Читать книгу Sprawy ludzkie - Józef Tischner - Страница 7

O potrzebie dialogu

Оглавление

Mowa dochodzi do swojej doskonałości wtedy, kiedy pozwolimy,

żeby przez tę mowę wypowiadane były sprawy istotne.

Ewelina Puczek: Umówiliśmy się na cykl rozmów. Niepokoi mnie jednak to, jak zostaniemy przyjęci przez telewidzów. W epoce zalewu informacji, kiedy każdy może wypowiadać się na przeróżne tematy, wytworzyliśmy sobie, każdy na swój sposób, reakcje obronne przed słowem mówionym i pisanym. Straciły już one swoją siłę, a co gorsza – swoje znaczenie. Jak ksiądz profesor myśli, czy jeszcze możemy zostać wysłuchani?

Ksiądz Józef Tischner: Dwa problemy są tu istotne. Pierwsza sprawa dotyczy tego, kto mówi, czy telewidzowie zaakceptują nas jako mówiące postacie. W ostatecznym rozrachunku temu, co się mówi, zasadnicze znaczenie nadaje osoba, która mówi. Drugi problem to sprawa języka. Kiedyś Martin Heidegger[3], wybitny współczesny filozof, zastanawiał się nad tym, co to jest mowa, co jest jej istotą. Uważa on, że: „istotą mowy jest mowa istoty”. Innymi słowy, mowa dochodzi do swojej doskonałości wtedy, kiedy pozwolimy, żeby przez tę mowę wypowiadane były sprawy istotne. Gdyby udało nam się w naszych rozmowach znaleźć taki ton, w którym wypowiadane byłyby sprawy istotne, to mam nadzieję, że ludzie by zaakceptowali nie tyle nas, ile te istotne sprawy, którymi się zajmiemy.

– Na przestrzeni wieków znane autorytety wypowiadały się na temat istotnych spraw, ale było wiele tych istotnych spraw, które znane autorytety wypowiadały pod adresem sobie współczesnych i nie zostały wysłuchane.

Ludzie nie znoszą przeciwnego zdania. Nie jest wykluczone, że ulegamy pewnym nastrojom i kiedy człowiek podda się ich wpływowi, to oczywiście wydaje mu się, że wszystko jest w porządku, bo to jest tak, jakby nastroił się tańcem do muzyki. Ale kiedy zakwestionuje się tę muzykę, ten taniec, to wtedy ludzi ogarnia gorączka. Myślę, że obecnie w Polsce mamy do czynienia z kwestionowaniem tańca. Może jest to nawet taniec Chochoła, jak z Wesela Wyspiańskiego. Nagle ktoś chce kogoś przebudzić i… zaczynają się awantury.

Które nieustannie wybuchają…

I nic nie wskazuje na to, aby się miały skończyć. Dlatego myślę, że w tej całej awanturze lepiej nie stawać po żadnej stronie, ale zakwestionować wszystkich, którzy te awantury wszczynają. Filozofowie radzą, idąc za wskazówkami Kartezjusza[4], że w sytuacji takiego intelektualnego trzęsienia ziemi należy zacząć od wątpienia i poprzez wątpienie dojść do jakiejś kluczowej pewności, do jakiejś podstawy i jakby zacząć wszystko od nowa. I tu natrafiam na problem. Rzeczywiście, jak nazwać stan dzisiejszej polskiej nerwowości, postkomunistycznej neurozy? Gdy zabrakło wielkiego przeciwnika, z którym trzeba się wciąż mierzyć… Antoni Kępiński[5] powiedział, że człowiek dojrzewa, gdy podąża drogą heroiczną. Ale tą drogą można podążać w sytuacji zagrożenia, kiedy sytuacja jest graniczna. Kiedy jej nie ma, to ten wymiar heroiczny staje się groteską, farsą. Nie wiem, czy sytuacja dzisiejsza nie ma czegoś z farsy. Te rozmaite spory, kłótnie, te burze w szklance wody, sprowadzające się do wyboru „albo – albo”, skupianie się na szczegółach, podczas gdy spór o sprawy istotne jakby w ogóle się jeszcze nie zaczął.

I to jest klęska…

Ja bym to nazwał porażką, czyli niby jest klęską, niby nią nie jest. Porażka to jest zgubienie złotego rogu. A co to właściwie jest? Nie było wroga, nie było niczego, był jakiś sen. Zgubiono złoty róg… Niby nic… Polonizujemy trochę tę sytuację, ale w istocie rzeczy, kto wie, czy cała Europa nie jest trochę w tym kręgu zamknięta.

W naszej rozmowie nadchodzi moment zastanowienia się nad tym, o czym będziemy rozmawiać. Czy o wyzwaniach, które nas czekają? Czy o problemach, które sprawiają nam kłopot z istnieniem?[6] Choć brzmi to nieco dramatycznie…

…„pełna problemów, niepokoju, z zegarkiem wielka kupa gnoju”[7]… To nie ja, to Gałczyński. Ale poważnie… Wszyscy mamy w sobie coś takiego, że gdy to „coś” spotkamy, to opuszcza nas święta równowaga, nie możemy nad sobą zapanować albo stajemy wobec tego zjawiska bezradni. Że też „coś” takiego mogło się zdarzyć! Ja takich przypadków miałem dość dużo. I teraz, kiedy patrzę na te moje poirytowania, mimo wrodzonego spokoju, to dochodzę do wniosku, że nie rozumiem, jak można się nie móc porozumieć. Ja trochę jako ten filozof, wierzący w rozum, w rację, w racjonalność, w to, że po pewnym czasie można dojść do tego, że dwa dodać dwa jest cztery, nie rozumiem, jak można nie potrafić się porozumieć. I to jest mój problem, także filozoficzny. To mnie wytrąca ze spokoju ducha… Wtedy się wycofuję, szukam słów… Ale w gruncie rzeczy nie znajduję. Wtedy myślę słowami Ewangelii: „Pozwólcie rosnąć aż do czasu żniwa”[8]. Do wszystkiego trzeba zatem dojrzeć.

Kłopoty z porozumieniem wynikają być może z poczucia zagrożeń. Czego się dziś obawiamy?

No właśnie. Nie ma Oświęcimia, nie ma Gułagu. Czego się boimy, co nam grozi? Lęk to jest dobry trop. Oczywiście jeżeli istota problemu gdzie indziej nas nie poprowadzi.

Sprawy ludzkie

Подняться наверх