Читать книгу Pielgrzym Kamanita - romans starohinduski - Karl Gjellerup - Страница 7
IV. GRA W PIŁKĘ.
ОглавлениеPewnego pogodnego dnia udaliśmy się do jednego ogrodów publicznych miasta. Był to wspaniały park nad samym brzegiem rzeki, pełen niezrównanych drzew, wielkich stawów z lotosami, marmurowych pawilonów i jaśminowych altanek, a w tej porze dnia panował w nim ruch ożywiony.
Zająwszy miejsca w pozłocistej huśtawce, kazaliśmy się służbie bujać, słuchając jednocześnie weselących dusze miłosnych tonów kokili i pogwaru uczonych papug. Nagle doleciał naszych uszu ochoczy pobrzęk bransolet nożnych, a przyjaciel mój zatrzymał huśtawkę, zerwał się i zawołał:
— Doskonaleśmy trafili! Oto nadchodzą najpiękniejsze dziewczęta Kosambi, pochodzące z najzamożniejszych i najdostojniejszych rodów, by zapomocą gry w piłkę oddać cześć bogini, zamieszkującej lasy Vindhji. Poszczęściło ci się, przyjacielu, bo podczas tego obrzędu można im się napatrzyć dowoli. Chodźmy co prędzej skorzystać z sposobności.
Pospieszyłem oczywiście za przyjacielem.
Dziewczęta pojawiły się na obszernej, wykładanej mozajką z drogich kamieni platformie. Oczy patrzących rozkoszowały się urodą tego grona dziewcząt, pięknością połyskliwych szat jedwabnych, wonnych zwojów muślinu, perłami i klejnotami ich naszyjników, oraz złotemi bransoletami na maleńkich, zgrabnych nóżkach, ale stokroć jeszcze więcej uroku posiadała sama gra, ujawniająca ponętne ruchy, cudne postawy i odsłaniająca zarysy kształtów ich ciał.
Przez czas jakiś one gazelookie dziewczęta zabawiały się kunsztowną mimiką i tańcem, potem zaś, po onym wstępie ustąpiły, a na estradzie pozostała jedna jedyna, ta która zajęła potem całe serce moje.
Cóż mam mówić o jej piękności, czcigodny panie? Nie będę się silił tego opiewać, musiałbym bowiem być samym chyba Bharatą, chcąc ci dać bodaj słaby odblask jej uroku. Starczy gdy powiem, że owa księżycotwarza, cudna dziewczyna miała nieskazitelną budowę ciała, a każdy jej członek promieniał czarem młodości, tak iż przypominała żywo boginię szczęścia i piękna, zaś każdy włosek mego ciała najeżył się z niewysłojwionego zachwytu.
Po chwili zaczęła podrzucać piłkę, czcząc w ten sposób boginię, której zdawała się być wcieleniem. Rzucała ją niedbale na ziemię, gdy wznosiła się w powolnym odskoku, uderzała ją silnie wierzchem przecudnej swej dłoni o długich, śnieżystobiałych palcach, a kiedy, sięgnąwszy znacznej wysokości, spadała, chwytała ją w rękę. Rzucała piłkę zwolna, w tempie średniem, to znowu szybko, raz pobudzając ją do lotu, to znowu hamując jej skoki. Używała naprzemian ręki prawej i lewej, pędziła piłkę w różne strony i zmuszała do nawrotu. Widzę z twego pełnego zrozumienia, spojrzenia, o czcigodny, iż znasz się na grze w piłkę, otóż powiem jeno, że nie widziałem dotąd, by ktoś równie zręcznie wykonał ćwiczenie, które zwiemy curnapadą i gitamargą.
Potem dziewczyna wykonała coś, czego dotąd nie widziałem i o czem nie słyszałem wcale. Wzięła dwie złociste piłki i, tańcząc rytmicznie w pobrzęku bransolet, podrzucała je miarowym, błyskawicznym ruchem, tak, że utworzyło się coś w rodzaju lśniących sztabek klatki, w której tkwiła sama mistrzyni, niby czarodziejski ptak.
W pewnym momencie skrzyżowały się spojrzenia nasze i do dziś nie wiem, o czcigodny, czemu nie padłem martwy na ziemię, by zbudzić się natychmiast w raju. Prawdopodobnie czyny mego poprzedniego życia, których skutki w tem życiu ponosić muszę, nie zostały jeszcze jak należy odcierpiane, gdyż całe me życie dotychczasowe to jeno szereg niebezpieczeństw, których nie widzę końca. Słowem, zostałem żywy.
W chwili tej jednak wymknęła się jej jedna z posłusznych dotąd piłek i wielkim skokiem spadła z estrady. Niezwłocznie rzuciło się za nią kilku młodych ludzi, a pewien bogato ubrany młodzian i ja dopadliśmy piłki jednocześnie. Wzięliśmy..............................