Читать книгу Ani tu, ani tam. Marzec '68 - powroty - Krystyna Naszkowska - Страница 4
ОглавлениеSŁOWO WSTĘPNE
Wyjechali.
Wygnani. Niechciani. Uciekli.
W rozpaczy. Z ciekawości. Z nadzieją.
Polscy obywatele, których przynajmniej jedno z rodziców miało żydowskie pochodzenie. Przez władze PRL, ale też w dużej mierze przez polskie społeczeństwo, uznani za element niepożądany. Obcy. Wrogi. Nikt nie powiedział wprost: „Wynoście się, nie chcemy was tu, bo jesteście Żydami”. Ale czuli, jak zabiera im się przestrzeń do życia.
Rok 1968 całkowicie przemeblował im życie. Nie mam pojęcia, kim byliby dziś, gdyby w marcu 1968 roku nie rozpętano w Polsce antysemickiej nagonki. Jak potoczyłyby się ich losy, gdyby I sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka, przemawiając 19 czerwca 1968 roku na VI Kongresie Związków Zawodowych, nie wezwał Żydów, obywateli polskich, do emigracji. „Stoimy na stanowisku, że każdy obywatel Polski powinien mieć tylko jedną ojczyznę – Polskę Ludową” – powiedział Gomułka, sugerując, że polscy Żydzi w istocie nie mieszczą się w tej kategorii.
A przecież, jak mówi Michał Sobelman: „W gruncie rzeczy moja rodzina zrobiła przez wieki dla Polski nie mniej niż większość tych, którzy dziś krzyczą o polskim patriotyzmie. Ale mimo to w 1968 roku powiedziano takim jak my, że nie jesteśmy Polakami. To nie partia, nie ówczesny rząd, to powiedziało społeczeństwo polskie, przynajmniej jego część. I takich rzeczy się nie zapomina”.
Marzec był rozgrywką polityczną na szczytach ówczesnej władzy, nowi postanowili odsunąć starych i zająć ich miejsca, a gra na nastrojach antysemickich okazała się tu skutecznym narzędziem. Ale dla bohaterów tej książki, nawet jeśli zdawali sobie z tego sprawę, Marzec był przede wszystkim ciosem w ich życie osobiste.
Rozniosło ich po świecie. Zamieszkali w Niemczech, Danii, Szwecji, Izraelu, Ameryce. Różnie im się wiodło. Walczyli na wojnie, doili krowy w kibucu, pracowali w polu i w fabryce obuwia, zakładali biznesy, studiowali i sami stawali się wykładowcami. Wchodzili w nową rzeczywistość, uczyli się nowych ojczyzn, języków, obyczajów.
Dla każdego wyjazd oznaczał coś innego, choć dla wszystkich był to skok na głęboką wodę. W nowe życie. Nieprzewidywalne. W świat, w którym nie mieli pojęcia, jak się poruszać, świat rządzący się nieznanymi im prawami.
Każdy z nich wkraczał w ten świat z innymi uczuciami. Dla niektórych była to szansa na ciekawsze, barwniejsze życie, dalekie od peerelowskiej szarzyzny i karier zawdzięczanych przynależności partyjnej. Tak widział to Krzysztof Zorde. Opuszczał Polskę bez żalu. Nie wyjeżdżał jako przegrany, przeciwnie. Dzień, w którym dostał zgodę MSW na wyjazd, nazwał najszczęśliwszym dniem swojego życia.
Dla Michała Szynagiela Marzec był furtką, dzięki której wyrwał się ze szczecińskiego półświatka, który jak wir wsysał go w swoje szemrane interesy. Do dziś jest wdzięczny komunistycznej władzy, że wyrzuciła go z Polski. Sam z własnej woli być może nie dałby rady tak radykalnie zmienić swojego życia.
Dla Adama Ringera, podobnie jak dla Michała Sobelmana, to była katastrofa, osobisty dramat. Zostawiali tu jedyny świat, jaki znali – przyjaciół, pierwsze miłości, kraj dzieciństwa i młodości.
„To była tragedia. Przerażenie i żal, bo cię wypędzają z tego małego mieszkania, pokój z kuchnią i przedpokój, ale to jest jedyne miejsce, które znasz, jedyny dom” – wspomina Sobelman.
Dla Raisy Szlosberg to była ucieczka przed narastającym faszyzmem. Tak widziała Polskę w Marcu 1968 roku. Ucieczka byle gdzie, jak najdalej od Polski, jak najszybciej, póki jeszcze władza pozwala na wyjazd.
Krzysztof Topolski emigrował, bo po wyjściu z więzienia nie widział dla siebie miejsca w Polsce. Ani najmniejszych szans na zmianę sytuacji politycznej. Wypychało go poczucie beznadziei – nie było możliwości dokończenia studiów, otrzymania sensownej pracy, czekało za to wojsko i kompania karna.
Czasem ich odczucia zmieniały się jak w kalejdoskopie – rozpacz mieszała się z ciekawością. Czytali przecież zachodnią literaturę, oglądali amerykańskie filmy, widzieli świat kolorowy, wyzwolony, daleki od tego, co wmawiała komunistyczna propaganda. Pragnęli skosztować tego świata. Na trochę, nie na zawsze. Chcieli móc wrócić do domu.
Wrócili. Po 1989 roku nikt im już nie robił trudności z wizami. Wracali, bo tęsknili. Kogoś zaproszono do udziału w targach i już nie chciał wyjechać. Ktoś dostał tu pracę. Inny uznał, że Polska to ciekawy kraj, tyle tu się dzieje, warto tu żyć. Krzysztof Topolski, kiedy po raz pierwszy przyjechał do Polski, przyznaje, że oszalał ze szczęścia. „Po dwudziestu latach znowu tu byłem, wśród przyjaciół, piłem wódkę, łaziłem po knajpach... Kanada jest cudownym krajem... Świetnie się tam czułem... Jednak Polska to jest mój kraj. Śmierdzi, brudno, ale jest ciekawie”.
Adam Ringer mówi, że tak naprawdę nigdy nie wyjechał z Polski, a dwadzieścia sześć lat, które spędził w Szwecji, traktował jak pobyt na wakacjach. Cały czas czekał, kiedy będzie mógł wrócić. „To jest mój kraj, kraj mojej kultury”.
A jednak patrzą na ten kraj z pewną ostrożnością, poprzez pryzmat roku 1968.
„Mam pełną świadomość faktu, że jest to kraj i społeczeństwo głęboko straumatyzowane i że relikty antysemityzmu, całej tej niesławnej tradycji, są tutaj niesłychanie żywe. Antysemityzm jest chorobą psychiczną Polaków. Nigdy nie sterapeutyzowaną” – mówi Janusz Marchwiński.
Płacą tu podatki, mieszkają, niektórzy założyli nowe rodziny. Mówią o sobie, że tworzą klub powracających. Być może nigdy już Polski nie opuszczą, tu zostaną pochowani, ale cały czas są w procesie powracania. Taki czas przeszły niedokonany. Raz wyrwani z korzeniami z kraju dzieciństwa i młodości, jego kultury i obyczajów, środowiska rodzinnego i towarzyskiego, pierwszych miłości i przyjaźni, mają problem, by gdziekolwiek zapuścić korzenie na nowo. I wielu z nich słowo „wróciliśmy” nadal nie chce przejść przez gardło.
Krystyna Naszkowska