Читать книгу Ogród Kamili - Katarzyna Michalak - Страница 6
ROZDZIAŁ I
ОглавлениеErotika® Rosen Tantau – odmiana szlachetnych, wielkokwiatowych róż o intensywnej ciemnoczerwonej barwie płatków i silnym, odurzającym zapachu. Wysokich, wyniosłych, wręcz doskonałych. Mówiąc „piękna jak róża”, mamy przed oczami wspaniałą Erotikę. Godna polecenia zarówno dla początkujących hodowców, jak i dla znawców tych kwiatów. Wdzięczna i niewymagająca w uprawie. Pięknie prezentuje się pojedynczo i w bukietach.
Zapach róż jest zniewalający. Pochylam się nad kwiatem o barwie burgunda, wtulam twarz między aksamitne płatki i przez długą chwilę rozkoszuję się aromatem nieporównywalnym z niczym innym. Tak cudownie może pachnieć tylko Rose Erotika. Przywraca wspomnienia… To Ty dałeś mi kiedyś taką różę: o barwie ciemnoczerwonej jak kropla krwi, płatkach delikatnych jak pocałunek, zapachu tak odurzającym jak moja miłość do Ciebie i… ostrych kolcach, które ranią do krwi.
Ujmuję kwiat w drżące dłonie. Cierń wbija się boleśnie w palec. Na opuszce rośnie szkarłatna kropla… W kącikach oczu czuję wilgoć łez… Nie chcę dłużej cierpieć. Pora zapomnieć.
Róża znika. Pozostaje tylko wspomnienie jej aromatu. I dotyku dłoni na policzku.
Kamila uchyliła powieki. Do sypialni wlewał się potok słonecznego światła. Pokój był niewielki, ale bardzo jasny. Duże okno wychodziło na wschód i w słoneczne ranki, takie jak ten, Kamilę budził nie ryk samochodów mknących czteropasmówką, przy której stał brzydki dziesięciopiętrowy blok, ale właśnie blask wstającego dnia.
Usiadła na łóżku, otarła wierzchem dłoni łzę z policzka, pokręciła z ubolewaniem głową.
– Nie ma to jak romantyczne sny i takież przebudzenia – westchnęła z głębi serca. – Jak długo będziesz mi się jeszcze śnił? Kiedy się z ciebie wyleczę?
Odpowiedź miała w sercu: do końca życia będzie kochać mężczyznę, który pojawił się w życiu młodziutkiej dziewczyny, by zniknąć tak samo nagle, z dnia na dzień, bez słowa, pozostawiając ją w bezbrzeżnej rozpaczy i z jednym jedynym pytaniem: dlaczego?! Tak to już jest z pierwszymi miłościami, takimi przez duże M – zapadają w duszę i nigdy nie przemijają. Owszem, można pokochać kogo innego, można być szczęśliwą w innym związku, ale pamięć pierwszego pocałunku pozostaje na zawsze. Pierwszej straty również. Szczególnie jeśli żal po niej jest tak wszechogarniający jak ten, który czuła wtedy Kamila. Podwójny żal…
– Wtedy – przypomniała na głos samej sobie. – To było wtedy. Osiem lat temu. Teraz nie jesteś już szesnastoletnią smarkulą i doprawdy, pora wydorośleć. Może dorastanie zaczniemy od zmiany wystroju?
Rozejrzała się po swoim królestwie: pokój miał ściany koloru kości słoniowej, meble zaś, subtelnie stylizowane na antyki, miały barwę kremową ze złotymi akcentami. Kamila ozdobiła okna zasłonkami w różyczki, łóżko nakryła takąż narzutą. Ten sam motyw powtarzał się na drobiazgach: wazonikach, podkładce na biurku, doniczkach z bluszczem… Kamila kochała róże i nic na to nie mogła – czy raczej nie chciała – poradzić, przez co jej pokój pasował bardziej do Ani z Zielonego Wzgórza niż do dwudziestoczteroletniej księgowej – takie było zdanie cioci Łucji. Kamila trochę się z nim zgadzała, ale tylko trochę. Miała duszę romantyczki i z tym, tak jak z miłością do róż, też nie zamierzała walczyć. Ludzie pożądają różnych dziwnych rzeczy. Marzenie o różanym ogrodzie jest doprawdy nieszkodliwe.
Ciocia Łucja zaś pragnęła tylko jednego: by jej siostrzenica była szczęśliwa. Jeśli Kamilę uszczęśliwiał pensjonarski wygląd małego pokoiku, niech tak będzie. Nie mogła dać dziewczynie nic więcej, a na pewno nie tego, o czym Kamila tak bardzo marzyła: mężczyzny, który zniknął, i snów o różanym ogrodzie, które pozostawił.
Kamila i ciocia Łucja mieszkały w dwupokojowej klitce w typowej nowohuckiej „sypialni”, tuż przy głośnej czteropasmowej wylotówce. Ciocia niczego więcej nie dorobiła się na posadzie księgowej w pewnej dużej państwowej firmie, teraz będącej na skraju bankructwa. Może gdyby „kombinowała” z fakturami, jak to często bywa, może gdyby uległa pokusie dużych, szybkich i nie do końca czystych pieniędzy, razem z siostrzenicą mieszkałyby teraz w domu pod miastem, ale Łucja Jadwisińska była po prostu krystalicznie uczciwa. Tak ją wychowali rodzice – przedwojenni państwo profesorostwo – i taka pozostała mimo wszystko. Tę uczciwość pragnęła przekazać swoim dzieciom, ale los nie był dla niej łaskawy. Może nie tyle los, ile mężczyźni: żaden nie zapałał do cichej szarej myszki, zamkniętej w liniach tabel, uczuciem na tyle silnym, by ją z tych rubryczek i kolumn wyrwać. Może zresztą sama Łucja nie była gotowa na rewolucje w swoim uporządkowanym życiu? A gdy naprawdę zapragnęła zmian, było już za późno?
Dopiero wiadomość, która nadeszła pewnego pochmurnego listopadowego dnia, wstrząsnęła światem Łucji. I nie tylko jej. Córka młodszej siostry potrzebowała opieki i pocieszenia. Natychmiast! Łucja bez namysłu wsiadła do samochodu i pognała do Warszawy. Wróciły we dwie. I nie było już mowy o szukaniu miłosnych przygód ani o wiciu gniazdka. Osierocone pisklę wpadło do małego mieszkanka i zostało. Pogrążone w rozpaczy. Nic nierozumiejące. Trzeba się było zająć siostrzenicą i spróbować choć dla niej złowić nieco szczęścia.
Podobnie myślała Kamila. Pojawiła się w życiu cioci bez uprzedzenia, niczym grom z jasnego nieba. Zapłakana, załamana, niezdolna do samodzielnego życia. Owszem, dziewczyny w jej wieku potrafią już sobie radzić, szesnastolatki uciekają z domów, rodzą dzieci, budują własny świat, albo przeciwnie – niszczą go, ale nie Kamila.
W tamten jesienny dzień z zaradnej, wesołej nastolatki stała się cieniem samej siebie. Zagubioną, przerażoną istotą, niewierzącą w to, że los ma w zanadrzu także dobre niespodzianki. Prawdę mówiąc, niewierzącą w ogóle w nic dobrego. Mama, kochana, cicha Aniela Jadwisińska, odeszła tak nagle, że jej córka nie zdążyła się nawet pożegnać. Nie zdążyła przeprosić za podłe słowa, które bezmyślnie rzuciła kilka godzin wcześniej przy śniadaniu. Po powrocie ze szkoły Kamila zamierzała załagodzić spór. Kupiła w mijanej księgarni tomik wierszy księdza Twardowskiego, zaczynający się wspaniałym, poruszającym: „Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą”.
Lecz nie zdążyła. W domu zamiast mamy czekała na Kamilę pustka. Zaczęła więc krzątać się jak co dzień zupełnie nieświadoma, że los już zadecydował. Że została sama. Trzy godziny później do drzwi dzwoniła ciocia Łucja i… już nic nie było takie jak wcześniej. Szczęśliwe, beztroskie życie Kamili dobiegło końca. Mama nie żyła, a ten, który mógł ukoić rozpacz dziewczyny, ten, który właśnie wtedy powinien przy niej trwać…
„Dlaczego zniknąłeś?”.
Kamila wstała i wyjrzała przez okno, by w następnej chwili cieszyć oczy blaskiem majowego poranka. W nocnej koszuli przemknęła do łazienki, wzięła prysznic, owinęła się ręcznikiem, stanęła przed lustrem… Spoglądała na nią drobna, wręcz filigranowa blondynka, z twarzą w kształcie serca, w której dominowały duże oczy barwy bursztynu, okolone długimi ciemnymi rzęsami. Kamila, która od ośmiu lat samej sobie nie szczędziła krytyki, widziała w lustrze pospolitą, wychudzoną szarą mysz ze szczurzą mordką i cielęcymi ślepiami.
Nie zdawała sobie sprawy, ile uroku kryje się w drobnej buzi, zwykle nieśmiało uśmiechniętej, jak śliczne mogą się wydawać półdługie jasne kędziorki tę buzię otaczające, z którymi Kamila walczyła za pomocą spinek i opasek, a przede wszystkim… przede wszystkim jak błyszczą wielkie złotomiodowe oczy, gdy dziewczyna opowiada o tym, co kocha, o czym marzy, o tym, co ją pasjonuje.
Tego nie mogła wiedzieć, bo jedyny mężczyzna, którego pokochała, zniknął i w jego oczach przeglądać się już nie mogła, a inni… może i próbowali się zbliżyć do tej wiecznie bujającej w obłokach dziewczyny, ona ich jednak nie zauważała. Miała swój świat, świat róż i ich pasjonatów, lecz przede wszystkim świat książek. Książek, które kochała ponad wszystko, zatracając się w wykreowanych przez pisarzy przestrzeniach i tam właśnie, na kartach powieści, szukając tego, czego brakowało jej w realnym życiu, czy może czego nie chciała dostrzec.
Tak jak w tej chwili nie dostrzegała własnej niepowtarzalnej urody, patrząc krytycznie w lustro. Westchnęła, próbując ukryć pod warstewką korektora cienie pod oczami – znów zarwała noc, czytając do rana niesamowicie wciągającą powieść fantasy. Podkreśliła oczy kredką i złotobrązowym cieniem, pociągnęła rzęsy tuszem i patrząc poważnie na swe odbicie w lustrze, powiedziała:
– Jesteś okej. Przed tobą wspaniały dzień. Więc bądź wierna. Idź.
To zaklęcie powtarzała sobie każdego ranka, choć w głębi serca miała wątpliwości, czy ten dzień będzie różnił się czymkolwiek od dnia poprzedniego, straconego na bezowocnych poszukiwaniach pracy – wysyłaniu kolejnych CV i spotkaniach z potencjalnymi pracodawcami, na których to spotkaniach się kończyło. Czasy były trudne, szczególnie dla świeżo upieczonych księgowych, a poprzednio… cóż… zwykłych kucharek po technikum gastronomicznym, które właściwie nie wiedziały, co chcą w życiu robić. Oprócz hodowli róż i czytania książek.
Mijał rok od ukończenia licencjatu, a ona wciąż pozostawała na garnuszku cioci. Łucja nie miała nic przeciwko temu, przecież od dawna utrzymywały się ze skromnej pensji, głód im do oczu nie zaglądał, a komornik nie pukał do drzwi, ale Kamila naprawdę chciała stanąć na własnych nogach lub chociaż dołożyć się do domowych wydatków.
Może niezbyt mocno się starała…?
Ciocia ani jej nie zachęcała do podjęcia pracy, ani nie zniechęcała. „Poprę każdą twoją decyzję, Misiu, każdy wybór. Jesteś mądrą dziewczyną” – słyszała Kamila za każdym razem, gdy prosiła Łucję o radę w życiowych wyborach. Takie zaufanie jest dobre, nawet wspaniałe, owszem, lecz dla kogoś, kto wie, czego chce! Kamila wiedziała tylko, że pragnie świętego spokoju. I książek. To jednak pieniędzy nie daje. Musiała w końcu wyjść ze skorupy, musiała zmierzyć się z życiem i nieprzyjaznym światem, ale świat niekoniecznie był chętny do współpracy. Pracodawcy nie szukali bujającego w obłokach mola książkowego i przyszłej hodowczyni róż, lecz bystrej, stąpającej twardo po ziemi księgowej. Najlepiej zaraz po studiach, a więc niezmanierowanej pracą w dużych korporacjach, z wielkimi aspiracjami i takimiż wymaganiami finansowymi, za to koniecznie z wieloletnim doświadczeniem – co się przecież wykluczało.
Kamila mogłaby również szefować w kuchni – po szkole podstawowej złożyła papiery do technikum gastronomicznego tylko dlatego, że było najbliżej mieszkania ciotki. Dziewczyna nie pragnęła wtedy niczego więcej jak tylko powrotu do domu – domu cioci, skoro swój utraciła – zaszycia się w swoim pokoju i odpłynięcia w świat książek. Teraz jednak, osiem lat później, czas żałoby dobiegł końca. A ona nadal mogłaby spędzać całe dnie z dobrą książką i kubkiem herbaty. Mogłaby. Gdyby nie zobowiązanie wobec cioci. I zwykłe poczucie przyzwoitości. Czy zdoła jednak przekonać do siebie jakiegokolwiek pracodawcę? Dewelopera? Restauratora? Finansistę? Kogokolwiek, na Boga, kto nie będzie od razu pytał o referencje i dziwił się: dwadzieścia cztery lata i żadnego doświadczenia?
„Mam doświadczenie! Mam cały bagaż doświadczeń! Wręcz garbu od niego dostałam!” – chciała krzyczeć, gdy widziała odmowne maile w swojej skrzynce. Jeszcze bardziej chciało jej się walić pięścią w ekran komputera, gdy całymi tygodniami nie przychodziło nic.
Kamila nie miała wysokich wymagań. Ani co do pensji, ani co do prestiżu. Prawdę mówiąc, po tylu miesiącach bezowocnych poszukiwań chętnie zostałaby kasjerką, bo pragnęła wreszcie zarabiać na siebie. Odpowiedziała nawet na ogłoszenie sieci hipermarketów, gdzie poszukiwano kasjerek, i – o dziwo – została przyjęta na okres próbny, gdy jednak przybiegła do domu z tą radosną wieścią i ujrzała krótki, lecz bardzo wymowny błysk rozczarowania w oczach cioci… Łucja natychmiast zapewniła, że się cieszy, że kasjerka to dobry zawód, pewny chleb, Kamila wiedziała jednak, że łamie cioci serce, a tego nie chciała.
Zbyt wiele zawdzięczała tej dobrej, kochanej kobiecie. Zbyt wiele Łucja poświęciła Kamili, by ta po ośmiu latach miała ją nadal rozczarowywać. Może nie zostanie Księgową Roku, ale… specjalistką marketingu bezpośredniego – czemu nie?
– Ubieraj się i gnaj na spotkanie – mruknęła do lustrzanego odbicia. – Może tym razem okażesz się kandydatką idealną, a ciocia nie załamie się na wieść, że jej siostrzenica będzie handlować garnkami.
Kamila, ubrana w ładnie skrojony żakiecik o barwie gołębiowej – właśnie nie szarej, ale gołębiowej – wsunęła się nieśmiało do sali pełnej młodych kobiet i zajęła miejsce w przedostatnim rzędzie. Piękna blondynka, obok której usiadła, obrzuciła Kamilę obojętnym spojrzeniem, nie odpowiadając uśmiechem na jej uśmiech.
W tym momencie na podium, oświetlonym niczym teatralna scena, pojawił się mężczyzna po trzydziestce, tak przystojny, że przez salę przeleciało pełne podziwu westchnienie. Drzwi wejściowe zatrzasnęły się i prowadzący spotkanie – Marcus Allen, jak się przedstawił – rozpoczął swój show.
Po czterdziestu minutach Kamila, tak jak reszta dziewczyn, była zdecydowana zostać hostessą – bo, jak podkreślał Marcus, produkty firmy Allens Ltd prezentowały hostessy, a nie zwykłe sprzedawczynie. Kiedy więc mężczyzna zakończył przemówienie, już chciała stanąć w długiej kolejce do indywidualnego spotkania z pięknym Marcusem, gdy… odezwało się poczucie własnej wartości, czy raczej brak tego poczucia. Kamila z narastającą rozpaczą – i złością na samą siebie – spojrzała na czekające przed drzwiami kandydatki: piękne, wysokie, w nienagannym makijażu, na niebotycznych szpilkach, i zaczęła chyłkiem wycofywać się w kierunku wyjścia. Żadna z tych piękności nie zwróciła na to uwagi, ale ktoś jednak obserwował Kamilę…
– Odwagi, dziewczyno – usłyszała, będąc już na schodach, i… zamarła w pół kroku.
Marcus Allen, ten sam, który przed chwilą uwodził ze sceny, stał oparty niedbale o ścianę klatki schodowej i obracał między palcami papierosa. Miał szczere chęci go zapalić tuż pod tabliczką tego zakazującą.
Uniosła brwi, zaskoczona i zmieszana. Puścił oczko.
– Zasady są po to, by je łamać. Czyż nie? – zapytał z miękkim włoskim akcentem, wskazując tabliczkę.
Kamila pokraśniała.
Nie wiedziała nic o łamaniu zasad.
„Prawie nic”, sprostowała w myślach. „Bardzo duże »prawie«. Osiem lat temu złamałaś wszystkie, dlaczego więc nie dziś, gdy wolno ci o wiele więcej?”.
„Bo znam smak rozczarowania”, odpowiedziała samej sobie.
– Ja… nie łamię zasad – rzekła na głos, uciekając wzrokiem przed uważnym, niemal bezczelnym spojrzeniem niebieskich niczym skrawek nieba oczu mężczyzny. Był nieprzyzwoicie przystojny, a od takich Kamila lata temu obiecała się trzymać z daleka. Już raz złamano jej serce. Wystarczy.
– Nigdy? – zapytał ni to poważnie, ni żartobliwie.
Pokręciła głową.
– Jest pani zainteresowana pracą hostessy? – indagował dalej.
„Ja i hostessa?” – chciała zapytać, ale po to przecież zjawiła się na spotkaniu.
Tak, chciała dostać tę pracę. Chciała co miesiąc z radością oddawać cioci część pensji albo nawet całą. Chciała… Kamila przymknęła na sekundę bursztynowe oczy, by przyznać się sama sobie, że chciała jeszcze raz zobaczyć tego mężczyznę, Marcusa Allena. I tajemniczy, nieco kpiący uśmiech na jego twarzy.
– Tak. Bardzo chciałabym dostać tę pracę – odparła z całą śmiałością, na jaką było ją stać.
– To raczej w odwrotnym kierunku. – Uśmiechnął się i wskazał kciukiem drzwi, przez które uciekła.
Zażenowana, skinęła głową i zawróciła, czując na plecach palący wzrok mężczyzny.
Stając karnie w długiej kolejce, miała czas, by po stokroć zadać sobie pytanie: „Co też ci się roi, dziewczyno? Pan Marcus i zainteresowanie twoją nijaką osobą? Spójrz przed siebie. Ma w kim wybierać, oj, ma…”
Weszła jako jedna z ostatnich.
Marcus odłożył papiery, wstał, wyszedł zza biurka i wyciągnął do Kamili dłoń. Nie było już mowy o uwodzicielskich uśmiechach. Natychmiast zmroziło to dziewczynę. Drżącymi rękami podała mu swoje CV i bardzo przekonujący list motywacyjny.
Nie miała się czym pochwalić, oprócz licencjatu z finansów i zarządzania. O tym, że umie również zawodowo gotować, wolała nie wspominać, chociaż skoro ma sprzedawać garnki… Nie, lepiej jednak nie).
Nie miała pliku referencji – o czym powiedziała w następnej chwili przepraszającym głosem, ale to zdawało się mężczyźnie nie przeszkadzać.
Wciągnął dziewczynę w niezobowiązującą rozmowę o pasjach i marzeniach, z dziwnym błyskiem w oczach obserwując, jak jej twarz rozjaśnia się od wewnątrz, gdy opowiada o książkach i różanym ogrodzie. Uwierzył na słowo jej zapewnieniom, że kiedyś będzie mieć taki ogród i wyhoduje w nim marzenie marzeń – czarną różę.
Potem przez ładnych parę minut wypytywał ją o sytuację osobistą: o dalszą i bliższą rodzinę, o chłopaka, przyjaciół, znajomych… Trochę to Kamilę zdziwiło i nie bardzo wiedziała, jaka odpowiedź byłaby pożądana, ale nie zamierzała kłamać.
– Mam tylko ciocię. Mama nie żyje od ośmiu lat. – Tutaj głos załamał się dziewczynie na sekundę czy dwie. – Nie jestem zbyt towarzyska. Narzeczonego brak – dokończyła żartobliwie, i to się Marcusowi najwyraźniej spodobało.
Przez długą chwilę przyglądał się Kamili z uwagą i namysłem, by na koniec stwierdzić krótko:
– Jest pani nieoszlifowanym diamentem. Takich osób szukamy.
Kamila uniosła z niedowierzaniem brwi. Ona? Diamentem?
– Jeżeli zdecyduje się pani dołączyć do naszego zespołu, zapraszam pojutrze, dopełnimy formalności przed dwutygodniowym szkoleniem, całkowicie finansowanym przez naszą firmę. Odbędzie się ono w Mediolanie. Pokrywamy oczywiście koszt przelotu. Czy znajdzie pani czas, począwszy od piątku?
Był wtorek. Kamila, kompletnie oszołomiona, nie wiedziała w pierwszej chwili, co odpowiedzieć. Szkolenie we Włoszech? Dwutygodniowe? Czyżby jej marzenia zaczęły się spełniać?
Wzrok mężczyzny hipnotyzował. Leciutki uśmiech, błąkający się w kącikach ust, zachęcał i dodawał odwagi.
Zdziwiła się, słysząc własny, pewny głos:
– Oczywiście, że znajdę. Jestem gotowa wyjechać na szkolenie choćby dziś.
– Znakomicie! Świetnie! – Wstał, dając znak, że rozmowa jest skończona, i odprowadził dziewczynę do drzwi.
Czując jego dłoń na plecach, Kamila mimowolnie stanęła i spojrzała w oczy tak niebieskie, jakich nie widziała od lat. Dokładnie od ośmiu lat. Marcus uśmiechnął się do niej.
– Widzimy się pojutrze?
Skinęła głową, nie mogąc wykrztusić słowa.
Nie wiedząc kiedy i jak, znalazła się na zewnątrz.
Te oczy i ten uśmiech… Jakże przypominały tamtego…
– Oprzytomniej, kobieto! – fuknęła półgłosem do własnego odbicia w sklepowej witrynie. – Taki uśmiech pan Allen ma dla każdej z kilkudziesięciu kandydatek!
„Ale czy każdej kładzie dłoń na plecach w tak poufałym, wręcz przyjacielskim geście?”, zapytała cichutko druga Kamila, ta romantyczna, która od lat wypatrywała księcia, wierząc, że dzień, w którym go spotka, jest bliżej niż dalej. Kamila-rozważna pokręciła głową nad tą naiwnością.
„To mistrz manipulacji. Po prostu wiedział, jak cię podejść. Może ujrzał w twoich oczach tęsknotę, którą jeszcze bardziej rozbudził paroma słowami i jednym, niewinnym dotknięciem? Zejdź na ziemię, Kamilko, bo piękny Marcus zrobi z tobą to samo co tamten: rozkocha i porzuci”.
Nadal stojąc przed witryną sklepową, odgarnęła stanowczym gestem złociste kędziorki opadające jej na oczy i… i już kierowała się na przystanek autobusowy, by wracać do domu, do świata szarych blokowisk, gdy… nie! Dziś zrobi coś całkiem odwrotnego: uczci na swój sposób pierwsze zwycięstwo. Choć nie do końca wiedziała, na czym owo zwycięstwo miało polegać – na tym, że położył jej dłoń na plecach niezwykły mężczyzna? Zrobiła w tył zwrot i pół godziny później przekraczała magiczne wrota ogrodu botanicznego.
W tym miejscu, szczególnie późną wiosną, Kamila mogła spędzić cały boży dzień, zapominając o reszcie świata. Przechadzała się żwirowanymi alejkami, co i rusz pochylając się nad szczególnie pięknym okazem tulipana, narcyza czy hiacynta. Róże dopiero przygotowywały się do kwitnienia, ale to Kamili nie przeszkadzało w podziwianiu wyniosłych krzewów o grubych pąkach, będących zapowiedzią wspaniałych, pachnących kwiatów. Rododendrony i azalie kwitły za to tak obficie, we wszystkich niemal kolorach tęczy, a niektóre roztaczały dookoła tak piękną woń, że Kamila natychmiast powzięła postanowienie: w swoim wymarzonym ogrodzie oprócz róż będzie hodowała także różaneczniki. Tak właśnie! To, że na własny ogród się nie zanosiło, w dniu dzisiejszym, gdy właśnie zaproponowano jej pracę, nie psuło Kamili humoru. Zaś cała polana kwitnących konwalii zachwyciła ją bez reszty. Róże, rododendrony i konwalie. Koniecznie!
Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy Kamila niechętnie wróciła na ziemię.
Wracając do domu zatłoczonym autobusem, markotniała coraz bardziej.
Będzie musiała powiedzieć cioci o pracy. Nie tylko o tym, że zaczyna w piątek – i to dwutygodniowym stażem we Włoszech – ale musi choćby napomknąć, że mogą zatrzymać ją tam na dłużej. O tym doczytała w propozycji umowy, którą po spotkaniu wręczyła Kamili sekretarka.
Wprawdzie przedłużony staż w Mediolanie firma oferowała tylko najlepszym absolwentkom szkolenia podstawowego – na czym ono miało polegać, Kamila nie wiedziała, wiedziała jedynie, że taka szara mysz jak ona wybitną hostessą raczej nie będzie, nie ten wzrost, nie ta figura, nie ta uroda – ale taka możliwość istniała. Staż z zakwaterowaniem w trzygwiazdkowym hotelu, z pełnym wyżywieniem i kieszonkowym na dodatek.
– Kurczę, ależ chciałabym dostać tę szansę – westchnęła, już widząc oczyma wyobraźni piękny, choć niewielki hotelik w uroczej dzielnicy Mediolanu, intensywnie niebieskie niebo nad głową, zapachy i barwy włoskiej wiosny dookoła i… samą siebie, oczarowaną nowym życiem, jakie się przed nią otwierało. W tym życiu nie było miejsca dla nowohuckiego blokowiska z całą jego beznadzieją i szarością. Nie było w nim miejsca dla wstukiwania przez dwanaście godzin na dobę niekończących się kolumn liczb. Nie było w nim miejsca na harówkę przy zmywaku ani na kelnerowanie w podrzędnych knajpach. Nie było w nim też miejsca dla – wybacz, ciociu najmilsza – nikogo więcej.
Nie.
Nowe życie, pełne nowych szans, było ciepłe i słoneczne, jak to w Italii. Obiecywało wolność. Wolność i… może… może miłość? Uśmiechnęła się do własnych myśli, nie mogąc doczekać się piątku.
Autobus wypluł Kamilę na przystanku. Stąd musiała przejść szybko do swojej klatki, nie zważając na zaczepki podpitych sąsiadów. Z nimi znała się na tyle, że wystarczyło skinąć głową i rzucić grzeczne „dobry wieczór”, ci byli niegroźni. Niestety, ostatnimi laty „stara gwardia” blokowej łobuzerii, co nie ruszała „swoich”, wykruszyła się, na jej miejsce zaś napłynął znacznie niebezpieczniejszy element, mówiący z podejrzanie wschodnim akcentem. Tych mężczyzn i ich wymalowanych głośnych kobiet Kamila starała się wystrzegać.
Dziś miała szczęście. Może było jeszcze za wcześnie na wysiadywanie przed blokiem, grunt, że dotarła do domu niezaczepiana przez nikogo.
– Cześć, ciociu, już jestem – rzuciła od progu, zdejmując kurtkę.
Odpowiedziało jej ciepłe:
– To dobrze, Misiu. Umyj ręce i siadaj do stołu. Czekałam na ciebie z obiadem…
I w tym momencie Kamila postanowiła: nic nie powie! Nie przyzna się, że poznała intrygującego Marcusa Allena, nie powie, że została przez niego zaproszona na staż we Włoszech, nie wykrzyczy cioci prosto w twarz, że ma dosyć złotej klatki, w której została zamknięta, że pragnie wolności, rozwinięcia skrzydeł i spełnienia marzeń. Że ona, Kamila, m u s i odejść!
Gdzieś w głębi serca była pewna, że ciocia pragnie dla niej tego samego, że nie będzie jej zatrzymywała, a wprost przeciwnie: okaże się dla Kamili wsparciem, tak jak dotychczas. Równocześnie była pewna, że jej odejście – a wyjazd do Włoch będzie do tego preludium – złamie cioci serce. A nie chciała być dla niej źródłem rozpaczy. Nie była gotowa. Jeszcze nie teraz. Może później. Kiedyś. Gdy już dostanie tę pracę i będzie zbyt zajęta, by rozpamiętywać smutek w oczach opiekunki…
Gdy wychodziła z ogrodu botanicznego, dostała od miłej pani ogrodniczki małą różę w doniczce. Teraz, trzymając tę różę niczym tarczę, mruknęła:
– Nie jestem głodna, ciociu, jadłam po drodze. – Cmoknęła Łucję w policzek i unikając jej wzroku, przemknęła do swego pokoju.
Chwilę później usłyszała pukanie do drzwi i… mocno zacisnęła powieki. Mogła się przecież spodziewać, że ciocia nie da się łatwo zbyć. Gdyby zmusiła się do tego obiadu, tajemnica pozostałaby bezpieczna, a tak zaraz zacznie się wypytywanie, a ona nie zdoła zbyt długo unikać odpowiedzi. Czy nie ma prawa do odrobiny prywatności?!
Sfrustrowana, dopadła drzwi, otworzyła je gwałtownie i nie namyślając się wiele, wypaliła:
– Czy nie mogę mieć chwili spokoju? Jestem twoim więźniem czy co?!
Łucja, zaskoczona tym zupełnie niespodziewanym atakiem, cofnęła się, unosząc dłonie w pojednawczym geście.
– Przepraszam, Misiu, przepra…
– I nie mów do mnie „Misiu”! Mam dwadzieścia cztery lata! – Kamila coraz bardziej zatracała się w gniewie. I złości na samą siebie za ten wybuch. – Nie mogę wrócić do domu trochę później, bo już stoisz w drzwiach niczym cerber u bram, ciągle domagasz się wyjaśnień!
– Ależ ja tylko…
– Właśnie! Ty tylko! Ciągle tylko ty!
Kamila zatrzasnęła drzwi, zostawiwszy ciotkę na korytarzu, i… oparła się o nie plecami. Drżała na całym ciele, od stóp do głów, sama nie bardzo rozumiejąc, dlaczego tak zareagowała. „Na miłość boską, biedna ciocia nie zdążyła wyartykułować nawet jednego zdania! Co cię opętało, Kamilo Nowodworska? Wystarczyło, że piękny facet zauroczył cię błękitnym spojrzeniem i dotknięciem dłoni, a ty już ranisz tę, która cię kocha? Która oddała osiem lat życia, byś miała co jeść i gdzie spać? Gdyby nie Łucja, przypominam ci, niewdzięcznico, trafiłabyś do bidula! A w tym miejscu, pełnym nieszczęśliwych sierot, nikt nie roztkliwiałby się nad kolejną ofiarą losu. Pamiętaj o tym”.
Tak.
Kamila przyrzekła sobie nie zapominać o wdzięczności wobec ciotki, ale… dziś jeszcze będzie samolubna. Położy się wcześniej i dopóki sen jej nie zmorzy, odda się marzeniom. O własnym domu i kochającym mężczyźnie.
Jej wybuch był niewybaczalny, ale też dawał do myślenia. Najwyższy czas opuścić azyl, który stworzyła dla Kamili ciocia. Choćby to miało ją zranić, Łucja musi zrozumieć i pogodzić się z faktem, że pisklę dorosło do opuszczenia gniazda. Takie są koleje losu.
Ta praca jest dla Kamili nie tylko wybawieniem, jest koniecznością.
Nie. Nie tylko dla Kamili, ale dla nich obu, bo ciocia, nie mając już kuli u nogi, zauważy, że może żyć sama dla siebie, może spełniać własne marzenia. Na to nigdy nie jest za późno. Przecież kiedyś była piękną kobietą! Jak mama…
To wspomnienie zabolało tak bardzo, że po policzkach dziewczyny popłynęły łzy i długo nie przestawały płynąć.
Czytaj dalej w pełnej wersji książki.