Читать книгу Czarny Manuskrypt - Krzysztof Bochus - Страница 9
Оглавление1.
Chłopiec upadł z jękiem po kolejnym ciosie. Musieli mu złamać nogę. Miał wrażenie, że unosi się w powietrze, ponad ziemię, i widzi z góry swoją nienaturalnie skręconą kończynę, leżącą obok bezwładnego ciała. Jego własnego ciała. Słodka krew spływała mu po zmasakrowanej twarzy i zbierała się w kącikach ust. Było jej tak dużo, że gdyby leżał na wznak, zapewne by się zaczął dławić. Zmierzch zamazywał kontury napastników. Wiedział tylko, że było ich dwóch. Bili go metodycznie, na przemian, niezmordowanie. Milczeli. Nie usłyszał ani jednego wypowiedzianego przez nich słowa, tak jakby nie był tego wart.
Wyższy, o długich łapach, podwijał właśnie rękawy, pewnie z troski o mankiety białej koszuli. Zanim chłopiec zarejestrował, co robi drugi prześladowca, przeraźliwy ból rozdarł mu klatkę piersiową.
Zbir z bojowym, chrapliwym okrzykiem skoczył mu na piersi – jego ciężkie buciory miażdżyły mu żebra. Matko, to jeszcze nie koniec?! Przeszywający ból sprawił, że na chwilę stracił świadomość.
Gdy ją odzyskał, panowała cisza. Miał wrażenie, że przeżywa jakiś koszmarny sen, który nigdy nie mógłby ziścić się na jawie. Jak to możliwe, że w ciągu kilku sekund wszystko zmienia się tak diametralnie? I może już bezpowrotnie. Czuł, że życie wycieka z niego jak woda z rozbitego dzbana. Ostatnia rzecz, jaką zapamiętał przed tym koszmarem, to były czyjeś kroki za jego plecami i nagły ból w potylicy. Śledzili go? Kto? Nie widział na jedno oko. Kątem drugiego zauważył rozmyty kształt krzyża, a jednocześnie wyczuł przegniły zapach chryzantem. I wtedy usłyszał szmer. Oni nadal tu byli. Paniczny lęk ścisnął mu serce. Poczuł ciepłą strużkę moczu rozlewającą się po spodniach.
Ktoś pochylił się nad nim, widział tylko białka jego oczu połyskujące w ciemności. Najpierw ten ktoś poczęstował go pancerną pięścią, co sprawiło, że przestał widzieć na drugie oko. Potem, nachylając się nad nim, wychrypiał mu coś do ucha, sprawdził, że Daniel zrozumiał, a następnie uderzył go pięścią jeszcze raz. Chłopiec, zanim spadł w otchłań, poczuł jeszcze zimne ostrze noża, wycinające mu na czole jakieś dziwne znaki na pożegnanie.
2.
Grafitowy adler sforsował ostatni koci łeb na zakręcie, wywołując mimowolne westchnienie siedzących w środku mężczyzn i z metalicznym zgrzytem zatrzymał się przed wejściem do katedry. Stojący przy drzwiach policjant zasalutował na ich widok.
Radca kryminalny Christian Abell przez chwilę lustrował kamienne, poczerniałe od upływu czasu, odrzwia świątyni. Pamiętał jak przez mgłę jej ceglaną nawę, zapach średniowiecznej stęchlizny i dziwną figurę przed ołtarzem głównym. Świętej Elżbiety, może świętej Katarzyny? Potrząsnął obolałą głową, na próżno usiłując wydobyć z pamięci strzępki wspomnień.
– Witam, panie radco – dobiegł go głos od frontu. – Czyżby nie bywał pan zbyt częstym gościem w świątyni Pana?
Radca spojrzał w tę stronę i zobaczył utkwione w nim przenikliwe spojrzenie wysokiego chudego starca w czarnej sutannie. W świetle poranka jej wyświechtane rękawy lśniły niczym futro popielicy.
– Czekałem na pana. To straszne, co się zdarzyło... – Starzec urwał. – Jestem Rudolf Hoeness, proboszcz katedry pod wezwaniem Świętego Jana Ewangelisty‹I›.
– Radca kryminalny Christian Abell, z Prezydium Policji w Marienwerder, ksiądz zresztą wie, kim jestem. A to moi współpracownicy: wachmistrz Kukulka, lekarz sądowy Hecht i fotograf. Nie traćmy czasu.
Duchowny skinął w milczeniu głową i wskazując zapraszającym gestem na drzwi, poprowadził ich do wnętrza świątyni.
Kwidzyńska katedra pogrążona była jeszcze w półmroku. Pierwsze promienie słońca z trudem przedzierały się przez witrażowe okna, nieśmiało budząc zatopione w ciemności kształty, rzeźbione epitafia, konfesjonały i kontury biskupich tronów ustawionych pod ścianami. Długa na kilkadziesiąt metrów nawa wiodła ku ołtarzowi. Barokowy tryptyk przedstawiał scenę ukrzyżowania. Nozdrza Abella natychmiast wychwyciły uśpiony, a jednak zakodowany w nim zapach, który wiązał go z przeszłością i z tym miejscem: woń starych murów, gnijących papierów, kurzu i mysich odchodów.
Hoeness poprowadził ich wzdłuż głównej nawy, do bocznych drzwi, za którymi rozpoczęły się kręte schodki wiodące na dzwonnicę. Policjanci ostrożnie wspinali się po stopniach z wygładzonego przez wieki kamienia. Po kilkunastu minutach stanęli na górze. Panował tu przenikliwy ziąb.
– Ciało brata Gerharda jest z tyłu, na mniejszym dzwonie. – Hoeness prawie niedostrzegalnym gestem wskazał im kierunek i spuścił oczy.
Abell obszedł powoli szyb dzwonnicy, obrzucając czujnie spojrzeniem wiszącego kolosa z wyrytym napisem: Semper fidelis[1], Fusa a. Gebr.Ulrich Apoldae (Thur) a. 1928. O mało nie potknął się o zwój grubych sznurów leżących na podłodze z nieheblowanych desek. Dzwon mniejszy stał obok, nakryty szarym płótnem. Radca dał znak Kukulce, a ten jednym szarpnięciem zerwał tkaninę.
Policjant nie potrafił ukryć szoku na widok nagich zwłok, rozciągniętych na dzwonie. Przypominały dekoracyjny relief, ściśle oplatający cały spiż. Rozpostarte wyłamane ręce, powiązane w nadgarstkach grubym sznurem, obejmowały górną część dzwonu. Jeszcze szerzej rozwarte nogi otaczały dzwon u nasady. Nienaturalnie wygięte ciało, białe teraz i bezbronne, podtrzymywało zmiażdżoną głowę trupa. Najgorzej wyglądała zmasakrowana skroń. W jej czeluści, ciemnej od zakrzepłej krwi, zastygły skrawki skóry, odłamki białawych kości, poszarpane tkanki i cebulki wyrwanych włosów. Z zamkniętych na zawsze oczu wypływały blade strużki wydzieliny, tak jakby krew łączyła się z ciągle płynącymi łzami. Abell skinął na fotografa. Po chwili nagłe błyski zaczęły rozdzierać szarość poranka.
– Ktoś zadał sobie wiele trudu, panie radco, aby zmienić facjatę tego nieszczęśnika w gdański pasztet – powiedział wachmistrz Kukulka, na znak radcy podając mu gumowe rękawiczki.
Abell sięgnął do kieszeni po pęsetę, przez chwilę uważnie przyglądał się czeluści ust, po czym precyzyjnym ruchem wyjął z nich zwinięty papierek.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
1 Łac.: Zawsze wierny.