Читать книгу Strzemieńczyk, tom drugi - Józef Ignacy Kraszewski - Страница 3

Tom II
III

Оглавление

Wesoło, huczno obchodzono święta Bożego Narodzenia w Krakowie… Królowa Sonka odmłodniała, wszystko zdawało się skończonem szczęśliwie.

Oczekiwano tylko uroczystego z Budy poselstwa. Wdowa po Albrechcie zgadzała się, przynajmniej pozornie, na poślubienie Władysława…

Wiedziano o niej, że była trzydziestoletnią niewiastą, lecz królowa utrzymywała, co potwierdzali ci, którzy ją dawniej widzieli, że córka cesarzowej Barbary była jeszcze wdzięczną i urodziwą, a nadewszystko urokiem mowy i oczu, obejściem się z ludźmi umiejącą ich jednać sobie.

Wzięła po matce nie zalotność, którą tamta słynęła, ale przebiegłość, zręczność i dumę po ojcu. Królowa Sonka cieszyła się tą przyszłą synową, wdzięczną jej będąc za to, że się na małżeństwo zgodziła…

Nie mogło ono jednak wprzódy przyjść do skutku, aż po spodziewanej słabości, od której zależało wiele… Pogrobowy potomek Albrechta mógł być synem. Ale o tem królowa matka mówić nawet i przypuszczać nie dozwalała, boby oderwał Czechy i zachwiał może wyborem…

Ci co z Węgier przybywali, nim poselstwo pospieszyło, co innego opowiadali przed królową, inaczej szeptali po cichu.

Głośno zaręczano, że Elżka szła z ochotą za młodego króla, potajemnie powtarzano co Węgrzy mówili, iż łzami oblewała zapowiedź małżeństwa, od którego chciała się jakimbądź sposobem uchronić.

Dla dzieci tylko zmuszoną była poświęcić siebie.

Władysławowi matka starała się wmówić, iż małżeństwo to będzie szczęśliwem, a młody król wcale o niem nie myślał. Zajęty był wojną, rycerstwem, większą swobodą, na którą się miał wyrwać, dotąd krępowany nawyknieniem posłuszeństwa matce i biskupowi…

Uśmiechało mu się w towarzystwie młodych swych przyjaciół wyrwać w świat i pełną piersią oddychać… Zawczasu biskup Zbigniew zapowiadał, że króla na Węgry odprowadzi, ale tam miał już on sam pozostać…

Około zapust na ostatek ściągnęło wspaniałe poselstwo węgierskie, na którego czele jechał Jan biskup Segedynu, Talosz ban sławoński, Emeryk Marceli marszałek dworu, i wielu innych magnatów.

Na spotkanie świetnego orszaku, wyjechał w imieniu brata Kaźmirz, z duchowieństwem i panami, a choć pora była resztkami zimy nachmurzona, z obu stron wesołość i ochocze bratanie się, kazały o tem zapomnieć. Stroje i uzbrojenia Węgrów, kilkunastu młodzieży, której przewodził Michał Orszag, pięknej i bogato przybranej, ściągały oczy ciekawych tłumów.

Grzegorz z Sanoka, który wśród dworu królewskiego wybitnego nie zajmował stanowiska, bo go nie pożądał, unikał ściągania na siebie uwagi, mógł się tem lepiej i swobodniej przypatrywać wszystkiemu, szczególniej zaś wrażeniom młodego króla, który poczynał być dla niego zagadką.

W życiu Władysława przychodziła chwila przełomu, ochota wyzwolenia. Nie czuł się na siłach może do zupełnie samoistnego występowania, ale pragnął nareście mieć wolę swoją.

Zaledwie piętnastoletni, dojrzalszym był daleko niż zwykle młodzieńcy bywają w tym wieku. Samo wychowanie pieczołowite rozwinęło go szybciej, a w tym roku osiągnięta pełnoletniość, złożona przysięga, czyniły go z prawa niezależnym.

Nic dziwnego, że korzystaćby był chciał z tego. Lecz wszelkie pokuszenia się, to matka, to biskup starym zwyczajem odtrącali i unieważniali.

W młodym panu rodziło to chętkę oporu, i pewną niecierpliwość. Przybycie posłów pochlebiało dumie z początku, po kilku dniach pobytu ich, gdy się rozsłuchał i rozpatrzył król, choć nie dawał tego znać po sobie, zdawało się Grzegorzowi z Sanoka, że dojrzał w jego twarzy jakiegoś zafrasowania i zniechęcenia.

Młodzi Tarnowscy, młody Tęczyński, którzy z Węgrami mogli otwarciej się rozmówić, biesiadować i dowiedzieć czegoś więcej nad urzędowe ich sprawozdanie, donosili królowi co słyszeli. Mniej świetne strony tego panowania na Węgrzech powoli występowały…

W kilka dni po posłuchaniu, Grzegorz z Sanoka znajdował się przy królu na pokojach, a po rozejściu się znaczniejszej części gości zamkowych, pozostał z nim i Ryterskim marszałkiem dworu, a nieodstępnemi prawie towarzyszami królewskiemi Mikołajem Strzegomią Chrząstowskim i Nekandą z Sieciechowa.

Rozmowa toczyła się teraz prawie ciągle o przyszłej podróży na Węgry, do której czyniono przygotowania… Król więcej słuchał niż mówił. Czasami, gdy mowa była o Turkach i wojowaniu przeciw poganom, rozgrzewał się nieco i okazywał ochotę ciągnienia, lecz po namyśle posępniał i milczał.

Z tych co z królem byli, pozostał naostatek tylko marszałek dworu Ryterski, ten sam którego niegdyś młodemu synowi Jagiełły kraj wyznaczył jako dozorcę i nauczyciela.

Król z nim był poufale i serdecznie, lecz Ryterski, oprócz dobroci serca i miłości dla pana nie odznaczał się niczem, a najmniej umysłem przenikliwym. Z kolei słuchał królowej matki i biskupa, i spełniał ich wolę. Własnego nie miał zdania.

Pod pozorem jakimś Władysław odesłał marszałka, chciał i Grzegorz z Sanoka odchodzić, bo godzina była spóźniona, król dał mu znak aby pozostał.

Byli sami, Władysław, jakby się zbierał coś powiedzieć mistrzowi, przeszedł się pary razy po izbie.

Widać było, że walczył z własną nieśmiałością, którą chciał pokonać.

– Wy mi sprzyjacie? wy mi dobrze życzycie? – zawołał stając naprzeciw Grzegorza i rękę ku niemu wyciągając – nieprawdaż?

– Miłościwy panie!! – odezwał się jakby z wyrzutem mistrz.

– Ja wierzę w to – rzekł pospiesznie Władysław – i ufam wielkiemu rozumowi waszemu. Jestem w niepewności wielkiej i rozterce sam z sobą. Na wojnę radbym z duszy, ale na to królestwo węgierskie?!

Popatrzył na Grzegorza.

– Każą mi się żenić z Elżką, któraby matką moją być mogła – dodał król – z kobietą, która, wiem to, wcale mnie nie chce… Dwoje dzieci! trzeciego się spodziewa!!

Ale ja nie chcę i nie myślę się żenić, ja chcę wprzódy zdobyć sobie imię i sławę, ja mam moje królestwo, i innego nie pożądam!!

Część Węgrów jest za mną, to prawda, ale wpływowy i przewagę tam mający Dyonizy kardynał biskup Ostryhomski, ban kroacki Gara, Jan Secz i Ulryk Cilly, są przeciwko mnie… Tej korony ja się będę musiał dobijać, przeciwko kobiecie i sierotom!!

Zamilkł patrząc na Grzegorza, który znalazł się w przykrem położeniu. To co mówił król, on też myślał, ale królowa i biskup Zbyszek nawet, sądzili inaczej.

Królowa pragnęła gorąco korony tej dla syna, biskup widział we Władysławie obrońcę chrześciaństwa, a może i nie gniewał się za to, że podczas niebytności króla, on sam królestwem rządzić będzie. Nawyknienie do rozporządzania wszystkiem, do dzierżenia i używania władzy, czyniło go jej żądnym.

Grzegorzowi nie wypadało, na tę niespodzianie objawioną niechęć króla, odpowiedzieć potakiwaniem. Lękał się… Z tem wszystkiem była to rzecz sumienia, a on nie należał do ludzi, coby z niem wchodzili w układy.

Rzekł więc po krótkim namyśle.

– Miłościwy panie… ja wcale temu co mówicie nie przeciwię się – ale, jeżeli takie wątpliwości wam przychodzą, czemu ich nie objawicie otwarcie królowej i biskupowi?

– Znajdujesz więc, że mogę mieć słuszność! – zagadnął król zwracając się ku niemu, pilno a natarczywie patrząc mu w oczy.

– Tak, są to słuszne przyczyny – odparł Grzegorz. – Ja, który na sprawach państw nie znam się i sądzę je po ludzku, powiedziałbym toż samo; ale ci co patrzą z góry, co interes krajów więcej ważą niż uczucia ludzkie, sądzą inaczej.

Z niecierpiwością jakąś król dodał poufałej.

– Powiadam ci, chce mi się dusznie na wojnę, ale serdecznie mi się nie chce być tym królem z łaski kobiety i ze szkodą jej dzieci… A jeźli królowa następcę męzkiego na świat wyda??

Grzegorz milcząco skłonił głowę.

– Pamiętać jednak potrzeba o tem – rzekł – że ani wdowa, ani niemowlę, ani Cilly z kardynałem nie obronią Węgier od napaści tureckiej, że tam potrzeba dzielnego rycerza a z nim rycerstwa, bo inaczej nie Węgry same, ale świat chrześciański będzie zagrożony… Obok tej wielkiej sprawy ocalenia wiary… cóż znaczą inne? – co znaczy małżeństwo! osobiste względy i… ofiara?…

Władysław westchnął.

– Oni mi też to mówią ciągle – dodał król. – Lecz cóż przeszkadza, abym ja z rycerstwem polskiem poszedł w obronie krzyża, nie wiążąc się z tą kobietą??…

– Miłościwy panie – przerwał Grzegorz, któremu ta rozmowa ciężyła. – Mówicie po rycersku, czujecie szlachetnie, miejcie odwagę otwarcie to powiedzieć…

Zmięszał się nieco młody pan.

– Mój Grzegorzu – rzekł – ja jestem młody. Ty wiesz najlepiej, oni – matka, biskup i wszyscy mają mnie za młodszego jeszcze niż jestem… za dziecko. Królowa mi mówić nie da, a biskup zważać nie będzie na to co powiem.

– Tak – odezwał się Grzegorz – raz pierwszy gdy to posłyszą, mogą lekceważyć, lecz obstając przy swojem, zmusicie, aby zdanie wasze poszanowano…

Tymczasem korona już tak jak przyjętą jest, posłowie się tem cieszą, trudno będzie się cofnąć.

– Nie! nie! – rzekł namarszczony Władysław – ja się żenić z nią nie chcę… Pójdę, będę z Turkami wojować, będę im służyć rycersko, ale, tobie to powiadam tylko, jeżeli ożenienie będzie do korony warunkiem, żenić się nie chcę! nie mogę!! nie ożenię!!

Coraz gwałtowniej mówił pod koniec król, i jakby się sam uląkł swojej śmiałości i otwartości, zbliżył się do Grzegorza, na ramionach mu ręce położył, i dodał.

– Chciałem mówić z tobą, nie zdradzajcie mnie!! Widzę i czuję, że ty to tak czujesz i rozumiesz jak ja?

Wydartej dziecku i kobiecie korony nie chcę…

Na Węgry pojedziemy! ale tam znajdę sposób uniknięcia małżeństwa i przywłaszczenia!

Szlachetne te uczucia młodego pana, taką radością napełniły mistrza, iż ukryć jej nie umiał. Spojrzeniem jednem Władysław mógł się przekonać, że Grzegorz podzielał jego myśli, że je pochwalał. To mu dodało odwagi i czoło się wyjaśniło.

– Tak – powtórzył król. – Nieuniknioną już zdaje się podróż na Węgry… Posłowie pojechali do królowej… czekamy tylko ich powrotu. Biskup się oparł zawieraniu traktatu z Turkami… Ojciec św., cesarz Paleolog… Włosi nalegają, pójdziemy bronić chrześcianstwa…

I wy ze mną? – dołożył pospiesznie w końcu.

– Na cóż się ja tam przydam? – wtrącił mistrz.

– Abyście mnie dodali odwagi, a gdybym uwieść się dozwolił żądzą panowania i dumą, przypomnieli mi te słowa moje…

Zaledwie dokończywszy tego poważnego wynurzenia się, Władysław jak gdyby mu ciężar wielki spadł z piersi, zwrócił się do swoich ulubionych marzeń…

– Ze wspaniałym i dzielnym wyruszymy orszakiem – począł. – Tak pięknego, tak uzbrojonego wojska jak nasze, jeszcze Węgry nie widziały… Staramy się o to, abyśmy tam wstydu sobie nie uczynili…

Widzieliście moich przybocznych… moich druhów i towarzyszów! Co to za zastęp żelazny!! Co za konie! rynsztunki, zbroje, rzędy i oręże… A! gorączka mnie porywa, gdy myślą o tem… W pole! w pole!

Uśmiechnął się Grzegorz.

– Widzicie miłościwy panie, że wyprawa na Węgry uśmiecha się wam i pociąga!

– A! tak – zawołał król nagle smutniejąc – ale gdy pomyślę o ożenieniu, o sierotach, o przekleństwach i złorzeczeniu, które spadną na mnie, wiesz! wyrzekłbym się nawet wyprawy, aby być wolnym od jarzma tego!

Wzdrygnął się młodzieniec…

To pierwsze wylanie się przed Grzegorzem, niespodziane dla niego, otworzyły mu oczy… Inaczej poglądał teraz na swojego wychowańca…

Nie znał go dotąd dobrze, i miał też za dziecko, objawił mu się w nim człowiek…

Pilno potem przypatrywał się mistrz postępowaniu jego z matką i biskupem, lecz dostrzedz w nim nie mógł żadnej zmiany. Zdawało się, że Władysław, śmiały z nim, przed matką i opiekunem tracił odwagę i otwarcie się im nie przyznawał co myślał.

Strzemieńczyk, tom drugi

Подняться наверх