Читать книгу Namiętność - Lauren Kate - Страница 11
CO NAGLE TO PO DIABLE MEDIOLAN, WŁOCHY
25 MAJA 1918 R.
ОглавлениеLuce wytoczyła się z Głosiciela przy akompaniamencie wybuchów. Skuliła się i zakryła uszy.
Ziemią wstrząsały gwałtowne eksplozje. Głośne huki, jeden za drugim, a każdy bardziej spektakularny i paraliżujący od poprzedniego, aż dźwięki i wstrząsy wibrowały tak, że wydawało się, że atak trwa bez najmniejszej przerwy.
Żadnej możliwości ucieczki przed zgiełkiem i żadnego końca.
Luce zataczała się w wypełnionej ogłuszającym hałasem ciemności, zgięta wpół, próbując osłonić swoje ciało. Wybuchy dudniły jej w piersiach, w oczach i ustach miała ziemię.
I to wszystko, zanim się zorientowała, gdzie w ogóle trafiła. Z każdą jasną eksplozją widziała mignięcia falujących pól, poprzecinanych przepustami i walącymi się płotami. Później błysk znikał, a ona ślepła.
Bomby. Wciąż wybuchały.
Coś było nie tak. Luce miała zamiar przejść przez czas, uciec od Moskwy i wojny. Ale musiała skończyć dokładnie tam, gdzie zaczęła. Roland ją przed tym ostrzegał – przed niebezpieczeństwami podróżowania Głosicielami. Ale ona była zbyt uparta, by go wysłuchać.
W ciemności potknęła się o coś i upadła jak długa, twarzą do ziemi.
Ktoś jęknął. Ktoś, na kim Luce wylądowała.
Sapnęła i odczołgała się, czując ostre kłucie w biodrze, na którym wylądowała. Ale kiedy zobaczyła mężczyznę leżącego na ziemi, zapomniała o swoim bólu.
Był młody, pewnie w jej wieku. Drobny, delikatne rysy twarzy, nieśmiałe piwne oczy. Jego twarz była blada, oddychał z trudem. Dłoń przyciśniętą do brzucha pokrywała warstwa czarnego brudu. A pod ręką jego mundur był zalany krwią.
Luce nie mogła oderwać wzroku od rany.
– Nie powinno mnie tu być – wyszeptała.
Wargi chłopca zadrżały. Przeżegnał się trzęsącą się, zakrwawioną dłonią.
– Och, umarłem – powiedział, wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczyma. – Jesteś aniołem. Umarłem i poszedłem do... Czy jestem w niebie?
Wyciągnął w jej stronę drżącą rękę. Chciała krzyczeć albo wymiotować, ale mogła jedynie zakryć jego dłonie i przycisnąć je z powrotem do ziejącej rany na brzuchu. Kolejny wybuch wstrząsnął ziemią i leżącym na niej chłopcem. Świeża krew przepłynęła między palcami Luce.
– Jestem Giovanni – wyszeptał, zamykając oczy. – Proszę. Pomóż mi. Proszę.
Dopiero wtedy Luce zorientowała się, że już nie jest w Moskwie. Ziemia była cieplejsza. Nie przykryta śniegiem, lecz porośnięta trawą, z wyrwami w niektórych miejscach, ukazującymi żyzną czarną glebę. Powietrze było suche i pełne kurzu. Ten chłopiec odezwał się do niej po włosku, a ona, podobnie jak w Moskwie, zrozumiała.
Jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności. W pewnej odległości widziała reflektory, oświetlające wzgórza o fioletowym odcieniu. A za wzgórzami, na wieczornym niebie świeciły jaskrawe gwiazdy. Luce odwróciła wzrok. Nie mogła patrzeć na gwiazdy, nie myśląc o Danielu, a teraz nie mogła o nim myśleć. Nie w chwili, gdy przyciskała ręce do brzucha tego chłopca, nie, kiedy znajdował się na krawędzi śmierci.
Przynajmniej jeszcze nie umarł.
Tylko mu się tak wydawało.
Nie mogła mieć do niego pretensji. Po tym, jak został trafiony, pewnie znalazł się w szoku. A później może widział, jak przechodzi przez Głosiciela, mroczny tunel w powietrzu. Musiał być przerażony.
– Nic ci nie będzie – powiedziała z doskonałym włoskim akcentem, którego zawsze chciała się nauczyć. Wydawał się zadziwiająco naturalny na jej języku. Głos Luce również był bardziej miękki i łagodniejszy niż się spodziewała, co kazało jej się zastanawiać, jaka była w tym życiu.
Ogłuszająca salwa sprawiła, że aż podskoczyła. Ostrzał z karabinów. Niekończący się, szybki, jaskrawe smugi przecinające łukiem niebo, wypalające białe linie w oczach, a później dużo krzyków po włosku. I odgłos kroków. Coraz bliżej.
– Wycofujemy się – wymamrotał chłopiec. – Niedobrze.
Luce spojrzała w stronę, z której dochodziły odgłosy biegnących żołnierzy, i dopiero wtedy zorientowała się, że nie są sami. Wokół nich leżało co najmniej dziesięciu innych rannych, jęczących, drżących i krwawiących na ciemną ziemię. Ich mundury były osmalone i poszarpane przez minę, na którą przypadkiem natrafili. Powietrze wypełniał mocny odór zgnilizny, potu i krwi. To było straszne – Luce musiała zagryźć wargi, żeby nie krzyknąć.
Minął ją mężczyzna w mundurze oficera, i nagle się zatrzymał.
– A co ona tu robi? To strefa walki, nie miejsce dla pielęgniarek. Martwa nam się nie przydasz, dziewczyno. Zrób coś pożytecznego. Musimy załadować rannych.
Odszedł, nim Luce zdążyła mu odpowiedzieć. Leżącemu na ziemi chłopakowi zaczęły opadać powieki, jego ciało drżało. Rozejrzała się w poszukiwaniu pomocy.
Kilkaset metrów dalej zobaczyła wąską drogę, przy której parkowały dwie ciężarówki starego typu i dwie małe, przysadziste karetki.
– Zaraz wracam – powiedziała Luce do chłopca, mocniej przyciskając jego ręce do brzucha, by zapanować nad krwawieniem. Jęknął, kiedy się wycofała.
Pobiegła w stronę ciężarówek, potykając się o własne nogi, kiedy za jej plecami spadł kolejny pocisk artyleryjski, wstrząsając ziemią.
Przy jednej z ciężarówek zgromadziła się grupa kobiet w białych fartuchach. Pielęgniarki. One musiały wiedzieć, co robić, jak pomóc. Jednakże, kiedy Luce zbliżyła się na tyle, by zobaczyć ich twarze, spochmurniała. To były dziewczęta. Niektóre nie mogły mieć więcej niż czternaście lat. Ich fartuchy wyglądały jak kostiumy.
Przyglądała się ich twarzom, szukając pośród nich siebie. Musiał być powód, dla którego wylądowała w tym piekle. Ale żadna nie wyglądała znajomo. Trudno było wyczytać coś z ich spokojnych, beznamiętnych twarzy. Nie pokazywały po sobie grozy, która, jak wiedziała Luce, musiała wyraźnie malować się na jej obliczu. Może widziały już tyle wojny, że się do niej przyzwyczaiły.
– Woda. – Z ciężarówki dochodził głos starszej kobiety. – Bandaże. Gaza.
Rozdawała dziewczętom materiały opatrunkowe, które odbierały je i organizowały prowizoryczną klinikę na poboczu drogi. Licznych żołnierzy przeniesiono już za ciężarówkę, gdzie czekali na opatrzenie ran. Luce dołączyła do kolejki. Było ciemno i nikt nie powiedział jej ani słowa. Czuła to teraz – zdenerwowanie młodych pielęgniarek. Musiały być wyszkolone, by przed żołnierzami udawać spokój i opanowanie, lecz kiedy dziewczyna przed Luce sięgnęła po swój przydział, jej ręce drżały.
Wokół nich żołnierze poruszali się szybko dwójkami, niosąc rannych za ręce i nogi. Niektórzy z niesionych zadawali pytania na temat bitwy, jak dużej porażki doznali. Byli też ciężej ranni, którzy nie zadawali pytań, gdyż zagryzali wargi z bólu, i ci, których trzeba było trzymać za pas, gdyż mina oberwała im obie nogi.
– Woda. – W ramionach Luce wylądował dzbanek. – Bandaże. Gaza.
Siostra przełożona mechanicznie wydawała przydział, gotowa przejść do następnej dziewczyny, ale tego nie zrobiła. Spuściła wzrok i Luce zorientowała się, że wciąż ma na sobie ciężki wełniany płaszcz, który dostała od babci Liuszki w Moskwie. I dobrze, bo pod płaszczem nosiła dżinsy i zapinaną na guziki koszulę obecnego wcielenia.
– Fartuch – powiedziała w końcu kobieta tym samym beznamiętnym tonem, rzucając jej białą sukienkę i czepek, takie same, jak nosiły inne dziewczęta.
Luce pokiwała z wdzięcznością głową, po czym ukryła się za ciężarówką, żeby się przebrać. To była obszerna biała sukienka, która sięgała jej do kostek i mocno pachniała wybielaczem. Spróbowała wytrzeć z dłoni krew żołnierza, wykorzystując do tego wełniany płaszcz, po czym rzuciła go za drzewo. Nim zapięła fartuch, podwinęła rękawy i związała go w pasie, pokrywały go liczne rdzawe plamy.
Chwyciła środki opatrunkowe i przebiegła przez drogę. Widok był przerażający. Oficer nie kłamał. Co najmniej stu ludzi potrzebowało pomocy. Spojrzała na bandaże i zastanowiła się, co powinna robić.
– Siostro! – zawołał jakiś mężczyzna. Wsuwał nosze na tył karetki. – Siostro! Ten tutaj potrzebuje pielęgniarki.
Luce zrozumiała, że chodzi o nią.
– Och – powiedziała słabo. – Mnie?
Zajrzała do karetki. W środku było ciasno i ciemno. W miejscu przeznaczonym dla dwóch ludzi było ich teraz sześciu. Ranni leżeli na noszach ułożonych w trzech poziomach po obu stronach. Dla Luce nie było miejsca, chyba że na podłodze.
Ktoś odsunął Luce na bok – mężczyzna, wpychający kolejne nosze w wąską przestrzeń na podłodze. Leżący na nich żołnierz był nieprzytomny, czarne włosy lepiły się do jego twarzy.
– Wchodź – powiedział żołnierz do Luce. – On zaraz odjeżdża.
Kiedy się nie poruszyła, wskazał na drewniany taboret przymocowany sznurem do tylnych drzwi karetki. Pochylił się i nadstawił dłonie, by pomóc Luce na niego wejść. Kolejny wybuch wstrząsnął ziemią i Luce nie udało się powstrzymać krzyku.
Spojrzała przepraszająco na żołnierza, odetchnęła głęboko i wskoczyła.
Kiedy usadowiła się na stołeczku, podał jej dzbanek z wodą i pudełko gazy i bandaży. Zaczął zamykać drzwi.
– Zaczekaj – wyszeptała Luce. – Co mam robić?
Mężczyzna się zawahał.
– Wiesz, ile trwa droga do Mediolanu. Opatrz ich rany i zadbaj o wygody. Zrób, co możesz.
Drzwi się zatrzasnęły. Musiała mocno chwycić stołek, żeby nie spaść na żołnierza u jej stóp. W karetce było duszno. Okropnie śmierdziało. Jedynym źródłem światła była niewielka lampka zawieszona w kącie na gwoździu. Jedyne okno znajdowało się bezpośrednio nad jej głową na drzwiach. Nie wiedziała, co się stało z Giovannim, chłopcem z kulą w brzuchu. Czy jeszcze go zobaczy. Czy on przeżyje tę noc.
Uruchomiono silnik. Karetka ruszyła naprzód. Żołnierz na jednych z górnych noszy zaczął jęczeć.
Kiedy osiągnęli stałą prędkość, Luce usłyszała odgłos padających kropli. Coś ciekło. Pochyliła się na stołku, mrużąc oczy w słabym blasku lampki.
To była krew żołnierza na samej górze, przeciekająca przez płócienne nosze na żołnierza w środku. Ten ostatni miał otwarte oczy. Patrzył, jak krew cieknie na jego pierś, ale był tak poważnie ranny, że nie mógł się odsunąć. Nic nie mówił, dopóki krople nie zmieniły się w strumień.
Luce jęczała razem z żołnierzem. Zaczęła podnosić się ze stołeczka, ale nie mogła stanąć, chyba że nad żołnierzem na podłodze. Ostrożnie postawiła stopy po obu stronach jego piersi. Karetka podskakiwała na nierównej drodze. Luce chwyciła napięte płótno najwyższych noszy i od spodu przycisnęła do niego garść gazy. Po chwili jej dłoń była mokra od krwi.
– Pomocy! – zawołała do kierowcy. Nie wiedziała nawet, czy ją usłyszy.
– Co takiego? – Kierowca mówił z ciężkim miejscowym akcentem.
– Tamten mężczyzna... ma krwotok. Chyba umiera.
– Wszyscy umieramy, ślicznotko – powiedział kierowca. Naprawdę, flirtował z nią w takim momencie? Chwilę później odwrócił się i spojrzał na nią przez otwór obok siedzenia kierowcy. – Posłuchaj, bardzo mi przykro. Ale nic na to nie poradzę. Muszę zawieźć pozostałych do szpitala.
Miał rację. Kiedy Luce zabrała dłoń spod noszy, krew znów popłynęła szerokim strumieniem.
Luce nie umiała pocieszyć chłopca na środkowych noszach, który miał szeroko otwarte oczy i mamrotał gorączkowo Ave Maria. Strumień krwi drugiego chłopca spływał po jego bokach i zbierał się w miejscu, gdzie biodra dotykały noszy.
Luce pragnęła zamknąć oczy i zniknąć. Pragnęła przeszukać cienie rzucane przez lampkę i znaleźć Głosiciela, który zabrałby ją w inne miejsce. Gdziekolwiek.
Jak skalista plaża pod Shoreline. Gdzie Daniel tańczył z nią na oceanie, pod gwiazdami. Albo tamto morze, które podejrzała w Głosicielu, gdzie nurkowali, a ona miała żółty kostium kąpielowy. Wolałaby Sword & Cross od tej karetki, nawet najgorsze chwile, jak ten wieczór, kiedy pojechała na spotkanie z Camem w tamtym barze. Kiedy się z nim całowała. Wolałaby nawet Moskwę. To tutaj było gorsze. Nigdy wcześniej nie przeżyła czegoś takiego.
Tyle że...
Oczywiście, że tak. Przeżyła coś bardzo podobnego. Dlatego tu właśnie wylądowała. Gdzieś w tym dręczonym wojną świecie była dziewczyna, która umarła i powróciła do życia, a w końcu stała się nią. Luce była tego pewna. Tamta musiała opatrywać rany, nosić wodę i powstrzymywać mdłości. Myślenie o dziewczynie, która to przeżyła, dodawało jej sił.
Strumień krwi zaczął maleć, aż w końcu zmienił się w powoli spadające krople. Chłopiec poniżej zemdlał, więc Luce przez długi czas przyglądała się temu samotnie i w milczeniu. Aż krew zupełnie przestała płynąć.
Wtedy sięgnęła po ręcznik i wodę i zaczęła obmywać żołnierza na środkowych noszach. Od dawna się nie kąpał. Luce oczyściła go delikatnie i zmieniła mu bandaż na głowie. Kiedy odzyskał przytomność, pomogła mu się napić. Jego oddech się uspokoił i chłopak przestał z przerażeniem wpatrywać się w nosze wyżej. Wydawało się, że czuje się trochę lepiej.
Wszyscy żołnierze sprawiali wrażenie, że czują się lepiej, kiedy się nimi zajmowała, nawet ten pośrodku podłogi, który nie otworzył oczu. Oczyściła twarz chłopca, który umarł. Nie umiała wyjaśnić dlaczego. Chciała, żeby on też zaznał spokoju.
Nie potrafiła ocenić, ile minęło czasu. Wiedziała jedynie, że było ciemno, paskudnie śmierdziało, zaschło jej w gardle i była wyczerpana – a i tak była w lepszym stanie niż otaczający ją mężczyźni.
Żołnierza na najniższych noszach po lewej zostawiła na koniec. Został paskudnie postrzelony w szyję i Luce martwiła się, że znów zacznie krwawić, jeśli spróbuje zmienić opatrunek. Zrobiła co mogła, usiadła na boku jego noszy i obmyła mu brudną twarz, pozbyła się też części krwi z jego jasnych włosów. Pod całym brudem był przystojny. Bardzo przystojny. Luce jednak skupiała się głównie na jego szyi, która wciąż krwawiła przez gazę. Za każdym razem, kiedy się do niej zbliżała, krzyczał z bólu.
– Nie martw się – wyszeptała. – Przeżyjesz.
– Wiem.
Jego szept był tak cichy i wydawał się tak nieprawdopodobnie smutny, że Luce nie była pewna, czy go dobrze usłyszała. Do tej chwili był nieprzytomny, lecz coś w jego głosie ją poruszyło.
Jego powieki zadrżały, a po chwili uniosły się powoli.
Miał fiołkowe oczy.
Dzbanek z wodą wypadł z jej rąk.
Daniel.
Instynktownie pragnęła przytulić się do niego i pokryć jego wargi pocałunkami, udawać, że nie jest aż tak poważnie ranny.
Na jej widok Daniel otworzył szerzej oczy i próbował usiąść. Wtedy z jego szyi znów popłynęła krew i pobladł. Luce nie miała innej możliwości, jak tylko go powstrzymać.
– Ciii. – Przycisnęła jego barki do noszy, próbując go zmusić do rozluźnienia.
Szarpał się w jej uchwycie. Z każdym ruchem na bandażu pojawiała się świeża krew.
– Danielu, musisz przestać walczyć – błagała. – Proszę, przestań walczyć. Dla mnie.
Ich spojrzenia zetknęły się na długą chwilę – i wtedy karetka zatrzymała się gwałtownie. Drzwi się otworzyły. Do środka wpadło świeże powietrze. Na dworze panowała cisza, ale ulice robiły wrażenie wielkomiejskich, nawet w środku nocy.
Mediolan. Tak powiedział żołnierz, kiedy przydzielił ją do tej karetki. Muszą być w szpitalu w Mediolanie.
W drzwiach pojawili się dwaj mężczyźni w mundurach i zaczęli błyskawicznie zdejmować nosze. W ciągu kilku minut ranni zostali przeniesieni na wózki szpitalne i odjechali. Mężczyźni odsunęli Luce na bok, by wyciągnąć nosze Daniela. Jego powieki znów zadrgały, wydawało jej się również, że wyciąga rękę w jej stronę. Patrzyła z karetki, aż zniknął jej z oczu. Wtedy zaczęła się trząść.
– Wszystko w porządku?
Do środka zajrzała dziewczyna. Była świeża i ładna, miała niewielkie czerwone usta i długie ciemne włosy spięte na karku w kok. Jej fartuch był lepiej dopasowany niż ten, który miała na sobie Luce, i tak czysty i biały, że Luce od razu poczuła na sobie pokrywające ją błoto i krew.
Luce poderwała się na równe nogi. Poczuła się tak, jakby właśnie przyłapano ją na czymś wstydliwym.
– Wszystko w porządku – powiedziała szybko. – Ja tylko...
– Nie musisz wyjaśniać – stwierdziła tamta. Kiedy zajrzała do karetki, spoważniała. – Widzę, że było paskudnie.
Na oczach Luce dziewczyna postawiła na podłodze karetki wiadro z wodą, po czym wciągnęła się do środka. Natychmiast wzięła się do pracy – szorowała zakrwawione nosze, myła podłogę, wylewała przez tylne drzwi rzeki czerwonej wody. Wymieniła zaplamione płótna w szafce na czyste i dolała nafty do lampki. Mogła mieć najwyżej trzynaście lat.
Luce podniosła się, żeby jej pomóc, ale tamta zbyła ją machnięciem ręki.
– Siadaj. Odpocznij. Dopiero co zostałaś tu przeniesiona, tak?
Luce pokiwała z wahaniem głową.
– Z frontu przyszłaś całkiem sama?
Dziewczyna przerwała na chwilę sprzątanie, a kiedy spojrzała na Luce, jej orzechowe oczy były pełne współczucia.
Luce chciała odpowiedzieć, ale w ustach miała tak sucho, że nie mogła się odezwać. Jak to możliwe, że tyle czasu zajęło jej rozpoznanie samej siebie?
– Tak – wyszeptała w końcu. – Byłam całkiem sama.
Dziewczyna się uśmiechnęła.
– Już nie jesteś. W szpitalu jest nas sporo. Mamy najmilsze pielęgniarki. I najbardziej uroczych pacjentów. To ci chyba nie będzie przeszkadzać. – Zaczęła wyciągać rękę, ale spojrzała i zorientowała się, jak bardzo jest brudna. Zachichotała i znów sięgnęła po szmatę. – Lucia.
„Wiem”, omal nie powiedziała Luce.
– A ja...
W umyśle miała pustkę. Próbowała wymyślić imię, jakiekolwiek imię, które by pasowało.
– A ja Doree... Doria – powiedziała w końcu. Prawie jak imię jej matki. – Czy wiesz... gdzie zabierają żołnierzy, którzy tu byli?
– Oho. Chyba się nie zakochałaś w jednym z nich? – zażartowała Lucia. – Nowi pacjenci trafiają do wschodniego skrzydła, gdzie oceniają ich stan.
– Wschodnie skrzydło – powtórzyła Luce.
– Ale najpierw powinnaś pójść do panny Fiero w dyżurce pielęgniarek. Ona zajmuje się rejestracją i ustalaniem dyżurów. – Lucia zachichotała i zniżyła głos, pochylając się w stronę Luce. – Oraz lekarzem, we wtorkowe popołudnia!
Lucia nie mogła się przestać gapić na Luce. Z bliska jej poprzednie wcielenie było takie prawdziwe i takie żywe – z tą dziewczyną by się od razu zaprzyjaźniła, w normalnej sytuacji. Miała ochotę uściskać Lucię, lecz przepełnił ją nieopisany strach. Oczyściła rany siedmiu na wpół martwych żołnierzy – w tym miłości swojego życia – ale nie była pewna, co robić z Lucią. Dziewczyna wydawała się zbyt młoda, by znać tajemnice, których Luce szukała – o klątwie, o Wygnańcach. Luce obawiała się, że mogłaby przerazić Lucię, gdyby zaczęła mówić o reinkarnacji i Niebie. W oczach Lucii, w jej niewinności było coś takiego, że Luce zrozumiała, że tamta wie jeszcze mniej od niej.
Wyszła z karetki i się cofnęła.
– Miło było cię poznać, Dorio! – zawołała Lucia.
Ale Luce już odeszła.
∗
Sześć niewłaściwych sal, trzech zaskoczonych żołnierzy i jedną przewróconą szafkę na leki później Luce go odnalazła.
Daniel dzielił salę we wschodnim skrzydle z dwoma innymi żołnierzami. Jeden był milczącym mężczyzną z całkowicie zabandażowaną głową. Drugi głośno chrapał, spod jego poduszki wystawała niezbyt dobrze ukryta butelka whiskey, a jego połamane nogi wisiały na wyciągu.
Sama sala była pusta i sterylna, ale jej okno wychodziło na szeroką ulicę, przy której rosły drzewka pomarańczowe.
Stojąc nad jego łóżkiem i patrząc, jak śpi, Luce to widziała. Sposób, w jaki ich miłość tu rozkwitała. Widziała, jak Lucia przynosi Danielowi posiłki, jak on powoli otwiera się na nią. Jak w trakcie jego powrotu do zdrowia stają się nierozłączni. I czuła się przez to zazdrosna, pełna poczucia winy i zdezorientowana, bo nie umiała powiedzieć, czy ich miłość jest czymś pięknym, czy też był to kolejny przykład na to, jak bardzo jest niewłaściwa.
Skoro była tak młoda, kiedy się poznali, w tym życiu ich związek musiał trwać długo. Miała szansę spędzić z nim wiele lat, zanim się to wydarzyło. Zanim umarła i odrodziła się w nowym życiu. Musiał sądzić, że na zawsze pozostaną razem i nie mogła mieć pojęcia, jak długi czas oznacza „zawsze”.
Ale Daniel wiedział. On zawsze wiedział.
Luce kucnęła przy jego łóżku, starając się go nie obudzić. Może nie zawsze był taki zamknięty i niedostępny. Widziała, jak w ich moskiewskim życiu szepce coś do niej w krytycznej chwili przed śmiercią. Może gdyby mogła z nim porozmawiać w tym życiu, on potraktowałby ją inaczej niż Daniel, którego znała. Być może nie ukrywałby tak wiele. Pomógłby jej zrozumieć. Dla odmiany powiedziałby prawdę.
Wtedy mogłaby wrócić do teraźniejszości i nie byłoby już więcej tajemnic. Tylko tego pragnęła – by kochali się otwarcie. I nie umarłaby.
Wyciągnęła rękę i dotknęła jego policzka. Uwielbiała jego policzek. Daniel był poturbowany, ranny i pewnie przeszedł wstrząśnienie mózgu, lecz jego policzek był ciepły, gładki i przede wszystkim należał do Daniela. Wyglądał równie wspaniale jak zawsze. We śnie jego twarz była taka spokojna, że Luce mogłaby godzinami gapić się na niego pod każdym możliwym kątem i nigdy by się nie znudziła. Dla niej był doskonały. Podobnie jak jego usta. Kiedy dotknęła ich palcem, były tak miękkie, że musiała pochylić się i pocałować go. Nie poruszył się.
Przeciągnęła wargami wzdłuż jego brody, całowała go w ten bok szyi, który nie był posiniaczony, i po obojczyku. Na szczycie ramienia jej usta zatrzymały się nad niewielką białą blizną.
Nikt inny nie zwróciłby na nią uwagi, lecz Luce wiedziała, że to z tego miejsca wyrastają skrzydła Daniela. Pocałowała zabliźnioną tkankę. Trudno było patrzeć, jak leży bezradnie na szpitalnym łóżku, choć wiedziała, do czego jest zdolny. Kiedy otaczały ją jego skrzydła, Luce zapominała o wszystkim. Oddałaby wszystko, żeby rozwinęły się teraz w całej swojej białej chwale, która sprawiała, że otoczenie jakby przygasało! Złożyła głowę na ramieniu Daniela, blizna paliła jej skórę.
∗
Poderwała gwałtownie głowę. Nie zauważyła, że przysnęła, aż gwałtownie obudził ją wózek przejeżdżający ze skrzypieniem po nierównej drewnianej podłodze korytarza.
Która była godzina? Promienie słońca padały przez okno na białe prześcieradła. Poruszyła ramieniem, próbując pozbyć się skurczu. Daniel wciąż spał.
Blizna nad jego ramieniem wydawała się bielsza w porannym słońcu. Luce chciała zobaczyć drugą stronę, bliźniaczą bliznę, lecz otaczała ją gaza. Wydawało się, że przynajmniej krwawienie ustąpiło.
Drzwi otworzyły się i Luce poderwała się gwałtownie z łóżka.
W drzwiach stała Lucia, trzymająca w ręku trzy tace.
– Och! Ty tu jesteś. – Wydawała się zaskoczona. – Czyli już dostali śniadanie?
Luce potrząsnęła głową i zarumieniła się.
– Ja... no...
– Ach. – Oczy Lucii zabłysły. – Znam tę minę. Wpakowałaś się po same uszy. – Odstawiła tace ze śniadaniem na wózek i stanęła u boku Luce. – Nie martw się, nikomu nie powiem... jeśli tylko będzie właściwy.
Przechyliła głowę, żeby spojrzeć na Daniela, i wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę. Nie poruszała się ani nie oddychała.
Luce wyczuła, że oczy dziewczyny otwierają się szerzej, gdy po raz pierwszy ujrzała Daniela, i nie wiedziała, co powinna czuć. Współczucie. Zazdrość. Żal. Wszystko po trochu.
– Jest niebiański. – Głos Luce brzmiał tak, jakby miała się rozpłakać. – Jak się nazywa?
– Daniel.
– Daniel – powtórzyła młodsza dziewczyna, a w jej ustach to imię brzmiało jak świętość. – Pewnego dnia poznam takiego mężczyznę. Pewnego dnia będę ich wszystkich doprowadzać do szaleństwa. Jak ty, Dorio.
– O czym ty mówisz?
– Dwie sale stąd jest inny żołnierz. – Lucia zwróciła się do Luce, nie odrywając wzroku od Daniela. – Wiesz? Giovanni.
Luce pokręciła głową. Nie wiedziała.
– Ten, który zaraz idzie na operację... wciąż o ciebie pyta.
– Giovanni. – Chłopiec trafiony w brzuch. – Czy z nim wszystko w porządku?
– Pewnie. – Lucia uśmiechnęła się. – Nie powiem mu, że masz chłopaka. – Mrugnęła do Luce i wskazała na tace ze śniadaniem. – Pozwolę ci zająć się posiłkiem – powiedziała, wychodząc. – Znajdziesz mnie później? Chcę wiedzieć wszystko o tobie i Danielu. Całą historię, jasne?
– Jasne – skłamała Luce, czując ciężar na sercu.
Kiedy znów została sama z Danielem, poczuła się zdenerwowana. Na podwórku domu rodziców, po bitwie z Wygnańcami, Daniel wydawał się przerażony, gdy zobaczył, jak przechodzi przez Głosiciela. W Moskwie także. Kto wie, co zrobi ten Daniel, kiedy otworzy oczy i dowie się, skąd przybyła?
Jeśli w ogóle otworzy oczy.
Znów pochyliła się nad jego łóżkiem. Musiał otworzyć oczy, prawda? Anioły nie mogły umrzeć. Rozsądek podpowiadał, że to niemożliwe, ale jeśli... ale jeśli, wędrując w czasie, coś popsuła? Widziała filmy z serii „Powrót do przyszłości”, a w szkole musiała raz zaliczyć sprawdzian z fizyki kwantowej. To, co teraz robiła, prawdopodobnie wywierało wpływ na czasoprzestrzeń. A Steven Filmore, demon, który uczył przedmiotów humanistycznych w Shoreline, wspominał coś o zmienianiu czasu.
Nie wiedziała tak naprawdę, co to wszystko znaczyło, ale rozumiała, że mogło to być coś bardzo paskudnego. Z gatunku „wymazać całe swoje istnienie” albo „zabić swojego chłopaka anioła”.
Wtedy właśnie Luce spanikowała.
Chwyciwszy Daniela za ramiona, zaczęła nim potrząsać. Lekko, delikatnie – w końcu był na wojnie. Ale wystarczająco, by zrozumiał, że potrzebuje znaku. I to już.
– Daniel – wyszeptała. – Daniel?
Jego powieki zaczęły drgać. Wypuściła oddech. Powoli otworzył oczy, jak poprzedniej nocy. I jak poprzedniej nocy, kiedy zauważył stojącą przed sobą dziewczynę, wybałuszył je. Rozchylił usta.
– Jesteś... stara.
Luce się zarumieniła.
– Wcale nie – powiedziała ze śmiechem.
Nikt wcześniej nie nazwał jej starą.
– Tak, jesteś. Jesteś naprawdę stara. – Wydawał się niemal rozczarowany. Rozmasował czoło. – To znaczy... jak długo byłem...?
Wtedy sobie przypomniała. Lucia była o kilka lat od niej młodsza. Ale Daniel nie miał jeszcze okazji poznać Lucii. Skąd mógł wiedzieć, ile miała lat?
– Tym się nie przejmuj – powiedziała. – Muszę ci coś powiedzieć, Danielu. Ja... ja nie jestem tym, za kogo mnie uważasz. To znaczy, jestem, chyba, zawsze jestem, ale tym razem przybyłam z... no...
Twarz Daniela się wykrzywiła.
– Oczywiście. Przeszłaś na drugą stronę, żeby się tu dostać.
Pokiwała głową.
– Musiałam.
– Zapomniałem – szepnął, dezorientując Luce jeszcze bardziej. – Z jak daleka? Nie. Nie mów mi. – Machnął ręką i cofnął się na łóżku, jakby roznosiła zarazę. – Jak to w ogóle możliwe? W przekleństwie nie ma luk. Nie powinno cię tu być.
– Luk? – spytała Luce. – Jakich luk? Muszę wiedzieć...
– Nie mogę ci pomóc – odparł i zakaszlał. – Sama musisz się tego dowiedzieć. Takie są zasady.
– Dorio.
W drzwiach stała kobieta, której Luce nigdy wcześniej nie widziała. Była starsza, jasnowłosa i surowa, z wykrochmalonym czepkiem z symbolem Czerwonego Krzyża przypiętym tak, że był przechylony. Z początku Luce nie zorientowała się, że kobieta mówi do niej.
– Jesteś Doria, prawda? Zostałaś przeniesiona tutaj niedawno?
– Tak – odpowiedziała Luce.
– Dziś jeszcze będziemy się musiały zająć papierkową robotą – stwierdziła krótko kobieta. – Nie mam żadnych twoich dokumentów. Ale najpierw zrobisz mi przysługę.
Luce pokiwała głową. Widziała, że wpakowała się w kłopoty, ale miała większe problemy niż ta kobieta i jej papierkowa robota.
– Szeregowiec Bruno idzie na operację – powiedziała pielęgniarka.
– Rozumiem.
Luce próbowała skupić się na słowach pielęgniarki, choć najbardziej na świecie pragnęła wrócić do rozmowy z Danielem. W końcu do czegoś dotarła, w końcu odnalazła kolejną część układanki ich życia!
– Szeregowiec Giovanni Bruno? Poprosił, by pielęgniarka dyżurna nie brała udziału w operacji. Mówi, że zakochał się w pielęgniarce, która uratowała mu życie. Jego aniele? – Kobieta wpatrzyła się w Luce. – Dziewczęta mówią mi, że chodzi o ciebie.
– Nie. Ja nie jestem...
– Nieważne. Liczy się to, w co on wierzy. – Pielęgniarka wskazała na drzwi. – Chodźmy.
Luce podniosła się z łóżka Daniela. On nie patrzył na nią, wyglądał przez okno. Westchnęła.
– Muszę z tobą porozmawiać – wyszeptała, choć ich spojrzenia się nie zetknęły. – Zaraz wracam.
∗
Operacja nie była wcale tak paskudna, jak można się było spodziewać. Luce musiała jedynie trzymać Giovanniego za małą, delikatną dłoń i szeptać do niego różne rzeczy, podać kilka instrumentów lekarzowi i starać się nie patrzeć, kiedy sięgnął w głąb brzucha Giovanniego i wyciągał zakrwawione odłamki. Jeśli nawet lekarza zastanawiał jej widoczny brak doświadczenia, nie odezwał się ani słowem. Wszystko zajęło niewiele ponad godzinę.
I to wystarczyło, by po powrocie na salę odkryła, że łóżko Daniela jest puste.
Lucia zmieniała pościel. Popędziła w stronę Luce i wyglądała, jakby miała zamiar rzucić się jej na szyję. Miast tego jednak upadła u jej stóp.
– Co się stało? – spytała Luce. – Gdzie on się podział?
– Nie wiem. – Dziewczyna zaczęła płakać. – Odszedł. Po prostu odszedł. Nie wiem dokąd. – Spojrzała na Luce pełnymi łez orzechowymi oczami. – Prosił, żeby cię od niego pożegnać.
– On nie mógł odejść – mruknęła Luce. Nie mieli nawet okazji porozmawiać...
Oczywiście, że nie. Daniel doskonale wiedział, co robi, kiedy odszedł. Nie chciał powiedzieć jej całej prawdy. Coś ukrywał. Na czym polegały te zasady, o których wspomniał? I luka?
Twarz Lucii zaczerwieniła się, jej słowa przerywało łkanie.
– Wiem, że nie powinnam płakać, ale nie umiem tego wyjaśnić... czuję się tak, jakby ktoś umarł.
Luce rozpoznała to uczucie. Było wspólne dla nich obu. Kiedy Daniel odszedł, obie dziewczyny były niepocieszone. Luce zacisnęła pięści, czując złość i przygnębienie.
– Nie bądź dziecinna.
Luce zamrugała, z początku sądząc, że młodsza dziewczyna zwróciła się do niej, lecz zorientowała się, że tamta beszta samą siebie. Luce wyprostowała się, znów uniosła drżące ramiona, jakby próbowała odzyskać pełną opanowania pozę charakterystyczną dla pielęgniarek.
– Lucia. – Wyciągnęła ręce w stronę dziewczyny, pragnąc ją przytulić.
Lecz tamta cofnęła się, odwróciła się plecami do Luce i zwróciła w stronę pustego łóżka Daniela.
– Nic mi nie jest. – Powróciła do zdejmowania pościeli. – Jedynym, nad czym możemy panować, jest nasza praca. Siostra Fiero zawsze to powtarza. Reszta nie należy do nas.
Nie. Lucia się myliła, lecz Luce nie umiała jej poprawić. Nie rozumiała zbyt wiele, ale wiedziała, że jej własne życie może należeć do niej. Mogła sama kształtować swój los. Jakoś. Jeszcze wszystkiego nie pojmowała, ale czuła, że jest coraz bliżej rozwiązania. Inaczej, czy znalazłaby się w tym miejscu? Inaczej, czy wiedziałaby, że czas ruszać dalej?
W promieniach przedpołudniowego słońca stojąca w rogu szafka rzucała cień. Wyglądał na taki, który Luce mogła wykorzystać, ale nie była do końca pewna, czy uda się jej go przywołać. Skupiła się na nim przez chwilę i czekała, aż zobaczy miejsce, w którym zacznie się poruszać.
Tam. Patrzyła, jak drży. Walcząc z obrzydzeniem, pochwyciła go.
Po drugiej stronie sali Lucia skupiała się na składaniu pościeli i starannym maskowaniu płaczu.
Luce pracowała szybko, wpierw formując z Głosiciela kulę, a następnie rozciągając go szybciej niż kiedykolwiek wcześniej.
Wstrzymała oddech, wypowiedziała życzenie i zniknęła.