Читать книгу Doktor medycyny - Józef Korzeniowski - Страница 3

Оглавление

Scena we wsi Chorążyny, w powiecie M.

Pokój bawialny Chorążyny. CHORĄŻYNA siedzi przy stole za robotą. Koło niej ANNA. Przy oknie PUŁKOWNIK fajkę pali i czyta gazetę. Wchodzi STEFAN z listem.


CHORĄŻYNA

Skąd to? z poczty?


STEFAN

Wojtuś przywiózł z miasta. Jakem obaczył ten papier z pieczęcią, to zaraz domyśliłem się, że to musi być list – z poczty.

(Oddaje list i wychodzi.)


CHORĄŻYNA

Ach, to od mego syna!

(Czyta.)


ANNA

(żywo)

Od pana Karola?


PUŁKOWNIK

Czegóż to panna Anna tak się czerwieni?


ANNA

Ja, papo? Wcale nie. To tak się papie wydaje. A choćby i tak było, cóż to dziwnego, że podzielam radość zacnej pani Chorążyny?


CHORĄŻYNA

Dziękuję ci, moje życie! Zgadłaś, że to dla mnie radość, i wielka radość.


PUŁKOWNIK

(wstaje)

Czy możemy wiedzieć?


CHORĄŻYNA

O! sąsiadom i przyjaciołom moim udzielam chętnie dobrej wiadomości. Słuchajcie, państwo, co mi mój Karol donosi: „Droga mamo! Te kilka słów piszę na wsiadanym do domu. Skończyłem uniwersytet. Wszystko mi poszło według życzenia; pragnę tylko, abyś ty, kochana matko, była ze mnie kontenta. Może razem z tym listem będę u nóg twoich". O, co to za szczęście! Po dwóch latach niewidzenia obaczę go nareszcie.


PUŁKOWNIK

Winszujemy i cieszymy się z serca. Ale czy uważa pani Chorążyna, że Anusia patrzy na panią i nie śmie zapytać, czy nie ma tam jakiego przypisku?


ANNA

Ja, papo? Co bo papa mówi?


CHORĄŻYNA

I owszem, jest jeszcze i przypisek: „Zacnemu Pułkownikowi, jeśli go mama pierwej ode mnie obaczy, proszę oświadczyć serdeczny ukłon".


PUŁKOWNIK

Dziękuję, bardzo dziękuję. – I więcej nic nie ma?


ANNA

A cóż tam jeszcze być może?


PUŁKOWNIK

Alboż ja wiem? – Dlatego pytam się.


CHORĄŻYNA

(z uśmiechem)

Jest jeszcze parę słów: „Panny Anny, jeśli o mnie pamięta, śliczne rączki ściskam".


PUŁKOWNIK

A cóż, pamięta panna Anna o panu Karolu?


ANNA

(patrząc w oczy ojcu)

A jeżeli pamiętam?


PUŁKOWNIK

To trzeba, żeby ci ktoś rączki uściskał.


ANNA

Wdzięcznam, że o mnie nie zapomniano, i przestaję na tym.


CHORĄŻYNA

(wstaje)

Ja cię tymczasem ucałuję, moje życie, nim sam Karol wypełni, co napisał.

(Ściska ją.)

Ale darujcie mi, moi drodzy goście, że was zostawię na chwilę. Muszę mu kazać przyrządzić pokoik.

(Wychodzi, zostawiwszy list na stole. Anna bierze list i czyta z uwagą. Pułkownik staje przed nią i uśmiecha się.)


PUŁKOWNIK

(po chwili, sylabizując)

P, a, n – Pan; n, y – ny: panny; A, n – an; n, y – ny: Anny…


ANNA

(patrząc mu w oczy)

Czy papa myśli, że ja nie umiem czytać?


PUŁKOWNIK

Ale bo tak się wpatrujesz, jakbyś sylabizowała. Czy niewyraźnie pisze pan Karol?


ANNA

Owszem, wyraźnie, i widno, że ręka wprawna. Szczególniej podoba mi się, że tak krótko i po prostu.


PUŁKOWNIK

Musi być teraz okrutnie rozumny, kiedy skończył uniwersytet. Jak ci zacznie prawić o filozofii, to nie wiem, czy go pojmiesz?


ANNA

Ze mną pan Karol nie będzie mówił o filozofii. On człowiek rozsądny i wie, z kim o czym ma mówić.


PUŁKOWNIK

Na przykład ze mną będzie gadał o polityce i o gospodarstwie, a z panną Anną?


ANNA

Ze mną o literaturze, o poezji.


PUŁKOWNIK

(siadając)

W ogólności rozmowa tyczyć się będzie okolic serca.


ANNA

(szyjąc)

Bardzo być może. Wszak poezja ma źródło w sercu. „Miej serce i patrz w serce" – mówił nasz wielki poeta.


PUŁKOWNIK

A ty pozwolisz panu Karolowi zajrzeć w swoje serduszko?


ANNA

A dlaczegoż nie? Wszak mi tego papa nie wzbroni.


PUŁKOWNIK

Ja? – O, bynajmniej. Pan Karol, zdaje mi się, człowiek zacny i przystojny. Ale może ja się mylę.


ANNA

O nie, nie myli się papa!


PUŁKOWNIK

Pan Karol skończył uniwersytet i musiał zebrać zapas wiadomości, przez które może się stać pożytecznym ziomkom i przyjemnym w towarzystwie. Wszak prawda?


ANNA

Ja myślę, że prawda.


PUŁKOWNIK

Pan Karol jest synem zacnych rodziców, posiadający fundusz dostateczny do porządnego utrzymania się, a zatem może być partią nie do odrzucenia dla panny pułkownikówny. Czy dobrze mówię?


ANNA

Mnie się zdaje, że bardzo dobrze, kochany papo!


PUŁKOWNIK

Dwa lata temu, kiedy pan Karol był tu w czasie wakacji, przyjeżdżał co dzień do Zalipowca konno i zawsze jakoś wtenczas wjeżdżał na dziedziniec galopem, kiedy panna pułkownikówna stała w oknie i czerwieniła się obaczywszy go. Czy tak?


ANNA

Tego dobrze nie pamiętam, ale może i tak.


PUŁKOWNIK

Panna pułkownikówna lubiła wówczas czytywać z panem Karolem poezje, chodzić z nim na spacer i wyciągać z sobą starego i ranionego ojca. Panna pułkownikówna troszczyła się przez cały ten czas, aby była zawsze doskonała śmietanka do kawy, żeby były co dzień świeże obwarzaneczki i sucharki, o czym później wcale nie myślała, kiedy pan Karol znowu pojechał do Charkowa. Czy tak?


ANNA

(uśmiechając się)

Podobno, że tak, kochany papo! Ale cóż z tego wszystkiego papa wniósł?


PUŁKOWNIK

A cóż? – Wniosłem, że pan Karol podobał się pannie Annie i że gdybym i teraz znalazł go takim, jakim był pierwej, gdybym pozwolił, to może by panna Anna poszła za pana Karola. Zresztą nie wiem.


ANNA

(filuternie)

A wie papa, że to bardzo być może.


PUŁKOWNIK

Proszę uniżenie, kto by się tego spodziewał?


ANNA

(całuje go w rękę)

Żart na stronę, kochany papo. Wówczas zdało mi się, że pan Karol był mocno mną zajęły. Nie śmiem sobie pochlebiać, że te dwa lata nie zmieniły go bynajmniej, ale dajmy, że serce jego czuje i teraz, co dawniej czuło – nie będzieszże się przeciwił, drogi ojcze?


PUŁKOWNIK

Jeżeli go znajdę i teraz, jakim był dawniej, równie zacnym, równie obyczajnym, równie kochającym pracę i naukę, kto wie, może się i zrezygnuję?


ANNA

O, ja pewna jestem, że ci się teraz jeszcze więcej podoba! Musiał zupełnie dojrzeć i sercem, i głową.


PUŁKOWNIK

Żebym to ja przez twoje okulary na niego patrzył, to może bym także był pewny.


ANNA

Ja okularów nie mam, kochany ojcze, patrzę zdrowymi oczami.


PUŁKOWNIK

Ładnymi, to prawda, ale nie zdrowymi. Patrzysz przez najniewierniejsze w świecie okulary, bo przez okulary miłości. Ale przypuśćmy, że zdania nasze o panu Karolu będą zgodne – cóż na to powie Marszałkowa, nieoceniona ciocia pana Karola?


ANNA

Co powie Marszałek, to wiem naprzód.


PUŁKOWNIK

Powtórzy ostatnie słowa swojej żony jak echo. Biedny Marszałek! O niego tu nie idzie. Ale ona? Ale pan Hipolit, którego mi koniecznie narzuca?


ANNA

O, niechże mię Bóg broni! Ja go nie chcę, za nic. Pan Hipolit nieuk, drąg nieokrzesany, szuler, facjendarz jarmarkowy. Czyż to mąż dla mnie?


PUŁKOWNIK.

Mama powiada, że Hipcio przystojny, że księżniczka Hortensja za nim się upędza. I w rzeczy samej chłop jak dąb, śliczne ma wąsy, bakenbardy i brodę okrutną. A co się tyczę grania w karty i szachrajstwa jarmarkowego, czyż to jest u nas wadą? Na dziesięciu młodych ludzi wieluż mamy takich?


ANNA

Niestety!


PUŁKOWNIK

Wszak mamunie i ojcowie z zimną krwią na to patrzą, trzymają paniczów pod skrzydłem rodzicielskim i pozwalają im dojrzewać w próżnowaniu i głupstwie.


ANNA

Niestety!


PUŁKOWNIK

Wszak i za takich panienki wychodzą i nie pytają się przy oświadczeniu: Czy asan co umiesz? Czy masz środki być użytecznym rodzinie i krajowi? Czyś był w uniwersytecie? Czy masz jaki stan, jaki urząd?


ANNA

Niestety! Ale czyż to ich wina, że muszą iść i za takich, kiedy nie ma innych?


PUŁKOWNIK

Po części i ich wina. Gdyby jedna i druga, i dziesiąta podobne kwestie zadała paniczowi i odprawiła go z kwitkiem, to by się szlachcic poskrobał w głowę i pomyślałby sobie, że karty, fajka, jarmarki i nietyczanki nie są jedynymi atrybucjami szlacheckiego i obywatelskiego życia.


ANNA

To prawda, mój ojcze, ale obawa zostania starą panną!


PUŁKOWNIK

Czyż nie lepiej być starą panną niż mieć męża głupca, szulera i szachraja?


ANNA

O, daleko lepiej! I wiesz papo, co ja z twoich słów wnoszę?


PUŁKOWNIK

Na przykład?


ANNA

Oto to, że jeżeli jakim przypadkiem (czego się nie spodziewam) pan Karol tobie się nie podoba, to mi pozwolisz zostać starą panną, nieprawdaż?

(Tuli się do ojca.)


PUŁKOWNIK

(ściska ją)

Zgoda, moje dziecię! Będziemy siedzieć razem i ubolewać nad stanem krainy, w której taka jak ty dziewczyna nie będzie mogła znaleźć godnego siebie męża.

(Słychać dzwonek pocztowy z daleka.)


ANNA

Cicho! Zdaje mi się, że słyszę dzwonek pocztowy.


PUŁKOWNIK

W rzeczy samej? Jaki bystry masz słuch! Ja nic nie słyszę.


ANNA

(żywo)

Ale doprawdy, papo, że słychać dzwonek, i coraz bliżej. To pewnie on jedzie. Ach, kochany papo, cała się trzęsę!


CHORĄŻYNA

(wchodzi prędko)

Czy mi się zdało, że słychać dzwonek? (Idą obie do okna.) O! tak jest – i coraz głośniej. Może to on?


PUŁKOWNIK

Teraz i ja słyszę. Ale może to asesor?


ANNA

A, gdzież tam, papo!


CHORĄŻYNA

Oto byłaby siurpryza!


STEFAN

(wbiega)

Panicz przyjechał. Jakem go obaczył, zaraz domyśliłem się, że to on.


CHORĄŻYNA

(w oknie)

Mój syn! mój syn!

(Bieży ku drzwiom.)

Karolu!


KAROL

(wpada i rzuca się do nóg matki)

Matko moja!


CHORĄŻYNA

(podnosi go)

Chodź tu, moje dziecię! O, jakżem szczęśliwa, że cię już widzę!

(Ściska go.)

Ale patrz no, Karolu, jakich tu mamy gości.


KAROL

Pan Pułkownik!

(Podaje mu rękę.)

O, prawdziwie podwójnie szczęśliwy jestem, że państwa widzę!


PUŁKOWNIK

Witamy cię, panie Karolu, witamy serdecznie!


KAROL

(do Anny)

A pani? Czy zdrowa? Czy nie zapomniała o mnie?


ANNA

(podaje mu rękę)

Z serca się cieszę, żeś pan już w domu.


PUŁKOWNIK

(do Anny)

I ja teraz będę miał znowu świeże obwarzaneczki i sucharki.


ANNA

(do ojca)

Fe, papo!


CHORĄŻYNA

Ale jakżeś zmężniał, mój Karolu, jakeś spoważniał!


KAROL

Zestarzałem się, droga matko!


PUŁKOWNIK

A jakże nas pan znajdujesz po dwóch latach niewidzenia?


KAROL

Pan Pułkownik trochę posiwiał.


PUŁKOWNIK

A moja córka?


KAROL

Panna Anna?

(Bierze jej rękę.)

O, rad bym, żeby te dwa lata żądnej zmiany nie przyniosły.


ANNA

(ciszej do Karola)

Tych dwóch lat nie było, panie Karolu!

(Odchodzi do okna.)


CHORĄŻYNA

Zawstydziłeś ją, Pułkowniku! No, rozgość się, kochany Karolu! Może chcesz herbaty albo kawy – z drogi?


KAROL

Nic, nic, droga matko! Pozwólcie mi się nacieszyć moim szczęściem i tą myślą, żem pod dachem rodzicielskim i widzę tych wszystkich, których w życiu najwięcej kocham. Piękny to kraj, gdziem tyle lat przebył: bogate jego niwy, śliczne brzostowe lasy, zielone i niezmierzone błonia i sianożęci; a przecież, gdym obaczył nasze łany, posłyszał szum naszych dębów, gdym ujrzał nasze rozkwiecone wioski i ich piękne dwory, błogosławiłem niebo, że się już skończył czas mojego nowicjatu, że zostanę tu, śród swoich, gdzie ty, dobra matko, gdzie ty, zacny przyjacielu mojego ojca, i gdzie…

Doktor medycyny

Подняться наверх