Читать книгу Miłość z błękitnego nieba - Krystyna Mirek - Страница 7

Rozdział 3

Оглавление

Ania Miłek weszła do przestronnego, nowoczesnego biurowca. Podeszła do recepcji i odebrała firmową pocztę ze specjalnej skrzynki. Zamykając ją kluczykiem, spojrzała na błyszczącą bransoletkę i serce jej się ścisnęło. Koleżanka, która pełniła dzisiaj dyżur, uśmiechnęła się współczująco. Też miała na sobie bursztynową biżuterię, tyle że w jej przypadku był to delikatny naszyjnik.

– Nie martw się, zapomnisz – powiedziała tylko, kiedy Ania odbijała kartę pracy na czytniku.

– Mam nadzieję – uśmiechnęła się dziewczyna, ale nie było w tym jej zwykłego optymizmu.

Szybko pokonała szeroki hol wyłożony błyszczącymi płytkami i nacisnęła guzik windy. Weszła do środka i przejrzała się w lustrze. Dobrze nie było. Zaczerwienione oczy, blada cera i opuszczone kąciki ust. Nie mogła się w takim stanie pokazać w biurze. Nie po wczorajszych przechwałkach, kiedy to z pewną miną zapewniała, że jej związek z Danielem oparty jest na trwałych (choć zaledwie dwutygodniowych) podstawach i z pewnością nie skończy się broszką z bursztynem, lecz czymś zupełnie innym.

Może nawet pierścionkiem zaręczynowym?

Łzy znów zapiekły pod powiekami i Ania wy­siadła z windy piętro wcześniej, niż należało. Weszła do łazienki mieszczącego się na tym poziomie biu­ra nieruchomości i próbowała się doprowadzić do porządku. Zakropiła oczy łagodzącym środkiem, przypudrowała twarz i poprawiła włosy. Usta pociągnięte błyszczykiem zaczęły sprawiać lepsze wrażenie, a uśmiech, który z trudem przywołała, nadawał jej twarzy całkiem przyjemny wygląd. Na nadgarstku kołysała się bransoletka. Była bardzo ładna. Trzeba przyznać, że Daniel miał dobry gust i pożegnalne podarunki wybierał z dużą starannością.

Ciekawe, czy ma specjalny rabat w jakiejś hurtowni bursztynu? – pomyślała przelotnie.

Mogła zdjąć ten jawny dowód swojej klęski, ale i tak na nic by się to nie zdało. Wywołałaby tylko niepotrzebne spekulacje. Czas spojrzeć prawdzie w oczy. Dołączyła do licznego grona trofeów energicznego szefa firmy informatycznej. Jej siedziba mieściła się na piątym piętrze, ale zasięg towarzyskich wpływów właściciela rozciągał się na cały budynek zapełniony najróżniejszymi rodzajami działalności gospodarczych. Od eleganckich biur architektonicznych po hurtownię papierosów.

Wróciła do windy, wjechała na swoje piętro, gdzie kilka pomieszczeń wynajmowała prestiżowa kancelaria adwokacka, w której była zatrudniona, weszła do środka i usiadła przy swoim biurku. Kiedy otwierała służbowy laptop, bransoletka zadźwięczała na blacie. Siedzące obok koleżanki nie skomentowały tego faktu nawet słowem. Dobrze wiedziały, co Ania teraz czuje. W ramach solidarności każda założyła dzisiaj swój pożegnalny podarek. Naszyjnik, pierścionek lub broszkę z obowiązkowym brązoworudym oczkiem.

Ten gest współczucia nie był w stanie uleczyć złamanego serca, ale mimo wszystko dodał jej trochę otuchy.

***

W tym samym czasie Daniel był już mocno pogrążony w pracy. Ani jednej myśli nie poświęcił pozostawionej w mieszkaniu dziewczynie. Przygotowywał się do przyjęcia projektu życia. Został tylko jeden dzień do ustalonego terminu spotkania. Jeszcze raz dokładnie przejrzał informacje zgromadzone w ciągu ostatnich dni na temat docelowego klienta. Potężne bazy danych, nowoczesne serwery oraz naj­nowsze oprogramowania wprawiały go w stan ekstazy. Podobnie jak szacowana miesięczna wartość obsługi informatycznej, jaką ta prężnie działająca firma zapewne gotowa była zapłacić. Wprawdzie niemiecki pośrednik proponował polskim partnerom śmieszne kwoty i zasady współpracy przypominające sprawiedliwy podział obowiązków pomiędzy chłopem pańszczyźnianym a właścicielem ziemi, ale Daniel nie miał zamiaru dać się podejść.

Jeśli myśleli, że znaleźli białego niewolnika, który łatwo da się wykorzystać, to byli w błędzie. Daniel miał własny plan.

Początkowo chciał nawet pojechać do Niemiec i spróbować bezpośrednich negocjacji z klientem docelowym, ale dobrze wiedział, że szansa powodzenia takiej operacji była znikoma. Tak duża firma nie zaryzykuje współpracy z nieznanym polskim przedsiębiorcą. Niemiecki pośrednik o ugruntowanej na rynku pozycji dawał im poczucie bezpieczeństwa. A że zamierzał jedynie złożyć podpis na umowie, skasować lwią część zysku, a następnie całą pracę i odpowiedzialność zrzucić na podwykonawcę, w to już nikt nie wnikał.

Daniel położył się całym ciężarem ciała na oparciu fotela, palce zaplótł na karku. Maksymalnie skupił myśli. Jedyna szansa to bardzo dobrze skonstruowana umowa. Pełna różnych zawiłości i podstępnie sformułowanych punktów. Napisana na tyle inteligentnie, by jedne elementy odwracały uwagę od innych.

Miał taką. Była korzystna dla docelowego klienta, ale nie dla pośrednika. Tego Daniel zamierzał wyprowadzić w pole.

Wrócił do biurka i poprawił leżące na nim papiery. Stres i napięcie powoli zaczynały dawać o sobie znać. Cieszył się, że niemiecki pośrednik wysłał na negocjacje jakąś nieopierzoną gąskę tylko dlatego, że mówiła po polsku. To śmieszne. Wszyscy w firmie biegle władali angielskim i można było powierzyć przeprowadzenie rozmów dowolnemu specjaliście. Zarówno Daniel, jak i jego wspólnik mówili też całkiem nieźle po niemiecku, a jeszcze więcej rozumieli. Decyzja przeciwnika sprawiała więc wrażenie błędnej, ale Daniel był ostrożny. Istniało niebezpieczeństwo, że kryje się w tej sprawie jakiś podstęp, drugie dno, o które nie miał zamiaru się rozbić. Gra toczyła się o zbyt wysoką stawkę.

Wstał i wszedł do sekretariatu. Energicznym głosem zaczął dyktować dziewczynom plan pracy na nadchodzący tydzień. Musiał choć na chwilę przestać myśleć o czekającej go lada moment rozmowie, żeby się trochę uspokoić. Przez szerokie szyby widział siedzących w pomieszczeniu obok programistów skupionych na wykonywanych zadaniach, dalej znajdował się pokój administratorów pogrążonych w żywej dyskusji. Miał nadzieję, że zawodowej. To na tej właśnie grupie, starannie dobieranej przez lata, będzie się opierał sukces jego najnowszego przedsięwzięcia.

Rzucił okiem na ekran telefonu. Była już dziesiąta. Czas płynął mu dzisiaj bardzo szybko. Wspólnik konsultował jeszcze z prawnikami różne wersje umów, nad którymi pracowali w pocie czoła przez ostatni tydzień. Nie dzwonił, co oznaczało, że dyskusje trwały. Mieli czas do jutra i Daniel nie chciał pospieszać przyjaciela, choć był oczywiście cie­kawy, co ustalili. Na razie postanowił wyjść na śniadanie. W brzuchu mu burczało, a zmęczony pra­cą i słabo przespaną nocą organizm stanowczo domagał się większej ilości kawy.

Wrócił do gabinetu, włożył kurtkę, zamknął szafę i przelotnie zastanowił się nad ewentualnym towarzystwem. Nie lubił jadać samotnie. Ale przejrzawszy nieliczne już grono zatrudnionych w biurowcu kobiet, na które miał ochotę, a jeszcze nie zdążył się z nimi umówić, postanowił porzucić chwilowo romansowe plany. Uważał się za dżentelmena i zawsze był wierny zasadzie, by spotykać się z dziewczyną co najmniej tydzień przed sfinalizowaniem związku w łóżku oraz stylowym pożegnaniem. Nie był z tych, co łowią panienki i już pierwszego wieczoru lądują z nimi w pościeli. Miał swoje przekonania i na swój pokrętny sposób szanował kobiety, a przynajmniej tak mu się wydawało.

Teraz nie miał tyle czasu, by zadbać o relację, jak należy. Poza tym zapewne następną jego partnerką będzie rudowłosa negocjatorka i nie chciał sobie psuć szyków nieprzewidzianymi komplikacjami. Jedną z kolejnych żelaznych zasad, której nigdy nie łamał, było spotykanie się wyłącznie z jedną kobietą w jednym czasie. Krótko, ale zawsze wiernie.

Na widok ostro wirujących płatków śniegu za ok­nem zacisnął mocniej szalik i opuścił biuro. Zje­chał windą, poczarował szybkim uśmiechem dziewczynę w recepcji, próbując sobie bezskutecznie przypomnieć, jak ona miała na imię, po czym wyszedł na zewnątrz. Po drugiej stronie ulicy znajdowały się trzy lokale żyjące głównie z karmienia pracowników okolicznych biurowców. Tym razem wybrał najbliższy, porzucając myśl o ekologicznym jajku i chlebie pieczonym według starych receptur w ulubionym miejscu, które znajdowało się kilkanaście metrów dalej. Przy tej pogodzie była to spora odległość.

Konstancja i jej słynne pierogi przegrały dziś z aurą.

Szybko przebiegł na drugą stronę ruchliwej ulicy, wszedł do środka, po czym dokładnie zamknął za sobą obwieszone walentynkowymi serduszkami drzwi restauracji. Zimno przenikało do szpiku kości.

***

Na ten moment czekała Angelika. Jak się słusznie domyślała, nowoczesny właściciel firmy nie zrobił sobie w domu kanapki, nie zmęczył się zawinięciem jej w folię i wrzuceniem do torby. Samotny, wykształcony, odnotowujący na swym koncie pierwsze zawodowe sukcesy, jadł, zgodnie z jej przypuszczeniem, na mieście. Bardzo dobrze. To jej dawało przynajmniej pół godziny.

Wysiadła z samochodu zaparkowanego tuż przed biurowcem i weszła do środka. Zawsze przed tego typu akcją czuła wielką tremę. Choć każdy krok miała dokładnie przemyślany, a wszystkie słowa, jakie miały paść, były wyuczone na pamięć i solidnie wyćwiczone, strach spinał jej mięśnie stalową obręczą. Wrodzony brak pewności siebie, mocno ugruntowany przez niełatwe dzieciństwo, nigdy tak naprawdę nie został w pełni pokonany. Choć zdecydowanie i szczelnie zamknęła za sobą drzwi przeszłości, dawała ona o sobie znać w najmniej stosownych sytuacjach.

Angelika zrobiła kilka ćwiczeń oddechowych, przy­wołała w myślach stosowny obraz zakończonego sukcesem procesu, po czym krokiem, który postronnemu obserwatorowi musiał się wydawać pewny i zdecydowany, a w rzeczywistości maskował jej strach, pokonała parking przed budynkiem, co zważywszy na fatalną pogodę, wcale nie było łatwym wyzwaniem.

Weszła do środka i odruchowo rozejrzała się za lustrem. Nie było go, oczywiście, i ten fakt stremował ją jeszcze bardziej. Nie wiedziała, jak się prezentuje jej poszarpana wiatrem fryzura ani posiekany płatkami śniegu makijaż. Skinęła głową recepcjonistce, a następnie, nie czekając na jej reakcję, szybkim krokiem weszła na schody. Nie chciała ryzykować długiego oczekiwania na windę. Skorzystała z niej dopiero na pierwszym piętrze. Z ulgą obejrzała się w dobrej jakości lustrze i poczuła odrobinę lepiej. Cały jej wizerunek fachowca i pewnej siebie, twardej kobiety sukcesu opierał się na tym, co na zewnątrz. Na dobrym wyglądzie, starannie ułożonych słowach, wielkiej pracowitości i dobrej organizacji czasu. W środku natomiast cały czas czaiła się mała, wystraszona dziewczynka, szerokimi oczami wpatrująca się w niesprawiedliwy, pełen niebezpieczeństw świat, który dla dziecka z trudnej rodziny nie ma ani krzty litości. Ale o tym nikt nie wiedział.

W tafli lustra odbijała się twarz atrakcyjnej młodej kobiety, uczesanej w kok tak doskonały, że nie dał mu rady nawet wiatr na zewnątrz. Piękny ciemnobordowy płaszcz chronił jasny kostium, wysokie skórzane buty dodawały wzrostu i elegancji, a spojrzenie zielonych oczu było w tym momencie rzeczowe i przyjazne.

Bez trudu odnalazła wśród wielu innych firm wynajmujących powierzchnię biurowca tę właściwą. Otworzyła drzwi i weszła do sprawiającego przyjemne wrażenie nowoczesnego wnętrza. W pierwszym pomieszczeniu wyglądającym jak połączenie sekretariatu z działem księgowości siedziały trzy dziewczyny. Angela pogratulowała sobie w duchu. Na razie wszystko odbywało się zgodnie z planem.

Na widok eleganckiej kobiety wyposażonej we wszystkie atrybuty współczesnej bizneswoman dziewczyny podniosły się z krzeseł. Nie miały pojęcia, kim jest niespodziewany gość. Klienci rzadko odwiedzali to biuro, a już prawie nigdy bez wcześniejszego ustalenia terminu, ale ta kobieta nie wyglądała na kogoś, kto pomylił piętra ani na niechcianego sprzedawcę niezamówionego towaru.

– Dzień dobry. Angelika Niemirska – przedstawiła się, podając dłoń pierwszej z kobiet. – Firma Weltblitz.

Zgodnie z jej przewidywaniem ta nazwa wywołała spory popłoch. Była umówiona z przedstawicielami firmy dopiero na jutro i dziewczyny z pewnością zdawały sobie sprawę, jaką wagę miało to spotkanie. Świadczył o tym przestrach wyraźnie widoczny na ich twarzach.

– Witam – zareagowała natychmiast najbardziej przytomna z całej trójki jasnowłosa, przyjemnie zaokrąglona sekretarka. W jej uszach kołysały się bardzo ładne bursztynowe kolczyki, a skupiona na planowanej akcji Angela na ułamek sekundy się rozproszyła i postanowiła natychmiast po wyjściu odwiedzić Sukiennice. Wspomnienie dawnych czasów na moment przedarło się przez system zabezpieczeń. – Spodziewaliśmy się pani jutro – mówiła pospiesznie sekretarka. – Ale bardzo proszę usiąść. Zaraz się skontaktuję z…

– To prawda – przerwała jej natychmiast Angelika, bo mało brakowało, a cały misterny plan rozsypałby się w proch. – Jestem trochę wcześniej, bo niespodziewanie otrzymałam od naszego partnera w Polsce cztery wejściówki do jednego z najlepszych krakowskich salonów spa. Natychmiast pomyślałam o waszej szefowej, a że i tak już dzisiaj jestem na miejscu, to postanowiłam podejść i zaproponować małe spotkanie zapoznawcze w towarzystwie wybranych przez nią osób.

Mówiła gładko. Zdania wypływały łagodnie. Niezbyt pospiesznie, a jednak bez przerwy i szansy, by zaprotestować lub coś wtrącić.

– Nie mamy szefowej – powiedziała wreszcie zdumiona sekretarka, a dwie pozostałe kobiety popatrzyły na gościa nieufnie.

– Ach! – Angela rzuciła im niewinne spojrzenie przyłapanego na gorącym uczynku polityka. – Mój szef zawsze coś pokręci. – Machnęła dłonią. – Wasz jest pewnie lepiej zorganizowany.

Dziewczyny milczały dyplomatycznie.

– To może wy pójdziecie? – zapytała Angela. – Termin jest na dzisiaj, więc i tak się zmarnuje, a ani mój szef, ani wasz nie musi o niczym wiedzieć. Idealnie pasuje, bo vouchery są dla czterech osób. Możemy się wybrać wszystkie.

Sięgnęła do eleganckiej torby i ze specjalnie przygotowanej koperty wyciągnęła cztery kartoniki. Marketingowcy hotelu, przy którym mieściło się spa, dobrze się orientowali, na czym polega magia reklamy. Bilecik był bardzo gustownie zaprojektowany. Miał kuszący czerwony kolor i ozdobny krój pisma. W krótkich, ale wyrazistych słowach oferował kobietom spełnienie skrytych pragnień o prawdziwie relaksującym wieczorze, który sprawi, że staną się piękne. Dziewczynom na ten widok od razu krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach.

Angela nie dała im czasu na zebranie myśli.

– Schowajcie to dobrze – powiedziała, uśmiechając się ciepło. – Widzimy się dzisiaj wieczorem, a jutro zaczynamy zajmować się sprawami zawodowymi. Przecież niedługo walentynki. Trzeba to uczcić. Chyba że macie inne plany.

Nie miały, ale żadna nie zamierzała przyznawać się do tego tak bezpośrednio.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł. – Sekretarka nie była do końca przekonana. Sprawa od początku wydała jej się mocno podejrzana.

– Dla niemieckiej firmy ta kwota to błahostka. – Angelika zbyła jej obawy delikatnym machnięciem dłoni. – A wam się też coś od życia należy. To prezent od firmy na początek dobrej współpracy.

Ten argument chyba podziałał, bo dziewczyny uśmiechnęły się i obiecały stawić w umówionym miejscu. Wszystkim powinno zależeć, by negocjacje z firmą Weltblitz przebiegały wzorowo – szef podkreślał to dzisiaj kilkakrotnie. Nie należało drażnić ich przedstawicielki już na samym wstępie. Uznały, że przyjęcie prezentu to dobry pomysł.

Mimo zmieniających się warunków gospodarczych niemiecki sąsiad wciąż kojarzył się z kopalnią pieniędzy, a pozbawienie go paru euro wydawało się wręcz patriotycznym obowiązkiem.

Angela pożegnała się szybko, nie dając dziewczynom szansy na zadanie żadnych dodatkowych pytań. Na biurku zostawiła czerwone kartoniki. Wyszła z pomieszczenia i skierowała w stronę schodów. Wolała nie spotkać się z Danielem Jakubowskim w windzie.

Zbiegła na dół, ryzykując potknięciem się na wysokich szpilkach. Strach znów dał znać o sobie, kąsając ją po łydkach i powodując przyspieszone bicie serca. Minęła bez słowa recepcjonistkę, na szczęście zajętą odbieraniem dzwoniącego właśnie telefonu, po czym wyszła z ulgą na mróz. Pod eleganckim płaszczem, drogim żakietem oraz miękką bluzką ciekła jej po plecach nieprzyjemna strużka potu. Dopadła wynajętego samochodu, z trudem nacisnęła mały przycisk na obcym pilocie i zamknęła się w środku pojazdu jak w twierdzy.

Była bardzo dobra w swojej pracy, jednak nie przychodziło jej to łatwo. Żaden z jej znajomych, lekkim tonem porównujący ją do twardej pani kanclerz, nie przypuszczał, ile wysiłku tak naprawdę kosztowało ją to ciągłe udawanie kogoś, kim nie była. Ale nie można się dziwić, że nikt tego nie dostrzegał. Kłamstwo było integralną częścią jej osobowości. Rzeczywiście udawała bardzo dobrze. Najpierw ze strachu, potem z konieczności, a ostatecznie stało się to dla niej sposobem na życie.

Westchnęła. Po każdej, nawet najbardziej udanej akcji zawodowej, która opierała się na manipulacji lub oszustwie, czyli prawie zawsze, czuła wyrzuty sumienia. Zagłuszane regularnie przez dobrze dobrane argumenty, głośną muzykę, wesołe towarzystwo czy inne przyjemności, jakie można zdobyć za pieniądze, wciąż odzywały się cichym głosem gdzieś na dnie jej serca i uwierały jak wbita w stopę drzazga. Nie bolało aż tak bardzo, można było się poruszać, ale cały czas przeszkadzało. W Niemczech, w zupełnie obcym środowisku, łatwiej było o tym zapomnieć. Tutaj wszystko jej przypominało, że nie o tym przecież marzyła.

Jak to nie o tym? – oburzyła się i przekręciła kluczyk w stacyjce. Cichy, równomierny szum silnika wysokiej klasy samochodu podziałał uspokajająco. Stać ją było na taki luksus. Do wszystkiego doszła sama. Z tego trzeba się tylko cieszyć, a nie dręczyć głupotami.

Wyciągnęła telefon i zadzwoniła do hotelu, by zwrócić pozostałe vouchery. Zawsze miała kilka na zapas, żeby być przygotowaną na niespodzianki. Potwierdziła dzisiejszy termin dla czterech osób. To był pierwszy punkt jej planu. Chciała zebrać jak najwięcej informacji przed jutrzejszym spotkaniem, a sekretarka to niewyczerpane źródło wiedzy o szefie.

Zakończyła rozmowę, wrzuciła pierwszy bieg i już bez zagłębiania się w życiowe rozrachunki włączyła się do ruchu.

Miłość z błękitnego nieba

Подняться наверх