Читать книгу Oddaj to morzu - Joanna Sykat - Страница 5
ОглавлениеProlog
Andrzej
− Gratuluję. Jest pani w ciąży. – Uśmiechnął się do pacjentki, podał jej rękę i pomógł wstać z fotela.
To podawanie ręki było czymś, co na stałe weszło w repertuar jego zachowań lekarskich i co jego pacjentki komentowały w internecie. Może rzeczywiście oswajał w ten sposób mało przyjemne ułożenie kobiety na fotelu ginekologicznym, choć przede wszystkim chodziło mu o bezpieczeństwo pacjentek. Niektórym robiło się słabo, jeszcze innym – w zaawansowanej już ciąży – po prostu było trudniej zejść.
– Proszę się powoli ubrać, a potem omówimy wszystko na spokojnie. – Andrzej usiadł za biurkiem i zaczął wpisywać dane do komputera, wzrok cały czas jednak ześlizgiwał mu się na fotografię, która była ustawiona na biurku w taki sposób, aby nikt inny, z wyjątkiem jego samego, nie mógł jej zobaczyć. Pomimo że od momentu jej zrobienia minęło już jakieś dwadzieścia lat, bolało nadal. Może powinien był ją włożyć do szuflady, do albumu, umieścić gdziekolwiek, żeby tylko zbyt często nie wchodziła mu w oczy i w serce. Nie potrafił jednak tego zrobić. Nie potrafił w ten sposób zdradzić Gosi. Pokazać jej, że nie jest już tak ważna, skoro jej nie ma.
Dobrze, że pacjentka ogarnęła się szybko z ubieraniem i zasiadła przed biurkiem. Andrzej przywołał na twarz ciepły półuśmiech. Ubrał się w niego jak w lekarski kitel i zaczął ustalać z ciężarną zalecenia i konieczne badania. Poszło gładko, bo dziewczyna była wyjątkowo ogarnięta i konkretna. Zadaniowa. Taka, która mądrze podejdzie do samej ciąży i potem do wychowania dziecka. Zadba o jego potrzeby, ale nie będzie nad nim ciumkać, ochać i achać. Często przytuli, ale też równo ustawi do pionu. Po latach pracy, z niewielką dozą błędu, od samego początku ciąży był w stanie określić, jaką matką będzie kobieta. Zdarzyło mu się spotykać swoje pacjentki z dziećmi i chwila wystarczała na sensowną ocenę. Czasem też kobiety zwierzały mu się w gabinecie, żartobliwie mówiąc, że w jakimś procencie ich dziecko jest jego dziełem, a przynajmniej zostało solidnie wykolebkowane przez jego dłonie i głowicę USG, której nie pozwolił przeoczyć najmniejszego niepokojącego szczegółu.
− No to widzimy się za miesiąc. Proszę ustalić termin w rejestracji i wykonać te badania. – Podał pacjentce kartę ciąży i wydruk z zaleceniami. – Są płatne, ale bardzo ważne dla zdrowia przyszłego dziedzica.
− Oczywiście, panie profesorze. – Nie dyskutowała z nim na temat zasadności i nie próbowała udowadniać, że są jej niepotrzebne, gdyż nie ma kota.
Andrzej wstał i wyszedł zza biurka.
– Wszystkiego dobrego, pani Iwono. – Zamknął jej dłoń w swoich i serdecznie uścisnął. Poczekał, aż pacjentka zamknie za sobą drzwi gabinetu, przesyłając mu ostatni, szczęśliwy uśmiech, i wrócił za biurko. – Doprawdy. Los nie mógł wybrać mi lepszego scenariusza zawodowego. – Wykrzywił się w cynicznym grymasie. Zapisał zmiany w karcie pacjentki, a potem zapatrzył się w monitor, który dość szybko zamigotał wygaszaczem. Zmrok powoli wkradał się przez okna gabinetu, a Andrzejowi nie chciało się ruszyć. Nie miał motywacji, żeby wyjść z pracy, pomimo że w mieszkaniu na pewno czekała na niego partnerka.
− Profesorze? – Drzwi uchyliły się lekko po delikatnym pukaniu. Sabina zajrzała do gabinetu. – Nie idzie profesor do domu? Na dzisiaj nie mamy już zapisanej żadnej pacjentki.
− Muszę jeszcze popracować – powiedział, choć nawet nie próbował markować, że pochyla się w stronę komputera czy przegląda branżowe czasopismo.
Recepcjonistka cicho przymknęła za sobą drzwi. Andrzej słyszał, jak krząta się w poczekalni. Coś porządkowała, przesuwała krzesła. Potem zajrzała do gabinetu jeszcze raz. Była już ubrana i przygotowana do wyjścia. Zupełnie inaczej wyglądała, gdy pozbywała się białego kitla. Kawa, którą niosła, wyglądała na tle jej ciemnego ubrania dziwnie. Na zawodowym uniformie była czymś oczywistym. Sabina postawiła kubek na biurku.
− Dobranoc, profesorze.
− Dobranoc.
− Aha! – Przypomniała sobie. − Wizyty z jutra przełożone.
Podziękował jej skinieniem głowy. Po tylu latach wspólnej pracy rozumieli się niemal bez słów i pomimo że się sobie nigdy nie zwierzali, i tak wiedzieli o sobie nawzajem bardzo dużo. Kawa też nie była przypadkowa, choć wcale o nią nie prosił. Przypadkowe nie było też to, że Sabina zamknęła drzwi wejściowe na wszystkie zamki.
Andrzej przysunął do siebie kubek i pociągnął łyk. Gorzki smak był najlepszy w akompaniamencie wysokiej temperatury. Kawa parzyła usta, ale pozwalała poczuć w ciele swoje ciepło, właściwie gorąco. Pustkę dawało się ogrzać i oszukać na chwilę tylko w taki sposób.
Lampa od Tiffany’ego rzucała na gabinet kolorowe punkciki. Także i na zdjęcie, które dziwnie wyglądało w tych tęczach. A może właśnie adekwatnie? Ale czy Gosia pobiegła przez tęczowy most, czy też dostęp do niego miały tylko zwierzaki? Jakkolwiek nie było, o śmierci Andrzej wolał i próbował myśleć właśnie w taki sposób. Zgasił lampę i posiłkując się tylko oświetleniem, które wpadało przez okna, wyszedł z gabinetu. Z szuflady w przedpokoju wyciągnął koc i poduszkę i rzucił je na wygodną sofę. Zanim położył się na łóżku, wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer.
− Przepraszam cię. Muszę jeszcze popracować, a nie chcę wracać po nocy. Bądź gotowa rano. Tak, jak się umawialiśmy. Dobranoc.
Sofa tylko przez chwilę była zimna i nieprzyjazna. Szybko dopasowała się do ciała Andrzeja, dając mu więcej komfortu niż przestronne łóżko w jego mieszkaniu.