Читать книгу Papierowe miasta - John Green - Страница 11

3

Оглавление

Problem z Margo Roth Spiegelman polegał na tym, że tak naprawdę jedyne, co mogłem zrobić, to pozwolić jej mówić, a kiedy przestawała mówić, zachęcać ją do dalszego mówienia ze względu na to, że 1. byłem w niej niezaprzeczalnie zakochany, 2. była absolutnie bezprecedensowa pod każdym względem i 3. nigdy nie zadawała mi żadnych pytań, więc jedynym sposobem na uniknięcie ciszy było skłanianie jej do mówienia dalej.

I tak, na parkingu przed Publixem powiedziała:

– No dobra. Zrobiłam ci listę. Jak będziesz miał jakieś pytania, po prostu zadzwoń na moją komórkę. Słuchaj, to mi o czymś przypomina: wcześniej pozwoliłam sobie włożyć na tył vana trochę ekwipunku.

– Co? Niby, zanim zgodziłem się na to wszystko?

– No, tak. Formalnie rzecz biorąc, tak. Nieważne, po prostu zadzwoń do mnie, jak będziesz miał jakieś pytania; tylko jeśli chodzi o wazelinę, to znajdź opakowanie, które będzie większe od twojej pięści. No wiesz, jest dziecko-wazelina, potem mama-wazelina i wreszcie wielka, tłusta tata-wazelina i właśnie tę masz kupić. A jeśli nie będzie, kup, no, ze trzy mamuśki. – Wręczyła mi listę, studolarowy banknot i dodała: – To powinno wystarczyć.

Lista Margo:

3 całe Sumy, osobno Zapakowane

Veet (To do Golenia nóg Tyle że Bez golarki Będzie tam gdzie wszystkie inne Babskie kosmetyki i bajery)

Wazelina

sześciopak Mountain Dew

tuzin Tulipanów

Butelka wody

Chusteczki

Puszka niebieskiej farby W spreyu

– Frapujące użycie wielkich liter – zauważyłem.

– Widzisz, jestem gorącą zwolenniczką przypadkowego użycia wielkich liter. Obowiązujące zasady są okropnie krzywdzące wobec wyrazów w środku zdania.

Nie jestem pewien, co wypadałoby powiedzieć kobiecie przy kasie o wpół do pierwszej w nocy, kiedy kładzie się na taśmę sześć kilo sumów, krem Veet, opakowanie wazeliny w rozmiarze Tłusty Tatuś, sześciopak Mountain Dew, puszkę niebieskiej farby w spreyu i tuzin tulipanów. Ja w każdym razie powiedziałem:

– To nie jest takie dziwne, jak się wydaje.

Kobieta odchrząknęła, ale nie podniosła wzroku.

– A jednak dziwne – mruknęła pod nosem.

– Naprawdę nie chcę pakować się w żadne kłopoty – powiedziałem Margo, kiedy znów siedzieliśmy w minivanie, a ona przy użyciu wody z butelki i chusteczek zmywała czarną farbę z twarzy. Najwyraźniej ten kamuflaż był jej potrzebny tylko po to, żeby wydostać się z domu. – W moim liście informacyjnym o przyjęciu na studia z uniwersytetu Duke’a jest wręcz wprost napisane, że mnie nie przyjmą, jeśli zostanę aresztowany.

– Jesteś bardzo lękliwym człowiekiem, Q.

– Po prostu nie pakujmy się w kłopoty, co? – poprosiłem. – Nie zrozum mnie źle, chcę się dobrze bawić i w ogóle, ale nie kosztem, no wiesz, mojej przyszłości.

Podniosła na mnie wzrok, z twarzy zmyła już większość czerni, i ledwo zauważalnie się uśmiechnęła.

– Dziwi mnie, że uważasz wszystkie te bzdury za choćby potencjalnie interesujące.

– Co masz na myśli?

– College: zostać przyjętym albo nie zostać przyjętym. Kłopoty: pakować się albo się nie pakować. Szkoła: dostawać szóstki albo dostawać jedynki. Kariera: robić albo nie robić. Dom: duży albo mały, kupić albo wynająć. Pieniądze: mieć albo nie mieć. To wszystko jest takie nudne.

Zamierzałem już coś powiedzieć, choćby, że najwyraźniej ją to wszystko nieco obchodziło, bo miała dobre oceny, a w przyszłym roku wybierała się na Uniwersytet Florydzki w ramach programu dla najlepszych absolwentów, lecz ona rzuciła tylko:

– Wal-Mart.

Weszliśmy razem do Wal-Martu i kupiliśmy ten wihajster z telewizyjnych kanałów reklamowych, którym blokuje się kierownicę samochodu. Kiedy przechodziliśmy przez dział dziecięcy, zapytałem:

– Po co nam ta blokada?

Margo przemówiła swoim zwykłym maniakalnym solilokwium, nie odpowiadając jednak na moje pytanie:

– Wiedziałeś, że na dobrą sprawę przez większość historii rodzaju ludzkiego przeciętna długość życia wynosiła mniej niż trzydzieści lat? Mogłeś liczyć na jakieś dziesięć lat właściwego dorosłego życia, czaisz? Nikt nie planował życia na emeryturze. Nikt nie planował kariery. W ogóle nikt nic nie planował. Nie było czasu na planowanie. Nie było czasu na przyszłość. Ale potem długość życia zaczęła się wydłużać i ludzie mieli coraz więcej i więcej przyszłości, zaczęli więc spędzać coraz więcej czasu na rozmyślaniu o niej. O przyszłości. A dzisiaj życie stało się przyszłością. W każdym momencie swojego życia człowiek żyje dla przyszłości – idzie do szkoły średniej, żeby móc pójść do college’u, żeby dostać dobrą pracę, żeby kupić ładny dom, żeby było go stać na posłanie dzieci do college’u, żeby one dostały dobrą pracę i mogły posłać swoje dzieci do college’u.

Miałem wrażenie, że Margo plecie piąte przez dziesiąte tylko po to, żeby uniknąć odpowiedzi na zadane jej pytanie. Więc powtórzyłem:

– Po co nam ta blokada?

– Zaufaj mi, dowiesz się wszystkiego, zanim noc dobiegnie końca. To chyba oczywiste. – Margo poklepała mnie lekko po plecach, a potem w dziale z akcesoriami żeglarskimi wyszperała pneumatyczny klakson. Wyjęła go z pudełka i uniosła wysoko w powietrze, więc powiedziałem: „Nie”, a ona na to: „Co nie?”, więc ja na to: „Nie, nie trąb”, tylko że kiedy doszedłem mniej więcej do „t” w słowie „trąb”, ścisnęła klakson, a ten wydał z siebie potwornie głośny skowyt, który odczułem w głowie jako słuchowy odpowiednik zawału, a potem Margo powiedziała: „Wybacz, nie słyszałam cię. Co mówiłeś?”, więc ja: „Przestań t…”, a ona znów to zrobiła.

Pracownik Wal-Martu, niewiele starszy od nas, podszedł do nas i oznajmił:

– Nie możecie tu tego używać.

– Sorry, nie wiedziałam – odparła Margo z pozorną szczerością.

– Spoko. Mnie to nie przeszkadza, szczerze mówiąc. – Konwersację można by uznać właściwie za skończoną, gdyby nie to, że chłopak nie mógł oderwać wzroku od Margo, a ja oczywiście nie mogłem go za to winić, bo od niej trudno oderwać wzrok. Wreszcie odezwał się: – Planujecie coś dziś w nocy?

– Niewiele. A ty? – zapytała Margo.

– Schodzę ze zmiany o pierwszej, a potem wybieram się do tego baru na końcu Orange Avenue, jeśli chciałabyś się przyłączyć – powiedział. – Ale musiałabyś pozbyć się najpierw swojego brata, bo dokładnie sprawdzają dowody.

Jej kogo?!

– Nie jestem jej bratem – wycedziłem, wbijając wzrok w tenisówki kolesia.

Natomiast Margo zełgała jak z nut:

– Tak naprawdę jest moim kuzynem – oświadczyła, przysunęła się do mnie i objęła ramieniem w pasie tak, że mogłem poczuć, jak każdy z jej palców zaciska się na mojej kości biodrowej, i dorzuciła jeszcze: – I kochankiem.

Chłopak tylko przewrócił oczami i zmył się, natomiast palce Margo nie ruszyły się z miejsca jeszcze przez minutę, więc wykorzystałem okazję i objąłem ją ramieniem.

– Naprawdę jesteś moją ulubioną kuzynką – powiedziałem. Uśmiechnęła się, trąciła mnie delikatnie biodrem i okręciła się wokół własnej osi, wyswobadzając się z moich objęć.

– Jakbym nie wiedziała – odparła.

Papierowe miasta

Подняться наверх