Читать книгу Obrażenia - Kaja Puto - Страница 5

Оглавление

MIROSŁAW WLEKŁY

ZGORSZENIE POLSKIE

W Pakistanie, Arabii Saudyjskiej czy Sudanie za bluźnierstwo grozi śmierć. Niemcy, Dania, Grecja, Włochy, Irlandia, Cypr i Malta to jedyne kraje Europy, w których można karać za obrazę uczuć religijnych, choć rzadko się to robi. W Polsce artykuł 196 Kodeksu karnego mówi, że: „Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej, podlega grzywnie albo karze pozbawienia wolności do dwóch lat”. A Polacy chętnie się do niego odwołują. Chcę się dowiedzieć dlaczego.

SPALENIE BOGA PERUNA

Obrażony: Adam Miauczyński z Nowego Sącza, rodzimowierca

W połowie lipca 2012 roku zdenerwowany Adam Miauczyński z Nowego Sącza pisze do prokuratury:

„Zgłaszam przestępstwo ścigane z artykułu 196 Kodeksu karnego. Na filmie pod linkiem: http://www.youtube.com/watch?v=Y3gVAwOKtS4 jest palony posąg bóstwa czczonego przeze mnie i trzy formalnie zarejestrowane związki wyznaniowe w Polsce (Związek Wyznaniowy Rodzima Wiara, Zachodniosłowiański Związek Wyznaniowy Słowiańska Wiara, Rodzimy Kościół Polski). To analogiczne, jak gdyby ktoś próbował «inscenizować» spalenie Biblii, krzyża czy figury przedstawiającej Jezusa”.

Oglądam nagranie: na filmie widać wojowników w dawnych słowiańskich strojach. Spacerują wokół spalanego w ognisku posągu i wykrzykują:

„Kto jeszcze nie wierzy?

Komu mało?

Nowa wiara!

W tym nasza przyszłość!”.

Atmosfera pikniku, wokół ludzie w letnich ubraniach robią sobie pamiątkowe zdjęcia, śmieją się dzieci. To ważne: gapie też zostaną oskarżeni o obrazę uczuć religijnych.

Film nakręcono 12 czerwca 2010 roku podczas VI Festiwalu Kultury Słowiańskiej i Cysterskiej w Lądzie. Festiwal organizowany jest od 2005 roku. Pięć lat później odbył się pod hasłem „Misje, kościoły i klasztory”, a zapowiadano go tak: „W 966 roku Mieszko I przyjął chrzest, a w dwa lata później, w 968 roku, do państwa piastowskiego przybył biskup Jordan z zadaniem nawrócenia jego mieszkańców na wiarę chrystusową. Misja nie była łatwa; z jednej strony człowiek wychowany w kulturze zachodnioeuropejskiej, z drugiej zaś tłumy ludzi kultywujących tradycje swoich przodków i podejrzliwie spoglądających na obcą im religię...”.

W sobotę 12 czerwca 2010 roku o godzinie trzynastej trzydzieści w klasztorze w Lądzie rozpoczął się cykl wykładów. Wśród nich: „Jak nawrócić i ochrzcić Słowianina?” lub „Jak święty Wojciech bałwany pogańskie palił i co z tego wynikło”. O godzinie szesnastej na podgrodziu rozpoczęła się inscenizacja pod tytułem „Niech Bóg pokaże swoją siłę”, podczas której palono pogańskie posągi.

Dwa lata później Adam Miauczyński, lat 20, bezrobotny, kawaler, niekarany, zgłasza w tej sprawie ustne zawiadomienie do prokuratury. Na film w internecie natyka się przypadkiem. Nie jest jeszcze członkiem żadnego z rodzimowierczych związków, jednak zamierza do jednego z nich przystąpić.

Śledczym mówi: „Bóg Perun odpowiada ogólnie za burze i pioruny. Wierzę w to, że objawia się w postaci żywiołów. Z tego, co się orientuję, to w Polsce jest około tysiąca osób, które wyznają wiarę rodzimowierczą. Ja nie potrafię dużo powiedzieć na temat tej wiary, ponieważ stosunkowo niedawno zostałem rodzimowiercą, to znaczy kilka miesięcy temu [...]. Sądzę, że pomysłodawca tego palenia Peruna przyczynił się do tego, że moje uczucia religijne zostały obrażone. Pośrednio również osoby, które brały udział w inscenizacji, są winne obrazy moich uczuć religijnych, bo wcale nie musiały tego robić. Proszę sobie wyobrazić, jakby czuł się katolik, gdyby palony był krzyż. Ja to samo czuję, jak widzę, że palony jest posąg Peruna czy jakiegokolwiek innego bóstwa słowiańskiego”.

Z Adamem Miauczyńskim nie udaje mi się porozmawiać. O spalenie Peruna wypytuję jednak Stanisława Potrzebowskiego, naczelnika Rodzimej Wiary.

– To nie była mądra inscenizacja, gdyż spięcia między wyznawcami różnych religii w ten sposób się nasilają. Wojny religijne już dosyć złego narobiły – twierdzi. – Denerwuje mnie też, gdy katoliccy hierarchowie z okazji tysiąc pięćdziesiątej rocznicy chrztu Polski ogłaszają, że w 966 roku zaczęła się historia naszego kraju, bo właśnie wtedy zszedł z drogi bałwochwalstwa. Mnie to obraża. A gdybyśmy my podczas naszych świąt spalili portret jakiegoś chrześcijańskiego świętego? Już sobie wyobrażam, co by się wtedy działo.

Dziesiątego sierpnia 2012 roku Komenda Miejska Policji w Nowym Sączu odmówiła wszczęcia dochodzenia w sprawie spalenia posągu Peruna wobec braku znamion czynu zabronionego.

CHRONIĆ TO, CO LUDZKIE

„Indywidualny przedmiot ochrony tego czynu zabronionego opisuje się również jako wolność od dyskomfortu psychicznego spowodowanego zachowaniami wyrażającymi brak szacunku dla wyznania pokrzywdzonego. Przedmiotem ochrony na żadnym poziomie ogólności nie jest cześć czy godność samego bóstwa [...], przedmiotem ochrony przepisu art. 196 Kodeksu karnego «nie jest to, co boskie, ale to, co ludzkie»”.

Magdalena Budyn-Kulik, Znieważanie uczuć religijnych – analiza dogmatyczna i praktyka ścigania, Instytut Wymiaru Sprawiedliwości

PRZYSTANEK BARANIAKA

Obrażony: Michał Grześ z Poznania, radny miejski

Interpelacja do biura Rady Miasta Poznania wpływa 17 września 2014 roku i dotyczy: „szanowania uczuć religijnych osób wierzących przez Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne”.

Radny Prawa i Sprawiedliwości i wiceprzewodniczący rady miasta Michał Grześ pisze w niej tak:

„Pasażerowie komunikacji miejskiej – osoby, jak podkreślają, wierzące – zwracają uwagę na czytanie w pojazdach nazwy przystanku przy ulicy Arcybiskupa Antoniego Baraniaka. Głos w pojazdach czyta «Baraniaka». Osoby, które się do mnie zwróciły w tej sprawie, proszą o pełne czytanie nazwy ulicy, uważają, z czym się zgadzam, że postać Arcybiskupa Antoniego Baraniaka jest wielce zasłużona dla Poznania. Proszę nie odpowiadać, że nazwa jest zbyt długa, bo przystanek Jana Nowaka-Jeziorańskiego jest czytany w całości. Proszę też o całościowe użycie nazwy na wyświetlaczach”.

Z Michałem Grzesiem, lat 51, nauczycielem informatyki i przedmiotów elektrycznych, radnym od sześciu kadencji, rozmawiam kilka miesięcy później.

– Zadzwonił jeden z dwóch obrażonych panów, żądał reakcji, a ja w ferworze nerwów napisałem tę interpelację. Zatytułowałem ją nieopatrznie, cytując tego pana. Przecież nie tylko takimi sprawami się zajmuję. Tyle ważnych interpelacji w życiu składałem, ale cała Polska zainteresowała się właśnie tą. Ten mój rozmówca zrobił mi taką awanturę, jakbym to ja był temu winien. Zadzwonię do niego, zapytam. Jeśli miał odwagę na mnie nakrzyczeć, to i z panem porozmawia.

Po tygodniu:

– Nie chce rozmawiać, chyba się wystraszył. Gdyby był pan z Radia Maryja albo Telewizji Trwam, to pewnie by się odważył. Znam go od dziecka. Od lat w kościele widuję. Mieszkamy na tym samym osiedlu. Musi być po osiemdziesiątce. Jego żona: taka pituchna kościelna. On: trochę mniej. Kiedyś głosowali na Ligę Polskich Rodzin, ale jak ta partia znikła, to przerzucili się na mnie. Na mnie, bo w Poznaniu nic już bardziej na prawo od mnie nie ma, no, może tylko radny Alexandrowicz.

Ale skoro ten pan nie chce rozmawiać, trudno. Sam opowiem panu, jak to było.

Zadzwonił i mówi, że ten przystanek to złośliwość nowego prezydenta, który nie lubi Kościoła. Starałem się wytłumaczyć, że poprzedni prezydent bardzo dobrze żył z Kościołem, a nazwa przystanku czytana była tak samo. Ale przyznać mu rację musiałem, bo arcybiskup wielce zasłużony. Znałem go osobiście, bo byłem ministrantem. Sprawdziłem też, że w Warszawie czy Katowicach czyta się nazwiska w całości. No bo jak niby to brzmi: „Maczka”? Czy nie lepiej choćby: „Generała Maczka”? Rozmawiałem też z dziennikarzami z telewizji z Poznania i powiedzieli mi, że kiedy podają, że są „korki na Hlonda”, to zaraz mają telefony z pytaniem: „A gdzie słowo «arcybiskupa»?”.

Po interpelacji zaczęła się lawina. Dziennikarze dzwonili. Oczywiście dostałem też maile: „Ty sługo czarnych, zgnijesz!”. I inne: że siebie i miasto ośmieszam. W szkole pracuję, więc jakieś tam przycinki od uczniów też dostałem.

A teraz myślę, że chodzi bardziej o szacunek, a nie obrażanie uczuć. Ale metodologię nazywania przystanków warto przedyskutować.

Z analizy Zarządu Transportu Miejskiego w Poznaniu wynika, że wprowadzenie odpowiednich zmian w nazewnictwie przystanków (nie tylko arcybiskupa Baraniaka, ale też kilkudziesięciu innych) kosztowałoby miasto 186 300 złotych.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Obrażenia

Подняться наверх