Читать книгу Dziedzictwo von Becków - Joanna Jax - Страница 5
2.
ОглавлениеMaurycy Kunis zjechał z krajowej drogi numer trzydzieści w kierunku miejscowości Wawryczki. Szosa była węższa, miała nierówne pobocza i nieco więcej dziur. Po lewej stronie drogi rozciągały się pola rzepaku i żyta, po prawej – las. Po kilku kilometrach Maurycy znacznie zwolnił i skręcił w bitą leśną drogę. Mimo braku asfaltu droga była równa i całkiem znośna dla samochodu osobowego. Otaczający las był w większości liściasty, gęsty i ciemny. Zapewne było tu także chłodniej niż na otwartej przestrzeni, ale w klimatyzowanym wnętrzu swojego samochodu Maurycy nie poczuł różnicy. W pewnym momencie droga skręcała pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. Na wirażu rozciągała się duża soczysto zielona polana, teraz spowita słońcem na tle błękitnego nieba. W centralnym punkcie polany stał piękny barokowy pałac o kremowej elewacji, jakby wyjęty z bajki i osadzony przypadkowo w tym zapomnianym przez ludzi miejscu. Pałacyk otoczony był wysokim murem, tak białym, że aż raził w oczy, i nieco psującym wygląd tego baśniowego miejsca. Przy bramie wjazdowej i furtce na przybysza spoglądały czujne oczy kamer.
Kunis wysiadł z samochodu i nacisnął przycisk wideofonu. W chwilę potem brama wjazdowa zaczęła się powoli otwierać. Półokrągły podjazd przed pałacem był pusty. Kilka samochodów stało na niewielkim wybrukowanym parkingu po prawej stronie dziedzińca. Lewa należała do klombów kwiatowych, pięknych, zadbanych i mieniących się całą paletą barw. Pośrodku dziedzińca znajdowała się marmurowa fontanna. Rzeźbione nagie cherubiny radośnie uśmiechały się spod kaskady wody. Maurycy wysiadł z samochodu i przez moment tępo patrzył się na beztroskie aniołki. Zaciskając w dłoni siatkę z mandarynkami, znowu zadał sobie w duchu te pytania. Jak mogłem do tego dopuścić, co poszło nie tak? Dlaczego Bóg chce mi zabrać każdego, kogo tylko zdołam pokochać? Samotna łza spłynęła po policzku starszego człowieka. Wytarł ją pośpiesznie i pewnym krokiem podążył w stronę pałacu. Przecież została jeszcze ona. I tylko ona. Jego ukochana wnuczka Julia.
Ogromne przeszklone drzwi pałacu otworzyły się bezszelestnie. Hol już w niczym nie przypominał arystokratycznej rezydencji. Liczne drzwi były nowoczesne i zaopatrzone w czytniki kart magnetycznych. Pośrodku holu stał długi granitowy kontuar, za którym siedziała młoda kobieta w wykrochmalonym białym fartuchu. Znał ją. Miała takie dziwne imię – Marika – i była niebywale uprzejma. Podniosła głowę i uśmiechnęła się, ukazując rząd równych białych zębów.
– Jest w swoim pokoju. Niedawno wróciła ze spaceru. Byli z Konradem prawie dwie godziny – odezwała się miękkim głosem i podała Maurycemu kartę.
W holu roznosiły się kuchenne zapachy. Niedawno był obiad. Maurycy był ciekaw, czy jego wnuczka dzisiaj coś zjadła. Była taka szczupła, słaba i blada. Powinna jeść. Wszedł na pierwsze piętro po szerokich marmurowych schodach. Na piętrze było znacznie przytulniej niż na parterze. Miękka wykładzina, donice z kwiatami, na ścianach reprodukcje z pejzażami. Na końcu korytarza znajdował się pokój jego wnuczki. Kiedy wszedł, siedziała w dużym fotelu i patrzyła na ogród przez przeszklone drzwi balkonu. Nikt by się nie spodziewał, że szyby są z pancernego szkła, a ten luksusowy pokój należy do prywatnej kliniki psychiatrycznej. Bardzo drogiej i luksusowej kliniki, ale jednak nie był to pensjonat. Julia odwróciła się i uśmiechnęła słabo.
– Dzień dobry, dziadku. Jak się miewa twój kręgosłup?
– Dziecko moje… – Maurycy pochylił się nad Julią i pocałował ją w czoło. – Ty się martwisz o mnie? Lepiej powiedz, jak ty się czujesz?
– Jak w więzieniu – bąknęła. – Zabierz mnie stąd, proszę.
– Lekarze mówią… – zaczął niepewnie Maurycy, ale Julia nie pozwoliła mu skończyć.
– Mam gdzieś, co mówią te łapiduchy. Na kasie im zależy, więc chcą mnie tu trzymać do upadłego – powiedziała Julia z uporem, co świadczyło o tym, że powoli wraca do formy.
– Boję się – szepnął niepewnie Kunis i znacząco spojrzał na jej zabandażowane nadgarstki.
Julia zmieszała się.
– Przepraszam cię, dziadku, to było głupie i… podłe, że chciałam cię zostawić samego po tym, co dla mnie zrobiłeś.
Maurycy wziął ją za rękę i powiedział cicho:
– Nie przepraszaj, nie obwiniaj się. Może gdyby w naszej rodzinie nie było tylu tajemnic, pewne sprawy nigdy nie miałyby miejsca. Obiecuję – już żadnych tajemnic. Cokolwiek by to nie było. Musisz mnie kochać razem z moim życiowym garbem. – Uśmiechnął się.
– Będę, dziadku. – Odwzajemniła uśmiech. – Na pewno.
– Wystarczy, że zrozumiesz, nie będzie to łatwe… – rzekł. – To długa historia.
– Mamy czas – odpowiedziała. – I… nic już nie będzie trudniejsze od tego. – Wskazała na swoje nadgarstki.
Maurycy westchnął, obrał jedną mandarynkę, podał Julii i zaczął mówić. Nie był świadkiem wielu zdarzeń, znał je z opowieści. Z opowieści niepozbawionych emocji, nacechowanych subiektywnym spojrzeniem, namiętnością i chęcią zemsty, miłością i nienawiścią, życiem i śmiercią…