Читать книгу Ziele Marianny - Katarzyna Enerlich - Страница 3
ОглавлениеMaj. Świat tylko wtedy pachnie wyjątkowo. Jest w każdym maju wspomnienie dzieciństwa, podróży choćby na sąsiednią ulicę lub do wioski obok i dorosłości, bo majowa miłość…
Elegancki mercedes wjechał do miasta. Młody chłopak za kierownicą słuchał wskazówek starszej pani, których udzielała dziwną, nienaturalnie miękką niemczyzną. Nigdy nie mówiła z takim akcentem jak on i ilekroć ją słyszał, dziwił się, że można się posługiwać tak źle brzmiącym niemieckim.
– Ten wiadukt był tu również wtedy – powiedziała i poprosiła, by się zatrzymał na poboczu. Wysiadła i patrzyła na szary mur jak na coś niezwykłego. Chłopak wyciągnął z kieszeni swoich dzwonów wranglerów miętową gumę do żucia i rozgryzł ją białymi zębami. Nudził się. Babka jednak tak bardzo go prosiła, że musiał się zgodzić. Był już zmęczony i chciał wreszcie położyć się spać, ale ona kazała się wysadzić przy tym murze i stoi teraz przed nim, jakby się do niego modliła.
Potem wsiadła do auta i kościstą dłonią wskazała kierunek jazdy. Mijali drzewa i dopiero po dłuższym czasie zauważyli pierwsze domy. Z daleka widać było budynki z czerwonej cegły. Tam się skierowali.
– To koszary. Tu służył twój dziadek. Zatrzymaj się.
Zrobił, o co prosiła, i znów musiał czekać na babkę, która wysiadła i zniknęła za jakimś filarem. Potem przeszła na drugą stronę drogi, stała przed bramą i patrzyła na wielki gmach.
– Dalej pojedziemy prosto.
Zastanawiał się, jak babka mogła w ogóle tu żyć. Biedne, szare miasto, zupełnie inne niż jego rodzinne. Było w nim coś takiego, że od razu myślał o przaśności i pospolitości. Ona patrzyła na nie jak na jakiś cud świata – podczas gdy on widział tylko zniszczone budynki, nędznie ubranych ludzi, idealnie dopasowanych do równie obskurnych ulic, i wyczuwał zapach ich obiadów: gotowanej przekiszonej kapusty albo kaszy z cebulą.
Nagle musiał zahamować. Drogę zajechał mu sapiący rozklekotany autobus. Chłopak zastanawiał się, jak taki złom może w ogóle jeździć i jeszcze zabierać podróżnych. Dotarli chyba na dworzec autobusowy. Wyglądał jak poskładany z kartonów, zbudowany byle jak, naprędce. Ester mu nie uwierzy, kiedy jej to wszystko opowie. Od początku powtarzała, żeby sobie darował, przecież babka może pojechać z jedną z tych świetnie zorganizowanych niemieckich wycieczek. Jasne, ale wtedy by nie mogła tak komenderować jak teraz nim.
Mijali rozklekotane wozy z końmi, jakieś dwukółki, ale samochodów nie było prawie wcale. Jakby cofnęli się o sto lat. Takie obrazki widział w podręcznikach, ale nigdy na żywo.
Babka rozglądała się wkoło.
– Tego za moich czasów nie było. – Wskazała na duży szary gmach po lewej stronie. – Ale te kamienice pamiętam – mówiła dalej, spoglądając na prawą stronę.
Patrzył bez ciekawości. Guma straciła już smak, wypluł ją przez okno.
– Ta ulica nazywała się wtedy Hitlerstrasse, a tam było kino. Tu kupowałam chleb, a tu zanosiłam ubranie do krawca. Tam mieszkał najlepszy w mieście adwokat, Żyd. A tam…
Wyliczała, ale jej nie słuchał. Czuł, że jeśli nie dotrą szybko do hotelu, zaśnie za kierownicą.
Jechali w stronę budynku, który już z daleka wyglądał jak ratusz. Chłopak miał wręcz pewność, że się nie myli, tak podobna była budowla do ratusza w jego mieście.
Babka nagle wykrzyknęła:
– Zatrzymaj się.
Dziarsko wysiadła z auta i zadarła głowę. Patrzyła z niedowierzaniem.
– To na pewno tu, przecież ratusz stoi, jak stał. To na pewno tu. Mój Boże, mój Boże. – Drobiła nerwowo, zwracając na siebie uwagę przechodniów. Spoglądali na nią nieprzychylnie, oceniali auto. Ktoś nawet splunął na oponę i poszedł dalej, mamrocząc coś pod nosem.
Chłopak niczego nie rozumiał, ruszył jednak za babką, którą krążyła wokół klombów z bratkami, jakby czegoś szukała.
Wreszcie zatrzymała przechodzącą kobietę i spytała ją o coś łamaną polszczyzną. Kobieta spojrzała na nią ze strachem i nie odpowiedziawszy, szybko się oddaliła. Staruszka zagadnęła kolejną osobę, ale skutek był taki sam. Ludzie patrzyli na nią jak na trędowatą i chłopakowi zrobiło się jej po prostu żal.
– Chodź, babciu, pojedziemy do tego hotelu. Na dziś chyba dość. Jutro wszystko obejrzymy.
Wsiadła zrezygnowana i wyraźnie zdenerwowana. Jechali dalej, a ona rozglądała się i tylko kręciła głową. Zaczęła teraz patrzeć na miasto z obrzydzeniem – chłopak wyraźnie dostrzegł to w jej oczach.
W miarę jak jechali, krajobraz się zmieniał. Nie było już wysokich kamienic, minęli jakąś obskurną stację paliw.
– Jedźmy dalej. Gdzieś tu powinien być szpital.
Spojrzał na nią zdumiony. Czyżby źle się poczuła?
Silnik ojcowskiego mercedesa pracował niezawodnie. Pierwszy raz pojechał tak daleko. Ester mu nie uwierzy.