Читать книгу Prawda zapisana w popiołach Tom 2 Krzyk zagubionych serc - Joanna Jax - Страница 5

1. Warszawa, 1961

Оглавление

Do niewielkiego, dwupokojowego mieszkania Wielopolskich na warszawskich Bielanach wpełzły promienie wiosennego słońca. Był niedzielny poranek i Szymek nie musiał zrywać się o świcie. Mimo to codzienne wstawanie o szóstej rano weszło mu w krew, więc nawet kiedy miał wolne, budził się o tej godzinie. Zerknął na cicho pochrapującą Zosię i wstał z wersalki. Umył się, zaparzył sobie kawę i otworzył drzwi wychodzące na mikroskopijny balkon. Poranki bywały jeszcze bardzo chłodne, ale czuć było w powietrzu, że nadchodzi czas, gdy drzewa okryją się kwieciem, trawa nabierze jeszcze bardziej soczystego koloru, a popołudniami coraz częściej będzie słychać krzyki dzieciaków bawiących się na pobliskim placu zabaw. Jego Krzysia także.

Zostawił otwarte drzwi balkonowe i wszedł z powrotem do pokoju. „Mała stabilizacja” – pomyślał z przekąsem, rozglądając się po mieszkaniu. Cena, jaką za nią zapłacił, była wysoka. Wciąż czuł się jak ostatnia świnia, chociaż musiał przyznać, że w ostatnim czasie SB go nie nękało. Najpewniej osiągnęli swój cel, Hanka Lewin i Alicja Rosińska, postawione pod ścianą, zgodziły się na współpracę z bezpieką, a on mógł cieszyć się z własnego kąta i bycia adwokatem. Pamiętał, gdy był małym chłopcem i nazywał ludzi podobnego fachu „papugami”. Pragnął wówczas stać się kimś takim, bowiem przedwojenni adwokaci kojarzyli mu się z elitą. Byli zamożni i eleganccy, zwłaszcza gdy wśród ich klientów znajdowali się bogacze i przemysłowcy. Spełnił swoje marzenie, ale nie był ani specjalnie szanowany, ani też zamożny. Nastały inne czasy i należało nieco zweryfikować swoje pragnienia, a od pewnego czasu nieco narzucał je model gomułkowskiej „małej stabilizacji”.

Nowy przywódca zawiódł wielu ludzi. Kiedy w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym szóstym roku doszedł do władzy, Polacy mu kibicowali i niemal nosili na rękach, licząc, że teraz wszystko się zmieni. Szymek, podobnie jak wielu innych, marzył o wolności i swobodzie. I w istocie ów przełomowy rok dawał na to nadzieję. Potem zaś z każdym następnym owa nadzieja gasła i na powrót nastały czasy obłudy, hipokryzji i jedynej słusznej opcji politycznej.

Na swoje życie Szymek patrzył także z innej perspektywy. Bardziej osobistej. Nie tylko zeszmacił się w imię wygodnego życia, ale także stracił osobę, którą kochał i która pewnego dnia stała się jego najlepszym przyjacielem – Nelę Domosławską. Nie stać go było na poświęcenie, na zaczynanie wszystkiego od początku i na rozbicie swojej rodziny, która coraz mniej ją przypominała. Niby żyli z Zosią razem, ale właściwie obok siebie i jedyne, co w pewnym momencie ich łączyło, to Krzysio i małe mieszkanie na Bielanach.

– Jest niedziela, a ty się tłuczesz od rana – jęknęła zaspana Zosia i po chwili nakryła głowę kołdrą.

– Przepraszam – mruknął. – Nie mogłem spać.

– To następnym razem idź na spacer – warknęła.

Po chwili jednak zerwała się z wersalki i ciskając w stronę małżonka mordercze spojrzenia, udała się do łazienki.

„Jakiż miły poranek w mieszkaniu kochającego się małżeństwa” – pomyślał z ironią. Nie kierował tego stwierdzenia jedynie w stronę Zosi, on też miał wiele na sumieniu. Jego żona męczyła się w tym związku tak samo, jak on i zastanawiał się niekiedy, czy pewnego dnia nie dojdzie w ich domu do jakiejś tragedii, bo jedno z nich w końcu wybuchnie. Jedynie przy Krzysiu udawali kochającą się parę, chodzili razem na jego występy w szkole czy na wspólne spacery. Szymek zdawał sobie jednak sprawę, iż pewnego dnia, gdy chłopiec będzie trochę starszy, spostrzeże, że rodzice jedynie odgrywają spektakl, który niewiele ma wspólnego z rzeczywistością.

Pokręcił się jeszcze chwilę po mieszkaniu, ale nie bardzo wiedział, co ma ze sobą zrobić, więc wyszedł w końcu z domu, zgodnie z sugestią Zosi. Nie chciał psuć tego pięknego poranka kolejną kłótnią. Zanim wróci, jego żona ochłonie, rozbudzi się, a gdy wstanie Krzysio, ponownie staną się dla siebie mili i kulturalni.

Nowe osiedle, na którym zamieszkali, nie było idealnym miejscem na spacery. Pomiędzy blokami rosły rachityczne drzewka, stało zaledwie kilka ławek i wciąż można było natknąć się na pozostałości po placu budowy, który po obfitych deszczach zamieniał się w bagnisko. Przy pryzmie ziemi zalegały stosy pustych butelek po piwie, wódce i tanim winie. Znak czasów i rozpitego społeczeństwa.

Patrzył na wciąż powstające budynki i te, które już były zamieszkane, wyobrażał sobie, jak będzie wyglądało to miejsce za kilka lat, gdy nagle dostrzegł siedzącego na jednej z ławek mężczyznę. Zapewne omiótłby go wzrokiem, odnotował jego obecność i poszedł dalej, gdyby nie to, że ów człowiek bardzo przypominał mu Tadka, jego kompana z sierocińca. Wpatrywał się intensywnie, chcąc się upewnić, czy na pewno widzi swojego przyjaciela, gdy ten poderwał się z ławki i ruszył w jego kierunku, mówiąc głośno:

– Cholera, zgubiłem się od razu. Pociąg przyjechał w nocy, nawet nie miałem kogo zapytać, gdzie jest piętnastka. I tak czekałem, aż ludzie zaczną się kręcić.

– Tadek, przyjacielu, co ty tutaj robisz? Telegramu nie przysłałeś, nie zadzwoniłeś ani do mojej kancelarii, ani do Zosi na uczelnię. Przecież wyszedłbym po ciebie na dworzec – niemal z pretensją powiedział Szymon, widząc nieco przemarzniętego kolegę.

– Nie mogłem – wydukał.

– No chodźże, herbaty ci zrobię, Krzysio zaraz wstanie, to położysz się w jego pokoju i prześpisz trochę. Opowiadaj, co cię tu znowu przygnało. I dlaczego, do cholery, tyle czasu mnie nie odwiedzałeś? – Szymek mówił niemal na jednym wdechu, jakby pragnął uzyskać jak najszybciej odpowiedzi.

Tadeusz zatrzymał się na chodniku i pociągnął Szymka za rękaw.

– Antka zatrzymała milicja. W związku z morderstwem Gaubera – szepnął drżącym głosem.

– Po takim czasie? – zdziwił się Szymek.

Tadeusz jedynie pokiwał głową i dodał, łkając:

– On… On zrobił to dla mnie, a ja wciąż nie mogę znaleźć sposobu, by trzasnąć „Francę”. Taki ze mnie przyjaciel…

– Uspokój się. To nie twoja wina, że nie możesz teraz wyjechać do RFN-u. Mało kto może sobie jeździć na tamtą stronę.

– Jestem strasznym przyjacielem… – Tadeusz całkiem się rozkleił. – Błagam, Szymek, pomóż mu. Wyciągnij go z tego.

– Oczywiście, Tadek. Nawet nie pomyślałbym, że mogę postąpić inaczej. Więc daj już spokój.

– Szymek, ale to przeze mnie. Przez moją chęć zemsty…

– Obaj jej chcieliście. I gdyby „Szmata” żył, ja także przyłączyłbym się do tej waszej krucjaty.

– Jestem świnia, nie przyjaciel!

– Nie mów tak.

– A jeśli ci powiem, że nie przyjeżdżałem do ciebie przez tyle czasu, bo zakochałem się w twojej żonie, też byś mnie pocieszał? Bo taka jest prawda… Przespałem się z Zosią, Szymek. Potem zerwałem tę znajomość, ale… stało się. Jednego przyjaciela wpakowałem do pierdla i grozi mu teraz stryczek, a z drugiego zrobiłem rogacza.

Szymek zamilkł. Wiadomość o romansie Zosi z Tadeuszem nieco nim wstrząsnęła. Jednak nie z powodu zazdrości, tylko z uwagi na to, że niczego nie zauważył. Rozumiał Zosię, on także się jej nie zwierzał ze swoich romansów, ale miał żal do Tadka, że tak długo taił przed nim prawdę.

– Możesz mi dać po mordzie, nie odezwać się do mnie nigdy więcej, ale, na Boga, pomóż Antkowi, bo przecież on nie jest winny tego, że jestem zwykłą gnidą. Przepraszam, Szymon. Nie wiem, co mi do łba strzeliło. Chyba wydawało mi się, że ją uszczęśliwiam, bo promieniała przy mnie i na moment znikał ten smutek, który widziałem w jej oczach, gdy mówiła o tobie.

– Pomogę Antkowi – wydukał Szymek i ruszył w stronę domu.

Tadeusz, ze spuszczoną głową i miną zbitego psa, poszedł za nim.

Prawda zapisana w popiołach Tom 2 Krzyk zagubionych serc

Подняться наверх