Читать книгу Godzina myśli - Juliusz Słowacki - Страница 1

Оглавление

Głuche cierpiących jęki, śmiech ludzki nieszczery

Są hymnem tego świata – a ten hymn posępny,

Zbłąkanymi głosami wiecznie wniebowstępny,

Wpada między grające przed Jehową sfery

Jak dźwięk niesfornej struny.Ziemia ta przeklęta,

Co nas takim piastunki śpiewem w sen kołysze.

Szczęśliwy, kto się w ciemnych marzeń zamknął ciszę,

Kto ma sny i o chwilach prześnionych pamięta.


Trzeba życie rozłamać w dwie wielkie półowy1,

Jedną godziną myśli – trzeba w przeszłość wrócić;

I przeszłość jako obraz ściemniały i płowy,

Pełny pobladłych twarzy, ku słońcu odwrócić…

I ścigać okiem światła obrazu i cienie

Jak lśniące rozpryśnionych mozajek kamienie.

Tam – pod okiem pamięci – pomiędzy gór szczytem

Piękne rodzinne miasto wieżami wytryska

Z doliny, wąskim nieba nakrytej błękitem.

Czarowne, gdy w mgle nocnej wieńcem okien błyska;

Gdy słońcu rzędem białe ukazuje domy,

Jak perły szmaragdami ogrodów przesnute.

Tam zimą lecą z lodów potoki rozkute

I z szumem w kręte ulic wpadają załomy.

Tam stoi góra, Bony ochrzczona imieniem,

Większa nad inne – miastu panująca cieniem;

Stary – posępny zamek, który czołem trzyma,

Różne przybiera kształty – chmur łamany wirem;

I w dzień strzelnic błękitnych spogląda oczyma,

A w nocy jak korona, kryta żalu kirem,

Często szczerby wiekowe przesuwa powoli

Na srebrzystej księżyca wschodzącego twarzy.

W dolinie mgłą zawianej, wśród kolumn topoli,

Niech blade uczuć dziecko o przyszłości marzy,

Niechaj myślami z kwiatów zapachem ulata,

Niechaj przeczuciem szuka zakrytego świata;

To potem wiele dawnych marzeń stanie przed nim,

I ujrzy je zmysłami, pozna zbladłe mary.

Karmił się marzeniami jak chlebem powszednim,

Dziś chleb ten zgorżkniał2, piołun został w głębi czary.

Do szkieletu rozebrał zeschłe myśli ciało,

Odwrócił oczy, serce już myśleć przestało.


Gdy lampa gaśnie, kiedy pieśń piastunek ścicha,

Kiedy się małe dziecko z kołyski uśmiecha,

Ma sen całego życia… A gdy tak przemarzą,

Dzieci na świat nieznany smutną patrzą twarzą

I bladym przerażają czołem od powicia;

Smutne pomiędzy ludźmi – bo miały sen życia.


Wśród litewskiego grodu, w ciemnej szkolnej sali

Siedziało dwoje dzieci – nie zmięszani3 w tłumie.

Oba we współzawodnej wykarmieni dumie,

Oba wątłej postaci, marmurowo biali.

Młodszy wiekiem nadzieje mniejsze zapowiadał,

Pierś mu się podnosiła ciężkim odetchnieniem;

Włos na czole dzielony na ramiona spadał

I po nich czarnym, gęstym sypał się pierścieniem.

Widać, że włos ten, co dnia ręką dziewic gładką

Utrefiony4, brał blaski dziewiczych warkoczy.

Ludzie nieraz: „On umrze” – mówili przed matką;

Wtenczas matka patrzała długo w dziecka oczy

I przeczyła z uśmiechem – lecz w smutku godzinie,

Kiedy na serce matki przeczuć spadła trwoga,

Lękała się nieszczęścia i myśląc o synie5

Nie śmiała wyrzec: „Niech się dzieje wola Boga”.

Bo w czarnych oczach dziecka płomień gorączkowy,

Przedwcześnie zapalony, trawił młode życie.


Wśród ciemnej szkolnej sali było drugie dziecię.

Włos miało jasny, kolor oczu lazurowy.

Ludzie na nim nadzieje budowali szczytne.

Pożerał księgi, mówił jak różne narody,

Do licznych nauk dziennie palące czuł głody,

Trawił się – jego oczy ciemne i błękitne,

Jak polne dzwonki łzawym kryształem pokryte

I godzinami myśli w nieruchomość wbite,

Tonąc w otchłań marzenia, szły prostymi loty

Za okresy widzenia, za wzroku przedmioty.

Gdy patrzał w niewidziane oczyma obrazy,

Ludzie obłędność w oczach widzieli – lecz skazy

Żadnej dostrzec nie mogli. Młoda pamięć obu,

Ogromna pamięć, z myśli uwita łańcucha,

Świadczyła o istności przedżywotnej ducha;

A przeczuciami życie widzieli do grobu.

I nic ich nie dziwiło, co z lat poszło biegiem,

I smutni nad przepaści życia stali brzegiem

Nie odwracając lica. W ciemnej szkolnej sali

Smutna poezja duszy dała dźwięk uroczy.

Na ciemnych, mglistych szybach zawieszając oczy,

Wiosną – wśród szmeru nauk, myśleniem słuchali

Szmeru rosnących kwiatów. A w zimowe pory

Biegli na błonia, białym pogrzebane śniegiem,

Tam prędkim po równinach zadyszani biegiem,

Twarze umalowane zimnymi kolory

Obracali na stronę, skąd przyjść miała wiosna,

I pierwszy powiew pili ustami jak życie.

Potem, gdy w wiosennego powietrza błękicie

W balsamy się rozlała czarna lasów sosna,

Znudzeni wonią kwiatów zmieszaną, stokrotną,

Wynaleźli woń tęskną – dziką i ulotną;


1

półowa (daw.) – dziś: połowa. [przypis edytorski]

2

zgorżknieć (daw.) – dziś popr.: zgorzknieć. [przypis edytorski]

3

zmięszany (daw.) – dziś: zmieszany. [przypis edytorski]

4

trefić (przestarz.) – układać włosy w loki. [przypis edytorski]

5

synie – dziś popr.: synu. [przypis edytorski]

Godzina myśli

Подняться наверх