strony wiedziała, że powinna jeść, dla siebie i dziecka, i że to, co ugotowała mama, na pewno jest zdrowe. Ale nie miała ochoty na mdłą potrawkę. Kiedy wzięła łyżkę kurczaka z sosem do ust, poczuła, że żołądek przewraca jej się na drugą stronę. Ledwo zdążyła do łazienki. Puściła wodę, ale i tak na pewno wszystko słyszeli. Wyszorowała starannie zęby i wróciła do stołu.
– Jak się czujesz? – zapytała z troską mama.
– Lepiej. Jakoś… nie czułam się dobrze. Nie będę nic jadła.
– Widzisz, jednak to wirus – mama zwróciła się do Adama. – Mówiłam ci. Mamy stoperan, jakby co?
– Nie wirus! Przejadła się pizzą! Dlatego jest taka gruba, a teraz rzygała – paplał Kaj. – Ja też rzygam, jak się przejem.
– Kaj, przestań! – krzyknęła mama. – Co to w ogóle znaczy?
Adam patrzył w telefon. Mogła się założyć, że już ma dość rodzinnego życia.
Linka wzięła głęboki wdech.
– To nie wirus, ani się niczym nie przejadłam. Jestem w ciąży. Będę miała dziecko.
Zapadła cisza. Wszyscy zamarli, jakby ktoś zrobił pauzę w oglądanym serialu.
Nagle Kaj wrzasnął, aż wszyscy podskoczyli:
– Linka będzie miała dziecko! Linka będzie miała dziecko!
– Zamknij się – fuknęła mama, a Kaj, do którego nigdy tak nie mówiła, zaraz się rozpłakał, ale poskutkowało: przestał wrzeszczeć.
Linka czekała przez chwilę, co powiedzą, ale ponieważ nikt nic nie mówił, wstała i poszła do swojego pokoju. Też już miała tego wszystkiego po dziurki w nosie. I mimo iż wiedziała, że długo nie będzie sama, musiała choć przez chwilę przygotować się do tej rozmowy.
– Jak to w ogóle możliwe?
Co za pytanie? – pomyślała Linka.
– Ja nawet nie wiedziałam, że wy…
– Mamo, mam osiemnaście lat – powiedziała spokojnie. – Nie sądzisz chyba, że miałam zamiar zostać zakonnicą?
– Tylko żarty ci w głowie. A jak jesteś taka mądra, to jak mogłaś dopuścić… Nie zabezpieczaliście się?
– Owszem – bąknęła. – Brałam tabletki.
– Tabletki! Od kiedy? Kto ci je przepisał?! Dlaczego nie zapytałaś mnie o radę!
– Mamo… – zaczęło ją to irytować. Spodziewała się awantury, ale miała nadzieję, że porozmawiają jednak jak człowiek z człowiekiem. – To naprawdę nieistotne. Brałam, ale coś poszło nie tak. No dobra, schrzaniłam sprawę – poczuła, że zaraz się rozpłacze. Przecież i tak było jej ciężko, nie miała ochoty wchodzić w szczegóły.
– Który to w ogóle miesiąc?
– Trzeci – westchnęła Linka.
– A Adrian? Co wy właściwie zamierzacie?
Tak, to był jednak ten moment, którego bała się najbardziej. Jak ma jej to powiedzieć?
– Chcecie wziąć ślub?
Och, mamo, gdyby wzięcie lub niewzięcie ślubu było tutaj największym problemem, skakałabym pod sufit – pomyślała Linka.
– I co z twoją maturą?
– No, to zależy.
– Od czego zależy?! – Teraz mama już wrzeszczała.
– No jak to od czego. Od tego, czy ktoś mi pomoże, czy nie.
– Trzeba natychmiast porozmawiać z ojcem Adriana! No i z samym Adrianem!
Och, mamo, żebyś nie przeżyła szoku!
– Daj mi do niego telefon, do jego ojca.
– Nie mam do niego numeru.
– No dobrze… – wyciągnęła telefon z kieszeni. – To Adrian mi go da.
– Jest po dziesiątej, mamo. Poza tym… jego ojciec jest na jakiejś konferencji.
Boże, co za szczęście, że jest późno – pomyślała.
– Źle się czuję. Chcę iść spać. Możesz iść? – poprosiła.
Mama jeszcze kilka razy westchnęła, a potem sobie poszła. No tak, tak naprawdę to nigdy nie potrafiły ze sobą rozmawiać.
Linka była zmęczona. Umyła zęby, założyła stary T-shirt i wsunęła się pod koc. W pewnym sensie czuła ulgę, że ta rozmowa już się odbyła. Nawet nie wiedziała, kiedy zasnęła.
Ewa Barska, matka Linki, nie czuła ulgi. Usiadła na sofie i schowała twarz w dłoniach.
– Położyłem Kaja – powiedział Adam. – Chcesz… chcesz o tym porozmawiać? A może zrobię ci herbaty?
– Nie, dzięki. Mam wodę. Muszę to przemyśleć.
– Hej, głowa do góry. Przecież to nie koniec świata. Adrian to dobry chłopak, dojrzały, jakoś to sobie ułożą. A może smutno ci, że zostaniesz babcią? W twoim wieku… – spróbował zażartować.
– Przestań. To po prostu… Ona jest taka młoda.
– Ty też byłaś młoda!
– Ale nie aż tak, a poza tym…
Pogłaskał ją po dłoni, ale cała zesztywniała.
– Też miałaś problemy, i to gorsze – szepnął. Bo przecież miała. Tylko że prawie o tym nie rozmawiali. On wiedział, że przeszłość tkwi w niej jak drzazga, która tak wrosła w ciało, że prawie się jej nie czuje, ale gdyby próbować ją wyciągnąć, ból mógłby okazać się zbyt duży, żeby go znieść.
– Nie chcę o tym rozmawiać, przepraszam – powiedziała, ale przytrzymała jego dłoń. To przecież nie miało z nim nic wspólnego. On był wszystkim tym, co najlepsze. To dla niego wyrzekła się przeszłości i kiedyś postanowiła do niej nie wracać. Przez jakiś czas, ile mogła. Dla niego żyła w kłamstwie, bo za bardzo się bała, że jeśli dowie się o Kasi, nie będzie chciał z nią być. – Kocham cię, Adam – dodała. – Dziękuję, że jesteś.
– W porządku. Ja też cię kocham. Mam nadzieję, że kiedyś… bardziej się otworzysz.
Kiwnęła tylko głową. A potem udawała, że czyta, ale jej myśli dryfowały w przeszłość. Długo siedziała w ciemności i przypominała sobie, jak czekała na pierwsze dziecko. A potem następne. Może mogłaby być dla Linki czulsza, niż jej matka była dla niej.
Kraków, marzec 1999
– Musisz im powiedzieć, to w końcu twoi rodzice! – Żbik wychylił jednym haustem resztkę piwa i zgniótł puszkę. Po piwie robił się strasznie gadatliwy. – Jesteś już w piątym miesiącu, co, może im powiesz, jak dziecko się urodzi?
– Może. Są na mnie obrażeni, a szczególnie ojciec. Przecież wiesz.
– Wiem. To ja mógłbym być obrażony, i w sumie jestem, ale to twoi rodzice! Cholera, trzeba mieć szacunek do rodziców! Powiedz chociaż matce. No chyba możesz do niej po prostu zadzwonić.
Pewnie ma rację – pomyślała wtedy. Mówił z sensem. Chyba rzeczywiście to ona powinna ustąpić, szczególnie że matka i tak… Dobrze wiedziała, jak wygląda życie z jej ojcem.
– Okej – powiedziała. – Nie pij więcej, proszę – poprosiła, bo widziała, że znowu otwiera lodówkę.
– Nie przesadzaj – wzruszył ramionami. – Dwa piwa mogę wypić. W końcu jeszcze nie rodzisz.
Westchnęła. Jakoś to wszystko było… inaczej. Inaczej niż na początku.
Zbyszka, zwanego przez kumpli Żbikiem, poznała w punkcie ksero. Ona, studentka trzeciego roku polonistyki, właśnie kończyła kserować notatki, on wpadł, żeby wydrukować jakieś faktury, bo jego domowa drukarka odmówiła posłuszeństwa. I kiedy odchodziła od samoobsługowego ksero z całym plikiem skserowanych kartek, potknęła się o wycieraczkę i te wszystkie kserówki spadły mu prosto pod nogi. Natychmiast rzucił się, by je pozbierać, ona też rzuciła się prawie na kolana i tak się spotkali na tej wycieraczce.
To było jak grom z jasnego nieba. Żbik: piękny, z brązowymi, kręconymi włosami, wysoki. Już po studiach, informatyk z pieniędzmi i pozycją. A jednocześnie wciąż taki chłopięcy i tak niezwykle pociągający. I ona była niezwykle pociągająca, ze swoimi ciemnymi włosami prawie do pasa, smukła jak łania, o przejrzystych, szarych oczach i pięknie wykrojonych ustach. Z tego spotkania musiało, po prostu musiało coś wyniknąć. Charaktery co prawda mieli różne: on był głośny, ona nieśmiała, on gadatliwy, ona raczej introwertyczna, on uwielbiał sport, adrenalinę, imprezy, ona wolała się uczyć. On marzył o ekscytującym życiu, wyjazdach, ale i o założeniu rodziny, zbudowaniu domu, posadzeniu drzewa, a jeszcze lepiej wielu drzew. Ona… cóż, marzyła o tym, żeby się rozwijać. A najbardziej skrycie: żeby zostać na uczelni, zrobić doktorat. Kręciła ją nauka. Ale przecież przeciwieństwa się przyciągają, każdy to wie.
Wkrótce Żbik i Ewa byli nierozłączni. Najczęściej spotykali się u niego albo gdzieś razem łazili, bo on nie umiał zbyt długo wysiedzieć w domu. Imprezy, koncerty… U niej byli tylko dwa razy. I o te dwa razy za dużo.
Za pierwszym razem tak po prostu wpadł. Niezobowiązująco. Ale uważała, że pora, żeby rodzice go poznali. Tak bardzo się bała, co powie ojciec. Właściwie to ze sobą nie rozmawiali ani przez chwilę, ale ojciec znielubił Żbika, nawet nic jeszcze o nim nie wiedząc.
– Wybij go sobie z głowy – rzucił wtedy, a matka przytaknęła, jak zawsze.
– Dlaczego? – zapytała.
Ale on nie chciał z nią rozmawiać. Machnął tylko ręką. Wtedy już rzadko otwierał usta. Siedział w swoim pokoju, patrząc tępo w ścianę. Albo pił. Albo spał po lekach. Nawet na matkę wrzeszczał mało i dawno nie podniósł na nią ręki. Tak jakby nie miał siły. Tabletki odbierały mu chęć nawet do tego. Ewa takiego ojca bała się bardziej. Był jak zombie. Z tamtym umiały sobie radzić, nauczyły się przez lata. Trzeba było schodzić mu z drogi, nasłuchiwać, patrzeć, w jakim jest humorze. Kiedy był w dobrym, dało się żyć. Nawet fajny był, z poczuciem humoru, fantazją. Czasem. A kiedy wpadał we wściekłość, potrafił pchnąć matkę czy ją uderzyć. Niby nic poważnego, ale Ewa zawsze się bała. Na nią nigdy nie podniósł ręki. Tylko krzyczał. Ewa nawet myślała, że gdyby i ją źle traktował, to może matka by się z nim rozwiodła. Ale ona uważała, że tyle przeszedł… Gdyby można było mieć doktorat z wybaczania, to na pewno by go już miała. Przedtem znały jego humory, jego wściekłość i powrót do krainy łagodności. A teraz… Prawie się nie odzywał, to było jak żyć przy tygrysie gotującym się do skoku.
Dlaczego powiedział, żeby wybiła go sobie z głowy? Było jej przykro. Jednak ojciec to ojciec. Myślała, że się może nawet ucieszy. Że jest normalna, że ma chłopaka. Ale on już zniknął w swoim pokoju.
A Ewa sobie Żbika z głowy nie wybiła. Wręcz przeciwnie – wbijała go sobie do głowy coraz bardziej. Szczególnie że był nadzieją na wyniesienie się z domu. Na normalność.
No a ten drugi raz, kiedy postanowili powiedzieć o ślubie i o tym, że się wyprowadza, i przyszli razem z matką Żbika, która specjalnie przyjechała spod Warszawy, to już była prawdziwa katastrofa. Prawdziwy wybuch. I dlaczego? Jest straszny – pomyślała wtedy. Jest jak… nazista.
– No, to jest wasza decyzja – odcięła się matka. Światło lampy odbijało się w jej okularach jak w dwóch lustrach. – Obyście jej nie żałowali.
Po tym wybuchu ojciec już tylko milczał. Milczał na dzień dobry, potem wrzeszczał, potem znowu milczał, a jak powiedzieli o ślubie, to po prostu wyszedł z pokoju.
Żbik siedział wbity w fotel, a Ewa się wstydziła, tak bardzo się wstydziła.
– Dlaczego pani mnie nie lubi? – zapytał, jak to Żbik, całkiem otwarcie. – Bo mąż… To rozumiem. To nie jest łatwe.
– Ależ nie. Ja?
Ewa nie mówiła nic, jak to ona. Dalej się tylko wstydziła.
– Może nie powinniście się tak spieszyć. Ślub to poważna rzecz.
– Jestem poważny – wygłosił Żbik. – I kocham Ewę.
– Jesteś w ciąży, Marysiu? – matka zignorowała Żbika i wbiła w nią spojrzenie jak laser.
I wtedy Ewa jednak coś powiedziała. Jak nie ona.
– Nie, nie jestem, mamo. A jak masz tak traktować mojego narzeczonego, to w ogóle na nasz ślub nie przychodź! Ani ty, ani ojciec! Aha, i nie mów do mnie: „Marysiu”. Jestem Ewa. Idziemy – pociągnęła go za rękę.
Zostawili błyszczące ślubne zaproszenie. Młoda para, ona w welonie i pięknej białej sukni, on elegancki, w ciemnym garniturze, otoczeni serduszkami i kwiatkami. Na zaproszeniu, a niedługo później w rzeczywistości.
I co – miała do niej teraz ot tak zadzwonić? Wtedy, zaraz po tej rozmowie, zebrała się na odwagę, przeprosiła. I jeszcze raz zaprosiła matkę na uroczystość. Samą, bo o ojcu oczywiście nie było mowy. Ale nie przyszła. Nie pomagała wybierać jej sukni ani bukietu, ani menu. Nie przytuliła nawet. I nie pojawiła się, choć Ewa do ostatniej chwili miała nadzieję, że zmieni zdanie.
A ślub… Był naprawdę piękny. Tyle że Ewie czegoś, a raczej kogoś na tym ślubie brakowało. Ani razu ze sobą nie rozmawiały od tego telefonu. Ani o ślubie, ani o jej życiu. A już na pewno nie o tym, co jej powiedział ojciec.
Zadzwoniła. Pojechała. Ojca na szczęście nie było. I wykrztusiła to z siebie.
– Jestem w ciąży, mamo.
Nie tak to miało być… Myślała, że może jednak mama się ucieszy. W końcu byli razem, zaślubieni, wierni sobie i szczęśliwi. Mieli rodzinę. Mieszkanie.
– Och, co za wspaniała wiadomość!
Czy wydawało jej się tylko, że w jej głosie słyszy drwinę?
– A co ze studiami?
– Kończę studia, mamo. Bronię się w maju. Jeszcze zdążę.
– No to pięknie.
Chciała jej jeszcze powiedzieć, że zamierza zostać na uczelni, robić doktorat, ale jakoś nie miała odwagi. Bała się, że matka ją wyśmieje.
– A przyszły tatuś się cieszy?
– Tak – odparła Ewa.
– To dobrze. Aha… i żebyś sobie nie myślała, że będę się opiekować twoim dzieckiem. Wiesz, że pracuję.
Jasne. Dziennikarka w dużym, ogólnopolskim dzienniku. Praca zawsze była najważniejsza, również wtedy, gdy Ewa była mała. Praca i ojciec. Tylko te dwie rzeczy były dla matki istotne. Nie, nie myślała, że matka będzie zajmowała się jej dzieckiem, raczej, że… powie jej coś miłego. Cokolwiek.
Nie tak to miało być. Ewa po tej rozmowie wróciła do domu zdruzgotana.
– Jak poszło? – zapytał Żbik.
Ewa tylko pokręciła głową.
– Wiesz, jaka ona jest. Przecież widziałeś. Ojciec ją nastawił przeciwko tobie, a ona nie umie mieć własnego zdania.
– Wiem – westchnął. – Chodź tutaj. I już się nie martw. Będziemy mieli dziecko, to jest najważniejsze. Chcę wziąć kredyt na dom, wiesz? Dziecko musi mieć ogród, przestrzeń. Oczywiście z dobrym dojazdem do Krakowa, ale gdzieś poza miastem. Co ty na to?
Nie wiedziała, co ona na to. Trochę ją to wszystko przerastało. Myślała o upragnionym doktoracie. Ale w tej sytuacji chyba trzeba będzie o nim zapomnieć…
Natalia oglądała zdjęcia, które przywiozła jej Linka. Przedstawiały dziewczyny z ośrodka, a raczej to, co było w nich najpiękniejsze. U jednej to były usta, u innej dłonie, a nawet ucho. Ale nie mogła się na nich skupić, bo słuchała relacji z rodzinnego dramatu.
– Wiesz, o co ona mnie zapytała? Wiesz, jakie było pierwsze pytanie?
– No? – odparła Natalia, wpatrzona w zdjęcie przedstawiające jej oczy. Piękne oczy, z gęstymi rzęsami i brwiami. Lekko przesłonięte woalką.
– Jak to się w ogóle stało. Rozumiesz: jak to się W OGÓLE stało!
– W sensie nie wiedziała, że z nim sypiasz?
– Wydawało mi się, że to jasne.
– Chyba nie dla matek. – Natalia tym razem ustawiła bliżej do światła zdjęcie przedstawiające dłonie Agnieszki, dziewczyny, która walczyła z bulimią. Czerwony lakier na czarno-białym zdjęciu był ciemnoszary, ale dobrze oddawało ono urodę pięknych i starannie pomalowanych paznokci.
– Daj spokój. Była w szoku. W końcu nie codziennie człowiek dowiaduje się, że zostanie babcią. Ale… Jak zareagowała na to, co jest między tobą a Adrianem?
Linka wzruszyła ramionami.
– Nijak. Nie powiedziałam jej. Tak mnie zdenerwowała, że chciałam tylko, żeby sobie poszła.
– Oj, Linka, przecież musi się dowiedzieć.
– Wiem. A najbardziej boję się, że sama do niego zadzwoni, albo do jego ojca, choć na szczęście nie ma do niego numeru. Wiesz, że dobrze mi tutaj? – spróbowała zmienić temat. Rozejrzała się po terenie ośrodka. Kontakt z naturą musiał być kojący dla wszystkich, którzy mieli problemy. – Pięknie tu, naprawdę.
– Tak. Wcale mi się nie chce stąd wyjeżdżać. Wiem, że to dziwne. Wydawałoby się, że każdy marzy tylko o tym, żeby być w domu, ale tak nie jest. Po pierwsze, tu jest pomoc, codziennie jakieś zajęcia, wsparcie, wszystkie mamy podobne problemy, jest z kim pogadać. Po drugie, sama mówiłaś, że jest tu pięknie. Ten spokój i natura naprawdę działają jak balsam. A po trzecie: hm, mam wrażenie, że powrót do szkoły i do normalnego życia będzie niełatwy. Boję się, że nie sprostam, że nie dam rady.
– Daj spokój. Dlaczego?
– Ta szkoła jest trudna, jest wysoki poziom, przecież wtedy sobie nie radziłam i od tego się to wszystko zaczęło. A w każdym razie na pewno mi to nie pomogło. Co, jeśli znowu się zacznie?
– A gdybyś zmieniła szkołę?
– Jeszcze raz?
– No na tę poprzednią?
– To chyba nie wchodzi w grę.
– Dlaczego?
Natalia westchnęła.
– W sumie to nie wiem. Ale to przecież jakoś głupio.
– Wcale nie głupio. Dużo opuściłaś, masz zaległości, może nie musisz być taka ambitna?
– Może nie. A co z twoją szkołą?
– A co ma być? Jeszcze przecież nie urodziłam, a potem się zobaczy. Nie ma co robić wielkiego halo. U mnie są sami luzacy, może podejdą do tego jakoś ulgowo?
– Ja bym na twoim miejscu już poszła porozmawiać z dyrektorką.
– Natalia, na wszystko przyjdzie czas, przecież ja nawet nie byłam jeszcze u lekarza…
– Co takiego? Jak to nie byłaś u lekarza? – Natalia odłożyła zdjęcia i wstała.
Chce mi zrobić wykład, czy co? – pomyślała Linka.
– No nie. – Wzruszyła ramionami. – Bo nie wiem, co mu powiedzieć.
– Co ty mu masz mówić oprócz tego, że jesteś w ciąży i że powinien cię zbadać?
– Nie no, a jak zapyta, gdzie ojciec dziecka i tak dalej?
– To powiesz, że w pracy. A co go to, do cholery, obchodzi! Linka, naprawdę musisz iść.
– Aha – westchnęła. Wiedziała, że przyjaciółka ma rację.
Kiedy zadzwoniła jej matka, Adrian czuł, że mleko się wylało. Że już wiedzą. Że teraz to już kwestia czasu. Odłożył szkicownik. I tak nie miał weny.
– Dzień dobry, Adrian. Chyba musimy porozmawiać.
– Oczywiście – wybąkał.
– A na razie, proszę, daj mi telefon do twojego taty.
– Taty nie ma w Warszawie.
– Kiedy wraca?
Przecież nie mógł kłamać.
– Dzisiaj. Wraca dzisiaj.
– Aha, no to dobrze. Podyktujesz mi numer?
Podyktował. Co miał zrobić?
Rozłączyła się. A on siedział w pokoju, myśląc, co właściwie ma zrobić. Uciec? Wyskoczyć przez balkon? Znowu się upić? Co on ma do cholery zrobić? Był ranek, ojciec wracał po południu. Do tego czasu był bezpieczny. Postanowił poczekać na rozwój wydarzeń, a w międzyczasie nie poddawać się.
Odłożył szkicownik i wziął się za malowanie. Może mu to pomoże nie myśleć i przeczekać. I nie robić nic głupiego. Już wystarczająco nabroił…
Pomyślał, że ojciec jakoś go od tego… uratuje. Uwolni. A przynajmniej powie mu, co dalej. Do cholery, jeśli będzie uważał, że ma nie studiować w Londynie, to trudno, on się dopasuje! Nawet jeśli każe mu się z nią ożenić… Nie no, bez przesady, to nie dziewiętnasty wiek, żeby w takich przypadkach trzeba było się żenić.
Kiedy wyciągał czysty blejtram z szafy, wypadł na niego obraz. Portret Linki. Jeden z jej pierwszych portretów, jaki namalował. Jasnobrązowe, kręcone włosy, lekki uśmiech, usta, które uwielbiał. Dlaczego mu to zrobiła? Dlaczego zepsuła ich miłość? Dlaczego go okłamała? Przecież mogli być razem szczęśliwi. A teraz? Nawet nie chce z nim rozmawiać. Od razu uznała go… no właśnie. Za najgorszego człowieka na Ziemi. A przecież to nie była jego wina! Przecież on też powinien brać udział w podejmowaniu decyzji co dalej, prawda? Czy samo to, że ona postarała się o dziecko, sprawia, że on ma rezygnować ze wszystkiego? Czy jeśli ona postanowiła, że chce to dziecko urodzić, to automatycznie oznacza, że on musi się tym dzieckiem zająć? A co, gdyby było na odwrót? Gdyby tylko on chciał? Urodziłaby? Oczywiście, że nie. Bo kobiety traktują dzieci jak własne, jakby to była tylko ich sprawa! I bardzo się dziwią, że facet na słowo „dziecko” nie skacze z radości!
Wepchnął płótno z powrotem do szafy. Nie chciał go. Może powinien je przemalować. Nie chciał, żeby coś mu przypominało, jak mogłoby być, gdyby ona nie była taka głupia! Taka bezdennie głupia!
Wyciągnął czyste płótno. Wziął się za malowanie jak szalony. Jeszcze zobaczycie! – myślał.
Linka wracała od Natalii później, niż przypuszczała, i w dodatku rozładował jej się telefon. A została dłużej, bo wybierały w końcu razem ze wszystkimi dziewczynami zdjęcia na wystawę. Dziewczyny tak się zachwycały tymi zdjęciami! Ułożyły je na dużym stole, już teraz właściwie wyglądało to jak wystawa! Czarno-białe części twarzy i ciała. Usta. Oczy. Dłonie. Stopy. Kostki u rąk i nóg. Włosy. Zupełnie niesamowite. Linka zdawała sobie sprawę, mimo swojego braku doświadczenia, że to dobry temat i dobra realizacja. Zdjęć nie sknociła, ale najważniejszy był przekaz. Fotografowała anorektyczki i bulimiczki tak, jakby były zwykłymi dziewczynami. Bo takie przecież były, a w każdym razie chciała, żeby odbiorca w to uwierzył.
Potem ktoś przygotował mrożoną herbatę z malinami, ktoś inny sałatkę i nagle zrobiła się nie wiadomo która godzina.
Czuła niepokój. Może dlatego, że zdawała sobie sprawę, że ta ważna rozmowa nie jest skończona. I że teraz dyskusja z mamą wkurzoną z powodu jej spóźnienia będzie po prostu trudniejsza. Oby nie – pomyślała z właściwym sobie optymizmem. Oby w ogóle dzisiaj nikt nie chciał rozmawiać ze mną na temat mojej nieplanowanej i jakże utrudniającej życie wszystkim dookoła ciąży, mojego braku doświadczenia, młodego wieku i kompletnej nieodpowiedzialności, oraz o ojcu dziecka, który może nie jest nieznany, ale właściwie jakby go nie było.
Poczuła, że jest zmęczona. I że dobrze wie, że dalszy ciąg tej rozmowy odbyć się musi, ale bardzo by chciała, żeby to nie było dzisiaj. Od początku ciąży walczyła z sennością, była chyba gorsza od mdłości – te szybko mijały, a senność nigdy, i Linka miała ciągle wrażenie, że chodzi i ziewa, i że spanie stało się jej ulubioną czynnością, choć nigdy nie była aż takim strasznym śpiochem jak niektóre jej koleżanki. Ale teraz? Zamykała oczy i marzyła o pachnącej pościeli. Pewnie gdyby ktoś jej dał wybór: iść na imprezę czy położyć się do łóżka, wybrałaby łóżko. Ale jakoś nikt jej ostatnio na imprezy nie zapraszał, więc nie musiała wybierać – po prostu dużo spała i tyle.
Przekręciła klucz w zamku i usłyszała jakieś głosy. A potem weszła do pokoju i zobaczyła, że wszyscy siedzą przy stole. O nie.
Mama. Adam. Ojciec Adriana. I Adrian.
Nie, nie dzisiaj! Ale tak było i nic nie mogła na to poradzić.
– Dobrze, że jesteś. Gdzie ty się podziewałaś? – zapytała mama. – Dzwoniłam.
– Sorry. Telefon mi się rozładował. Byłam u Natalii. W ośrodku.
– Nie możesz się tak włóczyć. W tym stanie…
Nie, miała wrażenie, że dłużej tego nie wytrzyma.
– Przestań, mamo! Nic mi nie jest.
Adam odsunął jej krzesło.
– Siadaj – poprosił.
Wszyscy wyglądali smutno, jakby byli w szoku. A najbardziej ojciec Adriana. W ogóle się nie odzywał. Adrian zresztą też… Patrzył na swoje dłonie i na stół. Wyglądają jak na stypie – przemknęło jej przez myśl. No proszę. Wiadomość, która dla wielu ludzi byłaby szczęśliwa, jak widać niektórych może załamać.
Usiadła i czekała na rozwój wydarzeń.
– Jak państwo wyobrażają sobie opiekę nad dzieckiem? – to głos jej matki. – No i dochodzą oczywiście sprawy finansowe. Przecież młodzi nie pracują, to jak właściwie…
To była tak ważna rozmowa, ale Linka ze zmęczenia zaczęła przysypiać. Senność była silniejsza od niej. Ziewnęła. Głosy zdawały się przeplatać w powietrzu, mieszać, nie do końca do niej docierały.
– Jestem bardzo zaskoczony – to głos ojca Adriana. – Dowiedziałem się przed chwilą. Sami państwo rozumieją… Jestem w szoku. Musimy to wszystko jakoś obgadać, ułożyć… Z synem.
A syn siedział i nic nie mówił. Tego głosu brakowało.
– Pytałam córkę, czy planują ślub, ale nie odpowiedziała. No, my uważamy, że nie trzeba się spieszyć, ale w sumie trzeba by ustalić najważniejsze kwestie…
– Tak, na przykład kwestie mieszkaniowe. Są tacy młodzi, ale może powinni… Sam nie wiem – zasępił się ojciec Adriana. – A państwo co na ten temat sądzą?
Oni przecież nie wiedzą, o niczym nie wiedzą – pomyślała Linka i nagle całe zmęczenie gdzieś uleciało. O czym oni w ogóle rozmawiają? No o czym?
Siedziała przez chwilę jak wmurowana, ale potem coś w niej pękło. A może coś się zbudowało. Senność odpłynęła. Linka wstała i chrząknęła.
– Chciałabym coś powiedzieć. Bo widzę, że tu nikt nie wie właściwie, jaka jest… sytuacja. A sytuacja jest mianowicie taka – zaczęła się rozkręcać – że Adrian… – na dźwięk swojego imienia drgnął i podniósł na nią oczy. Wiedziała, że musi zrobić wszystko, żeby się teraz nie rozsypać, nie rozkleić. – Że Adrian… nie chce tego dziecka. O czym powiedział mi wprost. Jak również o tym, że chce studiować w Londynie, nie będzie więc raczej brał udziału… hm… w jego wychowywaniu.
Adrian spuścił głowę.
– Jest mi smutno, przepraszam cię, mamo, i ciebie, Adam… i Kaja… że tak wyszło, ale to jest moja wina i poniosę wszystkie konsekwencje tego stanu rzeczy. Rozumiem, że nie można nikogo zmusić, żeby kochał… – już była na granicy płaczu, ale wzięła się w garść. – Żeby wychowywał dziecko, jeśli nie czuje się do tego gotowy. Możecie więc ustalić jakieś kwestie… inne. Ale nic, co dotyczy nas.
Spojrzała hardo na Adriana, ale on nadal miał spuszczoną głowę i mogła tylko patrzeć w jego zmierzwione jak zawsze włosy. Włosy, które jej palce tak lubiły głaskać. Nie, nie może się rozkleić. Przynajmniej powiedziała, co chciała. Nie jest słaba jak on. Nie jest idiotką.
Usiadła.
I wtedy wstał ojciec Adriana. Był wściekły. Nigdy go takim nie widziała.
– To prawda? – zapytał najpierw cicho, a potem zaczął wrzeszczeć na Adriana. – Czy to jest prawda?! Ja państwa bardzo przepraszam, ale muszę porozmawiać z synem. Czy możemy… wrócić do tej rozmowy jutro?
Mama kiwnęła głową. Chyba każdy rozumiał, że jej kontynuacja nie ma najmniejszego sensu. No i poszli. A Adrian ani razu na Linkę nie spojrzał.
Przez chwilę myślała, że mógłby coś powiedzieć. Na przykład, że to wszystko jest nie tak, że tak naprawdę to chce tego dziecka, że chce związku z nią za wszelką cenę. Ale on milczał i w ten sposób pieczętował to wszystko, co powiedział wcześniej. A więc nie będzie cudu – pomyślała. – No trudno. Muszę z tym żyć.
Adrian prawie wyleciał na klatkę schodową, pchnięty przez ojca. Nie wiedział, że stary potrafi być aż tak agresywny.
– Ty gnoju! – krzyczał ojciec. – Co ty narobiłeś! Do jasnej cholery! – A potem wpakował go do samochodu i przez całą drogę nic nie mówił. Dopiero w domu podjął temat. – Czyś ty kompletnie postradał zmysły? Zrobiłeś dziewczynie dziecko, a teraz chcesz ją zostawić?
– To ona mnie wmiksowała w dziecko, to jej wina! – Adrian zastanawiał się, dlaczego ojciec nie może zrozumieć, że wina nie leży tylko po jego stronie, dlaczego jest dla niego taki surowy! Czy on go w ogóle kocha? Ba, chociaż lubi? – Dlaczego tylko ona ma podejmować decyzję?
– Ale jaką decyzję? Jak poszedłeś z nią do łóżka, to podjąłeś decyzję, nie rozumiesz, idioto? Decyzję, że liczysz się z konsekwencjami!
– Powiedziała, że bierze tabletki, skąd miałem wiedzieć… Wcześniej to ja się zabezpieczałem i nic nie było!
– Ty naprawdę tego nie rozumiesz. Nic z tego nie rozumiesz.
– Nie rozumiem, czemu mam ponosić konsekwencje, czemu mam zmieniać plany życiowe, czemu mam ponosić karę, skoro nie zawiniłem?
– Wiesz co? Cieszę się, że twoja matka nie żyje. Gdyby to słyszała, pękłoby jej serce. Zawsze wychowywała cię na człowieka empatycznego, wrażliwego na potrzeby innych. Na dobrego człowieka.
– Jasne! Taka była wspaniała, to dlaczego nie byłeś z nią szczęśliwy?
– Milcz! Nigdy jej nie porzuciłem, nie zostawiłem. Jestem uczciwym człowiekiem.
– Jasne. A ja jestem najgorszym człowiekiem, bo mówię, co myślę.
– Nie, bo nie masz honoru. Nawet nie wiesz, co to słowo znaczy. Ale zastanów się jeszcze i podejmij właściwą decyzję. A tak w ogóle… – ojciec trochę ochłonął i wreszcie usiadł. – Czy ty ją kochasz? Przecież byliście taką świetną parą?
– Kochałem – powiedział Adrian. – Teraz… Nie wiem.
– Jak to nie wiesz?
– No nie wiem – schował twarz w dłoniach. I tak siedział, dopóki nie usłyszał, że ojciec wstaje i idzie do siebie.
Linka otworzyła drzwi. Klamka się popsuła, trzeba było bardzo mocno nacisnąć. Budynek przychodni ewidentnie domagał się remontu. Cała elewacja łuszczyła się i straszyła miejscami, gdzie farba już odpadła, tworząc nieregularne plamy, jakby ogniska jakiejś choroby. W środku nie było lepiej. Jak ludzie mogą lubić chodzenie do lekarza? – pomyślała. Sama tego nie znosiła. No i jeszcze ta mama, ciągle taka milcząca. Wydawać by się mogło, że Linka idzie do onkologa z jakimś nieuleczalnym nowotworem. Taki miała wyraz twarzy. Oczywiście czekały całe wieki, bo choć numerek miały na określoną godzinę, to szybko zorientowały się, że przed nimi jest jeszcze masa kobiet.
W końcu weszły. Linka pierwsza, a mama za nią jak posępny cień.
– Słucham? – zapytał ginekolog. – Z czym przychodzimy?
Był tłusty, obły, z ziemistą twarzą i smętnym wąsem. Wyglądał jak sum i miał tak smutny wyraz twarzy, jakby ktoś właśnie złapał na haczyk jego najlepszego kolegę. Linka wzięła głęboki wdech i już miała zacząć mówić, kiedy odezwała się matka.
– Córka jest w ciąży.
Linka poczuła wściekłość. A więc znowu pcha się do wszystkiego. Co jest z nią nie tak?!
– Mamo, nie jestem głuchoniema ani niepełnosprawna, mogę mówić za siebie.
– Przepraszam – bąknęła mama i spojrzała na lekarza, jakby szukając wsparcia, ale on tylko zwrócił się do Linki.
– Słucham. Z czym przychodzimy? – powtórzył. Mimo swojego wyglądu miał kojący tembr głosu, przyjemny, choć lekko flegmatyczny. Cóż, trudno się było dziwić. Przez prawie godzinę, kiedy czekały, przyjął już sześć pacjentek. Na dłuższą metę musiało to być nudne.
– No… jestem w ciąży – powtórzyła Linka, a potem wyzywająco podniosła głowę.
– Na pewno? Czy jesteśmy pewne, czy tylko tak sądzimy?
– Pewne… To znaczy jestem pewna. Robiłam test.
– Aaa – westchnął, jakby nie ufał testom. – Jakie badania były robione?
– Żadne. Jestem pierwszy raz.
– Data ostatniej miesiączki? Kiedy ostatnio miesiączkowałyśmy?
Linka się uśmiechnęła. Gdyby nie ta sytuacja, chyba wybuchłaby śmiechem. Miesiączkowałyśmy? Chciała zapytać: to pan Sum też?
– Dwudziesty czwarty maja… ale… ja nie byłam pewna, czy to jest miesiączka. Zaczęłam brać tabletki i ona była taka… inna.
– Inna. No tak. To normalne przy antykoncepcji hormonalnej. A dalej już tabletek nie brałyśmy?
– Brałam. I właśnie nie rozumiem…
– No tak – lekarz podrapał się po szyi. – Jakieś zatrucia były, wymioty, antybiotyki, rozwolnienia?
– Nie, ale… ja źle zaczęłam brać, bo nie od pierwszego dnia miesiączki, tylko innego dnia. A potem raz zapomniałam i wzięłam następnego dnia.
– No tak. Wie pani – tym razem spojrzał na matkę Linki – nawet jeśli się nie zapomni, to czasem nie działa. Znam kobiety, które zaszły w ciążę mimo antykoncepcji hormonalnej, choć jest to bardzo rzadkie. Ale znam. Rozbieramy się.
Linka uśmiechnęła się, choć była zestresowana. Rozbieramy? Pan Sum też? Nagle wyobraziła sobie, jak lekarz zdejmuje ten swój fartuch i zostaje w samych gaciach. Może jeszcze mama się rozbierze? Spojrzała przelotnie na matkę, która nadal miała zaciśnięte usta. Cóż, wyraźnie nie było jej do śmiechu, a wyraz jej twarzy mówił: „Weź się uspokój”.
Lekarz wycisnął żel na lekko wypukły brzuch Linki i zaczął wodzić głowicą aparatu USG. Cały czas milczał i Linka zaczęła się niepokoić.
– Wszystko w porządku? – szepnęła.
– W najlepszym. Żywy płód, pojedynczy, czynność serca uwidoczniona…
– To chłopiec czy dziewczynka?
– Za wcześnie – uśmiechnął się lekarz. – Może za miesiąc będziemy wiedziały. A teraz tak: wielkość płodu wskazuje na jakiś trzynasty-czternasty tydzień ciąży. To by się zgadzało z podaną przez panią datą. Trzeba zrobić USG porządne, właśnie w czternastym tygodniu się robi… ale nie na tym sprzęcie. To ważne USG, wady się wyklucza, mierzy wszystko, z większym przybliżeniem wiek płodu określić można. To już moment ostatni…
– Widzisz, mówiłam! – syknęła matka.
Jezu, czy ona musi wszystko psuć. Lekarz spojrzał na nią spojrzeniem basseta, ale nie podchwycił paniki, którą dało się usłyszeć w jej głosie.
– Zaraz się umówimy – kontynuował. – A teraz proszę posłuchać. – Lekarz włączył jakiś guzik i Linka nagle usłyszała coś takiego, jakby jechał pociąg. Albo pędziło stado koni.
– Co to jest? – wyszeptała.
– Bicie serca dziecka. Słyszymy?
– O rany – Linka tylko tyle mogła z siebie wykrztusić. – O rany.
Po chwili lekarz wyłączył KTG i zapadła cisza.
– No. A co jeszcze? – znowu podrapał się w szyję. – Nie dźwigamy, nie przemęczamy się, firanek nie wieszamy, dużo witaminek, dużo mięsa… Drób, drób jest wspaniały… Tak… Badania krwi zrobimy, cukier, na to badanie przychodzimy na czczo, osiem godzin nic nie jemy, ewentualnie herbatki gorzkiej można się napić.
Wstał, jakby sygnalizując, że wizyta została zakończona, więc one też wstały i po chwili wyszły z gabinetu.
– Jak ty się zachowujesz?! – wrzasnęła matka. – Robisz mi wstyd!
– To ty robisz mi wstyd! – odwrzeszczała Linka.
Najbardziej na świecie żałowała, że na wizytę nie poszła sama. Albo z Natalią. Zapisała się na USG, a potem urwała się pod pierwszym lepszym pretekstem. Chciała zostać przez chwilę sama. Powiedziała, że chce iść na spacer do Ogrodu Saskiego, bo w sumie miała ochotę posiedzieć trochę na słońcu, a matka i tak musiała jechać do pracy. I całe szczęście. Straszliwie ją irytowała.
Ewa Barska wsiadła do tramwaju, który był pustawy, bo już było po jedenastej. O tej porze z miejskiej komunikacji korzystali tylko staruszki, studenci i młode matki. Czuła wzburzenie. Z jednej strony była na Linkę po prostu zła. Po tym, czego się wczoraj dowiedziała… Cóż, być może obowiązki związane z dzieckiem spadną na nich. Jeśli Adrian nie będzie brał w tym udziału… A ona sama nie była pewna, czy ma na to ochotę. Czy w ogóle ma ochotę na obecność dzidziusia w swoim życiu, czy nie. Ewa miała doświadczenie, dobrze wiedziała, jakie są małe dzieci. A Halinka – cóż – miała do tego bardzo infantylne podejście. W ogóle nie wydawała się załamana. Nie zdawała sobie sprawy, jak to zmieni jej życie. Życie ich wszystkich.
Oczywiście ona sama, kiedy była w ciąży z Linką, była bardzo młoda, ale w końcu miała już męża. Mieszkanie. Może i niespecjalne wsparcie wsparcia od rodziny, ale właściwie aż tak bardzo go nie potrzebowali… I kiedy urodziła się Linka, po długim i trudnym porodzie, była zadowolona i szczęśliwa, przynajmniej do czasu. Dziecko było zdrowe i spokojne, ona miała dyplom magistra w kieszeni i całe życie przed sobą. I ambicje. Co prawda Żbik, kiedy mówiła o doktoracie, wyrzucał jej, że to mrzonki, że powinna odchować dziecko, a potem znaleźć sobie pracę, choćby w szkole, ale ona uparła się, żeby robić coś dla siebie. Ech, wspomnienia. Wciąż powracały.
Lipiec/sierpień 1999
– Rozejrzyj się za etatem nauczycielki. Jak nie teraz, to za rok. Zobacz, miałabyś wolne wakacje, ferie, więcej czasu dla rodziny – argumentował Żbik. – To dobra praca dla kobiety.
– Ale ja…
Chcę zrobić karierę naukową – dopowiadała w myśli. Chcę robić to, co mnie kręci. Nie chcę pracować w szkole.
Ale najczęściej nic nie mówiła. Rozumiała, że dziecko jest małe, że trzeba się nim zająć, przecież nawet nie miała go z kim zostawić. I wtedy po raz pierwszy pojawił się smutek. Poczuła się więźniem rzeczywistości. Minęły lipiec, sierpień, a ona myślała tylko, że nic dobrego już jej nie spotka.
Kiedyś na spacerze natknęła się na Kapuścińską, swoją promotorkę. Ta przez chwilę pozachwycała się dzieckiem, a potem palnęła, jak to ona, zupełnie wprost:
– Powinnaś coś robić, bo się zanudzisz. Mogłabyś startować na studia doktoranckie.
– Wiem… – odparła Ewa. Bo doskonale o tym wiedziała. – Ale to… trudne. A czy są w ogóle miejsca?
– U nas na razie nie. Był już nabór. Ale wiem, że w Warszawie…
– W Warszawie?
Co za pomysł – pomyślała. W Warszawie. Jeszcze tego brakowało.
– Znam takiego profesora. Pieczarka się nazywa. On się zajmuje tym, co ty. Mógłby ci pomóc. Wiesz, może wystarczyłoby się z nim spotkać – nie wiem – raz na miesiąc? To nie jest jak studia, nie musisz tam być codziennie.
– Nie?
– Studia doktoranckie to w większości własne badania, własne lektury, profesor jest tylko po to, żeby pomóc. Dam ci do niego telefon.
– Ale…
– Bez ale. Zadzwonić zawsze możesz.
Zadzwoniła, choć wiele ją to kosztowało. Tylko po to, żeby wypytać. A on już nawet znał jej nazwisko, bo Kapuścińska mu o niej opowiedziała.
– Wiele dobrego słyszałem o pani, pani Ewo – mruknął głosem miękkim jak aksamit. – Ma pani podobno wybitnie analityczny umysł, a my takich osób potrzebujemy. Pani zdaje sobie sprawę, że większość ludzi idzie w literaturę… Nie to, żebym coś miał do literatury, ale dla mnie w językoznawstwie jest prawdziwe piękno naukowe, rozumie pani? A szczególnie w językoznawstwie kognitywnym.
Rozumiała, znakomicie to rozumiała. Myślała dokładnie tak samo.
– Ale ja mam malutkie dziecko…
– Wiem. Nie tylko pani, mając malutkie dziecko, studiuje, proszę mi wierzyć. Jest internet, czasem pani przyjedzie, babcia się zaopiekuje albo mąż. Ma pani prawo robić coś dla siebie.
– Niby tak…
– Proszę się zastanowić. Pamiętać, że drzwi dla pani są zawsze otwarte.
Nigdy nikt tak z nią nie rozmawiał. Nigdy nie czuła się tak dowartościowana. Po tej rozmowie jednocześnie chciało jej się skakać z radości i płakać. Bo co ona mogła…
– Żbik… – powiedziała później. Po seksie. Kiedy Halinka mocno spała, a Zbyszek wyglądał na zadowolonego i odprężonego. – Dostałam propozycję. Mogłabym robić doktorat.
To nie była pierwsza taka rozmowa. Miała nadzieję, że on w końcu ustąpi.
– Rozmawiałam z profesorem. Uważa… mówi, że mam drzwi otwarte.
– Ewa… Przecież masz co robić.
– Nie mam nic dla siebie.
– A dziecko?
– Nie rozumiesz. Nie mogę tylko zajmować się dzieckiem, bo zwariuję. To mi nie wystarczy. Musiałabym jeździć do Warszawy najwyżej raz w miesiącu, dopiero od października, no zgódź się, proszę! Przecież to dużo nie kosztuje, a będę się rozwijać, a jeśli zrobię doktorat, na pewno znajdę lepszą pracę!
– Jak to do Warszawy? – Usiadł na łóżku i spojrzał na nią groźnie. – Chyba żartujesz. Jeśli już, to dlaczego nie tutaj, w Krakowie?
– Tu nie ma miejsc… No i nie ma nikogo, kto zajmowałby się tym, co mnie naprawdę interesuje. A w Warszawie jest taki profesor od semantyki kognitywnej. Mógłby mi pomóc.
Żbik westchnął, dolał sobie wina.
– Nie myśl, że chcę cię jakoś… uwięzić. Ale kto zajmie się dzieckiem? Przecież ja pracuję.
No tak, to był argument nie do zbicia. Żbik pracował, nawet w weekendy często był zajęty, ostatnio awansował i praca wypełniała większość jego dni. Jego mama mieszkała w Serocku. Jej mama… Przyjechała zobaczyć wnuczkę, ale na tym się skończyło. Nie zmiękła. Ewa zdawała sobie sprawę, że musiała pewnie ukryć tę wizytę przed ojcem. Skoro nie zaakceptował Żbika, nie zaakceptuje też wnuczki. No cóż… W końcu płynęła w niej wroga krew… Ewie było przykro. Potrzebowała wsparcia, jeśli nie od ojca, to od matki. Przecież była jedyną osobą, którą mogłaby poprosić o opiekę nad dzieckiem.
– Moglibyśmy wziąć opiekunkę…
– Halinka jest taka mała, a ty chcesz obcą osobę…
– No ale tylko raz w miesiącu…
– Jaka opiekunka ci przyjdzie raz w miesiącu? Nie żartuj.
Ewa zasępiła się.
– Zadzwonię do matki – zdecydowała. – Ale zgadzasz się?
– No… – droczył się z nią – pod warunkiem, że… chodź do mnie.
Uśmiechnęła się i znowu zaczęła rozpinać guziki jego koszuli. Teraz to jej się chciało śpiewać, płakać już nie. Jeszcze tylko przeprawa z matką.
Ewa wysiadła z tramwaju i ruszyła w stronę wysokiego biurowca. Musi przestać rozmyślać o przeszłości. Wtedy przecież się udało. Matka przyjechała po jej telefonie, żeby mogły wszystko ustalić. Nawet jakby się ucieszyła z tego doktoratu. Żbika nie było, więc porozmawiały sobie na spokojnie.
– Mamo… dlaczego ty go nie lubisz? Mnie możesz powiedzieć.
– Kogo?
– Zbyszka.
– Ja? Twój ojciec… Zrozum. Zbyszek zachował się tak…
– Mamo! To ojciec zachował się… niewłaściwie. Zrobił Zbyszkowi przykrość.
– Wiesz, że ojciec jest chory.
– To nie znaczy, że zawsze musi mieć rację. Ani że zawsze musisz go bronić.
– Łatwo ci mówić. Ty się wyprowadziłaś, nie musisz z nim mieszkać pod jednym dachem!
– Ty też nie musisz.
– Przecież go nie zostawię. W tym stanie…
Ewa westchnęła.
– Ojciec powinien się leczyć. Moim zdaniem jest coraz gorzej.
– To prawda. Ale on też… zasługuje na szacunek. Po tym, co przeszedł.
Ewa znowu westchnęła. Czasem potrafiła tylko to: wzdychać. Całe życie musiała znosić ojca. Jego złe humory, panującą w całym domu ciszę, której nikt nie śmiał przerwać rozmową czy muzyką, bo ojciec od razu się denerwował. Dopadały go te jego demony. Napady szału. Matka uciekała w pracę, do późna siedziała w redakcji, a w domu chciała mieć święty spokój, więc ustępowała ojcu we wszystkim. Nagle Ewa pomyślała z satysfakcją, że jedyne, w czym nie do końca potrafi ustąpić, to kontakt z nią.
– Co mu powiedziałaś? – zapytała.
– Jak to co? Że mam dodatkową robotę. O nic nie wypytywał. No wiesz, dopóki ma swoje leki, nic specjalnie go nie obchodzi. On też bardzo się ostatnio zmienił.
No tak. Ale jak mogła ukrywać, że jedzie się spotkać z własną córką i zająć wnuczką? Jak mogła zgodzić się na to, co powiedział ojciec? „Nie ma dla ciebie miejsca w tym domu”. Matka milczała, a Ewa miała do niej o to wielki żal. Ale teraz pragnęła tylko jednego: robić doktorat. To było najważniejsze. Jeśli przy okazji dziecko będzie miało kontakt z babcią, to chyba dobrze? W końcu dla każdego ważna jest rodzina. Korzenie.
– Och, córeczko. Żebyś chociaż ty nie spaprała sobie życia.
– Żbik nie jest zły. Kocha mnie.
– Może – odparła wtedy matka. – Ja też… My z twoim ojcem… Też myślałam, że miłość zwycięży wszystko.
Ewa pchnęła drzwi biurowca, przyłożyła kartę do bramki i wjechała na górę. Cóż, wtedy, kiedyś, nie o takim życiu marzyła, ale pogodziła się z tym. Jak widać, nie każdemu jest dane żyć dokładnie tak, jak by tego chciał. Linka teraz też na pewno to zrozumie.
Linka usiadła na ławce i wystawiła twarz do słońca. Podobno hormony ciążowe ogłupiają. Coś w tym musiało być, bo czuła się teraz, jakby była na haju. Słyszała bicie serca. To było naprawdę niesamowite! Nagle przestała się tym wszystkim przejmować. Przypomniała sobie, jak siedzieli wczoraj przy stole, jak jacyś inkwizytorzy. Jezu, jest w ciąży i to jest największy problem świata? Żałowała, że Adrian nie cieszy się razem z nią, ale to wcale nie sprawiało, że sama się nie cieszyła. Nagle zdała sobie sprawę, że siedzi na tej samej ławce albo blisko miejsca z fotografii, na której jej mama siedziała wtedy z nią na rękach i Kaśką w brzuchu. Co sobie wówczas myślała? Chyba nie była szczęśliwa, skoro potem wydarzyło się to, co się wydarzyło?
Od tamtego zdjęcia wszystko się zaczęło. Linka znalazła je u babci, w domu pod Serockiem. Prześwietlone, ale fotograf je uratował. Na fotografii – mama z niemowlęciem i z brzuchem! Tylko że ona nie miała rodzeństwa! No, oprócz przyrodniego braciszka, Kaja, ale on przecież urodził się znacznie później. Zaczęła szukać i szperać i wielka tajemnica rodzinna się wydała: mama miała jeszcze jedno dziecko, ale nie poradziła sobie po tym, jak zginął jej mąż, Linki ojciec. Miała depresję, leczyła się w szpitalu psychiatrycznym. Kaśka trafiła do domu dziecka. A kilkanaście lat później mama Linki znowu przeżyła załamanie nerwowe i postanowiła Kaśkę odszukać.
Linka zastanawiała się, jak to tak można: oddać dziecko. Jak to w ogóle jest możliwe? Teraz po tej wizycie zastanawiała się nad jeszcze jednym. Czy jej mama w ogóle lubiła mieć dzieci? Skoro traktuje je jako coś tak strasznego, jak to się w ogóle stało, że miała ją? Czy też była taka smutna? A jak było przy Kaju? Niestety, Linka słabo to pamiętała. Kaj urodził się, kiedy miała dziewięć lat i owszem, pomagała się nim zajmować, kiedy był malutki, ale z samego okresu ciąży mamy nie miała zbyt wielu wspomnień. Na pewno przez kilka miesięcy to przed nią ukrywano, dowiedziała się późno i od razu, że będzie miała brata…
Hm, a tak w ogóle to ciekawe – pomyślała Linka – jaka to płeć? Ten lekarz mówił, że może za miesiąc będzie wiadomo. Oczywiście od razu wygooglowała to. Pisali, że w szesnastym tygodniu. Tak, to by oznaczało, że za niecały miesiąc mogłaby się już dowiedzieć, czy to chłopiec, czy dziewczynka! O rany!
A co by wolała? Nie miała pojęcia. Dziewczynka może byłaby taka jak ona… ale może wcale nie? Czy ona jest taka jak mama? Niekoniecznie. A chłopiec? Czy da radę wychować chłopca bez faceta? Instynktownie czuła, że z dziewczynką byłoby łatwiej.
Dwie kaczki zmierzały w stronę jeziora. Parka. No jasne. Nawet kaczki to potrafią. Czy kaczor porzuca swoją wybrankę ze świeżo zniesionym jajem? Raczej niemożliwe. U zwierząt to wszystko jest mniej skomplikowane. Kaczki nie mają głupich ambicji i nie chcą za wiele od życia. Dla nich potomstwo jest najważniejsze. Nagle zrobiło jej się smutno. I – chociaż przed chwilą w ogóle tak nie myślała – zaczęła się martwić. Co z nią będzie? Wkrótce zacznie się rok szkolny, jak sobie poradzi? Co z fotografowaniem? Co z blogiem? To wszystko zdawało się przynależeć do jakiegoś innego życia, życia, które bezpowrotnie minęło. Nie, głupie myśli precz! Wyciągnęła telefon i sprawdziła, co tam na messengerze i w grupach.
Napisała do niej Kaśka, że jest już w Warszawie. Pytała, kiedy się spotkają.
Napisała do niej Natalia, że co tam słychać.
I napisał do niej Oskar. O rany, tak dawno go nie widziała. Przyjeżdża do Warszawy. I że będzie coś robił dla „Maturzysty”. Może chciałaby dołączyć?
Ciekawe, jak tam jego mama – pomyślała.
Oskar pakował walizkę, a mama szykowała mu kanapki na drogę.
– Cztery wystarczą? – zapytała.
– Mamo, no proszę cię, zjem najwyżej dwie – uśmiechnął się. Och, te matki. Wydaje im się, że jak się odpowiednio nie zatroszczą, to dzieci zaraz umrą z głodu.
– Weź jakiś ciepły sweter, pogoda ma się zmienić.
– Wziąłem – znowu się uśmiechnął. – Przecież jadę tylko na kilka dni.
– No, kto wie… – powiedziała tajemniczo.
– Co kto wie?
– Nic… Musimy porozmawiać…
W tym momencie ktoś zadzwonił do drzwi. Mama otworzyła i do środka weszła jakaś para, oboje po trzydziestce.
– Proszę bardzo – powiedziała mama. – Zaraz państwa oprowadzę. Ogródek już państwo widzieli? Tu jest kuchnia z salonem, na górze dwie sypialnie. A tutaj pokój gościnny.
– Jak ładnie! – zachwycała się kobieta. – Wszystko w drewnie! I jaka śliczna kuchnia!
Co oni tu robili? Oskar nie miał pojęcia. Ale ich słowa miło go połechtały. Lubił ten dom, tu się wychował, włożył w niego też dużo pracy przez ostatni rok.
– Możemy wejść na górę? – zapytała tamta.
– Oczywiście.
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, natychmiast zapytał, o co chodzi.
– Zastanawiam się nad sprzedażą domu. I przeprowadzką do Warszawy.
– Żartujesz?!
– Wcale nie żartuję. Dobrze to przemyślałam. W końcu trzeźwo myślę, od jakiegoś czasu. Oskar… nie możesz tu zostać. Nie masz tu perspektyw. Uważam, że nawet byłoby dobrze, żebyś wrócił do swojej szkoły, już o to pytałam…
– Pytałaś?
– Oczywiście. Ja wiem, że tobie tutaj jest dobrze, ale co cię tu czeka? Musisz się rozwijać, inaczej nic z tego nie będzie. A nawet, powiedzmy, że jeszcze ten rok, ale potem na studia i tak pójdziesz do Warszawy. A ja… Nie chcę tu być sama. Za dużo wspomnień. No i powiem ci jeszcze jedno.
Oskar czuł, że zaraz się rozpłacze, choć właściwie nie wiedział dlaczego.
– Gdyby nie ty, gdybyś nie wrócił, to nie wiem, co by się stało. Naprawdę. Teraz jestem silniejsza, ale wolałabym być… jakoś bliżej ciebie. W Warszawie, bo ty musisz być w Warszawie. Jesteś… jedynym bliskim mi człowiekiem.
I wtedy się rozpłakał. Może nawet nie było tego widać, bo nie zwykł płakać, ale oczy go tak piekły i tak coś dławiło w gardle, że to na pewno był płacz. A więc tak to jest, gdy się płacze – pomyślał. Potem wziął się jednak w garść, w końcu zaraz miał pociąg:
– Ale mamo… ten dom… nie szkoda ci?
– Wiesz, najgorsze, że to żadne pieniądze. Za to chyba kupimy w Warszawie tylko kawalerkę. Ale wydaje mi się… nie wolno się tak przywiązywać do rzeczy. Pamiętaj: przywiązywać się można tylko do ludzi.
– Jaką dałaś cenę?
Podała kwotę, a on pomyślał, że to niewiele za tak piękny dom. I jeszcze, że będzie mu żal. Kurczę, naprawdę będzie mu żal. A z drugiej strony… miała rację. Tylko jak przetrwa w Warszawie? Nigdy nie mieszkała w mieście, zawsze kochała naturę, las, spacery. Ale on się przecież jakoś przyzwyczaił. Uśmiechnął się. Właściwie to tak, chciał tego. Chciał, żeby razem przeprowadzili się do Warszawy i żeby mógł coś osiągnąć.
– Mamo… ale kawalerka? – zapytał. – Może małe, ale dwupokojowe?
– Jasne – odpowiedziała. – Żartowałam. Może twój ojciec pożyczy, jak nam zabraknie.
No tak, przecież ojciec miał kasę. Sam mieszkał w tym swoim wypasionym mieszkaniu… Płacił wysokie alimenty bez mrugnięcia okiem. Może rzeczywiście im trochę pomoże. Ciekawe, czy wie o tych planach.
W pociągu siedział jak na szpilkach, zastanawiał się, czy powiedzieć ojcu, czy nie. Nie chciał, żeby to wyglądało jak jakieś błaganie o pomoc. Ale chyba może zapytać, czy w razie czego ojciec pożyczy im trochę gotówki? Po tym, jak w zeszłym roku wrócił do matki, ojciec się na niego obraził. Nie mógł zrozumieć, że Oskar rzuca dobrą szkołę. Powiedział nawet, że Oskar gardzi tym wszystkim, co mu może dać. A on przecież po prostu martwił się o matkę, taka była prawda. I dobrze wiedział, że dzięki niemu matka przestała pić, zaczęła chodzić na mityngi, wzięła się za siebie.
– Synu! – tata rzucił się mu w ramiona, a jego kobieta już czekała, żeby się z nim przywitać.
– Oskarek! Buźka! – cmoknęła go w oba policzki. Uch, nie mógł się do niej przyzwyczaić, ale przynajmniej wciąż była taka sama. York, który obszczekiwał go, odkąd wszedł, też był ten sam.
– Jak tam? – Ojciec przyjrzał mu się uważnie.
– Dobrze. Dajcie mi chociaż zdjąć plecak – zażartował.
Może i jest, jak jest, ojciec ma taką a nie inną panią, która psa wozi do psiego spa, ale w sumie to się stęsknił.
Jedli potem kolację, a Oskar zastanawiał się, czy zacząć tę rozmowę teraz, czy jak będą z ojcem sami. Chyba jak będziemy sami – postanowił. Bo to jednak rozmowa o matce. Marioli mogłoby być jakoś niezręcznie.
Okazja nastąpiła szybciej, niż myślał. Mariola wyszła na fitness.
– Chcesz piwo? – zapytał ojciec.
– Czemu nie. – Lubił piwo, ale oczywiście jak był z mamą, to nawet nie patrzył na alkohol.
– Mama wspominała, że chce sprzedać dom. – Nalał piwo po ściance do szklanki.
– Więc wiesz.
– Wiem. Ale uważam, że to zły pomysł.
– Dlaczego? – zaperzył się Oskar. – Mama chce… przenieść się do Warszawy.
– Słuchaj… synu. Ja to wszystko przemyślałem. Pieniądze ze sprzedaży tego domu będą śmieszne. Śmieszne, serio. Sprzeda go za połowę tej ceny, za którą wystawiła. A co to jest? A to jednak dom… Ładna okolica… Cały dzień dzisiaj o tym myślałem, kalkulowałem.
– Wiesz, że mama nie pije?
– Wiem. I bardzo się cieszę – powiedział i pociągnął łyk, a Oskar pomyślał o tym, jak to jest, że można sobie tak pić dla przyjemności i że dla niektórych to w pewnym momencie się kończy i staje się problemem. Sam też pociągnął duży łyk. Dla niego to też była przyjemność. – Ja mam pieniądze. – Ojciec odstawił na moment szklankę na stół, jakby ta informacja wymagała podkreślenia jej odpowiednim gestem. – Kupię wam mieszkanie. Niewielkie, bo aż tyle nie mam. Zapiszę na ciebie. Zamieszkasz z mamą, a potem… się zobaczy.
– Ale jak to? Kupisz mi mieszkanie?
– Jesteś już pełnoletni. Dlaczego nie? No i nie chcę, żeby mama sprzedawała ten dom. Może będzie chciała tam kiedyś wrócić. A jak nie – zawsze można sprzedać. Ja… jestem wam to winny. A już tobie na pewno.
Oskarowi, nie wiedzieć czemu, zrobiło się przykro. Przez chwilę poczuł się tak, jakby ojciec chciał odkupić swoją winę.
– Poza tym mieszkanie to zawsze inwestycja. Będziesz zabezpieczony.
– No tak. Ale naprawdę?
– Naprawdę. Już zgłosiłem się do trzech agencji. Może w to nie uwierzysz, ale cieszę się, że będziesz w Warszawie. Jesteś moim synem. Możesz myśleć o mnie różne rzeczy, ale pamiętaj, że ojciec to ojciec. Wiem też, że mama dzwoniła do szkoły… Fajnie, że też uważa, że musisz wrócić. Tu zrobić maturę, iść na studia. Jakie miałbyś tam perspektywy?
– Dziękuję – wydukał Oskar i pomyślał, że zaraz się rozpłacze. Bo przecież sam to wiedział, chociaż przez cały rok nie poruszył ani razu tego tematu. Nie chciał zostawiać mamy… A teraz wszystkie jego problemy się rozwiązały.
– To co, jeszcze po jednym?
– Czemu nie – uśmiechnął się. – Tato.
Kaśka była poirytowana. Więcej, była zła, wściekła potwornie. Próbowała się dobić do Linki i w końcu jej się udało. Bo z kim ma pogadać, jak nie z siostrą?
Umówiły się w Bordo. Kiedy Linka weszła do środka, Kaśka zajęta była komórką. Linka od razu pomyślała, że siostra wygląda, jakby zaraz miała eksplodować.
– No kabaret – zaburczała pod nosem, ale na tyle głośno, że para siedząca obok od razu się obejrzała.
– Kaśka! – zbeształa ją Linka. – Co z tobą? A w ogóle to cześć. Co jest? Co się dzieje?
– Zaraz ci opowiem. Piwo – rzuciła do kelnera. – I dla ciebie?
– A dla mnie wodę – uzupełniła szybko Linka.
Kaśka spojrzała na nią podejrzliwie.
– A ty co? Woda?
– Tak. Na razie. Pić mi się chce – skłamała Linka. Chciała, żeby Kaśka najpierw powiedziała jej, co się u niej dzieje, zanim ujawni swoje rewelacje. W końcu nie widziały się przez cały lipiec i pół sierpnia. – To opowiadaj – zachęciła ją Linka.
– To zwykły złamas! – Kaśka musiała być naprawdę wkurzona.
– Chodzi o Michała?
– To debil, szuja, idiota. Wiesz, co zrobił?
– No nie wiem.
– Pamiętasz Orzecha?
– Jasne.
Arek Orzechowski przez chwilę był z nimi w jednej klasie, potem się przeniósł, ale Kaśka utrzymywała z nim kontakt, chodzili razem na jakieś zajęcia plastyczne na Ochocie.
– To co ci ten Orzech zrobił?
– Nie, Orzech nic. To Michał. Ubzdurał sobie, że coś między nami jest.
– Przecież Orzech jest gejem.
– Otóż to. Stuprocentowym. Dlatego się kumplujemy, przecież z nich są najlepsi kumple. A ten nagle, że na pewno spaliśmy ze sobą i tak dalej.
– Zwariował?
– No, zwariował. Usunął mnie z Facebooka.
Linka wyciągnęła telefon.
– Poczekaj, ja go mam na Facebooku, zobaczymy, co tam wstawia. O nie! Mnie też usunął.
– Ciebie?
– Naprawdę.
– I co ja mam teraz zrobić?
– Rozmawiałaś z nim? Ale jak to się w ogóle zaczęło? Przecież między wami było dobrze!
Do czasu – pomyślała Kaśka. Pojechała na wakacje z rodzicami, tym razem do Hiszpanii, na dwa tygodnie. Michał był w tym czasie na obozie surfingowym. I wtedy się wszystko popsuło. Myślała, że to po prostu dlatego, że za nią tęskni albo zazdrości jej tej Hiszpanii. Poszło o to, że ona czasem komentowała jakieś posty Orzecha, w końcu się przyjaźnili, a Michał zrobił jej o to awanturę. „W ciągu dwóch dni skomentowałaś pięć jego postów, a mój tylko jeden!” – wrzeszczał. Nie chciało jej się tłumaczyć, że on w każdym wstawiał podobne zdjęcia i nie miała nawet jak ich komentować, bo nie bardzo wiedziała, co ma w ogóle napisać, a Orzech to pisze takie śmieszne posty, że zawsze człowiek ma ochotę dodać coś od siebie. Zresztą wydawało jej się, że wszystkie posty Michała polubiła, ale może jej się palec omsknął czy coś, i że o co ta afera. No i taka to była dyskusja, on swoje, ona swoje.
– Musisz się z nim spotkać i porozmawiać.
– Bardzo bym chciała. Tylko że on znowu gdzieś wyjechał.
Hm, Linka uważała, że to wszystko jest bardzo niepokojące, wolała Kaśce tego nie mówić. Ani o swojej ciąży. Kaśka była tak zajęta swoimi problemami, że raczej nie chciałaby tego słuchać. Powie jej – ale na spokojnie.
– A ty? Jak tam?
A może jednak jej powiedzieć? Ale Kaśka już zgarnęła telefon, w którym coś zapikało.
– Czekaj. Koleżanka z klasy do mnie pisze, ją też wyrzucił z fejsa, wyobrażasz sobie?
Linka nagle poczuła się zmęczona. Dopiła wodę.
– Słuchaj… przepraszam cię. Muszę iść popilnować Kaja. Matka i Adam wybierają się na zakupy.
– A on nie może sam zostać?
– Nie no… ma dziewięć lat. Jeszcze nie. Ale już niedługo – uśmiechnęła się Linka.
No, jeśli dobrze pójdzie, to być może za jakiś czas Kaj będzie mógł zostawać i opiekować się jej dzieckiem. Za kilka lat. Przecież ona opiekowała się nim od maleńkości. Oczywiście dzisiaj nie, dzisiaj nie było takiej potrzeby, to była tylko wymówka. Nie miała sił słuchać o problemach Kaśki. Bo wyrzucić dziewczynę z fejsa, to jest okropne. Ale wyrzucić dziewczynę w ciąży ze swojego życia – jeszcze gorsze.
Mogę do ciebie przyjechać? – napisała do Natalii. Naprawdę potrzebowała dzisiaj z kimś pogadać, a tym kimś, jak się okazało, nie była Kaśka.
Nie, dzisiaj lepiej nie… mamy jakieś warsztaty. Może jutro?
Okej – napisała Linka i zasępiła się.
Siedziała na ławce niedaleko Bordo. I dokąd miała teraz iść? Do domu? Nie, na to nie miała ochoty. Tam siedziała mama z grobową miną i wszystko wydawało się dwa razy trudniejsze. Oskar miał przyjechać do Warszawy… zawsze go lubiła. Ale gdyby był, toby już napisał. Więc kto? I nagle zrozumiała, że wie. Wie, dokąd chce pójść. I aż się uśmiechnęła do tej myśli. Strasznie się za nimi stęskniła. Ale czy im powie?
Kiedy zobaczyła obrośnięty bluszczem dom, zdała sobie sprawę, że za nim też tęskniła. Za tym pięknym domem na Saskiej Kępie, z którym związane było tyle wspomnień. Pamiętała, jak przyszła tutaj po raz pierwszy, prawie dwa lata temu. Zatrudniona przez pana Dariusza jako „dziewczyna do towarzystwa” dla jego starzejącego się taty. Jak usiadła na huśtawce, a pan Antoni przestraszył się, bo myślał, że jest duchem jego dawnej miłości. A potem okazało się, że chociaż odnalazła dla niego tę jego dawną miłość, to i tak wybrał Stasię. I byli szczęśliwi. Miała nadzieję, że zastanie ich jak zawsze: zadowolonych i gruchających jak dwa gołąbeczki – i nie zawiodła się. Dobrze, że pewne rzeczy są w życiu stałe i niezmienne.
Otworzyła Stasia i od razu zawołała:
– Antoni! Mamy gościa!
Starszy pan nadciągnął w kapciach i objął ją mocno.
– Halinka! Dawno cię u nas nie było! Urosłaś!
– Ja już nie rosnę – roześmiała się.
– Poprawiłaś się. Świetnie wyglądasz, prawda, Stasieńko?
– Prawda. Kwitnąco. Obiadek zjesz?
Wydawało jej się, że nie jest głodna, ale na hasło „obiadek” ślinianki zaczęły pracować. Szczególnie że tutaj obiadki zawsze były pyszne. Nikt nie podrobiłby smaku tej pomidorowej, rosołu i schabowego!
Na stół zaraz wjechała waza z zupą. Jak oni to robią? Przecież wcale się mnie nie spodziewali?
– Właśnie mieliśmy siadać do stołu. Przyszłaś w samą porę – pani Stasia odgarnęła srebrny loczek z twarzy. – Tak się cieszymy, że jesteś! Już po wakacjach? Gdzie byłaś?
– Ech, w sumie to… nigdzie daleko. Jeździłam do Natalii, do ośrodka – wyjaśniła. – To ta moja przyjaciółka, która miała problemy. Odchudzała się za bardzo…
– No tak. Ale ty chyba się nie odchudzasz? Niepotrzebne to – mruczała Stasia. – Kobieta musi być apetyczna, prawda, Antosiu?
– Najszczersza – zapewnił pan Antoś i wgryzł się w schabowego. – Mężczyzna zresztą też. Zobacz, jaki przy Stasi wyhodowałem brzuszek! Tak mnie karmi!
– No ale i ty wyglądasz bardzo ładnie – kontynuowała Stasia. I ponieważ powtórzyła to po raz któryś, Linka pomyślała, że może coś w tym jest. Przynajmniej tyle. – Jakbyś zaokrągliła się troszkę? A w ciąży przypadkiem nie jesteś?
Co takiego? Skąd wiedziała? Przecież nie mogła tego wiedzieć!
– Jestem – przyznała cicho Linka. – Właśnie… przyszłam wam powiedzieć.
– Wielkie gratulacje! – ucieszyła się Stasia. – Kiedy ślub? Bo wy chyba jeszcze ślubu nie macie? Myślę, że byście nas zaprosili na tę wielką uroczystość, co?
Boże, co ona ma im powiedzieć? Próbowała wymyślić kilka zdań, które najlepiej oddałyby sytuację, i dziobała widelcem ziemniaki.
– Niektórzy mówią, żeby się nie spieszyć, ale ja tam uważam, że ślub to ślub. A kawaler się cieszy?
Boże, było coraz gorzej. I wtedy Linka, chociaż wcale tego nie chciała, zaczęła płakać. Szlochała rozdzierająco, tak jeszcze nie płakała od początku, nawet po wyjściu od Adriana, nawet po rozmowie z jego ojcem, nigdy. Płakała, szlochała, łkała.
A oni siedzieli i nic nie mówili.
– Przepraszam – jęknęła w końcu. – Chodzi o to, że on nie chce… dziecka.
Pani Stasia aż wstała z oburzenia.
– A to chłystek, chmętek skończony! Słyszałeś, Antosiu? Kawaler nie chce dziecka? A żeby go piekło pochłonęło!
– Jak go piekło pochłonie, nie będzie płacił alimentów – zaznaczył rzeczowo pan Antoni.
– Antoni! – krzyknęła wzburzona pani Stasia. – O jakich alimentach my mówimy! Ma się zająć dziewczyną i dzieckiem, czy nie? Coś chyba o tym wiesz, co?
Wiedział. Był z kobietą, której nie kochał, przez lata, bo miał z nią dziecko.
Pan Antoni nabił sobie fajkę, a potem popatrzył na nią i nie zapalił.
– Nie będę… Zaszkodzi dziecku. Potem – chrząknął. – Ale… coś powiem. Za moich czasów obowiązywało coś takiego jak honor. Jak chłopak spotykał się z dziewczyną i pojawiało się dziecko, to honorowo było się ożenić. Nie zawsze z miłości. Ale honor zawsze był. Powinność.
Zaciągnął się suchą fajką.
– Wy na te czasy psioczycie – dodał – że kobiety niby bez równouprawnienia. Ale nie było tak jak teraz. Ludzie to teraz jak latawce są. Wiatr wieje, a oni w jedną albo drugą. Słowo „honor” w ogóle nie istnieje.
– Ale Antosiu, może kawaler tylko tak, może się przestraszył.
– Oby. Eleganciki tak się boją? Ja wiem, bo i syn mój… Żeby im nikt życia nie zepsuł, żeby wszystko układało się tak, jak by chcieli. Nie przyjmują tego, co życie przynosi.
– Myśmy akceptowali, co przynosi.
– No jasne! – huknął pan Antoni. – Masz świętą rację, Stasieczko! Bo my z czasów wojny, to się brało, co było, i człowiek w ogóle szczęśliwy był, że żyje, a jak pojawiło się dziecko, to szczęśliwy podwójnie, nawet w ciężkich czasach.
– Nie martw się – Stasia poklepała Linkę po ręce. – Kawaler wróci. Namyśli się i wróci. No i pamiętaj, że w razie czego masz nas. Możemy pomóc, w końcu nie mamy nic do roboty.
Tak – pomyślała Linka. Sami są przecież starzy i chorzy.
– Może już mamy swoje lata – westchnęła pani Stasia, jakby odgadując tok myśli dziewczyny – ale jeszcze zdrowi. Więc jak będziesz potrzebowała etatowych pradziadków…
Linka poczuła nagłe wzruszenie i znowu ledwo się powstrzymała od płaczu.
– Dziękuję – wzruszyła się. – Bardzo wam dziękuję.
Wracając z Nobla, bezwiednie skręciła w stronę Białych myszek. Nic dziwnego, przecież pracowała tam tyle czasu! Nagle zdała sobie sprawę, że nie miała od czerwca żadnego kontaktu z Rutą. Ciekawe, co się u niej dzieje. Czy już urodziła dziecko? Jej była pracodawczyni była w ciąży i miała problemy ze swoim chłopakiem. Do Linki nagle to dotarło. Że wtedy, kiedy rozmawiały ostatnio i Ruta była smutna i wściekła, bo jej chłopak powiedział jej, że dziecko to fanaberie, że wtedy pomyślała sobie, że zupełnie nie ma pojęcia, jak tak można. A teraz była w takiej samej sytuacji! No, Ruta była oczywiście starsza, ale ojca dla dziecka wybrała sobie podobnego. Linka uśmiechnęła się na myśl, że zaraz o tym pogadają. Wiedziała, że kawiarnia miała zostać zamknięta na część wakacji, bo Ruta gdzieś wyjeżdżała, dlatego ona też w wakacje w Myszkach nie pracowała, ale miała nadzieję, że dziewczyna już wróciła.
Niestety, na drzwiach Białych myszek straszył napis: „Zamknięte do odwołania”. Zrobiło jej się przykro, bo jakoś intuicyjnie czuła, że to nie oznacza nic dobrego. Spróbowała zadzwonić do Ruty, ale telefon nie odpowiadał, więc napisała do niej na messengerze. Czekała chwilę, usiłowała też zajrzeć do środka kawiarni, ale było ciemno. Ruta nie odpowiadała, więc Linka pojechała do domu.
Ruta leżała na patologii ciąży już trzeci tydzień. Lekarze robili wszystko, żeby dziecko urodziło się jak najpóźniej, bo już było jasne, że to będzie wcześniak. Zamknęła oczy. Brzuch ją bolał, ale najgorsze było to, co działo się na sąsiednich łóżkach. Na jednym z nich leżała dziewczyna, która płakała z bólu. Miała skurcze już chyba od kilkunastu godzin, ale jeszcze za słabe, żeby ją wieźć na porodówkę. No, jeśli to są słabe, to jakie będą mocne? – myślała z przerażeniem Ruta.
Na sąsiednich dwóch łóżkach siedziały dwie osowiałe dziewczyny po poronieniach. Jedna cały czas łkała, a druga gapiła się w okno. Przez godzinę potrafiła siedzieć tak nieruchomo i budziła się ze stuporu tylko wtedy, gdy przychodziła pielęgniarka. Tamta druga znowu cały czas mówiła, opowiadała wszystkim, że to już trzecie poronienie z rzędu, a pierwsze jej dziecko zmarło tuż po porodzie, i że w ogóle nie ma siły. Ruta też nie miała siły tego słuchać. Chciałaby już urodzić, choć dobrze wiedziała, że każdy tydzień, a nawet każdy dzień jest dla dziecka na wagę złota, w domyśle: życia. Starała się jakoś od tego odciąć, słuchała muzyki w słuchawkach, oglądała filmy, robiła cokolwiek, żeby na nie nie patrzeć i ich nie słuchać.
Czasem przychodził Witek. Całe szczęście. Gdyby nie to, chyba całkiem by zwariowała. Właśnie wszedł, niosąc dwie wody mineralne i tajemniczą torbę.
– Hej, Ru – powitał ją. – Jak tam Bunio?
Ich synek, na razie zwany Buniem, bo kompletnie nie mogli dojść do porozumienia, jakie imię dla niego wybrać, jakby dając znak, że usłyszał głos taty, mocno kopnął ją w brzuch.
– Dobrze, bardzo dobrze. Wiesz, co on wyczynia? – uśmiechnęła się. Bo harce Bunia to była jedyna rzecz, jaka tutaj, na tej ponurej sali szpitalnej, przynosiła jej trochę radości. – Chcesz zobaczyć?
Witek położył rękę na brzuchu Ruty i poczuł, jak w środku coś faluje i przetacza się, jakby jakieś zwierzę próbowało wyrwać się z za małego mieszkania.
– Wodę ci przyniosłem i jeszcze coś. Ta dam! – Wyciągnął koktajl z mango, który uwielbiała. Bardzo drogi koktajl.
– Nie powinieneś… – zmartwiła się. – Przecież z kasą krucho.
– Daj spokój. Wystarczy, że musisz tu siedzieć. Należy ci się trochę przyjemności.
Kiedy on się tak zmienił? – pomyślała. Przecież na początku to była całkowita porażka. Powiedział jej, że dziecko to jej wymysł i nie będzie marnował sobie życia, że chce iść na studia i w ogóle sobie tego wszystkiego nie wyobraża. Już myślała, że będzie jedną z tysięcy samotnych matek, a tu nastąpił cud i Witek wrócił z podkulonym ogonem. Studia załatwił zaoczne, znalazł pracę, może nie jakąś superpłatną, ale zawsze. Tylko Białe myszki to był problem. Nie mogła ze szpitala zarządzać kawiarnią. Myszki stały puste. Nie to, że nie byłoby rąk do pracy, ale raczej nie miał kto tym kierować. Ruta potrzebowała kogoś zaufanego, kogoś, kto da radę. Kto znajdzie ludzi, zatrudni ich, zapłaci im, dopilnuje, zaktualizuje menu, znajdzie panią do sprzątania… I tak dalej. Gdyby Witek zechciał… Mogliby mieć fajną firmę rodzinną… Gdyby zamiast tamtej pracy… Ale on był taki uparty!
– Witek… musimy coś zrobić z Białymi myszkami.
– Trzeba to oddać!
– Ale jak? Mam umowę najmu do końca roku, muszę płacić, teraz kawiarnia nie zarabia, czy naprawdę nie chciałbyś, nie mógłbyś się tym zająć?
Witek rozłożył ręce.
– Sama wiesz, że nie ma we mnie nic z menedżera. To ty jesteś urodzoną szefową.
– Ja, no jasne. Właśnie widzisz, jaka ze mnie szefowa.
– Ruta, wiesz, że ja się znam tylko na jednym i tylko jedno chcę robić w życiu.
Jasne. Witek dostał się na romanistykę. Interesował się językiem francuskim, kulturą Francji, chciał tłumaczyć literaturę francuską. A pracował na jakiejś zasranej infolinii. Prawda, nie miał do tego drygu, był zupełnie inny niż ona, ale przecież mógłby się przemóc.
– No dobrze – westchnęła i poczuła, że znów ją zabolał brzuch. – Proszę cię w takim razie o jedno – żebyś dał ogłoszenie.
Wiedziała już, że będzie miała problem. Białe myszki, chociaż sympatyczne i miłe, z dobrą kawą i fajnymi ciachami, nie przynosiły za dużo dochodu. Ona tę pracę uwielbiała i nie przeszkadzało jej, że po odjęciu czynszu i zapłaceniu ludziom zostawała jej połowa średniej krajowej. Nie potrzebowała więcej, wolała mieć satysfakcję i zdobywać doświadczenie. Ale było oczywiste, że żadna osoba po studiach, umiejąca cokolwiek, takiej knajpki nie weźmie. Czynsz był bardzo wysoki, Saska Kępa droga, a ona nie chciała nie wiadomo jak windować cen, bo bała się, że wtedy w ogóle nikt by do nich nie przyszedł.
Witek musiał już iść, dzisiaj miał popołudniową zmianę na infolinii, a ona machinalnie wzięła do ręki telefon i zobaczyła, że napisała do niej Linka, jedna z dziewczyn, która u niej pracowała. Hm, w zeszłym roku mówiła, że już nie chce pracować, bo nie wyrabia ze szkołą, może coś się zmieniło?
– Jestem na patologii ciąży. Nic poważnego, ale muszę leżeć. Może chcesz mnie odwiedzić? To pogadamy.
Linka weszła do szpitala i przeszły ją dreszcze. Nienawidziła szpitali. I na myśl o tym, że w jednym z nich odbędzie się poród jej dziecka, robiło jej się niedobrze. Przypomniało jej się, jak z chorym Kajem wbiegła na izbę przyjęć. Bała się wtedy, że umrze. Miał tak wysoką gorączkę. Pomógł jej Adrian, właśnie tak zaczęła się ich znajomość. No cóż, jak widać można być na początku rycerzem na białym koniu, a potem skończonym idiotą – podsumowała. Ruta wyjaśniła jej dokładnie, gdzie leży, i Linka nie miała żadnego problemu, żeby do niej trafić.
– Przyniosłam ci pomarańcze – uśmiechnęła się. – Bo tak mi się skojarzyło, że to można przynieść do szpitala. Dobrze?
Ruta kiwnęła głową.
– Pewnie.
– Jak się czujesz?
Ruta opowiedziała jej wszystko. Że Witek wrócił. Że dziecko pewnie niedługo się urodzi, że będzie wcześniakiem i że to chłopiec, i że nie mają dla niego imienia. A na koniec wspomniała jej o katastrofalnej sytuacji, w jakiej są Białe myszki.
– O matko – zasępiła się Linka. – To niefajnie.
– A tak w ogóle… chciałabyś od września pracować?
– Ja? – zapytała głupio Linka.
– No a kto? Nie przyszłaś pogadać o pracy?
– Nie… w sumie… to nie wiem. Ja… – Linka westchnęła. – Nie uwierzysz, ale też jestem w ciąży.
– Żartujesz! – krzyknęła Ruta i znów ją coś zakłuło w brzuchu.
– Widzisz, mówiłam, że nie uwierzysz.
– Ale jak to się w ogóle stało?
– Kurczę, mówisz jak moja matka – Linka zniżyła głos. Nagle zdała sobie sprawę, że na sali są też inne pacjentki. – Stało-zesrało. No porąbałam coś z tabletkami i się stało. Ale najgorsze jest to, że Adrian… się wymiksował.
Ruta spojrzała na nią ze współczuciem.
– O rany? Jak to możliwe? Przecież byliście… jesteście taką superparą! Przecież pamiętam, jak ci pomagał w knajpie!
– No. Tak było. A teraz mówi, że studia w Anglii i tak dalej. Że go wrobiłam.
– Nie przejmuj się – szepnęła Ruta. – Wiesz, co było u mnie. Przecież on wróci, na pewno wróci. W tej chwili to przerażony chłopiec. Zobaczysz, wróci i będzie cię nosił na rękach.
– Może i tak. Mam nadzieję, że mu się szybko odmieni.
– Na pewno – uspokajała ją Ruta. Bo była o tym przekonana. Oczywiście, wielu facetów odchodziło i nie wracało, ale nie wtedy, gdy kobiety nosiły pod sercem ich dzieci.
– A jak z tym imieniem? – nagle zainteresowała się Linka. – Dlaczego nie możecie go wybrać?
Ruta westchnęła.
– Witek chce, żeby dać mu Kazimierz. Kazimierz, rozumiesz? Po pradziadku. Albo po innym pradziadku – Witold, to jeszcze nie jest takie straszne, ale Kazimierz?
Linka parsknęła śmiechem.
– No właśnie, każdy umiera ze śmiechu, jak tylko to słyszy.
– Nie, śmiałam się, bo mój brat ma tak na imię. Też mu dali po pradziadku, tak jak mnie po prababci – Halina.
– Ty jesteś Halina?
– No tak. Linka. A on jest Kajem, to znaczy większość osób mówi na niego Kaj. Jak z Królowej Śniegu. W sumie to nie jest złe imię…
– Tak… – zadumała się Ruta. – Wiesz, w sumie każde imię jest dobre, jak człowiek jest dobry, prawda?
– No właśnie. A ty jak byś mu dała?
– Bruno mi się podoba. Albo Barnaba. Albo Samuel. Albo Aureliusz…
– O nie – instynktownie zareagowała Linka.
– Dlaczego nie? Mógłby być filozofem. Chciałabym coś oryginalnego. I dumnego. Bo Kazek to mi brzmi jak jakiś wujek wędkarz.
Linka mało nie spadła ze stołka. Powiem to kiedyś Kajowi – pomyślała. Wujek wędkarz. Genialne!
– Szukam kogoś, kto pokieruje knajpą – zwierzyła się Ruta. – Dopóki nie urodzę i się nie ogarnę. Czyli na jakieś pół roku… Bo z małym dzieckiem raczej nie dam rady, nawet z moimi umiejętnościami.
Linka zastanowiła się, ale nie znała nikogo takiego.
– Nikt mi nie przychodzi do głowy – rzekła przepraszająco.
– Tak myślałam. No nic, może znajdę kogoś z ogłoszenia. A pracować będziesz chciała?
– Nie wiem – pokręciła głową Linka – czy dam radę. Nie czuję się najlepiej.
– Jasne. Rozumiem.
No bo czy dałaby radę ciągnąć szkołę i pracować w kawiarni? Szczerze mówiąc, mocno w to wątpiła.
– A badania? Robiłaś USG? Który to właściwie tydzień?
– Moja aplikacja mówi, że czternasty. Zapisałam się na USG za… – przeliczyła w myślach – pięć dni. O matko, to tylko pięć dni!
– Powodzenia! – uśmiechnęła się Ruta.
Linka wiedziała jedno. Nie chciała, żeby matka szła z nią na USG. Po prostu nie chciała. Po tym, jaką szopkę odstawiła ostatnio u lekarza, miała jej po prostu dosyć. Z drugiej strony sama też iść nie chciała. Pomyślała o Kaśce. Potem o Natalii. Siostra czy przyjaciółka? Kaśka była zajęta problemami sercowymi. A Natalia? Z drugiej strony: Kaśka może być zła. Musi jej powiedzieć. Kurczę, najtrudniej zwierzać się tym, którzy są najbliżej – pomyślała. Dlaczego tak się dzieje? Zadzwoniła do niej i umówiły się na lody.
– Ile wzięłaś kulek? – zapytała z niedowierzaniem Kaśka, kiedy Linka usiadła przy stoliku w Akwarium z waflem napchanym lodami.
– Pięć – wzruszyła ramionami Linka.
– Jezu. Ja dwie.
Bo ja jem podwójnie – pomyślała Linka, ale na razie nic nie powiedziała.
– Faceci to skurczybyki – wróciła do tematu Kaśka.
O, nawet nie wiesz, jak bardzo się z tobą zgadzam – westchnęła w myślach Linka, ale nadal milczała.
– Hej, co z tobą? – Kaśka w końcu zauważyła, że Linka jest nieswoja. – Coś się stało? Bo wyglądasz jakoś… dziwnie.
– Jestem w ciąży – wypaliła Linka.
– Cooo? Co takiego? Zwariowałaś? Ale jak to się stało?
Następna – pomyślała Linka i westchnęła.
– Ale jaja, no ja nie mogę! – kontynuowała Kaśka. – Nie no, przestań, co zrobisz?
– Nic – wzruszyła ramionami Linka. – Urodzę. Jakoś to będzie.
– Adrian się cieszy?
No tak, przecież ona nie wie. Mówienie o ciąży było trudne. Mówienie o tym, że ojciec dziecka ją zostawił, olał, że nie kocha ani dziecka, ani jej, było po stokroć trudniejsze.
– Co się stało? – Kaśka natychmiast się zorientowała, że poruszyła jakąś czułą strunę.
– Słuchaj… Adrian nie chce dziecka, ani mnie. No i tyle.
Jezu, tylko nie becz – skarciła się w duchu Linka. Nie wiedziała, dlaczego to akurat przy Kaśce nie chce płakać, ale po prostu chciała być twarda. W końcu wzięła się w garść i opowiedziała jej wszystko ze szczegółami.
– A to idiota! Złamas! Mówię ci, oni wszyscy są tacy sami!
– Nie wiem, Kaśka, czy wszyscy. W ogóle nie wiem, co o tym myśleć. Byliśmy razem tak długo i bywało różnie, sama wiesz. Ale jednak to było ważne, dla nas obojga.
– Albo tak ci się tylko wydawało.
– No nie, przecież na początku to on bardziej… był zakochany…
Kiedy się poznali, byli tylko przyjaciółmi. Adrian pomógł jej, jak Kaj nagle zachorował. Potem trafiła do jego szkoły. Gdy załamana próbowała wyjaśnić, gdzie zniknęła jej mama, pomagał jej szukać. Tyle razem przeżyli. Oczywiście to, co się stało w Londynie, to, że ją zdradził z jakąś dziewczyną, rzuciło cień na ich związek, ale ona potrafiła wybaczyć.
– Byliśmy razem trzy lata… Trzy lata. Całe moje życie, rozumiesz? – dodała. – Nigdy, nigdy nie pomyślałabym nawet, że byłby zdolny do czegoś takiego.
Nagle łzy zaczęły płynąć i Linka nie potrafiła ich już zatrzymać, a Kaśka ją tylko przytuliła, głaskała po głowie i próbowała uspokoić, choć tak naprawdę myślała, że Linka ma prawo do płaczu. I już nie chciała jej mówić, że Michał ją rzucił na dobre, chociaż miała taki zamiar. Czuła, że problemy Linki są ważniejsze.
– Pójdziesz ze mną na USG? Pojutrze? – wychlipała Linka. – Nie mogę iść z matką. Strasznie mnie denerwuje. Cały czas tylko biadoli.
– Po prostu się przejmuje.
– Wiem, ale serio, nie da się tego znieść. To co? Pojutrze po południu?
– Kurczę, słabo – zmartwiła się Kaśka. – Zapisuję się do szkoły rysowania, przygotowującej na studia. Jest dużo chętnych i tam jest wstępny egzamin. Akurat pojutrze.
Linka posmutniała.
– Okej. Poproszę Natalię.
– Ale jak nie będzie mogła, to coś wymyślę – dodała nagle Kaśka, tak jakby była trochę o Natalię zazdrosna.
– Dobra, trzymam cię za słowo. To opowiedz o tej szkole, zmieńmy temat.
– Tam podobno uczą profesorowie z ASP… I jest mega. Tylko trudno się dostać. To najlepsza szkoła przygotowawcza w Warszawie.
– Na pewno się dostaniesz. I będziesz robiła to, co zawsze chciałaś.
– Może – Kaśka jakby posmutniała. – Trzymaj kciuki. Bo jest pewien… problem.
– Problem? – Linka podniosła na nią oczy. W przypadku Kaśki nie był to na pewno brak talentu.
– Rodzice nie chcą, żebym szła w tym kierunku. Chcą, żebym wybrała prawo. Rozumiesz, mam zostać adwokatem albo radcą…
– Ty? – Odgryzła wafel od dołu i zaczęła wysysać na wpół roztopione lody.
– W sumie tobym mogła, nie? Akurat z historii i WOS-u jestem niezła. Tylko że nie chcę.
– Rozmawiałaś z nimi?
– Nie raz. Ale jest między nami bariera… Wiem, że chcą dla mnie dobrze, ale wyobrażają sobie, że przyszłość trzeba urządzić porządnie, umeblować, rozumiesz? Że sztuka to mrzonki. Tłumaczę im, że to całe moje życie, że sztuka to wszystko: design, moda, ilustracja… ale oni tego nie kumają. Myślą, że to hobby, że zajmuję się pierdołami. Hobby, rozumiesz, to może być po godzinach. A tak to trzeba robić coś porządnego.
– O matko… Nie możesz się zbuntować?
– Jak? To ty byś mogła się zbuntować. Każdy by mógł, ale nie ja. Przecież mnie wzięli z ulicy, jestem im winna wdzięczność i posłuszeństwo.
– No ale na zajęcia pozwolili ci się zapisać.
– Żartujesz? Nie. Nic o nich nie wiedzą. Sama uzbierałam kasę, już w zeszłym roku wiedziałam, że będzie problem. Myślę, że spróbuję się dostać… I jak się dostanę, to może to ich przekona. Ale oczywiście i na prawo będę zdawać. I obym nie zdała!
– Kaśka! – Linka nagle zaczęła się śmiać. – Aparatka z ciebie!
Kiedy rozstały się na skrzyżowaniu, myślała sobie o tym, że ich życia robią się coraz trudniejsze. Tyle ważnych decyzji w tak krótkim czasie… I – niestety musiała to powiedzieć otwarcie – brak prawdziwego wsparcia. Od kogokolwiek. Z mamą o przyszłości w ogóle nie rozmawiały. Nawet przed ciążą. Zawsze wydawało się, że jest na to jeszcze tyle czasu! Czy ona w tej sytuacji w ogóle pójdzie na jakieś studia? I czy zda maturę?
Wchodząc do gabinetu lekarskiego, trzymała Natalię za rękę. Ta na szczęście zgodziła się z nią pójść i nawet się ucieszyła.
– Ale czad, co? Jestem taka podekscytowana!
Linka, mówiąc szczerze, była bardziej przerażona niż podekscytowana. Cała trzęsła się z nerwów.
– A co, jeśli coś jest nie tak?
– Przestań! – fuknęła Natalia. – Po co się martwisz z góry? Przecież na jednym już byłaś i było dobrze.
– No tak, ale tam… było słabo widać. Tyle że serce bije. A co, jak czegoś nie ma?
– Ty nie masz piątej klepki chyba. Idziemy! – zarządziła i pociągnęła Linkę za rękę.
W gabinecie przyjął ich lekarz o ciemnym kolorze skóry. Młody i bardzo przystojny. Mówił po polsku ze śmiesznym akcentem, cały był zresztą śmieszny. Linka pomyślała, że może ginekologów to specjalnie takich zabawnych werbują, żeby kobietom było łatwiej się rozluźnić.
Położyła się na kozetce i odsłoniła brzuch, a on wycisnął trochę żelu i zaczął wodzić po jej skórze głowicą aparatu ultrasonograficznego. Zrobiło jej się słabo, ale na szczęście Natalia to zauważyła, usiadła obok i znowu wzięła ją za rękę. Pomogło. Linka odetchnęła i zaczęła słuchać, co mówi lekarz. Na początku zresztą milczał, co ją zaniepokoiło.
– Wszystko w porządku? – wykrztusiła.
– Ciiicho! – mruknął. – Nie psieszkadza, bo niiic nie powiem iii juś!
Natalia parsknęła śmiechem.
– A kolieżanka co śmieje? No. Jest wszystko. Kręgosliup…
Linka zobaczyła coś w rodzaju kręgosłupa ryby. Lekarz co chwilę zatrzymywał obraz na ekranie i dokonywał pomiarów.
– Bziuch… Serce… Glioła…
Cyk, cyk. Na ekranie pojawiały się krzyżyki, a potem linia od jednego do drugiego. Linka siedziała spięta, za to Natalia była zahipnotyzowana.
– Zobacz, widzisz? Nogi! Stopy! O rany!!!
– Ciiicho – powtórzył lekarz.
Linka się uśmiechnęła, po raz pierwszy. Ach, ta Natalia!
Lekarz wyłączył aparat.
– Już? – Natalia była bardziej zawiedziona niż Linka, która cieszyła się, że badanie się już skończyło.
– No i co? – zapytała z głupia frant.
– Dobzie. Nie ma połodu do niepokojołania.
– A płeć?
– A co by chcialia?
– Nie wiem. Wszystko jedno.
– No to jest wsistko jedno. Nic nie łidać. Nic a nic. Nie chcieje pokazać.
Uśmiechnęły się.
– Ale ma pan wspaniały zawód – rozmarzyła się nagle Natalia.
– Najbarziej łspaniałszy – potwierdził lekarz. – Ale jak jest sistko dobzie. Bo jak niedobzie… Tsieba ciesić, jak jest dobzie.
– Długo pan jest w Polsce?
– Rok.
– Tylko rok? Świetnie pan mówi po polsku!
– Bo ja lubię ucić.
Skończył pisać coś na komputerze i zrobił wydruk. Były też zdjęcia.
– No! To do zobacienia! – uśmiechnął się jeszcze do nich.
Usiadły potem w poczekalni i zagłębiły się w opis.
– No i zobacz, jest w porządku! – prawie śpiewała Natalia. – Ale to jest super, nie? Że tak można wszystko zobaczyć. Kurczę, rewelacja, nigdy nie byłam na takim…
– …filmie – dokończyła Linka i zaczęła się śmiać. – Widzisz? Masz tu bilet do Multikina za darmo.
– Ty, ale po polsku dobrze mówił! Po roku? Ja się uczę angielskiego od… nie wiem? Dziesięciu lat? I co? Pewnie tak mówię jak on po polsku! Co najwyżej!
– Superlekarz – westchnęła rozbawiona Linka. – Na następne USG też do niego pójdę. W ogóle przestałam się bać.
– Wiesz co – zamyśliła się Natalia – teraz myślę, że ta medycyna to naprawdę dobry pomysł. Przecież to jest strasznie ciekawe!
– No… szczególnie jak to twoje dziecko! – przytaknęła Linka, ale bez przekonania. Dla niej to było bardziej stresujące niż ciekawe. Bała się, że okaże się, że dziecko nie ma nogi albo ręki, albo głowy, albo serca. Teraz odetchnęła z ulgą, ale stres jeszcze z niej nie zszedł. Bo nie wiedziała nawet, jak poradzi sobie ze zdrowym dzieckiem. A co dopiero z chorym… Czy dałaby sobie radę z chorym dzieckiem? Raczej nie. Jej mama przecież temu nie podołała.