Читать книгу Niebezpieczna fortuna - Ken Follett - Страница 12

Rozdział pierwszy
Maj

Оглавление

1

Micky Miranda miał dwadzieścia trzy lata, kiedy jego ojciec wyprawił się do Londynu po karabiny.

Señor Carlos Raul Xavier Miranda, zwany Papą, był niski i szeroki w barach. Jego ogorzałą twarz żłobiły bruzdy znamionujące napastliwość i brutalność. W skórzanych bryczesach i kapeluszu z szerokim rondem, siedząc na kasztanowym ogierze, mógł się prezentować elegancko i władczo, lecz w Hyde Parku, ubrany w surdut i cylinder, czuł się głupio, to zaś sprawiało, że był niebezpiecznie zły.

Ojciec i syn nie byli do siebie podobni. Wysoki i szczupły Micky, o regularnych rysach twarzy, osiągał swoje cele za pomocą uśmiechu, a nie groźnych min. Był silnie przywiązany do sznytu londyńskiego życia: ładnych ubrań, grzecznych manier, lnianej pościeli i wygód domowej kanalizacji. Bardzo się bał, że Papa zechce go zabrać do Cordovy. Za nic nie chciał powrotu dni spędzanych w siodle i nocy przesypianych na twardej ziemi. Jeszcze gorzej jawiła mu się perspektywa, że trafi pod rękę starszego brata Paula, który był istną repliką ojca. Może wróci kiedyś do domu, ale jako człowiek ważny i niezależny, a nie jako młodszy syn Papy Mirandy. Tymczasem musiał go przekonać, że bardziej przyda mu się w Londynie niż w rodzinnym domu w Cordovie.

W słoneczne sobotnie popołudnie szli aleją South Carriage Drive. Park był pełen dobrze ubranych londyńczyków, którzy spacerowali i jeździli konno lub w otwartych bryczkach, delektując się ciepłą pogodą. Papie nie było jednak przyjemnie. „Muszę zdobyć te karabiny!”, mruknął do siebie po hiszpańsku, i to dwa razy.

Micky odpowiedział mu niepewnym głosem w tym samym języku:

– Mógłbyś je kupić u siebie w kraju.

– Dwa tysiące? Może i bym mógł. Ale to byłby duży zakup i wszyscy by o nim wiedzieli.

Chciał więc zachować sprawę w tajemnicy, a Micky nie miał pojęcia dlaczego. Żeby kupić dwa tysiące karabinów i amunicję do nich, prawdopodobnie trzeba byłoby wydać cały zapas rodzinnej gotówki. Czemu ojciec zapragnął nagle tak wielkiej ilości broni? Wojny nie było w Cordovie od czasu legendarnego już marszu gauczów, podczas którego przeprowadził swoich ludzi przez Andy, by wyzwolić spod hiszpańskiej władzy prowincję Santamaria. Dla kogo miały być te karabiny? Wszystkich gauczów Papy, jego krewnych, nominatów w urzędach oraz najróżniejszych pieczeniarzy nie uzbierałoby się nawet tysiąc. Na pewno planował zwerbować ich więcej. Z kim mieliby walczyć? Tego nie wyjawił Papa, syn zaś lękał się pytać.

– Ale i tak nie kupiłbyś chyba w kraju tak dobrej broni – zauważył.

– To prawda – przyznał ojciec. – Westley Richards to najlepszy karabin, jaki widziałem.

W wyborze dopomógł mu Micky. Broń wszelkiego rodzaju zawsze budziła jego fascynację i był na bieżąco z najnowszymi osiągnięciami techniki wojskowej. Papa potrzebował karabinów krótkolufowych, które byłyby nietrudne w obsłudze dla konnicy. Udał się z ojcem do fabryki w Birmingham i pokazał mu karabinek ładowany odtylcowo, który z powodu zakręconej dźwigni przezwano małpim ogonem.

– I bardzo szybko je produkują – dodał Micky.

– Spodziewałem się, że przyjdzie mi na nie czekać pół roku. A oni je zrobią w parę dni!

– Wykorzystują do tego amerykańskie maszyny.

Dawnymi czasy, kiedy broń strzelecką wytwarzali kowale, którzy metodą prób i błędów dopasowywali do siebie poszczególne elementy, zrobienie dwóch tysięcy karabinów istotnie potrwałoby sześć miesięcy; jednakże nowoczesne maszyny cechowała precyzja, więc każda część pasowała do każdego egzemplarza tego samego typu, i dobrze wyposażona fabryka mogła wypuszczać dziennie setki karabinów, identycznych niczym szpilki.

– A ta maszyna, która robi każdego dnia dwieście tysięcy nabojów! – rzekł Papa i z podziwem pokręcił głową. Raptem jednak nastrój jego ponownie się zmienił. – Ale jak mogą chcieć pieniędzy przed dostarczeniem karabinów?

O handlu międzynarodowym nie wiedział nic i zdawało mu się, że producent dostarczy uzbrojenie do Cordovy i tam przyjmie należność. Tymczasem zapłaty wymagano, zanim broń opuści fabrykę w Birmingham.

Nie uśmiechało mu się także, by srebrne monety wysyłać w beczkach przez Atlantyk. Co gorsza, nie mógł przekazać w czyjeś ręce całej rodzinnej fortuny, dopóki karabiny nie dotrą bezpiecznie do miejsca przeznaczenia.

– Uporamy się z tym, Papo – rzekł uspokajająco Micky. – Od tego przecież są banki.

– Wytłumacz to jeszcze raz – poprosił ojciec. – Chcę mieć pewność, że rozumiem.

Micky był rad, że może mu coś objaśnić.

– Bank zapłaci producentowi w Birmingham, zorganizuje transport karabinów do Cordovy i go ubezpieczy. A kiedy towar dotrze na miejsce, odbierze od ciebie płatność w swojej placówce w Cordovie.

– Ale potem będą musieli przewieźć to srebro do Anglii.

– Niekoniecznie. Mogą nim zapłacić rachunek za partię solonej wołowiny, która pójdzie z Cordovy do Londynu.

– W jaki sposób oni zarabiają?

– Biorą sobie ułamki od wszystkiego. Producent karabinów wystawi im cenę z rabatem, wezmą prowizję od wysyłki i ubezpieczenia, a tobie policzą więcej za dostarczony towar.

Papa skinął głową. Starał się tego nie okazywać, ale był pod wrażeniem, i jego syna to ucieszyło.

Wyszli z parku i zmierzali Kensington Gore w kierunku domu Josepha i Augusty Pilasterów.

Od śmierci Petera Middletona minęło siedem lat, a Micky spędzał u nich wszystkie wakacje. Po ukończeniu szkoły przez rok podróżował z Edwardem po Europie, później zaś trzy lata mieszkali w jednym pokoju, studiując na uniwersytecie oksfordzkim; oddawali się pijaństwu i hazardowi, łobuzowali, ile wlezie, i tylko utrzymywali pozory, że są studentami.

Micky nigdy więcej nie pocałował matki kolegi, choć miał na to ogromną chęć. Ale pragnął o wiele więcej aniżeli sam pocałunek i wyczuwał, że może by się nie wzbraniała. Pod płaszczykiem zimnej arogancji biło gorące serce kobiety namiętnej i zmysłowej, był tego pewien. Hamowała go jednak roztropność. Przyjęto go niemalże jak syna w jednej z najzamożniejszych rodzin Anglii i było to bezcenne, on zaś popełniłby szaleństwo, uwodząc żonę Josepha i wystawiając na szwank tak hołubioną pozycję. Mimo to nie umiał powstrzymać swoich marzeń.

Rodzice Edwarda dopiero co wprowadzili się do nowego domu. Wzdłuż południowej strony ulicy Kensington Gore, która jeszcze nie tak dawno była polną drogą wiodącą z Mayfair do wioski Kensington, stały teraz wspaniałe dwory. Po północnej stronie rozpościerał się Hyde Park i ogrody pałacu Kensington. Było to idealne miejsce na posiadłość zamożnej rodziny kupieckiej.

Micky miał wątpliwości co do stylu architektonicznego domu. Bez wątpienia robił on uderzające wrażenie. Budynek z czerwonej cegły i białego kamienia miał duże ołowiane okna na parterze i pierwszym piętrze. Powyżej, w ogromnym trójkątnym szczycie, znajdowały się trzy rzędy okien: z sześcioma, czterema i dwoma u samej góry; przypuszczalnie były tam pokoje dla niezliczonych krewniaków, gości oraz służby. Boki dachu były schodkowane, na tych stopniach usadowiły się kamienne zwierzęta: lwy, smoki i małpy, na samej zaś kalenicy tkwił okręt pod pełnymi żaglami. Być może wyobrażał statek niewolniczy, który według rodzinnej legendy dał podwaliny fortunie Pilasterów.

– Jestem pewny, że drugiego takiego nie ma w całym Londynie – oznajmił Micky, stając obok ojca i spoglądając na gmach.

– Nie wątpię, że pani domu właśnie to sobie zamierzyła – odparł po hiszpańsku Papa.

Micky skinął głową. Ojciec jeszcze nie poznał Augusty, a już ją przejrzał.

Dom miał również obszerną piwnicę. Biegł nad nią mostek, który prowadził do ganku. Drzwi były otwarte i przybysze weszli.

Augusta wydawała przyjęcie, żeby pochwalić się swoim domem. Wyłożony dębową boazerią hol zapełnili goście i służba. Micky i jego ojciec podali kapelusze lokajowi, po czym przepchnęli się do olbrzymiego salonu na tyłach. Balkonowe okna były otwarte, przyjęcie rozlało się na wyłożony płytami taras i długi ogród.

Micky zdawał sobie sprawę, że maniery ojca nie zawsze spełniają londyńskie standardy i dlatego postanowił przedstawić go Pilasterom przy okazji tłumnej imprezy towarzyskiej; dzięki temu gospodarze będą mogli się z nim zapoznawać stopniowo. Na towarzyskie uprzejmości nie zwracał wielkiej uwagi i widać to było nawet na tle zwyczajów panujących w Cordovie, toteż oprowadzając go po Londynie, Micky czuł się, jakby trzymał na smyczy lwa. Ojciec stale nosił pod płaszczem pistolet i ani myślał się z nim rozstać.

Gdy dotarli na miejsce, nie trzeba było wskazywać mu Augusty.

Stała na środku pokoju w powłóczystej sukni z lazurowego jedwabiu, z głębokim prostokątnym dekoltem, który odsłaniał krągłość jej piersi. Papa podał Auguście rękę, ona zaś zmierzyła go hipnotycznym spojrzeniem ciemnych oczu i odezwała się aksamitnym niskim głosem:

– Señor Miranda, jakże mi miło wreszcie pana poznać.

Papa w jednej chwili dał się zauroczyć i schylił głowę nad jej ręką.

– Nigdy nie zdołam spłacić pani dobroci wobec Miguela – odparł po angielsku, zacinając się.

Micky obserwował ją uważnie, gdy rzucała zaklęcie na jego ojca. Bardzo mało się zmieniła od dnia, w którym pocałował ją w szkolnej kaplicy w Windfield. Jedna lub dwie zmarszczki wokół oczu uczyniły je jeszcze bardziej fascynującymi, a szczypta srebra we włosach tylko podkreśliła ich czerń; jeśli nawet od tamtego czasu nieco przytyła, to jej ciało nabrało dzięki temu bujności.

– Micky często mi opowiadał o waszym wspaniałym ranczu.

Papa zniżył głos.

– Musi nas pani kiedyś odwiedzić.

Broń boże, pomyślał jego syn. Augusta pasowałaby do Cordovy jak flaming do kopalni węgla.

– Może się wybiorę – odparła gospodyni. – A daleko to jest?

– Nowe szybkie statki płyną tylko miesiąc.

Micky zauważył, że ojciec nadal trzyma ją za rękę, a jego głos zrobił się mruczący. Już się w niej zadurzył. Ukłuła go zazdrość, bo to on powinien flirtować z Augustą, a nie Papa.

– Słyszałam, że Cordova to piękny kraj – powiedziała.

Chłopak modlił się, żeby ojciec nie palnął jakiejś gafy. Umiał być czarujący, kiedy mu to odpowiadało, a teraz postanowił zagrać przed gospodynią romantycznego granda z Ameryki Południowej.

– Mogę pani obiecać, że przyjmiemy panią z honorami należnymi królowej – rzekł cicho i było jasne, że się do niej zaleca.

Jednak Augusta nie dała się w tej rozgrywce pokonać.

– Cóż za nadzwyczajnie kusząca perspektywa – odpowiedziała z bezwstydną nieszczerością, której Papa nie zauważył. Płynnym ruchem wysunęła dłoń z jego ręki i zawołała: – O, kapitanie Tillotson, miło, że pan przyszedł! – Po czym odwróciła się, żeby przywitać gościa.

Papa był niepocieszony i dopiero po chwili się zmitygował.

– Zaprowadź mnie do kierownika banku – rzekł raptownie.

– Oczywiście – przytaknął nerwowo Micky i rozejrzał się, szukając wzrokiem starego Setha. Był tam cały klan Pilasterów z niezamężnymi ciotkami, bratankami i bratanicami, teściami i dalszymi kuzynami. Micky dostrzegł kilku parlamentarzystów i pomniejszych arystokratów. Stwierdził, że większość gości stanowią wspólnicy w biznesie, a także konkurenci; wypatrzył wśród nich rosłą, szczupłą sylwetkę Bena Greenbourne’a, dyrektora Banku Greenbourne, uważanego za najbogatszego człowieka na świecie. Ben był ojcem Solomona, którego Micky znał z czasów szkolnych, kiedy przezywano go Grubasem. Później stracili kontakt, gdyż tamten nie poszedł na uniwersytet ani nie wojażował po Europie, tylko od razu podjął pracę w firmie ojca.

Rozmowy o pieniądzach na ogół uchodziły wśród arystokratów za przejaw wulgarności, lecz w tym gronie takich zahamowań nie było i Micky raz po raz słyszał słowo „krach”. W gazetach pisano je czasem dużą literą, „Krach”, gdyż przywędrowało z Austrii. Spadły ceny akcji, a stopa dyskontowa wzrosła, tak mówił Edward, który niedawno zaczął pracować w rodzinnym banku. Niektórych ogarnął lęk, lecz Pilasterowie byli przekonani, że Wiedeń nie pociągnie Londynu ze sobą na dno.

Micky zaprowadził ojca na brukowany taras, gdzie w cieniu pasiastych markiz stały drewniane ławeczki. Zastali tam starego Setha, który mimo że było ciepło, siedział z pledem na kolanach. Cierpiał na jakieś bliżej nieokreślone schorzenie i sprawiał wrażenie kruchego jak skorupka jajka, lecz wydatny, mocno zakrzywiony nos wciąż przydawał mu groźnego majestatu Pilasterów.

Jakaś pani użalała się nad nim wylewnie:

– Cóż za szkoda, że z powodu choroby nie może pan iść na królewskie przyjęcie!

Micky zdawał sobie sprawę, że Pilasterowi takich rzeczy się nie mówi.

– Wprost przeciwnie, rad jestem z pretekstu – burknął Seth. – Niby dlaczego miałbym zginać kolana przed ludźmi, którzy w życiu nie zarobili pensa.

– Będzie tam książę Walii, wszak to zaszczyt!

Seth nie był w nastroju do sporów; w ogóle niezbyt lubił, kiedy mu się sprzeciwiano.

– Młoda damo, nazwisko Pilaster jest rękojmią uczciwości we wszystkich zakątkach świata, nawet tam, gdzie nie słyszano o księciu Walii.

– Ależ drogi panie, można by odnieść wrażenie, że nie aprobuje pan rodziny królewskiej! – Nie dawała za wygraną jego rozmówczyni i w jej głosie dał się słyszeć ton wysilonej żartobliwości.

Seth nie żartował od siedemdziesięciu lat.

– Próżniactwa nie aprobuję – odparł. – Kto nie chce pracować, niech też nie je, mówi Biblia. Napisał to święty Paweł w Drugim Liście do Tesaloniczan, rozdział trzeci, werset dziesiąty, i znacząco nie wspomniał, że monarchowie stanowią wyjątek od tej zasady.

Skonfundowana dama wycofała się, a Micky stłumił uśmiech.

– Panie Pilaster, chcę przedstawić panu mojego ojca, Carlosa Mirandę, który przyjechał tutaj z Cordovy.

Seth uścisnął gościowi dłoń.

– Ach, z Cordovy? Mój bank ma biuro w Palmie, waszej stolicy.

– Bardzo rzadko jeżdżę do stolicy – odrzekł Papa. – Moje ranczo znajduje się w prowincji Santamaria.

– Czyli produkuje pan wołowinę.

– Tak.

– Zwróć pan uwagę na zamrażanie.

Papa nie wiedział, o czym mowa.

– Ktoś wynalazł maszynę do chłodzenia mięsa – wyjaśnił Micky. – Jeśli znajdą sposób na to, by instalować ją na statkach, będziemy mogli wysyłać na cały świat świeże mięso bez solenia.

Przybysz ściągnął brwi.

– Może to dla nas źle. Mam dużą solarnię.

– Zburz ją pan – powiedział Seth. – Weź się pan do zamrażania.

Ojciec nie lubił, kiedy nim komenderowano, i Micky trochę się zaniepokoił. Kątem oka dostrzegł Edwarda.

– Papo, chcę ci przedstawić mojego najlepszego przyjaciela – rzekł, odsuwając ojca od Setha. – Poznaj, proszę, Edwarda Pilastera.

Papa zlustrował chłopaka zimnym, czystym spojrzeniem. Edward nie był przystojny, bo wrodził się w ojca, a nie w matkę, więc wyglądem przypominał młodego zdrowego wieśniaka, krzepkiego, o jasnej skórze. Nocne życie i wypite wino jeszcze nie odcisnęły na nim piętna. Ojciec Micky’ego podał mu rękę.

– Kolegujecie się od lat.

– Wspólnota dusz – przytaknął Edward.

Papa zmarszczył czoło, nie rozumiejąc.

– Możemy chwilę pomówić o interesach? – odezwał się Micky.

Zeszli z tarasu na niedawno położony trawnik. Okalał go pas ziemi z drobnymi, świeżo posadzonymi krzewami.

– Papa zrobił duże zakupy i potrzebuje, żeby ktoś zajął się transportem i obsługą finansową – mówił Micky. – To może być twój pierwszy, niewielki wkład w rodzinny bank.

Twarz Edwarda wyrażała zapał.

– Z przyjemnością to dla pana zrobię – powiedział. – Zechciałby pan przyjść jutro rano do banku, żebyśmy mogli ustalić wszystko co trzeba?

– Przyjdę – zgodził się Papa.

– Powiedz mi coś – rzekł Micky. – Jeśli statek zatonie? Kto traci, my czy bank?

– Nikt – zapewnił z satysfakcją jego przyjaciel. – Ładunek będzie asekurowany u Lloyda. My po prostu odbierzemy sumę ubezpieczenia, statek i nowy towar dla was. Nie zapłacicie, dopóki nie dostaniecie swojego towaru. Co to za ładunek, tak à propos?

– Karabiny.

Edward posmutniał.

– Och, w takim razie nie możemy nic dla was zrobić.

– Dlaczego? – zdziwił się Micky.

– Przez starego Setha. Jest metodystą, no wiesz. Właściwie wszyscy w rodzinie są metodystami, ale on przejmuje się tym bardziej niż większość. Tak czy inaczej, nie finansuje handlu bronią, a ponieważ jest starszym wspólnikiem, taką mamy politykę.

– Diabli nadali – zaklął Micky i spojrzał z lękiem na ojca. Ten na szczęście nie zrozumiał tej wymiany zdań. Jego syn poczuł skurcz w dołku. Plan nie mógł upaść z powodu takiego głupstwa jak przekonania religijne Setha. – Ten przeklęty stary hipokryta jest już praktycznie trupem, czemu więc się wtrąca?

– Ma odejść na emeryturę – odparł młody bankier – ale jego stanowisko przejmie stryj Samuel, a on jest identyczny.

Z deszczu pod rynnę. Samuel był synem Setha, pięćdziesięciotrzyletnim kawalerem, i cieszył się doskonałym zdrowiem.

– Trzeba nam będzie zwrócić się do innego banku handlowego – stwierdził Micky.

– Nie powinno być z tym trudności, pod warunkiem że przedstawicie dobre referencje – zauważył Edward.

– Referencje? Dlaczego?

– Bank zawsze podejmuje ryzyko, bo kupiec może się wycofać z transakcji i zostawić bank z niepotrzebnym towarem w dalekiej części świata. Dlatego banki chcą mieć gwarancję, że robią interes z szacownym biznesmenem.

Edward nie zdawał sobie sprawy, że w Ameryce Południowej pojęcie szacownego biznesmena jeszcze nie istniało. Ojciec jego przyjaciela był caudillo, prowincjonalnym posiadaczem ziemskim z setką tysięcy hektarów pampy i rzeszą gauczów, którzy pełnili także funkcję jego prywatnego wojska. Dysponował władzą, jakiej Brytyjczycy nie znali od czasów średniowiecza. Równie dobrze można było prosić o referencje Wilhelma Zdobywcę.

Micky udawał, że nie jest zaniepokojony.

– Na pewno coś przedstawimy – oznajmił, ale był zbity z tropu. Jeśli ma pozostać w Londynie, musi sfinalizować transakcję.

Odwrócili się i ruszyli w stronę zatłoczonego tarasu. Micky maskował niepewność, jego ojciec jeszcze nie rozumiał, że napotkali poważną trudność. Będzie mu to musiał wytłumaczyć i wtedy zaczną się kłopoty. Papa nie miał cierpliwości do niepowodzeń, a jego gniew był straszny.

Na taras weszła Augusta i zagadnęła syna.

– Znajdź mi Hasteada, mój kochany Teddy. – Jej nadskakujący kamerdyner walijskiego pochodzenia nazywał się Hastead. – Zabrakło syropu owocowego, a ten nicpoń gdzieś się podział. – Edward odszedł, a gospodyni obdarzyła Papę ciepłym, przychylnym uśmiechem. – Dobrze się pan czuje na naszym małym przyjęciu, señor Miranda?

– Bardzo dobrze, dziękuję – odparł Papa.

– Musi pan skosztować herbaty albo syropu.

Micky wiedział, że ojciec wolałby tequilę, ale na popołudniowych przyjęciach u metodystów alkoholu nie serwowano.

Gospodyni spojrzała na niego; zawsze z łatwością wyczuwała nastroje tych, z którymi przebywała.

– Widzę, że nie bawisz się dobrze. Co się stało?

Zwierzył jej się bez wahania.

– Miałem nadzieję, że Papa będzie mógł dopomóc pani synowi w działalności bankowej, ale transakcja dotyczy karabinów i amunicji. Edward powiedział, że stryj Seth nie zechce sfinansować handlu bronią.

– Seth nie będzie już długo starszym wspólnikiem – zauważyła Augusta.

– Podobno Samuel jest taki sam jak ojciec.

– Doprawdy? – odrzekła wyniośle Augusta. – A kto twierdzi, że to on będzie jego następcą?

2

Hugh Pilaster miał na szyi nowy błękitny fular, lekko wybrzuszony i spięty spinką. Powinien włożyć także nowy surdut, ale zarabiał tylko sześćdziesiąt osiem funtów rocznie, musiał więc upiększyć stare ubranie za pomocą nowego fularu. Takie dodatki były w modzie, on odważnie wybrał kolor, a kiedy stanął przed lustrem, wiszącym nad kominkiem w salonie stryjenki Augusty, przekonał się, że błękit świetnie pasuje do jego niebieskich oczu i czarnych włosów. Miał nadzieję, że fular przyda mu łobuzerskiego uroku. Może Florence Stalworthy tak właśnie pomyśli. Zaczął się interesować strojami od czasu, gdy ją poznał.

Było to ciut krępujące, mieszkać u Augusty i być biedakiem, lecz w Banku Pilasterów zgodnie z tradycją płacono pracownikom wedle ich wartości, bez względu na to, czy należeli do rodziny. Inna tradycja nakazywała, by zaczynali pracę od najniższego szczebla. Hugh był wyróżniającym się uczniem w szkole i piastowałby funkcję prefekta, gdyby nie to, że ustawicznie wpadał w tarapaty; jednakże w banku jego wykształcenie znaczyło tyle co nic, toteż został kancelistą na stażu i pobierał wynagrodzenie odpowiednie do zajmowanego stanowiska. Stryj i stryjenka nie wspomagali go finansowo, musieli zatem znosić jego byle jaki wygląd.

On zaś, rzecz jasna, niewiele przejmował się tym, co stryjostwo sądzą o jego prezencji. Martwiła go Florence, urodziwa panna o bladej karnacji, córka hrabiego Stalworthy’ego. Najważniejsze jednak było to, że się nim zainteresowała. Prawda była bowiem taka, że jego fascynację mogła wzbudzić każda dziewczyna, która tylko zechciała z nim rozmawiać. Ku strapieniu Hugh świadczyło to o tym, że jego uczucia są płytkie; nic jednak nie umiał na to poradzić. Wystarczyło, że któraś panna przypadkowo go dotknęła, i od razu robiło mu się sucho w ustach. Nie dawała mu spokoju ciekawość, jak wyglądają ich nogi pod warstwami sukienek i halek. Bywało, że pragnienie to bolało go jak świeża rana. Miał dwadzieścia lat, czuł się tak od piętnastego roku życia i przez ten czas nie pocałował nikogo oprócz matki.

Imprezy takie jak raut u Augusty stanowiły wyrafinowaną torturę. Wszyscy dokładali starań, by być dla siebie mili, znajdować tematy do rozmów i okazywać sobie zainteresowanie. Dziewczęta wyglądały ślicznie, rozsyłały uśmiechy, czasem dyskretnie flirtowały. Tłoczyło się tak dużo osób, że panny niekiedy musiały dotykać Hugh, wpadać na niego, a nawet ocierać się o niego biustami, kiedy mijały go w ciasnocie. Później przez cały tydzień nie mógł w nocy zasnąć.

Wiele spośród obecnych osób było z nim spokrewnionych. Tobias, jego ojciec, był bratem Josepha, ojca Edwarda. Jednakże popełnił samobójstwo. Właśnie dlatego Hugh opuścił drogą szkołę z internatem w Windfield i zaczął uczęszczać do Akademii Młodych Dżentelmenów w Folkestone; z tego samego powodu podjął pracę w wieku dziewiętnastu lat, zamiast wybrać się w podróż po Europie i marnować lata na uniwersytecie; dlatego także mieszkał u stryjenki i nie miał nowego stroju wieczorowego. Był ubogim krewnym, źródłem frasunku dla rodziny, której duma, pewność siebie i pozycja towarzyska zależały od jej zamożności.

Nikomu nawet nie postało w głowie, by dać mu pieniądze i w ten sposób rozwiązać jego problemy. Ubóstwo stanowiło karę za złe prowadzenie interesów, a jeśliby ktoś próbował łagodzić ból porażki, jednocześnie usuwałby bodziec do starań o sukces finansowy. „To tak, jakby wyściełać puchem więzienne prycze”, mawiano, gdy ktoś sugerował, by pomagać życiowym nieudacznikom.

Ojciec Hugh padł ofiarą kryzysu finansowego, lecz było to bez znaczenia. Jedenasty maja 1866 roku bankierzy nazwali Czarnym Piątkiem. Wtedy to bank kredytowy Overend and Gurney stracił pięć milionów dolarów i pociągnął za sobą wiele przedsiębiorstw, między innymi London Joint Stock Bank, firmę budowlaną pana Samuela Peta, a także spółkę Tobiasa Pilastera. Wszelako, zgodnie z filozofią Pilasterów, biznes nie przebacza. Obecnie również panował kryzys finansowy i bez wątpienia on także spowoduje upadek jednej czy dwóch firm. Pilasterowie bronili się jednak z wigorem, zabezpieczali słabszych klientów, uszczelniali zasady udzielania kredytów i bezwzględnie odrzucali wszystkie nowe oferty oprócz tych, które nie budziły wątpliwości. W ich pojęciu instynkt samozachowawczy to najważniejsza cecha bankiera.

Ja także jestem Pilasterem, myślał Hugh. Może nie mam nochala takiego jak oni, ale też mam instynkt samozachowawczy. Czasem, kiedy wspomniał o losie ojca, jego serce kipiało gniewem i narastała w nim determinacja, by zostać najbogatszym i najbardziej szanowanym z całej ferajny. W taniej szkole, do której uczęszczał, zgłębił pożyteczną arytmetykę i nauki przyrodnicze, podczas gdy jego majętniejszy kuzyn Edward mozolił się z łaciną i greką; nie poszedł na uniwersytet i dzięki temu wcześniej rozpoczął pracę w biznesie. Nigdy go nie kusiło, by wybrać inną życiową drogę, zostać malarzem, parlamentarzystą czy duchownym. Finanse miał we krwi. Aktualną bankową stopę procentową umiał podać szybciej niż powiedzieć, czy pada deszcz. Wyznaczył sobie za cel, by nie zostać zadowolonym z siebie hipokrytą, takim jak starsi krewni, lecz mimo to chciał być bankierem.

Ale nie rozmyślał o tym dużo. Przez większość czasu zaprzątały go dziewczęta.

Wyszedł z salonu na taras i zobaczył, że Augusta zmierza w jego kierunku, holując za sobą jedną z nich.

– Drogi Hugh – zagaiła – jest tu twoja koleżanka, panna Bodwin.

Aż jęknął w środku. Rachel była rosłą dziewczyną, intelektualistką o radykalnych poglądach. Nie była urodziwa – miała brązowe włosy bez połysku oraz jasne oczy, trochę za wąsko rozstawione – ale za to pełna życia i interesująca; wprost tryskała wywrotowymi ideami i Hugh bardzo ją polubił, kiedy przyszedł do pracy w banku w Londynie. Jednakże Augusta postanowiła ich wyswatać, co zrujnowało przyjaźń. Zanim to nastąpiło, spierali się zaciekle i swobodnie o takie kwestie jak rozwody, religia, ubóstwo i prawo wyborcze kobiet. Później stryjenka przystąpiła do ich kojarzenia i odtąd tylko wymieniali niezręczne, zdawkowe uwagi.

– Ładnie pani wygląda, panno Bodwin – powiedział automatycznie Hugh.

– Jest pan bardzo miły – odparła znudzonym tonem.

Augusta już się odwracała, kiedy nagle zauważyła, co Hugh ma zawiązane pod szyją.

– Wielkie nieba! A co to takiego? Wyglądasz jak karczmarz!

Młodzieniec oblał się purpurą. Gdyby nasunęła mu się ostra riposta, odważyłby się ją wypowiedzieć, ale nic nie przychodziło mu do głowy.

– Mój nowy fular – bąknął. – Można go nazwać apaszką.

– Jutro dasz go czyścicielowi butów – rzuciła na odchodnym Augusta.

Nie po raz pierwszy wezbrała w nim złość na fatum, które zmusiło go do zamieszkania u namolnej stryjenki.

– Kobiety nie powinny się wypowiadać o męskich strojach – stwierdził ponuro. – Damom to nie przystoi.

– Moim zdaniem powinny się wypowiadać o wszystkim, co je obchodzi – odparowała Rachel. – Powiem zatem, że twój fular mi się podoba i że pasuje ci do oczu.

Hugh poczuł się lepiej i uśmiechnął się do niej; była wszak bardzo miła. Jednakże nie ta jej cecha skłoniła Augustę, by ich swatać. Rachel była córką adwokata specjalizującego się w prawie handlowym. Jej rodzina nie miała pieniędzy poza tymi, które zarobił ojciec, i na drabinie społecznej znajdowała się o kilka szczebli niżej od Pilasterów; w ogóle nie zaproszono by ich na przyjęcie, gdyby nie to, że umiejętności pana Bodwina przydały się bankowi. Jego córka zajmowała niską pozycję towarzyską; wydając ją za Hugh, Augusta potwierdziłaby jego status jako pośledniego członka rodziny, a tego właśnie pragnęła.

On zaś nie był aż tak bardzo przeciwny temu, by oświadczyć się Rachel. Stryjenka zasugerowała, że da mu hojny podarunek ślubny, jeśli ożeni się zgodnie z jej wyborem. Jednak to nie prezent stanowił dlań pokusę, lecz myśl, że noc w noc będzie mógł kłaść się do łóżka z kobietą, unosić jej halkę, odsłaniać kostki i kolana, uda…

– Nie patrz na mnie w ten sposób – rzekła przenikliwie dziewczyna. – Powiedziałam tylko, że podoba mi się twój fular.

Ponownie się zarumienił. Wszak nie mogła odgadnąć, co chodziło mu po głowie. Jego myśli o dziewczętach miały tak nachalnie cielesny charakter, że często sam się ich wstydził.

– Wybacz – bąknął.

– Ależ zatrzęsienie Pilasterów – rzuciła wesoło, rozglądając się. – Jak ty sobie z nimi wszystkimi dajesz radę?

On również powiódł wzrokiem i zobaczył wchodzącą Florence Stalworthy. Była nad podziw ładna – jasne loki opadały jej na delikatne ramiona, a uroku dodawały jej oblamowana koronką i jedwabną wstążką różowa sukienka i zdobiony strusimi piórami kapelusz. Uchwyciwszy z daleka spojrzenie Hugh, uśmiechnęła się do niego.

– Widzę, że przestałeś zwracać na mnie uwagę – stwierdziła z typową dla siebie bezpośredniością Rachel.

– Jest mi ogromnie przykro – powiedział Hugh.

Dotknęła jego ramienia.

– Posłuchaj no, mój drogi. Tępota londyńskiej socjety jest nie do opisania, a ty należysz do nielicznych wyjątków. Ale nie kocham cię i nigdy za ciebie nie wyjdę, choćby twoja stryjenka popychała nas ku sobie przy każdej okazji.

Hugh był zaskoczony.

– Ja…

Rachel dokończyła swoją myśl:

– I wiem, że czujesz to samo, więc nie udawaj, proszę, że łamię ci serce.

Wyszedł z osłupienia i uśmiechnął się. Lubił Rachel właśnie za to, że była taka bezpośrednia. Uprzytomnił sobie, że dziewczyna ma rację: lubić kogoś to nie to samo, co kochać. Nie bardzo wiedział, czym jest miłość, Rachel jednak zdawała się to wiedzieć.

– Czy to znaczy, że możemy kłócić się znowu o prawo wyborcze kobiet? – spytał wesoło.

– Tak, ale nie dzisiaj. Idę porozmawiać z twoim dawnym szkolnym kolegą, Mirandą.

Hugh ściągnął brwi.

– Micky nie umiałby napisać słowa „sufrażystka”, więc skąd ma wiedzieć, co ono znaczy.

– Mimo to połowa debiutantek w Londynie mdleje na jego widok.

– Pojęcia nie mam dlaczego.

– On jest męską wersją Florence Stalworthy – odparła i z tymi słowy go zostawiła.

Jej rozmówca zrobił krzywą minę i zamyślił się. Micky zdawał sobie sprawę, że Hugh to ubogi krewny, i odpowiednio go traktował, toteż temu drugiemu trudno było go obiektywnie ocenić. Był miły w obyciu i zawsze pięknie się ubierał. Kojarzył się Hugh z kotem o gładkim, lśniącym i delikatnym futrze. Wymuskanie nie budziło aprobaty mężczyzn, gdyż nie uważali tego za przejaw męskości, ale kobietom zdawało się nie przeszkadzać.

Hugh odprowadzał wzrokiem Rachel, gdy kroczyła przez salon, zmierzając do Micky’ego, który stał z ojcem; rozmawiali z siostrą Edwarda Clementine, ciotką Madeleine oraz z młodą stryjenką Beatrice. Micky odwrócił się do Rachel, kierując na nią całą uwagę; podał jej rękę i powiedział coś, co ją rozśmieszyło. Hugh uświadomił sobie, że zawsze otaczają go trzy lub cztery panie.

Mimo wszystko nie spodobała mu się sugestia, że Florence jest w czymś do niego podobna. Była atrakcyjna i lubiana, owszem, lecz jego zdaniem Micky miał w sobie coś grubiańskiego.

Gdy podchodził do niej, przenikały go radość, a zarazem podenerwowanie.

– Panno Florence, jak się pani miewa?

Obdarzyła go olśniewającym uśmiechem.

– Cóż za niezwykły dom!

– Podoba się pani?

– Nie mam pewności.

– Większość osób tak się wyraża.

Roześmiała się, jakby powiedział coś dowcipnego, a on poczuł się uradowany ponad miarę.

– Jest bardzo nowoczesny – kontynuował. – Ma pięć łazienek, wie pani? I ogromny kocioł w piwnicy, który ogrzewa całość za pomocą rur z gorącą wodą.

– Ale ten kamienny okręt na kalenicy to już drobna przesada.

– Ja też tak myślę – rzekł cichszym głosem Hugh. – Wygląda jak krowi łeb przed masarnią.

Dziewczyna znów parsknęła śmiechem, on zaś był rad, że potrafi ją rozbawić. Stwierdził, że miło byłoby oddalić się z nią od reszty towarzystwa.

– Chodźmy obejrzeć ogród.

– Cudownie.

Ogród nie zachwycał, bo dopiero niedawno posadzono rośliny, ale to nie miało znaczenia. Wyszli oboje na taras, lecz tam jak spod ziemi wychynęła Augusta i spiorunowała Hugh wzrokiem.

– Panno Florence, miło, że pani przybyła. Edward pokaże pani ogród.

Chwyciła za rękę stojącego obok syna i wyprowadziła oboje, zanim Hugh zdążył się odezwać. Zacisnął zęby i poprzysiągł, że nie puści jej tego płazem.

– Mój drogi, wiem, że chcesz porozmawiać z Rachel. – Ujęła go pod ramię i wprowadziła z powrotem do salonu, on zaś nie mógł się sprzeciwić; mógł najwyżej wyszarpnąć rękę z jej uścisku i zrobić scenę. Dziewczyna stała z Mickym Mirandą i jego ojcem. – Micky, chcę żeby twój ojciec poznał mojego szwagra, pana Samuela Pilastera. – Zabrała ze sobą Micky’ego oraz jego ojca, zostawiając znowu Hugh z Rachel.

Ta parsknęła śmiechem.

– Z nią się nie pokłócisz.

– To by było jak kłótnia z pociągiem – przytaknął, gotując się ze złości. Widział przez okno falującą sukienkę Florence, która szła obok Edwarda.

Rachel podążyła za jego wzrokiem.

– No, idźże.

Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Dzięki.

Ruszył czym prędzej. Kiedy doganiał tamtych, zaświtała mu szelmowska myśl. A gdyby tak zastosować strategię stryjenki i odciągnąć jej syna od Florence? Augusta się wścieknie, ale gra jest warta świeczki, jeśli Hugh zdoła spędzić parę minut sam na sam z dziewczyną w ogrodzie. Do diabła z Augustą, pomyślał.

– O, Edward. Matka prosiła, żebyś do niej poszedł. Jest w holu.

Tamten o nic nie zapytał; przywykł do tego, że matka nagle zmienia zdanie.

– Proszę wybaczyć, panno Florence – rzekł, po czym oddalił się i wszedł do domu.

– Ona naprawdę po niego posłała? – chciała wiedzieć dziewczyna.

– Nie.

– Ale z ciebie nicpoń! – powiedziała z uśmiechem.

Spojrzał jej w oczy, pławiąc się w słonecznym blasku jej aprobaty. Później czeka go piekło, lecz za taki uśmiech gotów był przecierpieć o wiele więcej.

– Chodźmy obejrzeć ogród – zaproponował.

Niebezpieczna fortuna

Подняться наверх