Читать книгу Anatomia Liverpoolu. Historia w dziesięciu meczach - Jonathan Wilson - Страница 6

WSTĘP

Оглавление

Kiedy usiadłem na Stadionie Olimpijskim im. Atatürka, nadal brakowało mi tchu i miałem przepoconą koszulę. Minęło jakieś siedem godzin, odkąd wylądowałem na lotnisku w Stambule, i z poczuciem ulgi obserwowałem długi sznur taksówek (zwłaszcza po doświadczeniach z finału Pucharu UEFA Celticu rozgrywanego w Sevilli dwa lata wcześniej, gdy jakieś dwie i pół godziny czekałem na taksówkę i prawie rzuciłem się na wysokiego siwego mężczyznę, który wepchnął się do kolejki, kiedy, na szczęście, rozpoznałem w nim Billy’ego McNeilla). Myślałem przez chwilę, czy wcześniej nie zostawić torby w hotelu, ale na szczęście uznałem, że lepiej nie. Pięć godzin przed rozpoczęciem meczu byłem jakieś półtora kilometra od stadionu, ale wtedy pokierowano nas w góry i na ten niedorzeczny asfaltowy zawijas, który doprowadzi mnie na boisko. Korki, jak wszyscy wiedzą, były straszne. Wreszcie jakieś dwa kilometry od stadionu wyszedłem i zacząłem biec – plecak na jednym ramieniu, torba z laptopem bujała się na drugim. O tej porze przynajmniej nie było kolejki w centrum akredytacyjnym. Mniej niż minutę po tym, jak usiadłem za biurkiem w loży prasowej, gra się rozpoczęła. A mniej niż minutę po tym Paolo Maldini dał Milanowi prowadzenie.

Z wciąż buzującą we mnie adrenaliną wystukałem pean na część najlepszego lewego obrońcy mojego życia, pisząc o pięknym zwieńczeniu kariery (nie przypuszczałem, że będzie grał jeszcze cztery lata, aż do czterdziestki). Kiedy Hernán Crespo dołożył jeszcze dwa gole w pierwszej połowie, moja relacja wydawała się gotowa. Po całym tym wysiłku związanym z dotarciem to, że miałem całą drugą połowę, żeby cyzelować ostatnie sto pięćdziesiąt słów, wydawało mi się absurdalne.

I wtedy gola strzelił Steven Gerrard. Oczywiście w normalnej sytuacji dodałbym po prostu linijkę, coś w stylu „Gerrard strzela jednego gola, ale tego nie da się już odwrócić…”. Lecz to nie były normalne okoliczności. W całej sytuacji było coś bardzo dziwnego. Odwróciłem się do Iana Chadbanda ze „Standardu”, który siedział obok, i jeden z nas – nie pamiętam który, ale drugi myślał dokładnie to samo – powiedział: „Oni to wygrają”. Kolejne sześć minut było jednocześnie niesamowite i dziwnie przewidywalne. Nie potrafię wyjaśnić tego uczucia, ale podobne miałem podczas meczu z Olympiakosem, kiedy odsunąłem laptopa, żeby oglądać ostatnie dziesięć minut w skupieniu. Częściowo, żeby czerpać z nich przyjemność (nawet jeżeli oznaczało to wyścig z czasem do oddania tekstu), ale i dlatego, że miałem mocne poczucie zbliżającego się zwrotu akcji.

Jasne, widziałem skróty, ale dopiero pisząc tę książkę, obejrzałem cały mecz od początku do końca. Relacje dzień po – moja w „Financial Times” nie była wyjątkiem – skupiały się na cudzie, na nierealności tego, co się wydarzyło, na comebacku i taktycznej zmianie, która to umożliwiła. Zapomniałem natomiast, że Liverpool nie był taki słaby w pierwszej połowie, że z powodu wątpliwego spalonego nie uznano gola Szewczence i że Sami Hyypiä powinien był wylecieć za faul przy wyniku 3:0. Taka jest właśnie natura pamięci: pamiętamy nagłówek, ale bez szczegółów, kompresujemy i upraszczamy, dzieje się tak, żebyśmy nie stali się jak Pamiętliwy Funes, postać Borgesa o idealnej pamięci, który opowiada o dniu przez dwadzieścia cztery godziny.

Ulubionym wybiegiem sir Aleksa Fergusona, kiedy czuł, że dziennikarze zaczynają być aroganccy, było przypominanie, że wciąż ma pierwsze wydania gazet z 27 maja 1999 roku, dzień po tym, jak Manchester United zdobył potrójną koronę, wygrywając Ligę Mistrzów. W kopiach oddanych do druku dziennikarze pisali, że Bayern Monachium był dużo lepszym zespołem, zastanawiali się, dlaczego United znowu zawiedli w Europie, i wyjaśniali, że decyzja o przesunięciu Davida Beckhama do środka w miejsce zawieszonych Roya Keane’a i Paula Scholesa była katastrofą. Dopiero w panice, jaka nastąpiła po dwóch odmieniających los golach w doliczonym czasie gry, dopisywali pospiesznie na początku i na końcu, że Manchester mimo to jakoś wyszarpał nieprawdopodobne zwycięstwo.

W późniejszych wydaniach ich ton zmienił się na wychwalający sukces United – ale to te pierwsze wersje wierniej opisywały, co zdarzyło się podczas tego meczu, zanim znajomość wyniku wypaczyła percepcję.

„Nie możesz opisywać procesu na podstawie wyniku – powiedział Sidowi Lowe’owi hiszpański trener Juanma Lillo w pierwszym numerze »The Blizzard«[1]. – Ludzie zazwyczaj cenią to, co skończyło się dobrze, nie to, co było dobrze robione. Atakujemy to, co źle się skończyło, a nie to, co było źle robione. Bayern to świetny zespół w dziewięćdziesiątej minucie, kiedy wygrywa Ligę Mistrzów, a w dziewięćdziesiątej trzeciej jest nic niewart. Jak to możliwe? Chodzi o to, że después del visto todo el mundo es listo – każdy jest geniuszem po fakcie. Nazywam ich prorokami przeszłości. A mimo to oceniają wydarzenie błędnie, bo tylko na podstawie tego, jak się zakończyło”.

Tym, co gubi się w poszukiwaniu ogólnej narracji wyjaśniającej, są niuanse, zakręty i zwroty akcji meczu w drodze do wyniku, na którym bazują niemal wszystkie jego interpretacje. Taktyczna drobnostka może zmienić statystyki dotyczące gry, chwila geniuszu potrafi przeważyć szalę na jedną albo drugą stronę, ale – zwłaszcza w wyrównanym meczu – wynik zależy głównie od tego, jak dany zespół radzi sobie z własnymi momentami słabości lub jak korzysta z przewagi. Jedna chwila może ukształtować mecz, jeden mecz – turniej, a jeden turniej – całą karierę. Piłka nożna nie zawsze jest fair.

Aby naprawdę zrozumieć przeszłość futbolu i wyciągnąć z niej wartościową lekcję, musimy odsunąć mity i wspomnienia, wrócić do źródła, do samej gry i poddać ją badaniom. Ta książka zawiera szczegółową analizę dziesięciu ważnych meczów w historii Liverpoolu, od kluczowej porażki na koniec sezonu 1898/99 do finału w Kijowie w 2018 roku. Z pierwszych dwóch spotkań nie istnieje nagranie wideo, więc przebieg gry odczytaliśmy z raportów meczowych, które w tamtych czasach zdawało się w trakcie gry, dzięki czemu wynik meczu miał na nie mniejszy wpływ. W przypadku pozostałych ośmiu oglądaliśmy raz po raz nagrania DVD, szukając wzorców, próbując przebić się przez zarośla sportu, który wciąż gmatwa łatwe analizy, próbując znaleźć wyjaśnienie przebiegu meczu. W powieści The Sportswriter Richarda Forda główny bohater, Frank Bascombe, spędza bezsenne godziny w nijakich motelach, oglądając w telewizji stare mecze baseballowe. „Powtórki – mówi – najlepiej uczą gry. Są znacznie lepsze od samego meczu na stadionie, podczas którego wszystko jest raczej nudne i zapominasz, po co tam jesteś, więc skupiasz się na innych rzeczach”.

W pewnym stopniu ma rację, choć w przypadku piszących o piłce nie chodzi o nudę, ale o fakt, że trzeba stworzyć relację z meczu, co oznacza, że nieuchronnie skupiasz się na tym, co wydarzyło się na początku, kiedy wciąż jeszcze miałeś czas i nie uderzałeś maniakalnie w klawisze, próbując wystukać wymaganą liczbę słów – jakichkolwiek słów – na czas. Musi istnieć także kontekst. Każdy mecz to element sekwencji, dobrej czy złej, i zawsze wpływ na nią będzie mieć skład oraz panująca doktryna. Także okoliczności odgrywają swoją rolę, czy to te sportowe, czy dotyczące świata zewnętrznego. Dziesięć omawianych tu spotkań zostało wybranych nie dlatego, że to najlepsze mecze Liverpoolu, czy nawet najważniejsze, w tym sensie, że dzieją się na ostatnich etapach rozgrywek, ale ponieważ podkreślają szersze trendy w historii Liverpoolu lub odbyły się na rozdrożu historii i wyznaczają koniec jednej ery, a początek kolejnej.

Co naturalne, nie wszyscy zgodzą się z tym wyborem i – choć mamy nadzieję, że poszczególne rozdziały dobrze tłumaczą taki wybór meczów – musimy wyjaśnić jedno pominięcie. Najważniejszym meczem w historii Liverpoolu był prawdopodobnie ten przerwany po sześciu minutach: półfinał Pucharu Anglii z Nottingham Forest z 15 kwietnia 1989 roku, tragedia na Hillsborough. Pominęliśmy go, bo szczerze mówiąc, to zbyt wielki mecz na książkę tego typu. Oczywiście odwołujemy się do jego konsekwencji dla losów klubu w latach dziewięćdziesiątych, ale pełna dyskusja na jego temat, o przyczynach tragedii i próbach zrzucenia winy przez władze, nie zmieściłaby się w jednym rozdziale. Poza tym istnieją już świetne książki o tej tragedii, zwłaszcza The Day of the Hillsborough Disaster Rogana Taylora, Andrew Warda i Tima Newburna oraz Hillsborough: The Truth Phila Scratona. W miarę ujawniania kolejnych dokumentów i odkrywania faktów zamiecionych pod dywan na pewno powstaną kolejne. Ale tego typu dochodzenie wymaga napisania całej książki. W tym przypadku liczą się szczegóły, a pominięcie szczegółów w ocenie wydarzenia o takiej wadze byłoby złe.

Poza tym ta książka ma opowiadać o piłce rozgrywanej na boisku. Ma być próbą ponownej oceny i wyjść poza biały szum cytatów piłkarzy i odruchowych ocen, żeby odkryć, co naprawdę się wydarzyło. Oczywiście wpływają na to wydarzenia zewnętrzne, bo na pewnym poziomie wszystko jest połączone, ale to, na ile to możliwe, historia piłkarska.

JMW

Londyn, lipiec 2013

Anatomia Liverpoolu. Historia w dziesięciu meczach

Подняться наверх