Читать книгу Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie - Katarzyna Tubylewicz - Страница 4
ОглавлениеMoje Wyspy Trobrianda
Razem z wiedzą rosną wątpliwości.
Johann Wolfgang Goethe, Refleksje i maksymy
– Wiesz, że mówiąc o Szwedach, zawsze używasz określenia „oni”? – Redaktorka zerka na mnie badawczo sponad oprawek okularów.
Ma rację. W rozmowach o Szwecji ustawiam się w pozycji zewnętrznego obserwatora, chociaż w szwedzkim społeczeństwie żyję od siedemnastu lat, znalazłam tu przyjaciół, wychowałam dziecko, a Szwecja rozprzestrzeniła się we mnie i rozrosła jak korona drzewa czereśni stukająca w okno mojego szwedzkiego domu. Pozostaje jednak między nami dystans. Niewielka szczelina dzieląca mój drugi kraj ode mnie. Małe pęknięcie tektoniczne dzieli mnie również z Polską. Mój pierwszy kraj widzę dziś inaczej niż wtedy, gdy mieszkałam w nim na stałe. Czasem myślę, że wyraźniej, bo dystans wyostrza wrażliwość na szczegóły.
Szwecja to moje prywatne Wyspy Trobrianda. Pielęgnuję tu ciekawość i antropologiczne zdziwienie drugim. W przeciwieństwie do świata, który eksplorował Malinowski, Szwecja ma wyraźny wizerunek. To kraj, który wcześnie zrozumiał, czym jest nation branding, i umiał z tego zrobić użytek. Amerykański kulturoznawca Joseph Campbell twierdzi, że we współczesnych mitach kluczowy jest ich wymiar pedagogiczny. Mają nam pokazać, jak żyć.
Szwecja przez lata była takim mitem. Niedoścignionym, pięknym wzorem. Gdyby nie istniała, należałoby ją wymyślić! Czegóż bardziej potrzebowała zszargana dwudziestowiecznymi wojnami Europa niż spokojnego kraju na północy, który pozostał neutralny i teraz odnosi sukcesy? To tutaj wprowadzono pierwszy na świecie zakaz bicia dzieci, to szwedzcy ojcowie jako pierwsi korzystali z urlopów ojcowskich, to tu najlepiej funkcjonowało państwo opiekuńcze, to w Szwecji wymyślono tanie i funkcjonalne meble IKEA, to ABBA podsycała dyskotekową gorączkę lat siedemdziesiątych zeszłego wieku, to na książkach Astrid Lindgren wychowała się połowa naszego globu. Równouprawniona, nowoczesna, zsekularyzowana Szwecja, państwo dobrobytu, próbówka przyszłości, idealne społeczeństwo, którym być może staniemy się kiedyś i my.
W ostatnim czasie o Szwecji pisze się także negatywnie. Kryzys migracyjny uwypuklił problemy z integracją imigrantów, a wielka fala uchodźców, którą Szwecja przyjęła z otwartym sercem (do czego zachęcał dziś już były premier Fredrik Reinfeldt), zaowocowała ostatecznie dużymi ograniczeniami polityki migracyjnej. „Frankfurter Allgemeine Zeitung” opublikował wtedy duży tekst o „pożegnaniu z Bullerbyn”. Na lotnisku Atatürka w Stambule zawisł pewnego dnia transparent głoszący, że „Szwecja ma najwięcej gwałtów na świecie”, a fala artykułów o chaosie w Szwecji uderzyła z taką siłą od USA przez Węgry po Czechy, że Instytut Szwedzki wraz ze szwedzkim Ministerstwem Spraw Zagranicznych przeznaczyły specjalne środki na dementowanie nieprawdziwych i demonizujących kraj informacji o no-go zones na przedmieściach oraz strefach szariatu. Prawda jest taka, że Szwecja nadal ma wiele cech uroczego Bullerbyn, ale jest też krajem borykającym się z problemami, o których nie śniło się socjaldemokratom czasów Olofa Palmego. Szwecja naprawdę nie jest dziś jednowymiarowa, ani tylko miła, ani czarno-biała. Jednym z kluczowych pytań dla społeczeństwa jest na przykład to, jak połączyć dwie podstawowe dla demokracji wartości: wolność religijną i poszanowanie praw człowieka, ze szczególnym uwzględnieniem praw kobiet. Nie jest to łatwe zadanie i rodzi wiele dylematów, które wcale nie tyczą się jedynie państw, w których mieszka duża mniejszość muzułmańska. Powiedzmy sobie szczerze, że z tym samym problemem boryka się dziś katolicka Polska.
Polski obraz północnego sąsiada jest podwójny i oparty na skrajnościach. Szwecja to wyidealizowane marzenie polskiej lewicy i postrach prawicowych konserwatystów. Dla lewicy to raj socjaldemokratów, w którym panują społeczna równość, liberalizm obyczajowy oraz tolerancja. Dla prawicy Szwecja to piekło multikulti i homoseksualnych małżeństw, w którym feministki prześladują mężczyzn, a socjal odbiera pociechy przykładnym rodzicom.
W spolaryzowanym, pękniętym na pół społeczeństwie polskim Szwecja jest ekranem, na który projektujemy nasze sprzeczne nadzieje, lęki i uprzedzenia. W tym sensie mały kraj za niewielkim morzem jest dla nas jakoś ważny.
Można go podziwiać i próbować naśladować albo demonizować i ośmieszać. Można też doń tęsknie wzdychać, jak Stanisław z Pawia królowej Doroty Masłowskiej: „[...] dlaczego w Polsce, nie w Szwecji urodził się, miałby teraz na imię Hamsun, miałby czystą żonę Brittę, a na imię Alfred, w jasnej czystej Szwecji urodziłby się, miałby jasne krowy i konie uczciwe...”[1].
Tytuł Moraliści można przyjąć dosłownie. Szwedzi to naprawdę moraliści i idealiści. Szwecja to jeden z nielicznych znanych mi krajów, w którym takie argumenty jak potrzeba solidarności ze słabszymi lub obowiązek niesienia pomocy są ważnymi elementami politycznej debaty. Nie przypadkiem to właśnie Szwecja w czasie kryzysu migracyjnego przyjęła najwięcej osób per capita ze wszystkich krajów europejskich, a kiedy pojawili się tu romscy żebracy, gazety pisały o znaczeniu odpowiadania na ich pozdrowienia i o tym, by patrzeć im w oczy. Dla Szwedów najgorszą na świecie rzeczą jest pogarda względem słabszego. Można to nazwać naiwnością, ale jest coś pięknego w fakcie, że w społeczeństwie szwedzkim panuje autentyczna wiara w to, że dobro jest możliwe i że należy o nie walczyć. Jednocześnie szwedzkie marzenia o byciu „moralnym” czy „humanitarnym mocarstwem” mają w sobie odrobinę hipokryzji, bo rzeczywistość i prawdziwe ludzkie wybory nie zawsze przystają do wzniosłych ideałów. Wystarczy powiedzieć, że ten miłujący pokój kraj jest znaczącym eksporterem broni i dostarcza ją także dyktaturom oraz krajom pogrążonym w konfliktach zbrojnych. A co począć z faktem, że premier Szwecji Stefan Löfven, który stoi na czele „pierwszego na świecie rządu feministycznego”, podczas wizyty w Arabii Saudyjskiej nie pisnął słowa krytyki na temat sytuacji tamtejszych kobiet? Czy zapomniał o feminizmie ze względu na ważną umowę gospodarczą? Czy w tamtym momencie nie było go stać na moralizowanie?
W tym sensie w tytule mojej książki znajduje się i nutka ironii.
Czytając tę książkę, staraj się, Czytelniku, niczego szybko nie oceniać. Nie wyciągaj daleko idących wniosków od razu po pierwszym rozdziale. Po prostu słuchaj ludzkich opowieści, bo to one są tu najważniejsze. Nie będą traktowały jedynie o solidarności, tolerancji i problemach szwedzkiej demokracji, ale także o innych ludzkich tematach, jak śmierć, samotność czy religia. Szwedzi mówią o nich inaczej niż Polacy. Jeszcze inaczej widzą je tutejsi imigranci. Wysłuchaj ich wszystkich.
[1] Dorota Masłowska, Paw królowej, Wydawnictwo Lampa i Iskra Boża, 2005, s. 15.