Читать книгу Baba Blaga - Joanna Wachowiak - Страница 4
Rozdział 1. O tym, kto jest kim w tej historii – albo kim tylko się wydaje
ОглавлениеO tym, kto jest kim w tej historii– albo kim tylko się wydaje
– Nic jej nie będzie? Na pewno nic jej nie będzie? – do papugi docierał czyjś zaniepokojony głos.
Zamrugała, spróbowała się ruszyć. Wciąż była poturbowana i obolała, poza tym widziała niewyraźnie, jakby przez mgłę.
Niepotrzebnie zwiewałam – pomyślała. – Trzeba było poczekać, aż odrosną lotki. Podkusiło mnie, nie ma co!
Ale czy naprawdę mogła się powstrzymać? Na taką chwilę przecież czekała: nieopatrznie pozostawione otwarte okno, nagły podmuch ciepłego wiatru niosący zapach świeżych, wiosennych liści… W sekundę podjęła decyzję: dziobem podważyła haczyk, na który zamknięte były drzwiczki klatki, potem krok przed siebie i fru! na zewnątrz. Tak w każdym razie miało to wyglądać.
Było jednak inaczej: machała skrzydłami rozpaczliwie, trzepotała nimi jak kura czy inny nielot – i spadała. Udało się jej spowolnić upadek (z okna na pierwszym piętrze), ale tylko spowolnić. A potem wszystko potoczyło się szybko: najpierw kot, odwieczny wróg pierzastych, rzucił się na nią i ledwo umknęła przed jego pazurami, potem tuż obok niej coś zaryczało, coś zatrąbiło, a gwałtowny podmuch raz i drugi odrzucił ją do tyłu. Fiknęła kozła w powietrzu i spadła na ziemię, a ktoś ją podniósł (człowiek!). Przed oczami zrobiło się jej ciemno i… tyle pamiętała.
– Wygląda na to, że tylko się potłukła. Solidnie. Ale kości żadnej nie złamała – usłyszała inny głos, nie ten, który dopytywał się, czy nic jej nie będzie. Ten był łagodny, kobiecy.
Poczuła dłonie przesuwające się po jej ciele wzdłuż skrzydeł. Ktoś, widać, zgarnął ją z chodnika czy ulicy i zaniósł do weterynarza. Papuga wzdrygnęła się – nie znosiła, gdy dotykali jej ludzie. A właściwie – w ogóle nie lubiła ludzi.
– Polatać się zachciało, co? – domyśliła się pani weterynarz.
A pewnie! – odpowiedziała w myślach papuga. – I polecę. Podlecz mnie trochę, odpocznę, dojdę do siebie – i bye, bye, adieu, sayonara!
– Co to za ptak? – zastanawiał się pierwszy głos, przerywając jej rozmyślania. – Trochę przypomina gołębia.
Papugę zatkało z oburzenia. Nazwać ją gołębiem. Ją! Sam jesteś gołąb, a raczej – głąb!
– Ale nie, to jednak nie jest gołąb – uznał głos. – Wielkość się zgadza, szary kolor też, ale dziób nie pasuje. I te czerwone pióra w ogonie… U gołębia takich nie widziałem.
– Śliczna papużka – kobiece dłonie pogładziły papugę po łebku. – Śliczna żako.
– Aha, żako! Żako… Nigdy nie słyszałem o takim gatunku. W każdym razie dobrze, że ją tu przynieśli.
– Dobrze, że tu trafiła – zgodziła się pani weterynarz. I dodała: – Pewnie komuś uciekłaś, co?
Nie komuś, tylko od kogoś – sprostowała w myślach papuga.
– Ale co ona taka łysa? Ktoś ją oskubał? – dopytywał ten pierwszy głos.
Papuga zastanawiała się, do kogo należał: nie przypominał męskiego, nie brzmiał jak głos kobiety, do dziecka też jakoś nie pasował.
– Martwią mnie te wyskubane pióra – przyznała pani doktor. – Goła skóra na szyi i brzuchu. Albo jest chora, albo sama je sobie wyrwała. Słyszałam, że nieszczęśliwe papugi tak robią.
– Biedactwo – pożałował jej pierwszy głos i pospieszył z zapewnieniem: – Teraz jesteś już w dobrych rękach.
Te ręce, rzekomo dobre, ujęły ją delikatnie i uniosły.
– Dobrze, że mamy klatkę po tej sowie, co leczyła złamane skrzydło. Tam ją wsadzimy, na razie niech odpocznie. A potem może warto byłoby zanieść ją do weterynarza? – zastanawiał się głos kobiety.
Papuga drgnęła. Jak to: do weterynarza? To ty nie jesteś weterynarzem?! W takim razie kim niby jesteś?
Szarpnęła się, otrząsnęła, zamrugała i mgła sprzed oczu wreszcie ustąpiła.
Pierwsze, co zobaczyła, to wpatrzone w nią oczy – niebieskie, nienaturalnie duże, za okularami w ogromnych czerwonych oprawkach. A potem zauważyła kota. Niemożliwie grubego, czarno-białego kota wlepiającego w nią miodowe ślepia.
Natychmiast zakręciło jej się w głowie.
Zemdlała.