Читать книгу Krew sióstr. Czarna - Krzysztof Bonk - Страница 5
I. Brunatna
ОглавлениеNastąpił kolejny podmuch – nie wiadomo życia, czy śmierci, a zapewne czegoś na skraju istnienia i nieistnienia. Czegoś nieokreślonego, ale ze wszech miar przerażającego. Eteryczne tchnienie skutecznie rozwiało cienistą postać, po czym jej strzępy, niczym stado brunatnych mustangów, pognało przez kasztanową prerię.
Gdy energetyczny wiatr, jako sam upiorny kowboj, przestał dąć, fantomowe ciało zaczęło się na powrót scalać. Jego fragmenty opadały z nieba jak zeschłe liście, to niczym niewidzialną szuflą zgarniane były z boków w jedno miejsce, tworząc na powrót kompletną istotę.
Lecz ów eteryczny byt co raz poniewierany był przez prądy mocy, co sprawiało, że nigdzie nie mógł się na dłużej zakotwiczyć, aby zaznać spoczynku, chwili wytchnienia. Był jak odcięte od korzeni drzewo, a równocześnie pozbawiony skrzydeł ptak. Wzlatywał, to upadał, przemieszczał się chaotycznie w każdym kierunku, a wszystko to działo się bez udziału jego woli. I tak raz za razem, bez końca.
Na krótki moment Brunatna w postaci cienia zawisła pomiędzy konarami martwego kasztanowca. Stał na zupełnym pustkowiu pośród ostrych głazów o hebanowym kolorze i miałkiego żwiru w barwie ochry. Jakimś cudem dziewczyna zdołała się chwycić gałęzi drzewa i zaczepić swą postać w martwej koronie chociaż na chwilę.
Była to niewymowna ulga, lecz fantomowa postać nie rozumiała w jaki sposób przelotnie zapanowała nad materią. Za to wiedziała, że rychło znowu porwą ją energetyczne wiry wespół ze zwykłym wiatrem. Będą rozrywać jej cienistą powłokę, która potem na powrót będzie się zespajać – bez wytchnienia, bez ustanku. Doświadczenie okrutnej ulotności nie ustąpi, a jeszcze się wzmoże. Wciąż na nowo czuła, że właśnie umierała, by za chwilę odradzać się tylko po to, by konać. W postaci cienia jej towarzyszką na karku stała się sama śmierć, a przy piersiach tętniła namiastka życia. Te dwie siły bawiły się nią, przepychały pomiędzy sobą, a ona nie mogła z tym nic zrobić. Zupełnie nic!
Podobnie bezradna była wówczas, gdy żegnała istnienie ukochanej przyjaciółki. Wtedy i sama Brunatna powinna była przestać istnieć, definitywnie! A jeszcze lepiej wyruszyć za Czarną nierzeczywistym pociągiem do nieistniejącego świata – prosto w wieczny sen. Tam odnalazłaby rogatą demonicę, by przenigdy już jej nie opuścić.
Na zawsze razem, na zawsze razem…
Już nigdy razem, już nigdy!
Uświadamiając sobie tę tragiczną prawdę, Brunatna sama w sobie wyzwalała autodestrukcyjne siły. Przez to nawet bez wichrów z zewnątrz wręcz implodowała od środka. W wyniku rozpaczy jej cieniste ciało w mgnieniu oka się rozwarstwiało, prześwitywało przez nie światło, po czym zostawała rozrywana na drobne kawałki. I działo się to także teraz!
Nagle Brunatna nie była już w martwej koronie umarłego drzewa. Jej ulotna struktura się rozpadła, a energetyczne prądy rozproszyły strzępy cienistej powłoki na prawo i lewo, wschód i za chód, północ oraz południe. Do tego ponownie dochodziło doświadczenie dławiącej śmierci.
Tak pragnęła przynajmniej zniknąć, rozpaść się nieodwracalnie, na zawsze, i już nie powstawać z popiołów, skoro nigdy więcej nie mogła być przy Czarnej. Lecz w zamian za swój dojmujący ból, nie dostawała w zamian nic. Zupełnie nic, niczego, jakby została przeklęta!
Może rzeczywiście została?
Czas mijał, a może stał w miejscu? Brunatna tego nie wiedziała. Nie doświadczała bowiem upływu czasu w żadną stronę, podobnie jak jego stagnacji. Jej istnienie było całkowicie zdominowane przez samą przestrzeń, która niepodzielnie władała jej niematerialnym ciałem.
Aż podczas ponownego scalenia się w jedność, zapewne równie przejściowego, jak zwykle, kurczowo złapała się hebanowego kamienia. Znowu się jej udała ta sztuka, tylko jak? Odpowiedź pozostała nieodgadniona. Ale nie ulegało wątpliwości, że już nie dryfowała w powietrzu, a pomiędzy opuszkami palców odbierała twardą materię.
Przynosiło to niesamowitą ulgę, poczucie pewnej kontroli. Choć z drugiej strony podsycało głód namacalnego ciała, co później przełoży się na jeszcze większe cierpienie, kiedy materii na powrót całkiem zabraknie. Jednak taki najwidoczniej był los cienistych istot, które nie potrafiły zapanować nad przestrzenią. Ze wszech miar okrutne było to istnienie. Zaś z powodu jego ciągłego doświadczania z eterycznego serca wypierane były pozytywne uczucia, a zastępowała je ślepa nienawiść. Nienawiść do wszystkiego, co materialne, a doznanie to kreowało poczucie dojmującej krzywdy.
Tymczasem we wciąż trwającej chwili wytchnienia brunatny cień przyjrzał się uważniej obejmowanemu kamieniowi. Co niezwykłe, widniał na nim napis w języku astrix wymalowany czarnymi literami. Brunatna odczytała krótką sentencję: „czarna i kasztanowa przyjaźń raz zrodzona jest wieczna, doskonała i ponadczasowa”.
Przeczytawszy te słowa, powtórzyła je w umyśle, a ich treść silnie zadrgała w jej eterycznym sercu, raniąc je: „czarna i kasztanowa przyjaźń raz zrodzona jest wieczna, doskonała i ponadczasowa”. W efekcie ponownie niczym brązowo-czarny sztorm wezbrał w Brunatnej prawdziwy ocean rozpaczy. Czuła, że właśnie pękało jej serce. Ono naprawdę się rozpadało! Lecz czyniło to tylko po to, by ponownie się zespolić i znowu rozlecieć na kawałki, gdzie każdy naznaczony był czystym cierpieniem.
Jednak tym razem poniewierana istota ze zdumieniem odkryła, że nowe doświadczenie przyniosło jej nie tylko psychiczny ból. Oto kamień z sentencją zrosiły jej najprawdziwsze, bo materialne, łzy. Przyjrzała się im – mieniły się brązem i czernią. Dłużej spoglądała, niemal jak urzeczona, w całą już wypłakaną kałużę na nagim kawałku skały.
Aż nagle w ciemnej wodzie dostrzegła tak bardzo rzeczywisty obraz Czarnej, jej odbicie, jak w lustrze. Rogata demonica się uśmiechała do niej w jedyny w swoim rodzaju sposób, obnażając na zewnątrz ust dwa kły. Ten demoniczny uśmiech… Ten najcudowniejszy na świecie mroczny grymas twarzy. Cień Brunatnej wręcz roztopił się w nim i to autentycznie. Utonął.
Wtem młoda Ochra gwałtownie się wynurzyła z wody. Zobaczyła, że ciecz była złocista. Kompletnie zaskoczona rozejrzała się wokół. Cała okolica rozkwitała wręcz nieprzeliczonymi odcieniami żółci. Bursztynowe było niebo, kanarkowe łąki, słomkowe drzewa, cytrynowe zbroje. Zbroje… poległych rycerzy, a na nich szafranowa… krew. Brunatna skonstatowała, że jej ulotna postać zawisła nad siarkowym jeziorem. Czyli akwenem gdzieś w złotym królestwie. Ponadto w miejscu, gdzie dopiero co rozegrana została śmiertelna bitwa.
Następnie używając siły woli, młoda Ochra po raz pierwszy zdołała pokierować eterycznym ciałem tam, dokąd chciała, przy okazji nie rozwiewając swej istoty. W rezultacie już za chwilę stąpała nienaturalnie lekko po kanarkowej trawie i z przejęciem przyglądała się martwym rycerzom. Ich twarze zdążyły już stężeć, ale krew dopiero krzepła. Z kolei uprzednio niewątpliwie piękne zbroje były teraz mocno zdeformowane. Sugerowało to konfrontację z jakimś potężnym przeciwnikiem albo nawet ponadnaturalną siłą. Czyżby czerwoną?
Brunatnej przemknęło przez myśl, że być może była właśnie świadkiem klęski złocistego wojska w konfrontacji z czerwoną armią. Pomyślała, że zapewne dokładnie tak. Przy czym miała przed sobą obraz totalnej katastrofy, bo jak wzrokiem sięgnąć, nie widziała żadnych różowoskórych ofiar, dosłownie nic czerwonego.
Konkluzja takiego zdarzenia była iście druzgocąca. Mianowicie taka, że cała dotychczasowa walka z zachodnim najeźdźcą, w tym poświęcenie Czarnej, poszły na marne. Albowiem skoro to czerwień miała niepodzielnie zapanować na tym przeklętym kontynencie, to już może lepiej, aby wszyscy, zupełnie wszyscy na nim zginęli! Nastałaby wówczas nicość i przyszedł kres wszystkiego – absolutny spokój, pustka i cisza.
Jednakże co, jeśli zamiast tego po martwej ziemi, tak jak Brunatna, snułyby się w miejsce żywych istot tylko bezwolne dusze? Była to przerażająca perspektywa, podobnie jak nieustanne rozważania młodej Ochry o życiu, śmierci oraz sensie przepełnionego cierpieniem istnienia.
Ten strumień negatywnych myśli przerwał widoczny w dali ruch. Czyżby więc ktoś tu jednak ocalał? Ponadto najwyraźniej była to czarna osoba, bo dostrzeżona w ruchu postać taką właśnie przedstawiała sobą barwę wyraźnie odznaczającą się na złocistym tle.
Za moment Brunatna znów szybciej się przemieszczała i za chwilę była już pewna. Plecami do niej klęczała wsparta na mieczu demonica. Ale ten miecz… Ten miecz! Młoda Ochra raptem rozpoznała siedem wyrytych na nim symboli. Oto podziwiała przed sobą ostrze, które ostatnio zostało jej zaprezentowane. Był to miecz Srebrnej, srebrzystej siostry krwi! Czy zatem to właśnie jej złociste wojsko zostało tu rozgromione? Czy i ona poległa?!
Nagle demoniczna istota wykonała błyskawiczny piruet, wstając z klęczek. Zaś Brunatna zastygła w miejscu z czubkiem ostrza przy gardle. O dziwo dla niej czuła to ostrze. Tak wyraźnie odbierała chłód i ostrość na eterycznej skórze. Następnie, samej w to prawie nie wierząc, zdołała wyartykułować na głos słowa:
– Masz miecz Srebrnej. To Srebrnej!
– To mój miecz. Zawsze był mój, dopóki mi go w przyszłości nie odebrano – rozbrzmiał tubalny i kobiecy głos. Tak złowrogi, zupełnie jakby pochodził od samej Martwicy. Jednocześnie Brunatna przyjrzała się uważniej, z kim takim miała do czynienia.
Ta dorosła już demonica posiadała imponujące rogi, wyjątkowo proste i okazałe. Jej głowę okalał żałobny welon oraz korona cierniowa. Oczy przesłaniała opaska powyżej której, na czole, widniało martwe oko. Dość obcisła suknia przypominała mroczną pelerynę, a jedna dłoń świeciła się jasnym światłem, przez co nie pasowała do reszty ciała. Była to dłoń po tej stronie cielesnej powłoki, gdzie okaleczona została Czarna. Zaś sama ta złowroga demonica, absolutnie niezwykła postać, w jakiś niepokojący sposób tak bardzo Czarną przypominała. Czyżby niezrozumiałym zrządzeniem przewrotnego losu to naprawdę mogła być…
Brunatna nie zdołała do końca wyrazić myśli, bo w przestrzeni nagle zerwał się energetyczny wicher. W jednej chwili rozerwał on cienistą powłokę o kolorze brązu i jej strzępy rzucił w kierunku siarkowego jeziora. Młoda Ochra doświadczyła koszmarnie bolesnego odczucia zasysania do wody i przenikania jakby do uprzedniego wymiaru.
Gdy wtem została pochwycona za rękę. W efekcie za moment znów stała przed demonicą i to, o dziwo, w jednym kawałku. Mroczna istota cały czas trzymała ją za dłoń, uścisk się wzmagał, aż demonicznie wycharczała:
– Na zawsze razem… Na zawsze razem… Czy nie tak miało między nami być? Oto więc jesteśmy… razem. Na zawsze razem, ja i ty. Brązowa i czarna dziewczyna.
– Ale… To nie możesz być ty. To… nie jesteś ty. – Brunatnej stanęły w oczach materialne łzy.
– Razem… na zawsze razem, ja i ty – słyszała tylko, jak mroczną mantrę, powtarzane słowa.
– Ale jak…? W jaki sposób to w ogóle byłoby możliwe? To nie jest możliwe – wydusiła z siebie Brunatna.
– To kolejny etap naszej wiecznej przyjaźni.
– Nie… nie, nie. – Młoda Ochra kręciła przecząco głową. – Ja nie poznaję ciebie. Nie znam cię.
– Ja nie znam ciebie i nie poznaję. Lecz czuję. – Demonica swym martwym okiem na czole jakby silniej przyjrzała się cienistej dziewczynie.
– Czujesz… Ja też to w głębi siebie chyba… odczuwam. Ty naprawdę jesteś… Czarną? – Brunatna z zachwytem, niedowierzaniem, bólem, to obawą, spoglądała na demonicę. Szczególnie na ich splecione razem dłonie. Te same, które w innej rzeczywistości wspólnie straciły. Oddały je jako cenę przyjaźni. Teraz powoli już do niej docierało, że przelana wtedy kasztanowo-czarna krew być może przypieczętowała ponadwymiarowy pakt przyjaźni. Takiej, która przekraczała nawet granice przestrzeni oraz czasu i nie istniały dla niej żadne ograniczenia. Może więc nie tylko krew sióstr miała niezwykłą moc, ale i krew oddanych sobie przyjaciółek? – I co teraz…? – zapytała, powoli dochodząc do siebie. O ile w tej sytuacji w ogóle było to możliwe. Następnie w postaci litanii pytań wyartykułowała swe lęki, obawy, niepewność: – Co dalej zrobimy? Gdzie my tak naprawdę jesteśmy? Co tu się wokół stało? I… co ze mną? Wszak jestem obecnie… cieniem.
Demonica dłużej milczała, jakby spoglądając gdzieś za zasłonę samego wszechistnienia. Aż inaczej niż dawna Czarna, nie figlarnie czy naiwnie, a z miażdżącą powagą rzekła:
– To nie jest twój pierwotny czas. To odległa przeszłość. Bardzo odległa. Przyzwałam cię tu, do siebie, czując cierpienie bliskiej mi istoty. Bo to cierpienie stało się i moim. Przy mnie jesteś bezpieczna, ochronię cię. I nie tylko ochronię. Nauczę panować nad cienistą powłoką. Przy mnie, jeśli tylko pokonasz przeciwności, staniesz się potężna. Nie wyobrażasz sobie, jak wszechmocna. Staniesz się…
– Kim…?
– Kolejnym Wichrzycielem Czasów. Ponadnaturalną istotą, która w przyszłości dokonała już swego żywota ku czci odrodzenia siedmiobarwnego brata. Ale tamten Wichrzyciel nie zapełnił sobą całej przeszłości, a przyszłość pozostawił otwartą dla swego następcy. Zatem za moją sprawą możesz zostać właśnie nim. Pierwotnym bytem niezależnym od boskich kaprysów, który ochrania wielobarwny świat. Jak nową szatę przywdziejesz wcielenie Wichrzyciela. Kogoś, kogo potęga przewyższy nawet moc sióstr krwi. Jam to uczynię, dla mej przyjaciółki, jeśli tylko mi, i sobie, na to pozwolisz.
– Odzyskam… materialną postać?
– Formy materialne i eteryczne będą ci pokornie służyć, a nie ty im.
– To wszystko się dzieje… naprawdę? Czy… to jakaś imaginacja, manipulacja z twojej strony kimkolwiek w rzeczywistości jesteś?! – warknęła Brunatna, raptem się żywo zastanawiając, czy jako cień właśnie nie została zabawką w rękach demonicznych bytów. To wszystko bowiem, co słyszała z czarnych ust, brzmiało zbyt nierealnie, zbyt dobrze. Przez to w ogóle nie przystawało do cierpienia, jakie ostatnio ją dotykało. Idąc za tym impulsem, gniewnie wybuchła: – Ty kłamiesz, kłamiesz, kłamiesz! Czarna się poświęciła, odeszła! A ty nie jesteś prawdziwą Czarną! Szydzisz ze mnie, by dać mi złudną nadzieję, a potem się pastwić! Chcesz żywić się moim upokorzeniem! Nie pozwolę ci na to! Gardzę tobą! Nienawidzę cię!
W odpowiedzi na słowną agresję demonica mocniej ścisnęła cienistą dłoń, która drżała. Następnie przestrzeń wypełnił ponury głos rodem z Centralnej Czeluści:
– Na drodze do stania się Wichrzycielem Czasu przeszkód czeka cię bez liku. A oto i pierwsza z prób. Pokonasz swe uprzedzenia, ograniczenia i wrodzony twej istocie sceptycyzm? Oddasz się wierze w ponadczasową przyjaźń oraz odnajdziesz ją dla mnie w swym sercu? Czy też tu i teraz zawiedziesz? Zawiedziesz siebie, mnie, naszą przyjaźń. Zawiedziesz wszystkich i wszystko zaprzepaścisz. Decyduj. – Demonica rozluźniła uchwyt ręki. Korzystając z tego, młoda Ochra już miała wyszarpnąć swą dłoń. Ale w tej samej chwili pomyślała z uczuciem o Czarnej. Wspomniała jej śmierć, ostatnie tchnienie. W rezultacie, jakby za podszeptem tamtej Czarnej, a obecnie ciągle trochę wbrew sobie, sama ścisnęła dłoń demonicy i z determinacją syknęła:
– Na zawsze razem, na zawsze razem. Nigdy nie zawiodę zawartej przyjaźni. Więc jestem tu, stoję przed tobą i dla dobra przyjaźni zrobię wszystko, co każesz.
– Na zawsze razem – powtórzyła z nutą ulgi w głosie demonica i dodała: – Zatem krocz u mego boku przez meandry minionego czasu. Będziemy w nim dwie, ale tak naprawdę jak jedna dziewczyna. Potem kobiety, staruszki i tak dalej…
– Czarna… – Na wspomnienie wypowiedzianych przez demonicę słów Brunatna ponownie poczuła wzruszenie. Na tej złocistej ziemi przeżywała doprawdy prawdziwą karuzelę uczuć. Lecz, co najważniejsze, coraz bardziej przeważały w niej te pozytywne i autentycznie nastrajały wiarą w sens dalszego istnienia oraz lepszą przyszłość.
W konsekwencji rozejrzała się wokół, by lepiej ocenić sytuację i podjąć z demonicą współpracę. Wszak w tym celu zaraz pojawiły się u niej pytania. Ażeby uzyskać odpowiedzi, od razu zwróciła się do istoty z Czeluści:
– Zauważyłam, że raz za razem przekrzywiasz głowę w prawą stronę. Spoglądasz martwym okiem na złocistą kobietę w przepięknej zbroi. Mam na myśli tą zabitą istotę z wieńcem laurowym zamiast hełmu. Czemu to czynisz, czemu na nią patrzysz, kto to taki?
– To moja siostra.
– Siostra?
– Tak.
Wobec tego wyznania młoda Ochra poczuła niechęć do demonicy. Próbowała przezwyciężyć to negatywne odczucie, ale przychodziło jej to z trudem. Wiedziała do czego była zdolna także i jej Czarna, lecz mimo wszystko…
– Czemu zabiłaś kogoś z własnego rodzeństwa? Dlaczego uśmierciłaś tych wszystkich ludzi o złotym kolorze skóry? – zapytała z bólem. Jednakże odpowiedź sprawiła, że z powodu swych pochopnych oskarżeń poczuła palący wstyd.
– Nie ja zabiłam mą siostrę Złotą. Nie ja uśmierciłam złocistych rycerzy – wychrypiała demonica. – Oglądasz straszliwe dzieło Mokrej Wrony, Wodnej Wrony, w twoich czasach odrodzonej i zwanej Srebrną. W czasach przed jej upadkiem, tych czasach, to istota, której każdy powinien się lękać, nawet Wichrzyciel Czasów. Dobrze zapamiętaj to i się jej strzeż, bo stała się wszechpotężna. Nie stawaj z nią do konfrontacji, nigdy. Ja natomiast się spóźniłam. Przybyłam tu, gdy moja szara siostra dokonała już dzieła zniszczenia. Przepraszam za to mą siostrę Złotą. Przepraszam, że nie ochroniłam istnienia tej, której złocista miłość promienieje do każdego, również Mokrej Wrony.
– Czemu srebrzysta siostra to robi, zabija rodzeństwo?
– By zyskać moc, zabijała swe siostry już przed pokonaniem czerwonego demona. Potem jej życzenie tyczące się wskrzeszenia sióstr nie zostało spełnione. Popadła przez to w szaleństwo nienawiści. Nienawiść zrodzona przez poczucie krzywdy nią zawładnęła, kształtując ją na swój wzór i podobieństwo. Od tamtej pory Mokra Wrona służy nienawiści. Ta pragnie być niepokonana i nieśmiertelna. Drogą do tego jest uśmiercanie odradzających się sióstr i pożywianie esencją ich krwi. Mokra Wrona ją pije, krew własnych sióstr, została siostrzanym wampirem. Z kolei co do dobroci i miłości złotej siostry, która wybacza nawet Wodnej Wronie, to spójrz, co złocista dama trzyma w rękach zamiast miecza. Spójrz. – Brunatna poszła za wskazaniem demonicy. W złożonych jak do modlitwy dłoniach jasnej kobiety dostrzegła dwa splecione ze sobą kwiaty. Ponad lśniące palce wystawały ich zwrócone ku sobie kielichy: złoty oraz srebrzysty. – Złota siostra nawet się nie broniła. Złota siostra niosła jedynie orędzie pokoju i miłości. Złota siostra się dla tych idei ponownie poświęciła. Ale ja, kiedy przyjdzie pora, to Mokrą Wronę zabiję. Albo też Wodna Wrona zabije mnie.