Читать книгу W przyszłym roku w Jerozolimie - Julia Navarro - Страница 10

2
Sankt Petersburg – Paryż

Оглавление

Mój dziadek ze strony ojca trudnił się handlem skórami, tak jak i jego ojciec, Symeon. Jeździli po Europie, sprzedając rosyjskie skóry lokalnym kuśnierzom, a ci z kolei szyli eleganckie futra dla swoich bogatych klientek. We Francji mieli najlepsze kontakty, a w Paryżu Symeon zaprzyjaźnił się z kuśnierzem, monsieur Eliasem. Po śmierci Symeona dziadek Izaak nadal prowadził interes i znacznie go powiększył. Z czasem za część skór brał od monsieur Eliasa gotowe futra i potem sprzedawał je damom na carskim dworze w Sankt Petersburgu. Rosyjskie arystokratki cieszyły się na każdy jego powrót z Paryża.

Moja babka Estera była Francuzką, córką monsieur Eliasa, który owdowiał, a Estera była jego jedynym dzieckiem. Nie udało mu się przeszkodzić młodemu Izaakowi w zabraniu mu ukochanej córeczki, mimo że bardzo się starał i długo się opierał. Izaak i Estera wzięli ślub w Paryżu i stamtąd wyruszyli w podróż do miasteczka w pobliżu Warszawy, gdzie Izaak mieszkał ze swoją owdowiałą matką, Sofiją. Mieli troje dzieci, Samuela, Annę i Efraima, najmłodszego. Między rodzeństwem była różnica jednego roku. Monsieur Elias zawsze ubolewał, że córka i wnuki mieszkają tak daleko, więc kiedy Samuel skończył dziesięć lat, mój dziadek Izaak postanowił zabrać go z sobą do Francji, żeby poznał swojego dziadka. Samuel nie miał dobrego zdrowia i matka żegnała się z nim z wielkim niepokojem. Naturalnie zdawała sobie sprawę z tego, że dla jej ojca wizyta wnuka byłaby wspaniałym prezentem, lecz zastanawiała się, czy chłopiec zniesie trudy tak długiej podróży.

– Nie martw się, nasz Samuel to już prawie mężczyzna – pocieszała ją teściowa, Sofija. – A Izaak też potrafi o niego zadbać.

– Przede wszystkim dopilnuj, żeby się nie zaziębił, a jeśli dostanie gorączki, zatrzymajcie się w jakimś zajeździe i daj mu syrop. Pomoże mu – przypominała mężowi Estera.

– Już ja będę wiedział, jak się mam opiekować naszym synem. Ty się zajmij pozostałą dwójką – odparł Izaak. – Żebyś oka z nich nie spuszczała, zwłaszcza z Efraimka. Ten mały jest za bardzo rozbrykany. Ale wyjeżdżam spokojny, bo wiem, że nie zostajecie sami, że możesz liczyć na pomoc mojej matki.

Cieszył się, że żona dobrze żyła z jego matką. Sofija była kobietą z charakterem, lecz ujęła ją dobroć Estery. Synowa i teściowa były jak matka i córka.

*

Po podróży trwającej kilka tygodni Izaak i Samuel znaleźli się w Paryżu. I tam dotarły do nich wiadomości o niepokojach w Rosji.

– Car został zamordowany. Słyszałem, że Żydzi są w to zamieszani – oznajmił monsieur Elias.

– To niemożliwe! Przecież car poprawił warunki życia naszej społeczności. Co Żydzi zyskaliby na jego śmierci? – odparł Izaak.

– Podobno niektórzy wymierzają sprawiedliwość własnymi rękami i napadli na kilka żydowskich miasteczek – dodał jego teść.

– To jest wymówka dla tych, którym się nie podobała polityka cara w stosunku do Żydów! Mam nadzieję, że wróci rozsądek i zwycięży prawda.

– To straszne, że w Rosji Żydom nie wolno opuszczać stref osiedlenia – utyskiwał monsieur Elias. – My, we Francji, możemy przynajmniej mieszkać w miastach, nawet tutaj, w samym sercu Paryża.

– To carycy Katarzynie zawdzięczamy ten szaleńczy pomysł. Jej doradcy chcieli przyciąć skrzydeł naszym rzemieślnikom i kupcom. Ale w obecnych czasach wielu Żydów mieszka w Sankt Petersburgu. Potrzebne są specjalne pozwolenia, ale można je zdobyć – powiedział Izaak.

– No tak, lecz nie dotyczą wszystkich. To dobrze, że chociaż wy jesteście w pobliżu Warszawy. Bałbym się o was, gdybyście mieszkali w Moskwie albo Sankt Petersburgu.

*

Nie mogli jednak ukryć niepokoju. Wiadomości napływające z Rosji były tak chaotyczne, że zaczęli obawiać się o los najbliższych.

– Natychmiast wracamy z Samuelem. Nie odzyskam spokoju, dopóki nie zobaczę żony i dzieci. Wiem, że matka opiekuje się nimi, ale dłużej nie mogą zostać sami.

– Ja też się nie uspokoję, póki nie dostanę od ciebie wiadomości, że wszystko jest w porządku. Musisz jak najszybciej wyjechać.

*

Dwa dni później do monsieur Eliasa przyszedł z wizytą jego stary znajomy, mający znajomości na carskim dworze.

– Nie możecie tam jechać. Mordują setki Żydów. Zaczęło się w Elizawetgradzie, ale już się rozniosło na całą Rosję – oznajmił przybysz.

Monsieur Elias się zatroskał.

– Może lepiej nie wracajcie… – powiedział bez przekonania, bo w głębi serca pragnął jak najszybciej dowiedzieć się, czy jego ukochana Estera i wnuczęta nie są narażeni na niebezpieczeństwo.

– Nie możemy tu zostać, trzeba wracać. Żona i dzieci mogą mnie potrzebować – odparł Izaak zdecydowanym głosem.

– Może powinieneś zostawić ze mną Samuela. Kaszle bez przerwy i są dni, kiedy gorączka trzyma go w łóżku.

– Wiem, nie mogę jednak go zostawić. Estera by mi tego nie wybaczyła. Wszystkie dzieci kocha jednakowo. Tyle wycierpiała z powodu słabego zdrowia Samuela, że gdybyśmy razem nie wrócili, zaraz by pomyślała, że mu się coś stało.

– Znam swoją córkę i wiem, że wolałaby, żeby Samuel został tu bezpieczny.

*

Monsieur Elias nie przekonał mojego dziadka. Kiedy tylko Izaak pozałatwiał interesy, wyruszył w drogę. Dyliżansem pocztowym, zaprzęgniętym w dobre konie, podróżowali z Samuelem i innymi kupcami, którzy – podobnie jak oni – zaniepokojeni wiadomościami wracali do Warszawy.

– Ojcze, czy z mamą wszystko w porządku? A Efraim i Anna? Nic im się nie stało, prawda? – nie przestawał wypytywać Samuel.

Mieli wrażenie, że podróż trwa wiecznie. Kilka nocy przespali w zajazdach, ale nie wszędzie byli dobrze przyjmowani. Raz czy drugi spali więc pod gołym niebem, gdyż odmówiono im kwatery.

– Czym my się różnimy od innych? – zapytał którejś nocy Samuel, gdy leżeli razem w wąskim łóżku w nędznym zajeździe w Niemczech.

– Sądzisz, że jesteśmy inni? – odpowiedział Izaak pytaniem.

– Ja uważam, że jestem taki sam jak wszyscy, ale wiem, że są ludzie, którzy wcale tak nie myślą, i nie rozumiem dlaczego. Nie wiem, dlaczego niektórzy chłopcy nie chcą się z nami bawić ani dlaczego nie jeździmy często do miasta, a jeśli już jedziemy, to wyglądacie, ty i mama, jakbyście się bali. Chodzimy z opuszczonymi głowami, jakbyśmy chcieli, żeby nas nie widzieli albo żebyśmy mniej przeszkadzali. Dlatego myślę, że chyba jesteśmy inni; mamy coś, co się ludziom nie podoba. Ale ja nie wiem, co to jest, i dlatego cię pytam.

– Niczym się nie różnimy, Samuelu. To ci ludzie koniecznie chcą dopatrzyć się w nas inności.

– Ale oni myślą, że być Żydem to jest coś złego… – powiedział Samuel. – Mówią, że zabiliśmy proroka Jezusa.

– Jezus był Żydem.

– Dlaczego go zabiliśmy?

– Nie zabiliśmy go, a ty się nie martw: być żydem nie jest niczym złym. Tak samo jak niczym złym nie jest być chrześcijaninem albo muzułmaninem. Kiedy będziesz starszy, zrozumiesz. Teraz już śpij, wyruszamy wcześnie rano.

– Kiedy będziemy w Warszawie?

– Przy odrobinie szczęścia za pięć albo sześć dni. Czy Warszawa bardziej ci się podoba niż Paryż?

– Chcę tylko wiedzieć, kiedy będziemy w domu, tęsknię za mamą.

*

Po przybyciu do Warszawy byli zmuszeni zatrzymać się u Gabriela, kuzyna Izaaka. Samuel miał kaszel, gorączkę, wstrząsały nim dreszcze, a do tego doszło zmęczenie długą podróżą.

Izaak bardzo się niecierpliwił, ale Samuel, mój ojciec, musiał przez kilka dni zostać w łóżku.

– Bądź cierpliwy, twój syn nie może podróżować w takim stanie – przekonywał go kuzyn. – Zostaw go u nas, moja żona dobrze się nim zaopiekuje i wrócisz po niego, kiedy się upewnisz, że twojej rodzinie nic się nie stało. Jesteś przecież od nich ledwie o dzień drogi.

Ale mój dziadek nawet nie chciał słyszeć o pozostawieniu syna w Warszawie, zwłaszcza dlatego, że byli już tak blisko własnego domu.

W końcu wyjechali, chociaż Samuel był bardzo słaby i nie pozbył się jeszcze kaszlu.

– Być Żydem musi być czymś bardzo złym – powtarzał Samuel, walcząc z gorączką.

– Nie, synu, nie. Musisz być dumny z tego, kim jesteś. Zło nie jest w nas, lecz w tych, którzy nie chcą widzieć w nas ludzi.

*

Dziadek Izaak był człowiekiem wykształconym, wyznawcą idei Mosesa Mendelssohna, niemieckiego filozofa, który był prekursorem Haskali – ruchu oświecenia żydowskiego w Europie. Mendelssohn przetłumaczył Biblię na niemiecki i był przeciwny najbardziej ortodoksyjnym prądom w judaizmie. Twierdził, że będąc Żydem, można czuć się w pełni obywatelem Niemiec, i zachęcał niemieckich Żydów do pełnej integracji ze społecznością, wśród której żyją. Kierując się takimi ideami, mój dziadek też starał się przekonywać ludzi, z którymi się spotykał, że bycie Żydem nie przeszkadza być Rosjaninem. Co prawda ortodoksi odrzucali asymilację, ale wielu Żydów czuło i myślało po rosyjsku, i nie wyobrażało sobie, że mogliby żyć w kraju innym niż Rosja. Chodzi o to, przekonywał mój dziadek, żeby nie zamykać się w sobie, lecz przeciwnie, otwierać na ludzi, poznawać i dawać się poznać. Tak wychowywał swoje dzieci, w taki sposób pragnął żyć, jednak ta Rosja, którą zobaczył po powrocie z Paryża, nie akceptowała u siebie Żydów.

Ich sztetl powstał i powoli się rozrastał w niewielkiej odległości od miasteczka gojów; ci od początku patrzyli na nich z nieufnością, niechęcią lub nawet skrywaną nienawiścią, która od czasu do czasu wybuchała furią. Panowało przekonanie, że za każde nieszczęście w rodzinie nieżydowskiej odpowiedzialny był jakiś Żyd. Tak jakby nikt nie potrafił zauważyć, że przyczyną nędzy tych ludzi były chciwość i polityka carskich wojskowych oraz urzędników, którzy pozbawiali ich ziemi i środków do życia.

Przyjechali pod wieczór, zmęczeni, pokryci kurzem. Lecz gdy dotarli na obrzeża miasteczka, gdzie stał ich dom, zatrzymali się w zdumieniu. Najwyraźniej pożar spustoszył okolicę. Ślady po ogniu widać było na okopconych murach budynków. Dziadek poprosił woźnicę, żeby się pospieszył, bo – choć z lękiem w sercu – chciał jak najszybciej stanąć przed domem.

Szyby w oknach były rozbite, a gęsty duszący opar dymu i tragedii uderzył w nich, kiedy tylko z Samuelem wysiedli z bryczki.

– Mam zaczekać? – zapytał woźnica.

– Niech pan rusza – odparł Izaak.

Kilku sąsiadów wyszło im na spotkanie. Ich zafrasowane twarze tylko potwierdziły najgorsze przeczucia.

– Izaaku, przyjacielu… – Mosze, sąsiad podpierający się laską, chwycił Izaaka za ramię, starając się powstrzymać go przed wejściem do ruiny, która była kiedyś jego domem.

– Co tu się stało? Gdzie jest moja żona? Moje dzieci? Moja matka? Co z moim domem?

– To było straszne… straszne – szepnęła kobieta, od stóp do głów okryta kocem.

– Co tu się stało? – powtórzył mój dziadek.

– Twoja żona i dzieci… nie żyją… Zabili ich. I twoją matkę. Nie tylko ich. Tłum nie miał litości dla nikogo z nas. Tak mi żal… – Sąsiad nadal go powstrzymywał.

Izaak odepchnął jego rękę.

– Wejdź do mnie, opowiem ci, co się stało. Będziecie mogli odpocząć. Żona przygotuje jakiś posiłek.

Ale Izaak i Samuel pobiegli do domu. Nie chcieli słuchać sąsiadów. Otwierając drzwi, chcieli zobaczyć swoją rodzinę. Esterę witającą ich z otwartymi ramionami, Annę pytającą o prezenty, małego Efraima podskakującego wokół nich, Sofiję idącą do kuchni, żeby zrobić im coś do jedzenia. Lecz w domu panowała cisza. Złowroga cisza zakłócana tylko dalekim miauczeniem kota i trzaskiem rozbitych talerzy pod stopami. Ktoś wyrwał drzwi do spiżarni, a z fotela, w którym Izaak lubił po całym dniu pracy siadywać i wypalać fajkę, sterczały sprężyny. Jego książki, dziedzictwo ojca i dziadka, książki, które sam przywoził z podróży, wyrzucone z biblioteki, leżały na podłodze podeptane, z powyrywanymi kartkami.

Sypialnia, przez tyle lat dzielona z Esterą, gdzie urodziły się ich dzieci, wyglądała jak pole po bitwie, w której wróg wyładował swoją wściekłość na meblach, na wszystkim, co mu wpadło w ręce.

Samuel wszedł do pokoju, który zajmował z małym Efraimem. Tam też wszystko było zniszczone. Gdzie jest mój drewniany konik? – pomyślał, pragnąc nagle zobaczyć zabawkę – zrobioną własnoręcznie przez jego dziadka – na której tak często woził braciszka.

Izaak oparł dłoń na ramieniu syna i przytulił go do siebie, chcąc ukoić żal malujący się na jego twarzy.

Pokój Sofii i Anny też nie obronił się przed wściekłym atakiem. Niektóre sukienki córeczki podarto, inne ukradziono.

Stary sąsiad towarzyszył im w milczeniu. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili.

– Na pewno słyszałeś o zamordowaniu cara. W grupie spiskowców była młoda Żydówka. Mówią, że nie odgrywała żadnej ważnej roli, ale znała tych ludzi. I pewnie wiesz, że od miesięcy gazety nieustannie pisały, jacy to my, Żydzi, jesteśmy niebezpieczni. Zamach miał to potwierdzić – powiedział sąsiad. Sam jeszcze nie doszedł do siebie po przeżytej tragedii.

– Ale co moja rodzina ma z tym wspólnego? Gdzie oni są?! – zawołał Izaak głosem pełnym bólu.

– W gazetach napisali, że Żydzi stoją za zabójstwem cara. W tym piśmie „Nowyje Wriemia” oskarżyli nas, twierdząc, że to my ponosimy odpowiedzialność. To rozpaliło ludzi do białości i w wielu miastach zaczęły się ataki. Na początku były tylko pojedyncze przypadki, pobili jakiegoś Żyda… A potem… potem podpalali domy, niszczyli nasze sklepy, bili do nieprzytomności. Władze twierdzą, że to wszystko działania przykładnych obywateli, którzy tak wyrażają ból po śmierci cara. Policja przygląda się atakom na nas i na nasze domy i w ogóle nie reaguje. A jesteśmy traktowani z wyjątkowym okrucieństwem. Wielu naszych nie żyje, każdy kogoś stracił.

– A moja mama…? Gdzie jest mój braciszek i siostra, i babcia Sofija? – domagał się odpowiedzi mały Samuel.

– Tamtego dnia twoja mama poszła z dziećmi na rynek. Moja żona i parę sąsiadek były z nimi. Taka grupa kobiet, trzymających małe dzieci za ręce… Kto mógł podejrzewać, co się stanie?

– I co się stało? – ponaglił go Izaak.

– Na rynku inne kobiety obrzuciły je obelgami. Krzyczały, że są morderczyniami, że zabiły cara. Zaczęło się od krzyków i wyzwisk, ale po chwili przeszły do rękoczynów. Któraś z nich uderzyła Annę kartoflem w twarz… inne poszły w jej ślady i ciskały w nie śmieciami i zgniłymi warzywami… Anna nie wytrzymała, podniosła kartofle z ziemi i chciała rzucić nimi w te kobiety. Ale twoja żona, Estera, złapała ją za rękę i prosiła, żeby nie reagowała na tę prowokację. Nasze kobiety się wystraszyły i zaczęły uciekać z powrotem do domu, a za nimi ten rozszalały tłum. Dzieci się przewracały, ledwo mogły nadążyć, matki biegły, trzymając w ramionach najmłodsze, osłaniając je przed uderzeniami. Kilka upadło na ziemię, więc je stratowali, paru udało się dobiec tutaj, ale na próżno. Nie wiem, skąd mieli kije, ale nagle ci napastnicy bili nimi każdego, kto im zaszedł drogę. Potem zaczęli ciskać kamieniami w okna naszych domów, wyrywać drzwi, wywlekać każdego, kto się ukrył, i bić do nieprzytomności. Mojej żonie złamali rękę, a od ciosu w skroń straciła przytomność. Ma zawroty głowy i źle widzi. Mnie, jak widzicie, złamali nogę, dlatego podpieram się laską. Miałem szczęście, bo poza nogą miałem tylko sześć żeber złamanych. Z trudem chodzę, ale uratowałem życie. Tłum plądrował nasze domy, niszczył to, czego nie zabrał. To nie byli ludzie, zachowywali się jak kanalie, pozbawione jakichkolwiek ludzkich odruchów. Nie wzruszały ich nawet przerażone głosy dzieci ani błagalne prośby ich matek. Nadjechała policja, ale nie interweniowała. Prosiliśmy o pomoc, a oni się tylko z uśmiechem przyglądali.

– Gdzie jest moja mama?! – krzyknął Samuel.

Mężczyzna załamał ręce w geście rozpaczy.

– Przeciwstawiła się tej dziczy. Kilku mężczyzn wpadło do waszego domu za Anną, krzycząc, że chciała atakować kobiety na rynku. Któryś ją chwycił, a Estera, broniąc jej, rzuciła się na niego, gryzła go i szarpała. Babcia Sofija chroniła małego Efraimka, ale ktoś uderzył ją kijem w głowę i straciła przytomność.. Nie wiem, jak to się stało, ale w pewnej chwili rzucili lampę na podłogę, ogień objął wasz dom i rozprzestrzenił się na sąsiednie… Dopiero po kilku godzinach udało nam się go ugasić. Znaleźliśmy szczątki ciał twojej rodziny w pogorzelisku. Pochowaliśmy je na naszym kirkucie.

*

Te słowa tak nimi wstrząsnęły, że nawet nie byli w stanie zapłakać. Samuel, z pobladłą twarzą, powstrzymując mdłości, przylgnął z całą siłą do ręki ojca.

Stali tak, skamieniali, w milczeniu. Czuli się, jakby wyrywano im dusze.

Mosze się też nie odzywał. Chciał im dać chwilę na poradzenie sobie z przepełniającym ich bólem. A potem podszedł do Izaaka i pociągnął go lekko za ramię.

– Tutaj nie możecie zostać. Musicie odpocząć. Jest dla was miejsce u mnie, w tym, co jeszcze zostało z mojego domu.

*

Mimo nalegań żony sąsiada nie potrafili przełknąć nawet kęsa. Ani nie czuli się na siłach słuchać innych szczegółów popełnionych w miasteczku okrucieństw. Kobieta zaprowadziła ich do małego pokoju i postawiła na stole dwa kubki mleka.

– Pomoże wam zasnąć. Jutro będzie nowy dzień. Musicie mieć siły, żeby zacząć od nowa.

*

Byli umęczeni podróżą, ale i tak długo nie mogli zasnąć. Izaak czuł, jak synek przewraca się z boku na bok, i sam też nie mógł znaleźć sobie miejsca we wspólnym łóżku.

Jeszcze świt nie nadszedł, gdy poczuł na sobie wzrok Samuela.

– To źle jest być Żydem. Dlatego zabili mamę i Annę, i Efraimka, i babcię. Nie chcę być Żydem i nie chcę, żebyś ty nim był. Bo i nas zabiją. Ojcze, jak można przestać być Żydem? Co możemy zrobić, żebyśmy już nie byli Żydami i żeby inni o tym wiedzieli?

Izaak przytulił syna i rozpłakał się. Chłopiec nadaremnie wycierał łzy ojca, chciał razem z nim zapłakać, lecz nie mógł. Był zbyt poruszony.

*

Słońce już wstało, gdy usłyszeli delikatne pukanie do drzwi. Sąsiadka, która ich wzięła pod swój dach, pytała, czy czegoś nie potrzebują i czy przyjdą na śniadanie. Samuel powiedział, że jest głodny.

Wstali i umyli się, zanim zeszli na dół.

– Pójdę z wami na kirkut – powiedziała kobieta. – Na pewno chcecie wiedzieć, gdzie ich pochowaliśmy.

– A twój mąż?

– Poszedł do drukarni. Trzeba pracować.

– Właściciel daje mu pracę po tym, co się stało?

– Zachowuje się tak, jakby nic o tym nie wiedział. To dobry człowiek, chociaż dużo nie płaci.

– Dlatego że pani mąż jest Żydem, prawda? – odezwał się Samuel.

– Słucham? – zapytała kobieta.

– Płaci mu mało, bo jest Żydem. Może gdyby nie był Żydem, toby płacił więcej – wyjaśnił chłopiec.

– Cicho, synku, cicho, nie mów tak – poprosił ojciec.

Kobieta spojrzała na chłopca i pogłaskała go po głowie. Potem powiedziała cicho:

– Masz rację, ale mimo to musimy się cieszyć. Żyjemy i mamy co jeść.

*

Zbliżając się do grobu, w którym złożono zwęglone ciała Sofii, Estery, Anny i Efraimka, poczuli chłód.

Izaak wziął do ręki garść ziemi kryjącej ukochane ciała i ścisnął tak mocno, że przesypywała mu się przez palce.

– Są razem? – zapytał Samuel.

– Tak. Sądziliśmy, że tak będzie lepiej – powiedziała kobieta przepraszającym tonem.

– Oni też by tego chcieli, i ja bym tego chciał – przyznał Izaak.

– Nas też tu pochowają, kiedy nas zabiją? – W głosie Samuela brzmiał strach.

– Nikt nas nie zabije! Na Boga, synu, nie mów takich rzeczy! Ty będziesz żyć, na pewno. Twoja matka nie chciałaby dla ciebie innego losu.

– To jeszcze dziecko, taka strata jest dla niego zbyt bolesna – użalała się nad chłopcem kobieta.

– Ale on będzie żył, nikt go nie skrzywdzi. Estera by mi tego nigdy nie wybaczyła. – Izaak rozpłakał się, tuląc do siebie syna.

Kobieta cofnęła się kilka kroków, zostawiając ich samych. Ona też wiele godzin przepłakała. Podzielała ich ból.

– Chcielibyśmy zostać sami – poprosił ją Izaak.

Skinęła głową, pocałowała Samuela i odeszła. Ona też szukała samotności, kiedy opłakiwała swoich.

Izaak usiadł na brzegu grobu i gładził szorstką ziemię, jakby to były twarze żony i dzieci. Samuel siadł nieco dalej, patrzył na ojca i na ten usypany z ziemi kopiec, w którym babcia, mama, siostra i brat spoczęli na zawsze.

Choć zdawało się, że jest pogrążony w milczeniu, Samuel zorientował się, że ojciec modli się szeptem. Co on chce powiedzieć Bogu? – zastanawiał się. Może oni są winni, bo nie było ich w domu i nie obronili rodziny. Gdyby wtedy byli, prosiliby Boga, żeby coś zrobił. Ale teraz?

Po długiej chwili powiedział, że boli go głowa, więc zdecydowali wrócić. Izaak bał się, żeby chłopiec się znowu nie rozchorował.

Resztę dnia spędzili, przeszukując pogorzelisko po spalonym domu.

Samuel znalazł okładkę i kilka stron z rodzinnej Biblii. Składał je uważnie, wiedząc, jakie znaczenie miała dla ojca ta stara księga, która od kilku generacji przechodziła z ojca na syna.

Izaak natomiast znalazł podeptane, ale niezniszczone chusteczki wyhaftowane przez Esterę. Kolczyki i obrączka żony zniknęły z kasetki, w której je przechowywała, zostały tylko naparstki, jej i Sofii.

W kilku książkach zachowały się wszystkie strony. Uratował się nawet portret uśmiechniętej Estery. Był to ślubny prezent jednego z przyjaciół, zapalonego malarza, który z niezwykłą wiernością uchwycił delikatną urodę jego żony; jej ciemne oczy z zielonym poblaskiem, ciemnoblond włosy, jasną karnację.

Oczy zaszły Izaakowi łzami, ale je powstrzymał. Syn nie mógł zobaczyć, jak jest przygnębiony, więc tylko westchnął głęboko i chusteczką oczyścił nadpalony portret. I znowu szukał czegokolwiek, co mogłoby się im jeszcze przydać lub być przynajmniej pamiątką.

– Ojcze, proszę, tu jest Biblia. – Samuel ostrożnie podał ją ojcu. – Dużo stron było powyrywanych, ale chyba wszystkie znalazłem.

– Dziękuję, synku, któregoś dnia ta Biblia będzie twoja.

– Ja jej nie chcę! – zawołał Samuel i natychmiast tego pożałował.

Zapadła cisza; Izaaka zaskoczyły te słowa, a jego syn zastanawiał się, jak wytłumaczyć ojcu, dlaczego nie chce tej księgi.

– Dostałem ją od mojego ojca, on od swojego i ja dam ją tobie – powiedział Izaak. – Mam nadzieję, że kiedy nadejdzie ten dzień, nie odmówisz jej przyjęcia.

– Nie chcę żydowskiej księgi, bo nie chcę być Żydem – odparł chłopiec poważnym tonem.

– Samuelu, synu, ludzie nie wybierają tego, kim są. Przychodzą z tym na świat. Ani ty, ani ja nie mieliśmy do wyboru, czy być Żydami, czy nie, ale jesteśmy nimi i nie możemy tego zmienić.

– Właśnie że możemy. Powiemy o tym wszystkim i zostawią nas w spokoju. Jeśli zostaniemy Żydami, to nas zabiją.

– Synu… – Izaak chwycił Samuela w ramiona i rozpłakał się. Przytuleni, płakali razem, póki starczyło im łez.

Izaaka smuciła udręka chłopca, rozumiał rozżalenie syna i to, że w jego dziecinnym umyśle bycie Żydem stało się synonimem śmierci i zniszczenia. Nie winił go za to, że chciał odrzucić to, co uważał za przyczynę śmierci rodziny.

Nie znaleźli już niczego więcej w zrujnowanym domu, więc poszli do małego składu, który służył za magazyn skór i futer. Nie zostało w nim nic. Przed wyjazdem do Francji Izaak przygotował najlepsze modele do sprzedaży, a także zostawił skóry, które zamierzał wykorzystać później. Wściekły tłum zabrał wszystko.

Zostali pozbawieni całego dobytku. Wszystkiego, co należało do jego matki, żony, dzieci, co stanowiło ich dom, ich pracę. Dlaczego? Dlaczego Bóg w taki sposób ich pokarał? Co złego zrobili? Zacisnął usta, żeby nie wydobył się z nich żaden jęk. Samuel stał przy nim, trzymał go za rękę i w milczeniu przyglądał się rozwalonej szopie.

Przynajmniej został mi syn, pomyślał Izaak. Ścisnął mocniej dłoń Samuela. Tak, został mu syn. Miał Samuela, i to da mu siłę do przetrwania.

Gdy wrócili do domu sąsiadów, byli skrajnie wyczerpani.

– Co teraz zrobicie? – zapytał Mosze.

– Zaczniemy od nowa – odparł Izaak.

– Zostaniecie tutaj?

– Nie wiem. Muszę porozmawiać z Samuelem. Będzie chyba lepiej, jeśli wyjedziemy do innego miasta…

– Rozumiem cię. Codziennie, kiedy wychodzę na ulicę, nachodzi mnie myśl, że w każdej chwili to samo może się zdarzyć moim dzieciom, moim wnukom… Czasem to uczucie jest takie silne, że chcę uciec. Ale dokąd możemy iść? Jesteśmy starzy, a ja, mimo wszystko, mam pracę. Za to, co mi płacą, możemy się z żoną utrzymać. My już nie uciekniemy, wiek przywiązał nas do tego miejsca.

Izaak podziękował mu za wszystko, co dla nich zrobił.

– Mnie nie dziękuj, wiesz, że moja żona przyjaźniła się z twoją matką. Opłakiwała Sofiję, jakby należała do naszej rodziny. Robimy to, co nakazuje nam serce. Dużo nie mamy, lecz to, co mamy, jest wasze. Nasz dom jest waszym domem, zostańcie, jak długo chcecie.

Tego wieczoru Izaak zapytał Samuela, czy chce, żeby odbudować dom.

– Możemy go na nowo postawić. Trochę potrwa, ale stać nas na to. Mam trochę pieniędzy, w Paryżu dobrze mi zapłacili za skóry, które im zawiozłem do sprzedaży. Jak sądzisz?

Samuel milczał. Nie wiedział, co powiedzieć. Tęsknił za dawnym domem, lecz była to tęsknota za czymś więcej niż cztery ściany. Jego dom to była babcia, mama, rodzeństwo. Skoro nie mógł ich mieć przy sobie, to wszystko mu jedno, gdzie ma mieszkać.

– Nie chciałbyś tu mieszkać? – spytał ojciec.

– Nie wiem… ja… ja chcę być z mamą – odparł chłopiec i wybuchnął płaczem.

– Ja też – szepnął Izaak. – Ja też, synu, ale musimy pogodzić się z tym, że jej nie ma. Wiem, że to trudne, dla mnie również. Ja też straciłem matkę… babcię Sofiję.

– Moglibyśmy wyjechać? – spytał Samuel.

– Wyjechać? Dokąd chciałbyś wyjechać?

– Nie wiem, dokądś… może do dziadka Eliasa.

– Do Paryża? Powiedziałeś, że niezbyt ci się tam podoba.

– Dlatego że tęskniłem za mamą. Albo możemy pojechać do Warszawy, do twojego kuzyna Gabriela.

Izaak zrozumiał, że synowi potrzebne jest ciepło domu rodzinnego, że sama jego obecność nie wystarczy, aby ukoić ból.

– Pomyślimy o tym. Jestem pewny, że dziadek Elias z radością nas przyjmie, tak samo jak Gabriel, ale trzeba się zastanowić, z czego będziemy żyć. Nie możemy stać się ciężarem dla rodziny.

– Nie mógłbyś sprzedawać futer?

– Mógłbym, ale jeśli mam się tym nadal zajmować, musimy tu zostać. W Rosji są najlepsze skóry i futra. Panie w Paryżu i w Londynie tylko takie chcą mieć.

– Nie możesz robić nic innego?

– To jedyny zawód, jaki znam. Tego mnie nauczył ojciec i tego ja nauczę ciebie. Kupować i sprzedawać. Kupować tutaj i sprzedawać tam, gdzie nie ma towarów, które my oferujemy. Dlatego od tylu lat wożę skóry do Paryża, Londynu i Berlina… Jesteśmy kupcami, Samuelu. Moglibyśmy wyjechać do innego miasta. Co byś powiedział na Sankt Petersburg?

– Pozwoliliby nam tam mieszkać? Dostałbyś pozwolenie?

– Być może, Samuelu, przynajmniej powinniśmy spróbować. Paryską modę bardzo cenią na carskim dworze. W kufrach przywieźliśmy dużo futer uszytych przez dziadka Eliasa. Już nieraz sprzedawaliśmy futra arystokratkom w Moskwie i w Sankt Petersburgu.

– A ja co bym robił?

– Chodziłbyś do szkoły, musisz się uczyć. Tylko na wiedzy zbudujesz przyszłość.

– Ja bym chciał być tylko z tobą. Może nauczyłbyś mnie być dobrym kupcem?

– Nauczę cię, naturalnie, ale dopiero kiedy skończysz szkołę… i jeśli nadal będziesz chciał. Teraz jeszcze nie wiesz, kim chcesz być, jesteś za mały.

– Wiem, że nie chcę być lichwiarzem. Wszyscy ich nienawidzą.

– No tak, zwłaszcza ci, którzy mają dług i nie mogą go spłacić.

– Ja też nienawidzę lichwiarzy. Słyszałem, że przez nich ludzie popadają w ruinę.

– Zwłaszcza ludzie mający władzę nienawidzą tych, od których muszą pożyczać pieniądze.

– Ja i tak nie chcę być lichwiarzem. To jest coś brzydkiego.

*

Następnego ranka Izaak rozmawiał z Moszem i jego żoną.

– Za kilka dni wyjedziemy. Spróbuję poszukać szczęścia w Sankt Petersburgu. Ojciec miał tam znajomego, był chemikiem. Wiem, że swoimi specyfikami zyskał sobie dobrą opinię na carskim dworze. Poproszę go, żeby pomógł mi uzyskać prawo pobytu w mieście.

– Chcesz stąd wyjechać? Przecież masz tu ziemię, na której stał dom, a twoja rodzina leży tu na kirkucie! – zawołała kobieta.

– Na zawsze zachowamy was w sercach, ale teraz muszę myśleć o Samuelu, a jemu nie byłoby łatwo pozostać w miejscu, w którym kiedyś mieszkał z matką, babką, z rodzeństwem i gdzie nie ma już nikogo. Muszę dać mu szansę. Czuję, że moje życie się skończyło, a on ma dopiero dziesięć lat, wszystko jest jeszcze przed nim. Ani on, ani ja nigdy o was nie zapomnimy, ale muszę pomóc synowi pogodzić się z nieszczęściem, jakie go spotkało. Byłoby nam dużo trudniej, gdybyśmy zostali. Wszystko przypomina mu matkę.

– Rozumiem cię – przyznał Mosze. – Ja na twoim miejscu zrobiłbym to samo. Tak jak ci mówiłem, korzystaj z naszego domu, jak długo będzie ci potrzebny. Chcesz, żebym poszukał kupca na twoją działkę?

– Nie, nie sprzedam tego kawałka ziemi. Będzie dla Samuela. Może kiedyś zechce tu wrócić, kto wie? Ale proszę, żebyś się tym zaopiekował, może zrobisz tam ogród. Podpiszę ci zgodę na to, żebyś oficjalnie dysponował tą ziemią, póki Samuel się po nią nie zgłosi.

*

Tydzień później Izaak i Samuel wyjechali z miasteczka wozem ciągniętym przez dwa rosłe konie. Wieźli z sobą kufry z futrami przywiezionymi z Paryża. Oprócz tego w zawieszonym na szyi pod koszulą skórzanym woreczku Izaak trzymał wszystkie pieniądze, jakie mu zostały.

Żona Moszego przygotowała dla nich kosz z jedzeniem.

– Nie jest tego dużo, ale przynajmniej nie zgłodniejecie, zanim znajdziecie coś po drodze do Sankt Petersburga.

Było zimno i w powietrzu wisiała wilgoć, w nocy padał deszcz. Ruszyli w milczeniu, wiedzieli, że droga prowadzi koło kirkutu. Izaak nie patrzył w tamtą stronę, utkwił wzrok przed siebie, w ciszy żegnając się z matką, żoną, z Anną i Efraimkiem. On powstrzymał łzy, lecz Samuel wybuchnął rozpaczliwym płaczem. Ojciec nie próbował go pocieszyć, nie umiał znaleźć słów.

Po jakimś czasie Samuel ułożył się koło ojca i zasnął; Izaak przykrył go derką podszytą futrem. Niebo rozjaśniła błyskawica, a po chwili rozbrzmiał grzmot. Znowu zaczęło padać.

W czasie tej długiej i ciężkiej podróży nieczęsto mógł sobie pozwolić na odpoczynek. Dbał tylko o to, aby chronić Samuela przed chłodem i deszczem, moszcząc mu w wozie wygodne posłanie.

Wiele nocy przespali przytuleni do siebie w wozie, bo nie odważyli się prosić o nocleg w którymś z napotkanych po drodze zajazdów. Jawnie demonstrowano wrogość wobec Żydów, a nowy car, Aleksander III, wspierał pogromy, które się rozprzestrzeniły na całe imperium. Najbardziej reakcyjne gazety usprawiedliwiały okrucieństwa, twierdząc, że są to spontaniczne odruchy gniewu ludu. Gniewu? Wobec czego? O co? Izaak zadawał sobie te pytania i dochodził do tego samego wniosku: Nie uważają nas za Rosjan, jesteśmy jakimś obcym stworem, który na dodatek chce im odebrać pracę. Jego zdaniem Żydzi powinni czuć się najpierw Rosjanami i dopiero potem Żydami, a nie odwrotnie. I przede wszystkim żyć jak Rosjanie.

W drodze do Sankt Petersburga nie brakowało mu okazji do zastanawiania się, jak na jego wizytę zareaguje znajomy ojca, Gustaw Goldański. Możliwe, że w ogóle nie zechce z nimi rozmawiać, przecież prawie się nie znali; tym bardziej że, jak opowiadał mu kiedyś ojciec, Goldański wprawdzie nie zmienił wiary, ale nie zachował żydowskich obyczajów. Może ich nie przyjmie, może czułby się niezręcznie, gdyby to zrobił.

Wszystkie te wątpliwości zachował dla siebie, aby do smutku Samuela nie dodawać poczucia niepewności.

Rozmawiali o Sankt Petersburgu jak o końcu wędrówki, gdzie znajdą tak potrzebny im spokój i nade wszystko szansę na nowe życie.

*

Przybyli na miejsce pewnego wietrznego jesiennego dnia, gdy ranek nastał już na dobre.

Bez trudu odnaleźli dom Gustawa Goldańskiego. Był to okazały budynek w samym sercu miasta, u którego wejścia, po obu stronach portalu, stali na straży dwaj słudzy. Przyglądali się przybyłym z wyniosłymi minami, zastanawiając się, jakim prawem ten mężczyzna z krzywo przyciętą brodą i kaszlące dziecko ośmielają się żądać natychmiastowego widzenia się z ich panem.

Jeden zatrzymał ich przed wejściem, drugi zaś poszedł zawiadomić swego chlebodawcę o tej niecodziennej wizycie.

Izaakowi czas dłużył się w nieskończoność, gdy czekali na powrót sługi. Samuel wyglądał na wystraszonego.

– Pan was przyjmie – oświadczył służący. Nie potrafił ukryć zdumienia z takiego obrotu sprawy.

Drugi służący – również zdziwiony faktem, że ten przedziwny osobnik z małym chłopcem zna ich pana – zajął się końmi i wozem.

Samuel rozglądał się na wszystkie strony, zaskoczony luksusowym wnętrzem domu. Krzesła obite jedwabnym brokatem, połyskujące złotem świeczniki, zasłony z grubej tkaniny, pięknie rzeźbione meble… Wszystko to było nowe i tak niezwykłe, że aż nierealne.

Dość długo czekali w salonie, którego ściany pokryto niebieskim jedwabiem, a sufit ozdabiał fresk przedstawiający nimfy czeszące się na brzegu jeziora z krystalicznie czystą wodą.

Gustaw Goldański był w tym czasie w wieku więcej niż średnim, bliżej mu już było do starości. Włosy miał białe jak śnieg i niebieskie oczy, które z upływem lat straciły blask. Nie był ani zbyt wysoki, ani szczupły, lecz wyglądał niezmiernie dystyngowanie. Ojciec, gdyby żył, byłby tylko nieco starszy od niego, pomyślał Izaak.

– Co za niespodzianka, nie spodziewałem się wizyty syna Symeona Zuckera. Dawno się nie widzieliśmy. Pamiętam pana z czasu, kiedy przyjechał pan z ojcem do Sankt Petersburga. Wiem, że dobry Symeon nie żyje. Wysłałem kondolencje pańskiej matce… Pana ojciec i ja poznaliśmy się w czasie podróży… Nie wiem, czy panu o tym opowiadał…

– Z tego, co wiem, poznaliście się na jakiejś mało uczęszczanej drodze w pobliżu Warszawy. Miał pan wypadek, powóz utknął w śniegu i mój ojciec, który akurat tamtędy przejeżdżał, pomógł panu się stamtąd wydostać.

– Rzeczywiście tak było. Wracałem z Warszawy, gdzie odwiedzałem matkę. Była zima, oblodzone drogi zasypał śnieg. Koła utknęły w śniegu, a koń złamał nogę. Mieliśmy szczęście, że pojawił się pana ojciec i nas uratował. Zamarzlibyśmy na śmierć, gdyby nie on. Zaprosiłem go do siebie, gdyby kiedyś znalazł się w Sankt Petersburgu. I kilkakrotnie mnie odwiedził, chociaż nigdy nie chciał się u mnie zatrzymać. Zaprzyjaźniliśmy się, mimo że mieliśmy inne charaktery, inne zainteresowania. Ale coś nas łączyło: obaj uważaliśmy, że jedynym sposobem na pozbycie się tego przekleństwa, które prześladuje Żydów, jest zasymilowanie się w społeczeństwie, w którym przyszło nam żyć. Pański ojciec również uważał, że można być wierzącym Żydem i czuć się Rosjaninem.

– Wpoił we mnie te same zasady, choć sądzę, że czasem ich przestrzeganie nie zależy od nas, a bardziej od tej drugiej strony.

– Sądzi pan, że dostatecznie się staramy? Bo ja myślę, że nie… Ale proszę wybaczyć, nie zapytałem o powód pańskiej wizyty. Ten chłopiec… to pana syn?

Na znak Izaaka Samuel podał rękę starszemu panu, a ten uścisnął ją z uśmiechem.

– To mój syn Samuel, jedyny, który mi pozostał. Straciłem całą rodzinę – powiedział Izaak. Głos mu lekko zadrżał.

Goldański spojrzał uważnie na ojca i syna.

– Z powodu choroby?

– Nienawiść i podłość niosą z sobą takie same skutki jak epidemie. Zamordowanie Aleksandra Drugiego zapoczątkowało tragiczny okres dla Żydów w całym imperium. Wie pan zapewne lepiej ode mnie o brutalnych atakach na naszą społeczność, zwłaszcza w sztetlach, ale też w Moskwie i w Warszawie. Napadają na osady, w których zapuściliśmy korzenie, gdzie mamy domy i pracę.

– Wiem, wiem… Od kwietnia do jesieni docierały do nas te straszne wiadomości o atakach na Żydów. Ja już dawno przestałem wyznawać religię moich przodków, co nie znaczy, że przeszedłem na chrześcijaństwo, ale nie przestrzegam prawa Mojżeszowego. Mimo to, kiedy tylko mogłem, zwracałem się do władz, aby zapobiegły zajściom. Niestety, obawiam się, że moje prośby pozostały bez echa. Co się stało z pana rodziną?

– Nie mam domu, podpalił go wściekły tłum, a moja matka, żona i dzieci zginęły w pożarze.

– Tak mi przykro. Współczuję panu.

– Straciłem cały dobytek, oprócz dwóch kufrów z futrami, które przywiozłem z Paryża. Mam też trochę pieniędzy ze sprzedaży skór podczas tej ostatniej podróży. Tylko tyle, żeby zacząć na nowo. Lecz przede wszystkim mam Samuela. On jest jedynym powodem, abym chciał żyć.

– Co mógłbym zrobić?

– Nie znam nikogo w Sankt Petersburgu, a właśnie tutaj chciałbym osiąść. Dlatego ośmielam się prosić pana o radę, o to, by zechciał pan pokierować moimi pierwszymi krokami w carskiej stolicy.

– Macie gdzie się zatrzymać?

– Nie. Dopiero przyjechaliśmy, nasze bagaże są w wozie, zostawiłem go pod opieką pana służących.

– Znam pewną wdowę, która być może was przyjmie. Zarabia na życie, wynajmując kilka pokoi, zwykle studentom. Luksusów tam nie będzie, ale pokoje są wygodne, a kobieta godna zaufania. Jej mąż pracował dla mnie przez wiele lat, biedak zmarł na atak serca. Dam panu list do niej. Jeśli ma wolny pokój, z pewnością wynajmie go wam za niewygórowany czynsz.

– Jestem panu bardzo wdzięczny. Potrzebny jest nam dach nad głową i odpoczynek. Wiele nocy spędziliśmy pod gołym niebem i, jak pan widzi, mój syn nieustannie kaszle.

– Nie jestem lekarzem, lecz chemikiem, który został aptekarzem. Większą część życia poświęciłem na szukanie leków na różne choroby, a ten kaszel nie zapowiada nic dobrego… Dam syrop dla chłopca, na pewno mu pomoże.

– Bardzo dziękuję.

– W czym jeszcze mogę pomóc?

– Pan jest znaną osobistością, ma pan znajomości na dworze, może mógłby pan sprawić, żebym pokazał to, co przywiozłem z Paryża… To futra różnych fasonów uszyte według paryskiej mody. Może któraś z dam byłaby zainteresowana…

– Zrobię to w imię przyjaźni, która łączyła mnie z pana ojcem. Porozmawiam z żoną, ona znajdzie sposób, żeby pokazać wasze futra damom z Sankt Petersburga. A teraz proszę chwilę zaczekać, napiszę liścik do wdowy, o której wspominałem.

*

Raisa Korlowa spojrzała zimnym wzrokiem na nieznajomego mężczyznę z chłopcem i dopiero po przeczytaniu listu podpisanego przez Gustawa Goldańskiego uśmiechnęła się i zaprosiła ich do salonu, dobrze ogrzanego przez buzujący w kominku ogień.

– A więc przychodzi pan z polecenia profesora Goldańskiego… Najlepsza rekomendacja, ale w tej chwili nie mogę wam nic zaoferować. Jeden pokój wynajęłam młodemu człowiekowi, który studiuje na uniwersytecie, a w drugim mieszka moja siostra. Niedawno owdowiała, więc wzięłam ją do siebie. Jest ode mnie starsza i biedaczka nie ma już nikogo na tym świecie. Nie miała dzieci, tak jak ja. Dla mnie to nie najlepsze rozwiązanie, bo tracę dochód z wynajmu, no ale cóż mogę zrobić? Nie po chrześcijańsku byłoby zostawić ją bez opieki. A poza tym mam towarzystwo, ja też owdowiałam, i dobrze jest dzielić się tym, co się ma, z kimś z rodziny.

*

Na twarzy Izaaka malowała się niema rozpacz. Martwił go kaszel Samuela, pamiętał rady Goldańskiego, który, oprócz syropu i pastylek, zalecał odpoczynek w cieple.

– Może wobec tego poleciłaby pani jakieś lokum dla mnie i syna?

– Nie wiem… nie znam nikogo zaufanego… Są takie domy, to prawda, ale nie odważyłabym się ich polecać. Ale może… Mam jeszcze jeden pokój, tylko jest bardzo mały, służy mi za składzik i nigdy go nie wynajmowałam…

– Bardzo panią proszę… – odezwał się Izaak błagalnym głosem.

– Jak mówię, jest mały i musiałby mi pan pomóc wynieść rzeczy. Trzeba by go sprzątnąć i przygotować dla was dwóch… Sama nie wiem…

– Pomogę pani, pomogę we wszystkim, co pani zadysponuje. Mój syn jest wycieńczony, podróż trwała bardzo długo. A profesor Goldański zapewniał nas, że u pani będziemy czuć się jak w domu.

– Profesor zawsze mnie wychwala. No dobrze, pokażę panu ten pokój i pan zdecyduje, czy chce zostać. Jeśli tak, będzie pan musiał dać mi czas, żeby go przygotować. A chłopiec niech zostanie tu, gdzie ciepło. Dam mu coś gorącego do wypicia.

Izaak pomógł wdowie usunąć z pokoju stare meble. Potem Korlowa go uprzątnęła i po dwóch godzinach był gotowy.

Był rzeczywiście bardzo mały. Prawie całą przestrzeń zajęło łóżko. Szafa, stół i jedno krzesło uzupełniały umeblowanie. Izaak zapłacił uzgodniony czynsz za dwa miesiące z góry.

– Jest taki mały – odezwała się wdowa niepewnym głosem. Pragnęłaby usłyszeć zaprzeczenia Izaaka, bo była wprawdzie zadowolona z tego nieoczekiwanego dochodu, ale zdawała sobie sprawę, że zażądała za wiele.

– Będzie nam tu wygodnie, zapewniam panią – powiedział Izaak.

Pokazała mu jeszcze mniejsze pomieszczenie, które służyło za wspólną łazienkę.

– Mąż miał obsesję na punkcie higieny. Profesor Goldański wyjaśnił mu, że przyczyną wielu chorób jest brud, i dlatego mój mąż zarządził, żebyśmy mieli w domu miejsce, gdzie można się wykąpać. Myślę, że chcielibyście się umyć po długiej podróży… Tylko proszę nie zużyć za dużo wody.

*

Izaak odetchnął z ulgą, kiedy wreszcie Samuel znalazł się w łóżku, przykryty po samą szyję. Chłopiec był bardzo zmęczony i podróżą, i nieustającym kaszlem.

Wdowa Korlowa, pełna współczucia, przygotowała dla Samuela kubek mleka i kawałek ciasta, a jego ojcu podała filiżankę herbaty.

Izaak położył się obok syna i po chwili obaj zapadli w głęboki sen. Było już późne popołudnie, gdy obudziło ich pukanie do drzwi.

– Panie Zucker… nie śpi pan?

– Nie, nie, już idę.

– Będę w salonie.

Izaak podniósł się szybko i z niepokojem spojrzał na wygniecione ubranie. W salonie zobaczył Raisę Korlową i drugą, dużo starszą kobietę.

– To moja siostra Alina. Powiedziałam jej, że przyszedł pan z polecenia profesora Goldańskiego.

Izaak ukłonił się i uścisnął wyciągniętą dłoń.

Siostry były do siebie bardzo podobne. Raisa była młodsza, miała około pięćdziesięciu lat, podczas gdy Alina musiała już dość dawno skończyć sześćdziesiąt. Ale obie miały w oczach zielonkawe błyski, kwadratowy kształt twarzy, obie były pulchne i bardzo wysokie.

Raisa podała mu kopertę.

Przyniósł ją służący profesora Goldańskiego.

– Dziękuję. – Izaak nie wiedział, jak się zachować pod pytającym wzrokiem sióstr.

– Rozmawiałam z siostrą – Raisa jakby pomijała jej obecność – i zastanawiałyśmy się, w jaki sposób zamierza pan opiekować się synkiem… I jeśli pan chce, za pewną opłatą mogłybyśmy przygotowywać dla was obiady. Dla nas to dodatkowa praca, ale…

– Ależ będę bardzo wdzięczny, to by nam bardzo odpowiadało.

– Pana żona nie żyje, prawda? – spytała Alina.

Raisa, która poprawiała sobie spódnicę, przerwała siostrze.

– Mówiłam ci, że profesor Goldański napisał mi o tym w liście polecającym.

Izaak nie widział powodu, żeby zaspokajać ciekawość kobiet, czuł jednak, że nie uda mu się tego uniknąć.

– Moja rodzina zginęła w pożarze. Żona, dzieci i matka… Samuel i ja byliśmy w podróży… Nie mogliśmy tam zostać… Dlatego przyjechaliśmy do Sankt Petersburga, żeby tutaj ułożyć sobie życie. Doceniamy to, że panie zechciały tak wielkodusznie wziąć nas pod swój dach.

– Cóż za tragedia! Bardzo panu współczuję! – zawołała Alina, szczerze wzruszona.

– Biedne dziecko! – rozżaliła się Raisa. – Stracić matkę to najgorsze, co może się w życiu zdarzyć.

– To prawda. Poza tym Samuel jest bardzo osłabiony i chociaż staram się dbać o niego jak najlepiej, bardzo brak mu matki.

– Zatem odpowiada panu nasza oferta?

– Tak, naturalnie, proszę powiedzieć, ile będzie kosztować nasze utrzymanie.

Załatwili interes z korzyścią dla obu stron, lecz Izaak zauważył, że wydaje pieniądze szybciej, niż zamierzał. Ale gdzieś musieli jeść i z pewnością lepsze będą posiłki domowe niż stołowanie się na mieście.

Dał się jeszcze wciągnąć w rozmowę, ale – kiedy tylko mógł – przeprosił i wyszedł z salonu. Chciał jak najszybciej przeczytać wiadomość od profesora Goldańskiego.

Samuel obudził się i uśmiechnął do ojca.

– Tak dobrze spałem. I czuję się dużo lepiej.

Izaak dotknął jego czoła; gorączka spadła.

– Musisz się umyć, dziś jemy kolację z panią Korlową i jej siostrą. Będzie pyszna zupa, na pewno ci posmakuje.

Niecierpliwie rozerwał kopertę.

Rozmawiałem z żoną. Postara się panu pomóc. Proszę przyjść do nas na herbatę w przyszły czwartek i przynieść futra. Bardzo możliwe, że któraś z przyjaciółek żony będzie zainteresowana.

*

Był poniedziałek, do spotkania brakowało trzech dni. Będzie musiał wyjąć futra z kufrów, przewietrzyć je, być może zreperować, jeśli któreś podczas długiej podróży trochę się zniszczyło. Jego los zależał od tych futer, od tego, czy uda mu się zainteresować nimi petersburskie damy.

Czas do spotkania u Goldańskich dłużył mu się niemiłosiernie. Raisa Korlowa uznała więc, że choć Samuel jeszcze całkiem nie wydobrzał, pokaże im miasto.

– Dobrze mu zrobi, jak pooddycha czystym powietrzem – powiedziała. – Ale musi być ciepło ubrany – dodała i wyciągnęła ich na długi spacer.

*

Ojciec i syn zachwycili się Pałacem Zimowym, zdumiewało ich piękno ulic, przypominających paryskie ulice.

Wdowa Korlowa była dumna ze swojego miasta i podkreślała radosny charakter jego mieszkańców.

– Duszą miasta są studenci, to oni wypełniają śmiechem szynki i ulice. Niektórzy uważają ich za awanturników, ale zapewniam pana, że są dobrymi lokatorami i nie zalegają z czynszem. W ciągu ostatnich dziesięciu lat tylko raz musiałam jednego wyrzucić z domu.

*

Drugim lokatorem wdowy Korlowej był poważny młodzieniec o surowej twarzy, który cały swój czas spędzał na uniwersytecie lub u siebie w pokoju nad książkami. Nie wdawał się w rozmowy, ale zachowywał się wobec wszystkich bardzo uprzejmie. Wdowa opowiedziała Izaakowi, że młody Andriej jest synem kowala, który poświęcił wszystkie pieniądze na to, aby jego pierworodny zdobył zawód.

Stosunek obu sióstr do Andrieja, podobnie jak do Izaaka i małego Samuela, był bardzo serdeczny. Robiły wszystko, aby lokatorzy czuli się u nich jak we własnym domu.

Raisa i Alina pomogły Izaakowi porozwieszać i przewietrzyć futra, a Alina nawet pozszywała kilka rozprutych podszewek.

– Trudno będzie przewieźć je na wieszakach – orzekła. – A jeśli je pan z powrotem włoży do kufrów, pogniotą się i przejdą stęchlizną.

Z pomocą Samuela Izaak umieścił futra w wozie. Wdowa Korlowa pożyczyła mu stare prześcieradła, które chroniły przed zabrudzeniem i pożądliwym okiem ewentualnych złodziei.

*

I wreszcie, punktualnie o czwartej zimowego czwartkowego popołudnia, Izaak i Samuel zajechali przed rezydencję Goldańskich.

Tym razem służba nie patrzyła na nich podejrzliwie. Otrzymali polecenie, aby natychmiast pozwolić im wjechać na dziedziniec.

Gdy w wielkim salonie ojciec i syn oczekiwali na przybycie gospodarza, Izaak w stanie nerwowego podniecenia poprawiał porozkładane na krzesłach futra. Serce mocniej mu zabiło na widok Goldańskiego w towarzystwie młodszej od niego kobiety.

– Moja żona, księżna Jekatierina.

Ojciec i syn ukłonili się głęboko. Większe wrażenie niż książęcy tytuł zrobiła na nich jej wytworna prezencja.

Cerę ma gładką jak porcelana, pomyślał Izaak, podziwiając nieskazitelną biel twarzy księżnej i figurę młodej dziewczyny.

– Znałam pańskiego ojca. Zawsze był u nas mile widziany, tak jak i pan. Ten chłopczyk to pana syn?

– Tak, księżno… Samuelu, przywitaj księżnę.

Samuel pochylił się niezręcznie, lecz żona Goldańskiego uniosła go, chwytając go za rękę.

– Jesteś w wieku mojego wnuka. Któregoś dnia musisz przyjść się z nim pobawić.

– Moja droga, obejrzyj futra naszego przyjaciela Izaaka, zanim zaprosisz swoje przyjaciółki.

Izaak wstrzymał oddech, czekając, aż księżna zakończy przegląd.

– To bardzo piękne okrycia, myślę, że sama któreś kupię. I jestem przekonana, że paniom, które zaprosiłam, też się spodobają.

*

Wkrótce do salonu weszły przyjaciółki księżnej. Elegancko ubrane, rozszczebiotane, koniecznie chciały jak najszybciej obejrzeć przywiezione z Paryża cuda, o których im opowiadała księżna Jekatierina.

Popołudnie nie mogło być spędzone bardziej pożytecznie. Wrócili na kwaterę u wdów z tylko jednym futrem. Księżna i przyjaciółki kupiły wszystko i błagały Izaaka, aby przywiózł z Paryża jeszcze więcej.

– I materiały, koronki, nawet suknie… – podsuwały pomysły rozentuzjazmowane wielbicielki paryskiej mody.

*

W drodze powrotnej Izaak kupił kwiaty dla wdów. Tego wieczoru zasiedli do kolacji przy obficiej zastawionym stole.

Sankt Petersburg nie sprawiał wrażenia miasta wrogiego Żydom, mimo że gazety nadal publikowały oskarżycielskie artykuły. Zarówno Izaak, jak i Samuel odczuwali swego rodzaju ulgę, że nie są pod nieustanną presją wspomnień nieszczęścia, jakie ich spotkało. Gdyby zostali w sztetlu w pobliżu Warszawy, nigdy nie udałoby się im na nowo poukładać życia.

Nie, nie zapominali o Sofii, o Esterze, o buntowniczej Annie ani o małym Efraimie, ale w Sankt Petersburgu zdarzały się chwile, kiedy o nich nie myśleli, a to pozwalało im przetrwać.

Za pieniądze uzyskane ze sprzedaży futer Izaak zamierzał kupić skóry i zawieźć je do Paryża. Część z nich sprzedałby, a z części monsieur Elias uszyłby nowe zimowe okrycia dla klientek w carskiej stolicy. Myślał też o zainwestowaniu w materiały tekstylne. Jeśli sprawy potoczą się we właściwym kierunku, może Samuel będzie studiował na uniwersytecie. Był przekonany, że profesor Goldański da mu list polecający, jako że uniwersytety przyjmowały ograniczoną liczbę Żydów. Na petersburskiej uczelni nie mogła ona przekroczyć trzech procent. Goldański wyrobił sobie jednak pozycję wśród światłych rodzin, a nawet na carskim dworze. Całą swoją wiedzę z dziedziny chemii i botaniki spożytkował na opracowywanie leków, co wywołało niechęć ze strony niektórych aptekarzy. Tylko że skuteczność jego mikstur była tak wielka, że nikt nie odważył się podać w wątpliwość jego kompetencji. Postarano się, aby znakomity chemik dzielił się swoją wiedzą ze słuchaczami na uniwersytecie, dokąd często był zapraszany i co dało początek tytułowaniu go profesorem.

*

Czas mijał i życie Izaaka i Samuela toczyło się spokojnie. Nie pragnęli więcej, niż mieli. Korlowe serdecznie się nimi opiekowały i zdrowie chłopca znacznie się poprawiło dzięki obiadom Raisy i miksturom profesora Goldańskiego, do którego od czasu do czasu przychodzili z wizytą.

– Podobno chodzicie do synagogi – powiedział kiedyś Goldański.

– Tak, profesorze, chciałbym, aby mój syn nie zapomniał, kim jesteśmy.

– Zdawało mi się, że byliśmy zgodni co do tego, że najlepiej by było, gdyby Żydzi czuli się tymi, wśród których żyją, w naszym przypadku Rosjanami.

– I dalej tak sądzę, lecz dlaczego, czując się Rosjanami, mamy porzucać wiarę w naszego Boga? Czy musimy odrzucić nasze święte księgi? Czy musimy przestać marzyć o tym, że wkrótce odnajdziemy się w Jerozolimie? Wcześniej sądziłem, że aby być dobrymi Rosjanami, musimy się wyrzec tego wszystkiego, ale teraz myślę, że możemy być Rosjanami i Żydami, nie zdradzając przy tym ani naszej ojczyzny, ani naszego Boga.

– Marzenia, słowa, księgi! Izaaku, życie jest krótkie, nie starczy na wiele. I nie ma potrzeby obnosić się ze swoją wiarą. Niech pan popatrzy na mnie… Urodziłem się w Warszawie i gdyby nie wysiłki mojego ojca, nie zabrałbym się do mieszania mikstur w aptece. Przyjechałem do Sankt Petersburga, studiowałem, zdobyłem zawód, potem poznałem księżnę, ożeniłem się… i jestem bogaty. Czy sądzi pan, że mógłbym mieć taką żonę jak księżna, gdybym chciał być tylko Żydem? Było oznaką wielkiej odwagi z jej strony, kiedy wbrew swojej rodzinie wyszła za mnie za mąż. A ja mogę tylko postępować tak, jak się tego po mnie spodziewa.

– Czy nie uważała, że Żyd zawsze zostanie Żydem? – Izaak pożałował swoich słów, ledwie je powiedział. Profesor, jego dobroczyńca, nie zasługiwał na tak impertynencką uwagę.

Gustaw Goldański spojrzał na niego uważnie. Błysk w oku świadczył o tym, że mu się to nie podobało, lecz w głosie – kiedy się odezwał – nie było cienia emocji.

– Oczekiwała ode mnie, abym się nie wyróżniał, a przynajmniej, żeby ta różnica nie czyniła naszego wspólnego życia niemożliwym. Jestem Rosjaninem, czuję się Rosjaninem, myślę, płaczę i wzruszam się po rosyjsku, kocham po rosyjsku. Dawno już porzuciłem język rodziców, słowa, które służyły do tego, żebyśmy się mogli porozumiewać tylko między Żydami. Boga noszę w sercu i proszę go, aby okazał mi miłosierdzie, ale moja cześć dla niego nie będzie silniejsza, gdy będę recytował modlitwy albo przestrzegał szabasu.

– Prawa boskie są święte – ośmielił się zauważyć Izaak.

– Nie jestem przekonany, że Bóg dał instrukcje w tak drobnych sprawach jak organizowanie każdej godziny w naszym życiu. Chyba oczekuje od nas czegoś innego. Dużo trudniej jest czynić dobro, być szczodrym wobec tych, którzy nic nie mają, współczuć cierpiącym, pomagać potrzebującym pomocy… Ja w taki sposób chcę czcić Boga. I nie twierdzę, że zawsze mi się to udaje… jestem tylko człowiekiem.

– Nie chciałbym, aby mój syn dorastał, nie wiedząc, kim jest – odparł Izaak.

– Pana syn jest tym, kim się urodził, i tym, kim czuje się w głębi serca. Nie, nie… proszę nie zrozumieć mnie źle… nie twierdzę, że po to, aby stać się Rosjaninem, należy wyrzec się żydostwa. Po prostu mnie nie udało się znaleźć idealnej formy bycia i jednym, i drugim. Musiałem się czegoś wyrzec, coś odrzucić. Być może wy, pan i pański syn Samuel, będziecie umieli jakoś to powiązać. Oby tak było!

*

Zaprzyjaźnili się. Nie było tygodnia, żeby Izaak nie spotkał się z profesorem. Lubili z sobą rozmawiać, dyskutować, rozważać problemy.

Któregoś dnia księżna Jekatierina poprosiła Samuela, aby przychodził bawić się z jej wnukiem, Konstantym. Chłopcy szybko znaleźli wspólny język, gdyż Konstanty, jak jego dziadek, był towarzyski i serdeczny.

Gustaw Goldański i księżna Jekatierina mieli tylko jednego syna, Borysa, który był dyplomatą przy carskim dworze. Ożenił się z Gertrudą, niemiecką arystokratką, dając swoim rodzicom dwoje wnucząt: Konstantego i młodszą od niego Katię. Stanowili szczęśliwą rodzinę do dnia, gdy Borys i Gertruda wzięli udział w wyścigu saniami. Mieli wypadek, w którym Gertruda zginęła na miejscu, a Borys zmarł kilka dni później. Odtąd osierocone dzieci mieszkały z dziadkami.

Samuel podziwiał profesora Goldańskiego. Pragnął być jak on, zdobyć jego pozycję, ale nade wszystko chciał mieć odwagę zerwania z judaizmem. Izaak zauważył, że opinie profesora mają dla Samuela większą wagę niż jego własne. Bolało go to, lecz nie okazywał, jak wielką mu to sprawia przykrość. W głębi duszy nawet rozumiał syna. Jak nie podziwiać człowieka, który zaszedł tak daleko dzięki talentowi i inteligencji i który nigdy nikomu nie uczynił krzywdy? Nie, nie mógł winić profesora Goldańskiego za podziw, jaki wzbudzał w chłopcu. Ani nie mógł winić syna za pragnienie odrzucenia religii starszych pokoleń. Samuel stracił matkę i rodzeństwo dlatego, że byli Żydami, i od małego inne społeczności dawały mu odczuć, że Żydzi są niebezpiecznymi osobnikami, od których lepiej trzymać się z daleka. Samuel chciał być taki jak ludzie wokół niego, jak Gustaw Goldański, który to osiągnął – był tylko Rosjaninem.

Być może pod wpływem podziwu dla profesora, a może z powodu przyjaźni z Konstantym, Samuel pragnął widzieć swoją przyszłość w jasnych barwach. Nie był jednak pewny co do swojej drogi. Z jednej strony ojciec robił wszystko, by syn znalazł się na uniwersytecie, z drugiej wydawało mu się, że najprościej dla niego byłoby kontynuować rodzinny futrzarski interes.

*

Rok po zabójstwie Aleksandra II jego następca, Aleksander III, ograniczył liberalne reformy poprzednika i ogłosił regulacje dotyczące Żydów, znane również jako Prawa Majowe, które jeszcze bardziej skomplikowały ich sytuację na terenie imperium. To sprawiło, że wielu z nich zaczęło poważnie myśleć o emigracji. Niektórzy wybierali Stany Zjednoczone, inni jechali do Anglii, jeszcze inni do Palestyny. Ale nie Izaak; on uważał, że da sobie radę i że handel futrami na niczym nie ucierpi.

– Gdybym był Żydem, wyjechałbym stąd. – Słowa Andrieja zaskoczyły wszystkich. Wdowy Korlowe, Izaak i Samuel spożywali wspólnie kolację. Alina właśnie opowiadała o znajomej rodzinie, która sprzedała cały majątek i wyjechała do Stanów Zjednoczonych, kiedy Andriej, pałaszując duszone mięso z jarzynami, wygłosił tę uwagę.

– Dlaczego? – zapytała Alina.

– Tutaj nikt ich nie chce. My, Rosjanie, nie mamy praw obywatelskich, ale Żydzi… oni mają jeszcze gorzej niż my – oświadczył.

– Andriej! Jak możesz? Gdyby ktoś cię usłyszał… – upomniała go Raisa.

– Uważam na to, co mówię. Ale dziwię się, że panu Izaakowi wystarczają te okruchy, jakie mu oferuje nasze imperium – dodał młodzieniec, spoglądając to na Izaaka, to na Samuela.

– Matko Przenajświętsza! Nie mów takich rzeczy! – Raisa wyglądała na porządnie wystraszoną.

– Przepraszam, madame Korlowa, ma pani rację. Nie powinienem tego robić – przyznał Andriej.

– Nie przepraszaj. Mnie interesuje twoja opinia – wtrąciła Alina.

– Jeszcze tego brakuje, droga siostro! Są sprawy, o których nie można rozmawiać, a już na pewno nie wolno krytykować rządu. Nie pozwolę, żeby tutaj wyrażano się w nieodpowiedni sposób – zdenerwowała się Raisa.

– Nie mamy nic przeciwko opiniom Andrieja – odezwał się Izaak pojednawczym tonem.

– Tym, który miałby wiele przeciwko jego opiniom, jest nasz car, gdyby je usłyszał. Nie życzę sobie, żeby w tym domu rozmawiano o polityce. Zdawało mi się, że jesteś młodym rozważnym człowiekiem. – Raisa przyglądała się uważnie swojemu lokatorowi.

– Przepraszam, że wytrąciłem panią z równowagi. To się nie powtórzy.

Andriej poprosił o pozwolenie odejścia od stołu, zamierzał wrócić do nauki w swoim pokoju.

Wdowa Korlowa, bardzo niezadowolona, skinęła głową.

– Alino, nie wolno ci wprowadzać do rozmowy tematów, z których tylko wynikają kłopoty – upomniała siostrę.

– Nawet w czterech ścianach własnego domu nie możemy otwarcie rozmawiać? Uszy Ochrany tu nie sięgają – zaprotestowała starsza z wdów.

– Ochrana ma wszędzie uszy. Poza tym wyróżniamy się, bo mamy Żydów na kwaterze – powiedziała Raisa, nie dostrzegając gorzkiego uśmiechu na twarzy Samuela.

Izaak nie zabierał głosu. Obawiał się, że rozmowa potoczy się w kierunku niebezpiecznym dla syna i dla niego. Zauważył, że ostatnio Raisa jest bardzo niespokojna. Dekrety Aleksandra III jeszcze bardziej obostrzyły i tak ograniczone prawa Żydów, i teraz można było ich wyrzucić z domów bez podania powodu; utrudniono im dostęp do uniwersytetów, a nawet zakazano wykonywania niektórych zawodów. Mimo że Izaak czuł się bezpieczny pod opiekuńczymi skrzydłami Gustawa Goldańskiego, starał się nie rzucać w oczy i żyć spokojnie.

Tego wieczoru, w ich pokoju, Samuel zapytał ojca, czy oni też wyjadą do Stanów Zjednoczonych.

– Nie wyjedziemy, jest nam dobrze tu, gdzie jesteśmy. W jaki sposób mógłbym tam zarabiać na życie?

– Ale Andriej powiedział, że coraz mniej znaczymy… Ja też słyszałem, że car nas nienawidzi, a i niektórzy koledzy w szkole rozmawiają po cichu o tym, co się dzieje… Ojcze, dlaczego wreszcie nie przestaniemy być Żydami?

Po raz kolejny Izaak tłumaczył synowi, że w ludziach, którzy prześladują Żydów za ich religię, tkwi pragnienie poniżania innych i że powinien wiedzieć, iż należy szanować prawo każdego człowieka do wiary w swojego Boga, i odmawiać modlitwy, tak jak go rodzice nauczyli.

– Twojej matce nie podobałoby się to, co mówisz. Już nie pamiętasz, czego cię uczyła?

– Zabili ją za to, że była Żydówką – odparł Samuel, powstrzymując łzy.

Ojciec nic nie powiedział, tylko objął go mocno, pogładził po głowie i po chwili kazał iść spać. Ale Samuel nie mógł zasnąć.

– Wiem, że w Ameryce też są zimy, potrzebują futer, jak tutaj. Mógłbyś je sprzedawać.

– To nie takie proste… Nie wiem, jak tam działa handel futrami. I nikogo tam nie znamy. Nie, nie wyjedziemy. Nie będę narażał nas na kolejne nieszczęścia. To prawda, że tu, w Rosji, ledwo nas tolerują, ale przynajmniej mamy pomoc i poparcie profesora Goldańskiego, sprawy się dobrze układają, nie mamy powodów do narzekania. Musimy tylko postępować rozważnie i nie rzucać się oczy.

– Ojcze, czy ty się boisz?

Izaak nie wiedział, jak odpowiedzieć na pytanie syna. Tak, bał się. Obawiał się nieznanego, obawiał się, że nie będzie w stanie ochronić własnego dziecka. Był jeszcze w wieku, kiedy można zaczynać życie na nowo, miał tylko trzydzieści pięć lat, ale nie zamierzał podejmować ryzyka.

– Kiedy będziesz starszy, zrozumiesz, że pozostanie w Rosji było właściwą decyzją. Jesteśmy Rosjanami, Samuelu, czujemy więź z naszą ojczyzną.

– Jesteśmy Żydami. I tak nas widzą inni.

– Jesteśmy Rosjanami, mówimy, czujemy, cierpimy jak Rosjanie.

– Ale nie modlimy się jak Rosjanie. I przecież sam nalegasz, ojcze, żebym nie zapomniał jidysz, zmuszasz mnie do chodzenia do synagogi, żeby rabin uczył mnie hebrajskiego – odparł Samuel.

– Tak, i nalegam również, żebyś uczył się angielskiego i niemieckiego. Któregoś dnia, Samuelu, nikogo nie będą pytać, w co wierzy albo do kogo się modli, wszyscy ludzie będą sobie równi.

– Kiedy to będzie?

– Któregoś dnia… zobaczysz.

– Tak mówi dziadek Elias.

– I ma rację. A teraz śpij.

*

Mijały kolejne lata pod opieką Gustawa Goldańskiego.

Każdego roku z początkiem wiosny Izaak jeździł do Paryża i zawsze zabierał z sobą Samuela, aby sprawić radość dziadkowi Eliasowi.

Staruszek nie mógł przeboleć śmierci córki i wielokrotnie prosił zięcia, aby został z synem u niego, lecz Izaak zawsze mu odmawiał.

– Z czego będziemy tu żyć? Nie, nie mogę się na to zgodzić. Bylibyśmy dla teścia wielkim obciążeniem. Każdy musi znaleźć dla siebie własne miejsce w życiu i nasze jest w Rosji, jesteśmy Rosjanami, tutaj bylibyśmy cudzoziemcami.

– W Rosji też jesteśmy cudzoziemcami – odezwał się Samuel. – Nawet gorzej, jesteśmy nikim.

*

To nie oznaczało, że Samuel chciał wyjechać z Sankt Petersburga. Pokochał to miasto jak żadne inne na świecie, ale sny miał przerażające; widział zakrwawioną twarz matki, słyszał krzyki siostry i braciszka. Serce miał podzielone między pragnieniem dorównania Gustawowi Goldańskiemu a spokojem, z jakim oddychał w Paryżu, obok dziadka Eliasa. Wyobrażał też sobie życie w Ameryce. Jeden z jego szkolnych przyjaciół wyjechał z rodziną w tamte dalekie strony.

W czasie którejś wizyty we Francji dowiedział się wiele na temat ideologii Karola Marksa i rosyjskiego myśliciela Michaiła Bakunina. Obaj już nie żyli, ale ich poglądy były rozpowszechnione w całej Europie.

Elias dał mu do przeczytania pisma obu filozofów, a na zapleczu pracowni kuśnierskiej jego przyjaciele często toczyli zażarte dyskusje. Jedni bronili idei Marksa, inni deklarowali się jako zagorzali zwolennicy Bakunina, i chociaż dla jednych i drugich nadrzędna była kwestia równości, gwałtowność, z jaką forsowali swoje argumenty, świadczyła o tym, że ich postawy były nie do pogodzenia. Tam właśnie młody Samuel otrzymywał – zupełnie nieoczekiwanie – wykształcenie w dziedzinie polityki i w anarchizmie.

Z upływem czasu zrozumiał, że zarówno dziadek, jak i ojciec sympatyzowali z teoriami Marksa, ale żaden z nich nigdy tego publicznie nie okazał.

Letnie miesiące spędzane u dziadka służyły też temu, aby Samuel nie zapomniał francuskiego, języka matki. I tam, w Paryżu, jako szesnastolatek, po raz pierwszy w życiu się zakochał. Brigitte miała dwa długie warkocze, jasne jak kłosy pszenicy, i olbrzymie brązowe oczy, którymi go niemal hipnotyzowała. Pracowała w piekarni swojego ojca, na tej samej ulicy co zakład dziadka Eliasa. Samuel zawsze pierwszy rwał się do kupowania chleba.

Metalowa lada oddzielała go od Brigitte, kiedy przyglądał się, jak z policzkami umazanymi mąką stoi przy piecu.

Nigdy nie wymienili nic poza uśmiechami, lecz Samuel czuł, że na jej widok serce zaczyna mu bić mocniej.

Ale nie tylko on poczuł powiew miłości. Któregoś popołudnia, gdy dziadek Elias poprosił wnuka, by pomógł mu zanieść kilka futer żonie pewnego adwokata na prawym brzegu Sekwany, przypadkiem spotkali Izaaka. Towarzyszyła mu kobieta w średnim wieku, z którą musiała go łączyć wielka przyjaźń. Trzymała go pod rękę, rozmawiali wesoło, śmiali się, wyglądali na szczęśliwych. Ale twarz zmieniła mu się w okamgnieniu, kiedy omal nie zderzył się z własnym synem i teściem.

Pytający wzrok Eliasa i zdumiona twarz Samuela wprawiły go w konsternację.

– Samuel!

– Jak się masz, ojcze…

– Izaak… – zdołał wydobyć z siebie dziadek Elias.

Niezręczną ciszę przerwała kobieta:

– A więc to ty jesteś Samuel. Miałam wielką ochotę cię poznać, twój ojciec ciągle o tobie mówi. Bardzo się cieszy, że jesteś takim pilnym uczniem, mówi, że daleko zajdziesz. A pan, jak się domyślam, jest monsieur Eliasem. To zaszczyt dla mnie poznać pana, wiem, że jest pan nie tylko najlepszym kuśnierzem w Paryżu, ale i szlachetnym człowiekiem.

Kobieta uśmiechnęła się i tym szczerym uśmiechem zupełnie rozbroiła i Samuela, i dziadka Eliasa.

– A pani…? – zapytał dziadek Elias.

– Marie Dupont, jestem modystką, pracuję w sklepie u monsieur Martela. Tam poznałam Izaaka.

Marie nie była piękna, ale jej twarz zdobił miły uśmiech. Na pewno nie przyciągała wzroku mężczyzn, miała ciemne włosy i oczy, dość pełną figurę i z pewnością zyskiwała po bliższym poznaniu. To ona swobodną rozmową podziałała na panów uspokajająco.

Elias przeprosił, mówiąc, że musi zanieść futra klientce, więc Marie zapytała, czy może im towarzyszyć, i tak wszyscy czworo spędzili resztę popołudnia, wędrując ulicami Paryża. Gdy nadeszła pora pożegnania się, Marie znowu ich zadziwiła, zapraszając na podwieczorek w najbliższą niedzielę.

– Mieszkam z moją matką w Marais, żyjemy skromnie, ale nikt nie robi takiej szarlotki jak ona.

Nie obiecali, że przyjdą, ani nie odrzucili zaproszenia. A gdy Marie odeszła, Izaak usiłował wytłumaczyć się przed teściem i synem.

– Marie to dobra znajoma, nic poza tym.

– Ja ciebie o nic nie pytałem – odparł dziadek Elias, nie mogąc dłużej ukrywać niezadowolenia.

Po powrocie do domu zamknął się w swoim pokoju i odmówił zjedzenia z nimi kolacji. Izaak i Samuel usiedli przy stole sami; początkowo milczeli.

– Ojcze, dlaczego dziadek jest taki niezadowolony? – odezwał się w końcu Samuel.

– Myślę, że z powodu Marie – powiedział Izaak.

– Aa… aa… ożenisz się z nią?

– Z nikim się nie ożenię. To, co powiedziałem, to prawda: Marie jest moją dobrą znajomą, nic więcej.

– Trzymała cię pod rękę – przypomniał ojcu Samuel.

– No tak, ale to jeszcze nie znaczy, że się pobieramy. Kiedyś to zrozumiesz.

Samuela złościł upór, z jakim ojciec powtarzał, że dopiero w przyszłości zrozumie sprawy toczące się obecnie, dlatego powiedział:

– Chcę zrozumieć teraz.

– Teraz jesteś za młody – zakończył rozmowę Izaak.

*

Przez następne dni Elias prawie nie odzywał się do zięcia. Dla Samuela to napięcie pomiędzy ojcem i dziadkiem było nie do zniesienia. W czasie szabasowej kolacji odważył się zapytać, o co im chodzi, ale nie dostał odpowiedzi.

– Już mi się nie podoba w Paryżu – oświadczył nagle.

– Nie podoba ci się? A od kiedy to?

– Od czasu, kiedy się na siebie gniewacie. W ogóle z sobą nie rozmawiacie. Wszyscy trzej jesteśmy smutni. Chcę wrócić do Sankt Petersburga.

– Tak będzie najlepiej. Właściwie już prawie załatwiłem, co miałem tu do zrobienia, a i lato też się kończy – powiedział Izaak.

Siedzieli w milczeniu, jeszcze zwlekając ze skończeniem kolacji. Gdy Izaak już podnosił się z krzesła, teść powstrzymał go ruchem ręki.

– Samuel ma rację. Lepiej, żebyśmy porozmawiali otwarcie. Wiem, że nie mam prawa wtrącać się w twoje życie, jesteś jeszcze młodym mężczyzną, ale pamięć o Esterze zaćmiewa mi umysł. Była moją córką, moją jedyną córką, nigdy nie przeboleję jej straty.

– Estera była moją żoną, matką Samuela. Czy może myślisz, teściu, że o niej zapomnieliśmy? Nie ma dnia, żebym się za nią nie modlił do Boga, i wiem, że się odnajdziemy w życiu wiecznym. Nigdy bym jej nie zdradził, nigdy.

– Dziadku, dlaczego widzisz coś złego w tym, że Marie spacerowała z moim ojcem, trzymając go pod rękę? Mnie to nie przeszkadza, wiem, że nie przestał kochać mamy. Zawsze będzie ją kochał, tak jak moje rodzeństwo i mnie, zawsze. Nikt nie może zastąpić matki. Mój ojciec nigdy by tego nie zrobił.

– Taka jest prawda – powiedział Izaak.

– Przepraszam was, przykro mi, że spowodowałem tę nieprzyjemną sytuację, ja… Nie mam prawa robić ci wyrzutów, ale widok tej kobiety u twojego boku był, jak… jakbyś zdradził Esterę.

– Ja jej nie zdradziłem. Spacerowałem ze znajomą. Nie okłamałem was. Marie to dobra kobieta, przyjazna i szczera, która wiele doświadczyła od losu. Jej ojciec zachorował, kiedy była dzieckiem, musiała się nim opiekować, nim i małym bratem, podczas gdy matka starała się utrzymać całą rodzinę. Na nieszczęście chłopiec zaraził się febrą i zmarł kilka miesięcy przed ojcem. Marie nie chciała zostawić matki samej i odrzuciła kilku starających się o jej rękę. Uczciwie zarabia szyciem, a matka piecze szarlotki i sprzedaje w dzielnicy. Marie nie może sobie niczego wyrzucać, podobnie jak ja. Ale prawdą jest, że od czasu do czasu chodzimy na spacer i rozmawiamy o naszych nieszczęściach, o tym, co nam przyniosło życie. Ale oboje dobrze wiemy, że nie czeka nas wspólna przyszłość. Moje miejsce jest w Sankt Petersburgu, jej w Paryżu. Spacery sprawiają nam przyjemność. Czy mamy się z tego powodu wstydzić?

– Pewnie, że nie! – zawołał Samuel, ubiegając dziadka.

– Masz rację. Czasem zło tkwi w oczach tego, który patrzy, a nie w tym, co widzi. Wybacz mi. I ty też Samuelu, wybaczcie mi.

*

Następnego dnia Samuel powiedział ojcu, że miałby ochotę odwiedzić Marie i spróbować obiecanej szarlotki. Elias odmówił towarzyszenia im, ale gdy wychodzili, życzył im przyjemnego popołudnia. Mieszkanie na ostatnim piętrze domu na place de Vosges było maleńkie, ale zadbane i pachniało jabłkami.

Obie kobiety postarały się, aby ich goście czuli się jak u siebie w domu. Izaak i jego syn pożegnali się, gdy zapadł wieczór, obiecawszy, że jeszcze kiedyś je odwiedzą.

Elias był ciekaw, jak przebiegło spotkanie, i wypytywał o szczegóły, a Samuel ucieszył się, że dziadek jest znowu taki jak dawniej.

Z czasem chłopiec polubił Marie, z którą od tamtej pory spotykali się każdego lata, a nawet dziadek Elias docenił ją za to, że nie oczekiwała od nich więcej, niż mogli jej zaoferować. Samuel doszedł jednak do wniosku, że dziadek przełamał swój opór, ponieważ Marie czytała książki i sympatyzowała z walczącymi o prawa tych, którzy – jak ona – niczego nie posiadali. A ponadto dziadkowi podobały się pięknie wykonane suknie, które Marie szyła dla sklepu monsieur Martela.

*

Tuż przed końcem lata Izaak i Samuel wrócili do Sankt Petersburga z kuframi wypełnionymi futrami dziadka Eliasa i damskimi strojami uszytymi przez Marie. Izaak był przekonany, że z rekomendacją księżnej Jekatieriny sprzeda wszystko za dobrą cenę wśród dam z petersburskiego towarzystwa.

Żaden z nich nie czuł potrzeby szukania innej kwatery, mimo że pokój u wdowy Korlowej był rzeczywiście mały. Było im tam dobrze, gdyż siostry traktowały ich jak członków własnej rodziny.

Raisa wpadła na pomysł, żeby przynieść ze strychu dwa stare łóżka w zupełnie dobrym stanie i wstawić je w miejsce jednego, które do tej pory ojciec dzielił z synem.

– Czas najwyższy, żeby Samuel miał własne łóżko – oznajmiła pewnego dnia i zażądała, aby Izaak poszedł z nią na stryszek.

Alina natomiast zaproponowała, aby Samuel uczył się w salonie, który do kolacji stał pusty. Obie kobiety spędzały najwięcej czasu w ciepłej kuchni.

– Kiedy Andriej się wyprowadzi, będziecie mogli przenieść się do jego pokoju – oznajmiła Raisa.

Ale Andriej najwyraźniej nie zamierzał nigdzie się wyprowadzać. Kończył studia na wydziale botaniki i w wolnych chwilach dorabiał sobie, pomagając w bibliotece uniwersyteckiej. Płacono mu mało, ledwo mu starczyło na utrzymanie, ale nie był już zależny od ojca, dumnego z postępów syna.

Samuel lubił Andrieja i kiedy nikt ich nie słyszał, rozmawiali o polityce. Szybko odkrył, że młody student był gorącym wyznawcą teorii marksistowskiej, ale nie odważył się przyznać, że on też czytał Manifest komunistyczny. Izaak nieustannie nakazywał mu, aby postępował rozważnie i nigdy nie ujawniał swoich politycznych przekonań.

– Uważaj na to, co mówisz i z kim rozmawiasz. Pamiętaj, że twoja matka została zabita dlatego, że Żydów obwiniono o zabójstwo cara Aleksandra.

Samuel nie okazał się jednak tak rozważny, jak ojciec by chciał. Wkrótce po rozpoczęciu studiów na wydziale chemii zetknął się ze studentami, którzy jak on marzyli o świecie bez podziałów klasowych.

Dostał się na uniwersytet dzięki wstawiennictwu Gustawa Goldańskiego. Myślał o tym, aby zostać aptekarzem, lecz profesor przekonał go, że powinien studiować chemię.

– Jako chemik bez trudu zostaniesz aptekarzem. Natomiast z farmaceuty nie staniesz się chemikiem. A nie wiesz przecież, co ci przyszłość przyniesie.

I Samuel poszedł za radą profesora. Odczuwał dla swojego dobroczyńcy tak wielki podziw, że nie chciał studiować nic innego. Sam profesor już nie udzielał się zawodowo, ale od czasu do czasu robił leki dla najbliższych przyjaciół. Któregoś dnia jego wnuk Konstanty i Samuel byli w laboratorium profesora, mieszczącym się w dobudówce za rezydencją. Zafascynowany Samuel przyglądał się, jak profesor wybiera liście roślin, jak je moczy w różnych płynach, jak w sposób dla niego magiczny otrzymuje destylaty, które później staną się syropami lub pastylkami przynoszącymi ulgę w chorobach. Konstanty nie był zbytnio zainteresowany pracą dziadka, ograniczył się do wykonywania poleceń, natomiast Samuel zadawał dziesiątki pytań, nie mogąc wyjść z podziwu nad zamianą rośliny w lekarstwo.

– Zawsze mnie interesowało to, co w chemii służy leczeniu. Lekarze diagnozują choroby, lecz potem muszą mieć czym je wyleczyć. Mogłem wybrać inną dziedzinę, z pewnością bardziej intratną, ale fascynowało mnie powiązanie chemii z botaniką i rezultaty, jakie z tego związku mogą wyniknąć. Przez całe życie robiłem doświadczenia, a tyle jeszcze zostało do odkrycia…

*

Kiedy tylko mógł, Konstanty uciekał z laboratorium dziadka, za to Samuel zostawał z profesorem i godzinami go słuchał. Wykorzystywał czas, którego wydawało mu się ciągle za mało.

Również jego ojciec nie ustawał w okazywaniu profesorowi wdzięczności.

– Nie wiem, jakimi słowami mogę panu dziękować za to, co pan dla nas uczynił. Nawet gdybym żył tysiąc lat, nie wystarczyłoby, aby spłacić mój dług wobec pana i pana rodziny – mówił Izaak.

– Wiesz co? Proszę wybaczyć poufałość. Kiedy komuś wyświadczasz dobro, to tak, jakbyś je wyświadczał sobie. Mnie pozwala to wierzyć, że kiedy stanę przed Bogiem, wybaczy mi wszystkie moje błędy, gdy ujrzy, co dobrego zrobiłem dla bliźnich.

– Robi pan to, co panu dyktuje serce.

– Przede wszystkim to, co mi nakazuje mój wnuk Konstanty. Nigdy by mi nie wybaczył, gdyby Samuel, jego najlepszy przyjaciel, nie studiował razem z nim na uniwersytecie. Zobaczy pan, tych dwóch dużo w życiu osiągnie. Nie przeczę, że wolałbym, aby wnuk poszedł w moje ślady, ale on woli poświęcić się dyplomacji, jak jego ojciec, mój drogi Borys. Cieszę się jednak, że mogę pańskiemu synowi przekazać trochę wiedzy, zdobytej w ciągu całego życia. Bo ma talent, jakich mało, widzę to, nie boi się eksperymentować. I kto wie, może któregoś dnia połączą nas rodzinne więzy, drogi Izaaku. Zauważył pan, jak oczy Katii błyszczą, kiedy przychodzicie z wizytą?

– Nawet nie ośmielam się marzyć. Dzięki składam Wszechmogącemu za to, że mogę czuć się pana przyjacielem. Zrobił pan dla mnie więcej, niż ojciec czyni dla własnego syna.

*

Gustaw Goldański zmarł tej zimy, kiedy Samuel zaczął studia na uniwersytecie. Stary profesor przegrał z zapaleniem płuc, które usiłował pokonać swoimi lekami. Dla Izaaka było to jak utrata ojca.

– Nie wiem, co bez niego zrobimy – wyszeptał w czasie pogrzebu, usiłując powstrzymać potok łez.

– Wszystko mu zawdzięczamy – powiedział Samuel. On też czuł wielką pustkę w sercu.

W dniach, które nastąpiły po śmierci Goldańskiego, Samuel dużo czasu poświęcił Konstantemu. Jego przyjaciel został teraz głową rodziny, lecz zawsze mógł liczyć na obecność i pomoc babki, księżnej Jekatieriny.

– Nic się nie zmieni – oświadczyła księżna. – Zostaniesz dyplomatą w służbie Rosji i cara i będzie to najlepszy hołd złożony ojcu i dziadkowi. A ty, Samuelu, nie martw się, będziesz pod moją opieką. Tego pragnął mój mąż.

*

I Konstanty, i Samuel czuli się osieroceni. Dla obu Gustaw Goldański był przykładem, obaj uważali, że nie istniał na świecie lepszy od niego człowiek. Przez długi czas byli pogrążeni w żałobie, nie wychodzili z domu; potem wrócili do obowiązków i na uniwersytecie powiększyli krąg znajomych. Ku ich zdziwieniu znajdowali się wśród nich młodzi ludzie propagujący rewolucyjne idee, które miały prowadzić do zmiany ustroju. Owszem, sami też uważali, że Rosji potrzebne są mniej dyktatorskie rządy, ale nigdy nie wyobrażali sobie, żeby można domagać się rewolucji, która zlikwiduje monarchię.

Samuela pociągały poglądy socjalistów, nie obnosił się jednak z nimi i unikał kontaktów ze zwolennikami Michaiła Bakunina. Wprawdzie w jego ręce – i Konstantego – wpadło kilka zakazanych książek, które z zainteresowaniem przeczytali, ale na tym się ich bunt kończył.

– Bakunin posuwa się dalej niż Marks – tłumaczył Konstanty Samuelowi. – On uważa, że należy zlikwidować państwo. Istnienie państwa eliminuje wolność. A ty jak sądzisz?

*

Samuel odrzucał teorie Bakunina. Bronił idei państwa, w którym panuje porządek.

– Jego teorie się nie przyjmą, spowodowałyby chaos. Ludzie chcą zmian, ale ktoś musi nimi pokierować.

Dziwiło go, że Konstanty jest za koniecznością zmian, że porusza go nędza wsi, że oburza brak wolności. Nie bardzo wyobrażał sobie, jakie byłyby jego poglądy, gdyby był wnukiem Gustawa Goldańskiego… gdyby był dziedzicem nazwiska i fortuny, i jego pozycji społecznej.

– Zdajesz sobie sprawę, że jeśliby kiedyś zapanował socjalizm, straciłbyś majątek?

– Musiałbym wówczas pokazać swoją wartość. Czasem myślę, że to niesprawiedliwe, żeby jedni mieli tak dużo, a inni tak mało. To, co dziadek zdobył swoją pracą, nie powinno być moje. Poza tym wszystkiego mamy za dużo. Myślisz, że to jest nam potrzebne? Jasne, że nie. Ty dzielisz pokój z ojcem, w którym ledwo możecie się poruszać, ja mieszkam w pałacu z widokiem na Zatokę Fińską. Tobie Raisa Korlowa ceruje koszule, ja nigdy nie nosiłem cerowanego ubrania. Dlaczego ja mam mieć więcej niż ty? Co zrobiłem, żeby na to zasłużyć? Jesteśmy sobie równi, powinniśmy mieszkać w takich samych warunkach i posiadać tyle samo.

– No tak, to właśnie mówi Marks, co nie znaczy, że to nie jest utopią – odparł Samuel, pełen podziwu dla dobroci przyjaciela.

– W każdym razie, nawet gdybym chciał, nie mógłbym oddać tego, co mam. Babcia by mi tego nie wybaczyła, poza tym jestem odpowiedzialny za Katię. Właściwie mogę tylko życzyć sobie, żeby car zrozumiał, że musi wprowadzić zmiany korzystne dla ludu, który go uwielbia i jest wobec niego lojalny.

Mimo głoszonych przez siebie opinii Konstanty był wiernym poddanym cara i zachowywał się jak arystokrata, którym był, chociaż nie pozostawał głuchy na nowe idee przenikające do Rosji z Europy.

Jednym z przyjaciół Samuela był inny młody Żyd, Jozue Silbermann, którego poznał wkrótce po przybyciu do Sankt Petersburga. Dziadek Jozuego był rabinem i uczył członków gminy hebrajskiego. Ponieważ Izaak pragnął, aby jego syn nie zapomniał, że jest Żydem, raz w tygodniu chodzili do domu rabina, gdzie Samuel zaprzyjaźnił się z jego wnukiem.

Rodzina Silbermanna, tak jak Goldańscy i Zuckerowie, wywodziła się z Królestwa Polskiego, ale przed kilkudziesięciu laty osiedliła się w Sankt Petersburgu.

Młody Jozue – w przeciwieństwie do Konstantego i Samuela – był głęboko religijny i pilnie przestrzegał nakazów judaizmu. Ale wszyscy trzej zawzięcie dyskutowali o polityce i religii.

– Obraziłbym dziadka, gdybym nie chodził do synagogi – tłumaczył się przed przyjaciółmi.

Jedno wszakże z nimi dzielił: pragnienie zmian w Rosji, choć formy ich wprowadzania propagowane przez Bakunina i Marksa zdecydowanie odrzucał.

– Idee socjalizmu są bardzo piękne, ale dokąd by nas zaprowadziły? Boję się, kiedy widzę przyjaciół z taką pewnością manifestujących swoje poparcie. Czasem dopatruję się w tym ognia fanatyzmu.

– A dlaczego mieliby wątpić? – zapytał Samuel. – Czy ty wątpisz w to, w co wierzysz?

– Jedyne, w co nie wątpię, to Bóg – odparł Jozue.

– Ale skoro akceptujesz wszystkie nakazy naszej religii, nawet te najbardziej absurdalne, to właśnie to nazwałbym fanatyzmem – zarzucił mu Samuel.

– Zostawmy sprawy Boga. Powiedz mi, jesteś socjalistą? – zapytał go Jozue.

– Myślę, że w tym, o co walczą, jest dużo sensu.

Dopiero Konstanty przywracał spokój.

Choć trzej przyjaciele byli niemal nierozłączni, wybrali całkowicie różne dziedziny studiów. Samuel chciał zostać chemikiem, Konstanty dyplomatą, a Jozue wybrał botanikę, żeby nie sprawić zawodu dziadkowi. Nauka i zajęcia na uniwersytecie zajmowały im większą część dnia, ale zawsze znajdowali czas na spotkania. To szczególnie cieszyło Izaaka, przekonanego, że samą swoją obecnością wnuk rabina wpoi Samuelowi jakieś religijne uczucia.

Niepokoiło go jednak to, co syn opowiadał mu o rozmowach przyjaciół. On też marzył o społeczeństwie bez klas, bał się jednak wykonać choćby jeden krok, aby je stworzyć. Zbyt wiele stracił – matkę, żonę, dwoje dzieci – i nie chciał ryzykować utraty syna.

Pewnego popołudnia, wychodząc z uniwersytetu, Samuel spotkał Andrieja w towarzystwie jakiegoś mężczyzny.

– To mój kolega, Dymitr Sokołow – przedstawił go.

Samuelowi twarz wydała się znajoma. Wysoki, otyły, z gęstą czarną brodą przetykaną siwizną i mocno posiwiałymi włosami. Miał imponującą sylwetkę, a przenikliwym wzrokiem zdawał się przewiercać do samej duszy stojącej przed nim osoby.

– Na pewno spotkałeś go na uniwersytecie.

– Tak, wiem, kim pan jest. Słyszałem o panu – odparł Samuel. Przypomniał sobie, że Sokołow nie był profesorem, lecz najstarszym spośród asystentów bibliotekarza i zdobył sobie wielki szacunek tych studentów, którzy mieli odwagę twierdzić, że Rosji potrzebna jest rewolucja. Wiedział, że Sokołow też jest Żydem i choć zerwał z judaizmem, skupił wokół siebie wszystkich – choć było ich niewielu – żydowskich studentów. Trochę zdziwiło go, że Andriej jest znajomym Sokołowa, ale nic nie powiedział.

– Ja też wiem, kim jesteś – powiedział Sokołow, wprawiając Samuela w zakłopotanie.

– Ale… ja nikim nie jestem…

– Na uniwersytecie jest wiele par oczu i wiele par uszu. Nie tylko Ochrana się wam przygląda… Słyszałem o tobie od Andrieja, naszego wspólnego przyjaciela, a także od innych osób… Powiedziano mi, że jesteś odważnym młodzieńcem, masz wyrobione przekonania, pragniesz zmian, ale też, że jesteś zbyt ostrożny. A to nam nie odpowiada.

– Nie odpowiada? Komu nie odpowiada to, jaki jestem?

– Andriej powiedział, że z nami sympatyzujesz.

– Z kim? – zapytał Samuel podejrzliwym tonem. Rozmowa zaczęła przybierać niespodziewany obrót.

– Jest nas wielu, więcej, niż przypuszczasz, tych, którzy chcą dokonać zmian. Rosja umiera. Arystokracja nie dopuszcza, aby ten kraj dźwignął się z zacofania, tkwimy w przeszłości. Jesteśmy niewolnikami w kraju satrapów. Nie sądzisz, że nadszedł czas, aby coś w tej sprawie zrobić?

Samuel się zawahał. Czy dać się porwać entuzjazmowi, który go nagle opanował, czy zachować ostrożność tak często zalecaną przez ojca? Zdecydował się na milczenie.

– Zapewniłem Sokołowa, że możemy ci ufać, więc może byś się z nami wybrał – powiedział Andriej. – Idziemy na zebranie z towarzyszami, niektórych znasz… ale decyzja należy do ciebie. Jeśli się zdecydujesz, nie będzie odwrotu. Nie możemy przyjąć do naszego grona kogoś, kto nie jest przekonany, że podziela nasze ideały.

– A więc to spotkanie to nie przypadek…

– Nie, ja to zaaranżowałem. Od dłuższego czasu nalegam na Sokołowa, żeby pozwolił ci do nas dołączyć. Znam twoje poglądy, często rozmawialiśmy o tym, czego Rosja potrzebuje. Ta sytuacja nie może trwać w nieskończoność, więc ludzie będą z nami albo przeciwko nam.

– Andriej ręczy za ciebie. Jesteś gotów? – zapytał Sokołow.

– Nie wiem… Nie wiem, czego po mnie oczekujecie ani jak powinienem postąpić…

– Będziesz wiedział, kiedy dołączysz do naszej sprawy. Musisz tylko być świadomy, że narażamy życie, jeśli wpadniemy w ręce Ochrany… Nie sądzisz jednak, że warto jest ponieść ryzyko w zamian za wolność i sprawiedliwość? – Twarz bibliotekarza rozpłomieniła się rumieńcem.

– Pójdę z wami.

Tego dnia Samuel stał się członkiem grupy Sokołowa, której działalność skupiała się na długich debatach na temat praw chłopów, robotników, Żydów. Od czasu do czasu Samuel prowadził ostre dyskusje ze zwolennikami przejścia od słów do czynów. On zdecydowanie odżegnywał się od jakiejkolwiek akcji przemocy.

– Wszyscy jesteśmy sobie równi. Między ludźmi nie będzie żadnych różnic. Zniesiemy religie – powtarzał Sokołow na zebraniach. Spośród wszystkich jego obietnic Samuela najbardziej cieszyła perspektywa położenia kresu wierzeniom religijnym.

Nie odrzucił swojego żydostwa, znosił ten przygniatający ciężar, który w oczach ludzi czynił go odmieńcem. A teraz zobaczył, że w społeczeństwie, które mieli zbudować, żaden człowiek nie będzie się różnił od drugiego człowieka. Żydzi żyliby jak chrześcijanie uwolnieni od religii, która jedynie mąciła ludziom w umysłach.

Opowiedział Konstantemu i Jozuemu o przyłączeniu się do grupy Sokołowa i zaproponował, żeby i oni zrobili to samo.

– Ty jesteś pół-Żydem i też popierasz zmiany – powiedział do Konstantego, starając się go przekonać.

– To prawda. Ale wy jesteście naiwni, jeśli sądzicie, że w Rosji zwyciężą idee Marksa i Bakunina. Poza tym nie podobają mi się niektórzy twoi nowi znajomi, ich żarliwość trąci fanatyzmem.

– Fanatyzm? Jozue, ty znasz Andrieja, zarabia na życie korepetycjami. Czy on wygląda na fanatyka?

– Prawie nie mam z nim do czynienia, tylko wtedy, gdy go spotykam u ciebie w domu. Nie mam o nim żadnego zdania – odparł Jozue.

– Sokołow chętnie by was poznał – upierał się Samuel.

– Przyjacielu, jedną rzeczą jest dyskutować o poglądach, a inną wdać się w działalność konspiracyjną. Ja nie mogę sobie na to pozwolić. Więc już o tym nie mówmy – oświadczył Konstanty kategorycznym tonem.

– Jeśli w Rosji zwycięży rewolucja, stanie się tak dlatego, że marksiści i bakuniniści o nią walczyli. Wtedy będziemy mogli pójść w ślady Niemiec, nawet Wielkiej Brytanii. Pozwólmy Rosjanom zdecydować o ich własnym losie. Rozumiem, że musimy postępować rozważnie, ale w przyszłości Rosja będzie potrzebować ludzi takich jak wy – nie ustępował Samuel.

– Mam obowiązki wobec rodziny. Nie wolno mi podejmować ryzykownych decyzji. I ty też powinieneś uważać. Nie wydaje mi się, żeby Ochrana przyglądała się obojętnie grupie Żydów spotykających się po to, żeby rozmawiać sobie o tym, jak zmienić Rosję – powiedział Konstanty.

– Ale… ja nikomu tak nie ufam jak wam.

– Posłuchaj, jeśli do was dołączę, sam Sokołow będzie cię przede mną ostrzegał. Dla niego zawsze będę arystokratą. Uratujmy naszą przyjaźń, przecież znamy się od dziecka. Chcemy dla siebie wszystkiego, co najlepsze. I niech tak pozostanie.

Jozuego Silbermanna Samuel również nie mógł przekonać. Wnuk rabina był nieprzejednany.

– Nie, przyjacielu, nie licz na to, że przyłączę się do grupy Sokołowa. I chociaż niektóre zasady socjalizmu mi się podobają, brzydzę się fanatyzmem i… No cóż, nie mogę pozwolić sobie na to, żeby zostać spiskowcem. Poza tym uważam, że taka grupa, do której należą sami Żydzi, może sprowadzić na was nieszczęście. Któregoś dnia oskarżą was, że spiskujecie przeciwko carowi. I wtedy, za waszą sprawą, oskarżą wszystkich Żydów. Pomyśl o tym.

– Jak możesz tak mówić! Nie rozumiem, dlaczego odmawiasz współpracy z Sokołowem, skoro sam słyszałem, jak krytykujesz obecną sytuację! – zawołał Samuel.

– Nie podobają mi się ludzie, którymi Sokołow się otacza. I on, i oni chcą z rewolucji uczynić religię. A ja, tak jak i ty, już mam swoją.

Konstanty i Jozue mieli rację. Gdy Sokołow dowiedział się, że obydwaj odmówili przystąpienia do grupy, zaczął zasiewać w Samuelu nieufność wobec jego przyjaciół.

– Burżuje nie chcą, żeby cokolwiek zmienić. Niby dlaczego mieliby chcieć? Nie tolerują żadnej partii, żadnego systemu społecznego, który nie byłby monarchią. Boją się stracić przywileje. Uważają, że Rosjanie nie potrafią się zmienić. Ale my chcemy być wolni, chcemy społeczeństwa bez klas, chcemy, żeby przestano nas traktować jak zadżumionych dlatego, że jesteśmy Żydami, chcemy sprawiedliwości – domagał się Sokołow gromkim głosem.

– Mój przyjaciel Jozue Silbermann nie jest burżujem – odparł Samuel.

– Jego dziadek jest tolerowany przez władze, więc i on, i jego rodzina są wdzięczni carowi, jak pies jest wdzięczny swojemu panu, kiedy ten mu rzuci kość. Mówisz, że Jozue Silbermann sympatyzuje z socjalistami, ale wiedz, że nie ma socjalizmu bez politycznego zaangażowania.

W przyszłym roku w Jerozolimie

Подняться наверх