Читать книгу Zostań moją królową - Kelly Hunter - Страница 4
PROLOG
ОглавлениеAugustus
Nie powinno ich w ogóle być w tej części pałacu. Czternastoletni Augustus, następca tronu Arun, od paru lat szukał okrągłej komnaty ze szklanym sklepieniem. Widział przejrzysty dach z helikoptera, ale jeszcze nigdy nie udało mu się odkryć do niej drogi, a żaden z dorosłych nie miał chęci mu w tym pomóc.
Ojciec mówił, że rotundę zamknięto na cztery spusty jakieś sto lat temu. Matka opowiadała, że komnaty wyłączono z użytkowania z powodu dachu, który groził zawaleniem. To jednak nie powstrzymało Augustusa ani jego siostry Moriany przed dalszymi poszukiwaniami. Ta wyprawa też zakończyłaby się klęską, gdyby nie zdobyli mapy.
Posadzka w rotundzie, podobnie jak kolumny i łuki, były wykonane z bladego jak powierzchnia księżyca marmuru. Nieliczne meble przykryto zasłonami, szarymi od zalegającego na nich kurzu.
– Dlaczego nikt tutaj nie mieszka? – Głos siostry rozległ się tuż za jego plecami. Pracowicie otwierała każde drzwi otaczające główne pomieszczenie i zaglądała do środka. – Wyglądają na sypialnie. Gdybym tu mieszkała, codziennie spałabym w innej – dodała z przekonaniem.
– Chciałabyś mieć pięćdziesiąt sypialni?
– Och, rano przeciągałabym się na łóżku jak kot w słońcu. Tyle tu światła.
– Matka dostałaby zawału, gdyby to zobaczyła. Jest taka dumna z twojej jasnej cery.
– Ależ ja wcale nie mam jasnej cery, niezależnie od tego, co uroiła sobie matka. Mam ciemne włosy, ciemne oczy i oliwkową skórę tak jak ty i tata. Och! – wydała z siebie kolejny okrzyk zachwytu i zniknęła za filarem. – Tu jest basen!
– Co takiego? – Augustus ruszył za siostrą i, skręciwszy za filarem, zderzył się z nią.
– Tam w rogu coś się rusza! – szepnęła wystraszona.
– I co? Nadal chciałabyś tu mieszkać? – spytał lekko kpiącym tonem, zastanawiając się, czy otwór w posadzce jest na tyle duży, by można go nazwać basenem, czy też może była to większa wanna. Tak czy owak, Augustus jeszcze nigdy nie widział równie pięknej mozaiki ani tak wyrazistego odcienia błękitu.
– Zobaczmy, co jest dalej – odparła siostra. – Ale ty idź pierwszy – powiedziała, kryjąc się za jego plecami.
Westchnął tylko i ruszył przodem. Urodził się, by kiedyś rządzić krajem. Nie powinien bać się dziwnych odgłosów. Zrobił kilka kroków i skręcił w prawo. Przy ścianie zamontowana była umywalka. Kran lśnił barwą przykurzonego srebra. Augustus odkręcił go z pewnym trudem, ale nic się nie wydarzyło. Nawet nie zabulgotały rury, jak to się czasami zdarzało.
– Co to jest za miejsce? Do czego służyły te wszystkie kamienne ławy i nisze? – zapytała siostra, idąc za nim. Tyle pytań i na razie żadnej odpowiedzi.
Doprowadziła ich tutaj stara mapa pałacu. Ona i nauczyciel historii, który dawał swoim uczniom z królewskiej rodziny książki do czytania, a sam w tym czasie mógł uciąć sobie drzemkę. Czasami wymykali się wtedy z pokoju, tak jak dziś.
– Może zbudowano je dla dawnych rycerzy, którzy spali w pokojach, a tutaj się myli i kąpali? W okrągłej komnacie mogli się szkolić z szermierki – zasugerowała siostra.
– Być może.
Rodzina królewska zajmowała pałac od stuleci. Z zewnątrz prezentował się wspaniale, od wewnątrz surowo, czasami odpychająco, jakby coś w charakterze tych murów sprzeciwiało się wszelkim próbom uczynienia z niego bardziej komfortowego miejsca do życia. Zasada ta nie dotyczyła miejsca, w którym Augustus i jego siostra znajdowali się w tej chwili. Ta część pałacu tchnęła dziwną łagodnością, może z powodu większej ilości światła czy kolorowych mozaik i fresków.
Augustus złapał w palce fragment złotego jedwabiu zwisający z wieszaka na ścianie i pociągnął go. Nadgryziona zębem czasu tkanina rozpadła się w jego palcach i osunęła na podłogę w otoczeniu obłoczka kurzu.
– Czy rycerze nosili jedwabne podomki?
– Dlaczego to zniszczyłeś? – spytała siostra z wyrzutem.
– Nie ja, tylko czas.
Ukucnęła obok i dotknęła palcami resztek tkaniny, próbując oczyścić palcami ubrudzone pyłem płytki.
– Trzeba by tu najpierw odkurzyć –zauważył Augustus.
– Chciałam zobaczyć wzór na płytkach. Och! – Kolejny okrzyk zwrócił uwagę Augustusa.
– Gratuluję, odkryłaś starożytne porno – powiedział i parsknął śmiechem.
– To sztuka, nieuku!
– Jasne…
– Szkoda, że nie wzięliśmy latarki.
Augustus przymknął oczy i spróbował sobie wyobrazić wszystkie te pomieszczenia jasno oświetlone pochodniami. Wtedy właśnie pod jego powiekami pojawił się obraz jak światło przebijające przez szklany dach nad główną komnatą. To nie rycerze mieszkali w tej części pałacu, lecz kobiety, nałożnice rządzących w dawnych czasach królów.
Co prawda Augustus nie pamiętał, by w źródłach historycznych dotyczących rodziny królewskiej pojawiło się kiedykolwiek słowo „harem”, ale jak powtarzał im nauczyciel historii: podręczniki to nie wszystko.
– Co my tu mamy… Sypialnie, wspólną łaźnię, salon… co jeszcze? – zastanawiał się na głos. Od głównej komnaty pod szklaną kopułą prowadziło wiele drzwi do sąsiednich komnat i kolejnych. Na planie musiało to wyglądać jak istny labirynt. Przemierzając go, znaleźli jeszcze kuchnię, magazyny z pustymi regałami do samego sufitu, większe pokoje z kominkami i mniejsze z wypalonymi prawie świecami zatkniętymi specjalnie do tego celu przewidzianych otworach w ścianach. Pod zasłonami ukryte były komody, kredensy i wysokie lustra i toaletki.
– Nie wydaje mi się, by ktoś wiedział, że zostało tu tyle pięknych rzeczy – rzekła Moriana, odkładając zdobną szczotkę do włosów. – Tylko dlaczego nikt nawet nie wspomina o tym miejscu? Jakby go wcale nie było… Może powinniśmy tu przyprowadzić profesora od historii. Miałby używanie wśród tych wszystkich staroci.
– Nie. – Głos Augustusa zabrzmiał ostrzej, niż by tego chciał. – Nie wolno ci nikomu o tym mówić.
Moriana spojrzała na brata zaciekawiona. Gdy wrócili do centralnej komnaty, zerknął w górę, w stronę szklanej kopuły zastępującej sufit.
– Może nasi praojcowie obserwowali stąd niebo i rysowali mapy gwiazd?
Miał ochotę wrócić tu wieczorem i oddać się podobnym badaniom. Mógłby przynieść latarkę i dokładniej obejrzeć płytki z nagimi postaciami, które odkryła Moriana. – Może tutaj na tych linach był zawieszony teleskop? Może to była pracownia astronomów?
– Augustusie, to jest trapez. Taki jak w cyrku.
– Myślisz, że dawali tutaj występy cyrkowcy?
– Myślę, że to był harem.
To tyle, jeśli chodziło o jego niewinną siostrę, która miała nigdy nie domyślić się tego, co jemu zdążyło już przyjść do głowy.
– Wejdę na górę. Idziesz ze mną?
Poszła. Nie zawsze się z nim zgadzała, ale można było na nią liczyć wtedy, gdy w grę wchodziło ryzyko. Nie pomagało, że matka zawsze wychwalała rozsądek Augustusa, ganiąc równocześnie hałaśliwy sposób bycia Moriany. Mimo błyskotliwego umysłu i opanowania, Augustus potrafił być równie szalony, jak jego siostra. Tylko znacznie lepiej od niej kontrolował swój temperament.
„Król zawsze musi stawiać dobro obywateli ponad swoimi pragnieniami”.
To były słowa jego ojca. Słowa, wedle których należało żyć i rządzić.
„Królowi nie wolno tracić panowania nad sobą”.
Te słowa z kolei miały rządzić nim, czy tego chciał, czy nie.
Wdrapali się do miejsca, gdzie schody się kończyły, i przycupnęli pod ścianą.
– Czuję się jak ptak uwięziony w klatce – rzekła Moriana, patrząc na szklane sklepienie, które rzeczywiście przypominało kształtem owalną wolierę. – Ciekawa jestem, czy tak czuły się kobiety, które tu kiedyś mieszkały.
– Trafne porównanie – zgodził się Augustus. Nie był co prawda kobietą, ale wiedział, jak to jest żyć w niewoli obowiązków.
– Moglibyśmy tu postrzelać z łuku – rzuciła Moriana, zajęta już czymś innym. Wyciągnęła przed siebie ręce i prawą wykonała ruch, jakby odciągnęła strzałę niewidzialnego łuku. – Na dole postawilibyśmy tarcze. To by było coś!
– Doskonały pomysł, droga siostro! – On też mógłby tu zaglądać. Czasami miał serdecznie dosyć oczu obserwujących każdy jego krok. – Przysięgnij, że nie powiesz nikomu o tym, że tu byliśmy.
– Przysięgam! – Oczy Moriany błyszczały ekscytacją.
– I że nie będziesz tu przychodziła beze mnie.
– Dlaczego nie? Ty chciałeś to zrobić – zapytała, wzruszając ramionami. Potrafiła czytać w jego myślach wtedy, gdy bardzo chciał coś przed nią ukryć.
– Co będziesz tu robił zupełnie sam? – dopytywała.
– Nie wiem jeszcze. A ty nie masz nigdy ochoty pobyć sama? Posiedzieć na słońcu? Powiedzieć na głos parę słów, których zabraniają nam używać? To mogłoby być takie miejsce, gdzie nareszcie możemy poczuć się wolni – odpowiedział zamyślony.
Moriana podkuliła nogi i objęła kolana ramionami. Potem spojrzała na niego zatroskana.
– Nie powinniśmy ukrywać przed innymi, jacy naprawdę jesteśmy, Augustusie.
– Nie jesteś mną, więc łatwo ci mówić – odparł, wspominając gorzko wyrzuty ojca, kiedy odmówił udziału w pogrzebie króla, którego nigdy nawet nie poznał.
Sara
Sarze nie wolno było wychodzić z domu, kiedy matka przyjmowała gości. Miała siedzieć u siebie w pokoju i zachowywać się cicho. Takie panowały zasady i nawet mając siedem lat, Sara wiedziała, że nie wolno ich łamać. Trzy, może cztery razy w tygodniu matka przyjmowała gości, a potem na stole pojawiało się jedzenie i wino, choć ostatnio więcej było wina niż jedzenia. Od czasu, gdy zachorowała, traktowała wino jak lekarstwo. Gość zwykle szybko wychodził, a jej piękna niegdyś matka zostawała sama ze swoimi problemami.
Sara usłyszała, że burczy jej w brzuchu. Na palcach podeszła do drzwi oddzielających salon od reszty domu i przyłożyła do nich ucho. Gdyby udało jej się wymknąć, mogłaby pobiec do piekarni, gdzie być może czekał na nią ostatni bochenek chleba, który piekarz sprzedałby jej za pół ceny. Chleb nie zawsze był świeży, ale piekarz dodawał do niego słodką bułeczkę i kazał pozdrowić mamę.
Matka mówiła, że poczciwy z niego człowiek.
Chodzili kiedyś razem do szkoły i bawili się po lekcjach. Było to na długo przed tym, zanim matka wyjechała, by pobierać nauki i stać kimś.
Sara nie wiedziała, co to znaczyło. Wiedziała za to, że w domu niewiele już zostało przedmiotów, które można by sprzedać. Matka przez cały czas źle się czuła i nie śmiała się już tak często jak dawniej, chyba że napiła się wina. Kimkolwiek kiedyś była: tancerką, damą, kimś, kto potrafił przepędzić senne koszmary dręczące Sarę… z tej osoby niewiele już pozostało.
Każdy w okolicy wiedział, kim matka była teraz. Prostytutką. I wiedziała o tym także Sara.
Zza drzwi nie dochodził żaden odgłos. Gość musiał już chyba wyjść? Za oknami dzień dobiegał końca. Niedługo piekarz zamknie sklep i Sara straci szansę zjedzenia dziś kromki chleba.
Nagle usłyszała łoskot, jakby ktoś uderzył ciałem w kredens, a zaraz potem brzęk tłuczonego szkła. Matce zdarzało się wcześniej upuścić kieliszek wina. Sara musiała wtedy posprzątać odłamki i spróbować uspokoić matkę, która tanecznym krokiem roznosiła krwawe plamy z wina po całej podłodze, szepcząc, że Sara jest grzeczną dziewczynką. Niektóre z tych śladów do dziś było widać na drewnianej, ogołoconej z dywanu podłodze.
Nie słysząc więcej hałasów, Sara odważyła się uchylić drzwi i przysunąć oko do wąskiej szpary. Matka klęczała na podłodze i niezdarnymi ruchami zbierała kawałki szkła. Dla Sary najważniejsze było jednak to, że w pokoju nie było nikogo oprócz niej.
Pchnęła drzwi i w dwóch susach znalazła się na środku pokoju. Wtedy zauważyła obcą osobę stojącą naprzeciw zimnego kominka. Stanęła jak wryta, patrząc na elegancką kobietę, która przypominała jej matkę z dawniejszych czasów. Gładka buzia, bystre oczy i ujmujący uśmiech.
Sara zerknęła na matkę, czekając na instrukcje. Nie śmiała powiedzieć ani słowa, tym bardziej że złamała zasadę. Nie była w stanie nawet się ruszyć, choć na podłodze wciąż walały się resztki potłuczonego kieliszka.
– Nie będziesz więcej potrzebna – odezwała się matka, wstając z podłogi. – Idź do domu!
Do domu? Przecież tu był jej dom.
– Córka sąsiada – rzuciła matka w stronę nieznajomej. – Sprząta u mnie.
– Więc lepiej każ jej to zrobić.
– Sama posprzątam – odparła matka. – A ty przyjdź jutro – rzuciła w stronę Sary.
– Chwileczkę – wtrąciła kobieta, podchodząc bliżej. Wyciągnęła dłoń i ujęła twarz Sary, kierując ją w stronę okna. – To twoja córka.
– Nie, ja…
– Nie kłam. Widzę, że jest podobna.
Matka milczała.
– Złamałaś zasady – powiedziała kobieta, która z bliska okazała się starsza od matki.
– Przepraszam – wyszeptała Sara.
– Zakochałam się – powiedziała matka w tej samej chwili, po czym roześmiała się śmiechem, który szybko przeszedł w szloch. Starsza kobieta zwróciła się teraz ku niej.
– Nie musiałaś odchodzić – powiedziała łagodniejszym tonem. – Można to było załatwić inaczej.
– Nie – odrzekła matka, kręcąc głową.
– Jesteś jedną z nas. Zajęłybyśmy się tobą.
– Nieprawda. Pozbyłybyście się nas obu!
– Ukryłybyśmy was – sprostowała kobieta z naciskiem. – Naprawdę myślisz, że jesteś pierwszą na świecie kurtyzaną, która zaszła w ciążę?
Sara pochyliła się niżej, ostrożnie zbierając z podłogi odłamki szkła. Starała się nie zwracać na siebie uwagi. Nie rozumiała, o czym matka rozmawia z nieznajomą. Połowa słów brzmiała dla niej zupełnie obco.
– Jak nas tu znalazłaś? – spytała matka.
– Całkiem przypadkowo. Przejeżdżałam przez miasto i wstąpiłam do piekarni po chleb na zakwasie – wyjaśniła kobieta, uśmiechając się lekko. – Nigdzie nie ma równie pysznego chleba jak tutaj. – Chłopak piekarza mnie rozpoznał. Sam jest teraz piekarzem, o czym chyba wiesz. Wspomniał o tobie i dlatego przyszłam. Chcę ci pomóc.
– Nie możesz mi pomóc. Nikt na całym świecie nie może mi pomóc – jęknęła matka.
– W takim razie pozwól mi pomóc twojej córce.
– Jak? Chcesz z niej zrobić kurtyzanę? Nigdy bym nie chciała podobnego losu dla mojego dziecka.
– Kiedyś takie życie ci się podobało.
– Byłam głupia.
– I nadal nie zmądrzałaś. Jak ci się zdaje, co się stanie z twoją córką, gdy zapijesz się na śmierć? Kto się o nią zatroszczy? Kto da jej dach nad głową, nakarmi, wykształci i zaszczepi w niej poczucie własnej wartości?
– Na pewno nie ty – powiedziała matka łamiącym się głosem.
– Nie masz chyba wyboru. – Kobieta rozejrzała się po nader skromnym wnętrzu. – O ile się nie mylę, wszystko, co miało jakąś wartość, już sprzedałaś? Została ci jakaś biżuteria?
– Nie – odparła cicho matka.
– Dom należy do ciebie?
– Nie.
– Od jak dawna chorujesz? – dopytywała kobieta.
– Od roku. Może trochę więcej. Mam raka.
Starsza kobieta pochyliła głowę, wzdychając.
– Jak długo dasz jeszcze radę sprzedawać się za nędzne grosze? Kiedy twoi klienci przestaną patrzeć na ciebie, a zaczną patrzeć na nią? Yuno, zrozum. Mogę dać ci dom. Zaczniesz się leczyć. Będziesz żyła w warunkach, na jakie obie zasługujecie. Nie powiem nikomu, czyje to dziecko.
– On jej nie chciał.
– Ale ja chcę. Zakon zawsze troszczy się o swoich. Jak mogłaś o tym zapomnieć?
Pojedyncza łza spłynęła po policzku matki.
– Myślałam, że lepiej będzie, gdy ucieknę. I przez jakiś czas było dobrze. Może znów tak będzie.
– Naprawdę w to wierzysz? – Starsza kobieta ukucnęła obok matki i wzięła ją za ręce. – Pomogę ci, musisz mi tylko na to pozwolić.
– Obiecaj, że nie zrobisz z niej kurtyzany – powiedziała matka błagalnym głosem – Lianthe, musisz mi to obiecać.
– Obiecuję, że dam jej taką samą szansę, jaką dałam tobie.
– Boję się, że zawrócisz jej w głowie.
– Nie pozwolisz na to – powiedziała kobieta i pociągnęła matkę w stronę sofy. Nie puściła jej rąk, nawet kiedy obie już siedziały. Sara przysunęła się bliżej, bojąc się puścić skrawek sukni kobiety, aby nie umoczył się w kałuży wina. Z lubością wdychała zapach czystości, jaki roztaczały wokół szaty kobiety.
– Zostaw to, dziecko, i podejdź, niech ci się przyjrzę – powiedziała kobieta.
Sara wytrzymała spojrzenie kobiety tak długo, jak potrafiła. Stój prosto, głowa do góry, nie wierć się. Słowa matki brzęczały jej w uszach.
– Mam na imię Lianthe – powiedziała kobieta po przerwie, w czasie której przyglądała się Sarze badawczo. – Chcę, żebyście z mamą zamieszkały w moim domu w górach. Zajmę się wami, dopóki mama nie wróci do zdrowia. Chciałabyś ze mną pojechać?
– Czy mama będzie tam przyjmować gości?
– Jakich gości?
– Mężczyzn.
Matka i kobieta wymieniły przeciągłe spojrzenie.
– Nie będzie żadnych gości.
– A czy będzie dla niej wino? Nie może żyć bez wina.
– Będzie, ale myślę, że znajdziemy lepsze lekarstwo. Powiedz mi, dziecko, czy jesteś głodna?
Sara milczała, ale burczący z głodu żołądek, wystarczył za odpowiedź.
– Kiedy ostatnio jadłaś? – dopytywała kobieta.
Kolejne podchwytliwe pytanie, na które lepiej było nie odpowiadać.
– Czy napije się pani herbaty? – zapytała zamiast tego Sara. Mama zawsze proponowała gościom herbatę. Sara umiała ją zaparzyć i wiedziała, których filiżanek użyć.
Kobieta spojrzała na matkę z wyrzutem.
– Yuno, co ty najlepszego zrobiłaś? Uczysz ją poświęcania się kosztem siebie. Na to jest jeszcze za wcześnie. Przecież wiesz.
Druga łza wymknęła się spod powieki matki. Spojrzenie Lianthe stwardniało.
– A teraz ona patrzy na ciebie, szukając aprobaty. Yuno, to nie jest dzieciństwo, tylko niewola. Nauczyliśmy cię wiele, ale na pewno nie czegoś takiego.
Matka zacisnęła powieki.
– On nie może się dowiedzieć. Nie może mi jej zabrać.
– Nie dowie się o niczym, przyrzekam – zapewniła kobieta.
– Nie pozwól jej zbliżyć się do niego.
– Masz moje słowo.
– Niech sama dokona wyboru. Jeśli nie będzie chciała… służyć, znajdź jej inne zajęcie.
– Zgoda.
– Saro, czy chcesz, żebyśmy pojechały z Lady Lianthe do jej domu?
Sara zastanawiała się, jak wyglądałoby jej życie z dala od piekarza, który był poczciwym człowiekiem, z dala od dzieci, które ją wyzywały, i z dala od mężczyzn, którzy patrzyli na nią, jakby była smakowitym kąskiem. Z dala od strachu, że mama któregoś dnia zaśnie zamroczona winem i więcej się nie obudzi.
– Czy będzie tam jedzenie? – spytała.
Matka ukryła twarz w dłoniach.
– Tak, będzie jedzenie i życzliwi ludzie, którzy się wami zaopiekują – powiedziała Lady Lianthe. – Sara to śliczne imię. Pasuje do ciebie – dodała.