Читать книгу Oblężenie i nawałnica - Leigh Bardugo - Страница 7

Оглавление

Chłopiec i dziewczyna marzyli niegdyś o statkach, dawno temu, zanim jeszcze w ogóle ujrzeli Morze Prawdziwe. To były statki z legend, magiczne okręty o masztach wyciosanych ze słodko pachnącego drewna cedrowego i żaglach utkanych przez dziewice ze szczerozłotych nici. Ich załogi składały się z białych myszek, które śpiewały różne piosenki i szorowały pokłady różowymi ogonkami.

Verrhader nie był magicznym okrętem. To był kercheński statek handlowy z ładowniami pękającymi w szwach od prosa i melasy. Cuchnął niemytymi ciałami i surową cebulą, o której żeglarze mówili, że zapobiega szkorbutowi. Załoga pluła, klęła i grała o przydziały rumu. W chlebie, który chłopiec i dziewczyna dostawali, roiło się od wołków zbożowych, a ich kajuta była ciasną klitką, którą byli zmuszeni dzielić z dwoma innymi pasażerami i beczką solonego dorsza.

Nie mieli nic przeciwko temu. Przywykli do dźwięku dzwonów oznajmiających godziny, wrzasku mew, niezrozumiałego kercheńskiego bełkotu. Statek był ich królestwem, a morze rozległą fosą, która oddzielała ich od wrogów.

Chłopiec wciągnął się w życie na statku z taką samą łatwością, z jaką odnajdywał się we wszystkich innych sytuacjach w swoim życiu. Nauczył się wiązać węzły i naprawiać żagle, a kiedy jego rany się zagoiły, zaczął pracować razem z załogą. Porzucił buty i bez najmniejszego lęku wspinał się boso po takielunku. Żeglarzy zdumiewała łatwość, z jaką potrafił wypatrzyć delfiny, ławice rai, tygrysie ryby o jasnych paskach, wyczuć miejsce, w którym wynurzy się wieloryb, na kilka chwil przed tym, jak jego szeroki, gruzłowaty grzbiet wyłaniał się z fal. Twierdzili, że byliby bogaci, gdyby mieli choć odrobinę jego szczęścia.

Przy dziewczynie zaś robili się nerwowi.

Po trzech dniach od wyjścia w morze kapitan poprosił ją, żeby spędzała jak najwięcej czasu pod pokładem. Uzasadniał to przesądnością załogi, twierdził, że jego ludzie wierzą, iż kobiety na pokładzie sprowadzają złe wiatry. To wszystko prawda, ale żeglarze mogliby cieplej powitać roześmianą, szczęśliwą dziewczynę, która opowiada żarty albo próbuje swoich sił na blaszanej fujarce.

Ta zaś stała milcząca i nieruchoma przy relingu, ściskając szalik wokół szyi, zamrożona jak galion wyrzeźbiony w białym drewnie. Ta dziewczyna krzyczała przez sen i budziła mężczyzn drzemiących na bocianim gnieździe.

Dlatego całymi dniami krążyła po ciemnych trzewiach statku. Liczyła beczki melasy, studiowała mapy kapitana. Nocami skrywała się w bezpiecznym azylu ramion chłopca, kiedy stali razem na pokładzie, wypatrując różnych konstelacji wśród rozległych gwieździstych połaci nieba: Łowcy, Uczonego, Trzech Niemądrych Synów, jasnych szprych Kołowrotka, Południowego Pałacu z sześcioma przekrzywionymi iglicami.

Zatrzymywała go tak długo, jak zdołała, opowiadając historie, zadając pytania. Wiedziała bowiem, że kiedy zaśnie, będzie śniła. Czasem śniła o potrzaskanych łodziach z czarnymi żaglami i pokładach śliskich od krwi, o ludziach krzyczących w ciemności. Najgorsze jednak były sny o bladym księciu, który przyciskał usta do jej szyi, kładł dłonie na obroży zamkniętej na jej gardle i przyzywał jej moc pod postacią rozbłysku jasnego słonecznego światła.

Kiedy śniła o nim, budziła się rozdygotana, echo mocy nadal wibrowało w jej ciele, na skórze czuła ciepło światła.

Chłopiec tulił ją wtedy mocniej, wypowiadał ciche słowa, żeby ją uśpić.

– To tylko koszmary – szeptał. – W końcu przestaną powracać.

Nie rozumiał. Sny były teraz jedynym bezpiecznym miejscem, w którym mogła posługiwać się swoją mocą. Tęskniła za nimi.

* * *

W dniu, w którym Verrhader dobił do brzegu, chłopiec i dziewczyna stali razem przy relingu i patrzyli, jak zbliża się wybrzeże Nowoziemia.

Wpłynęli do portu przez las sfatygowanych masztów i zwiniętych żagli. Stały tam smukłe slupy i małe dżonki z kamienistych wybrzeży Shu Hanu, uzbrojone okręty i wypoczynkowe szkunery, pokaźne statki handlowe i fjerdańskie statki wielorybnicze. Nad rozdętą galerą więzienną zmierzającą do południowych kolonii powiewała bandera z czerwonym koniuszkiem, co oznaczało, że na pokładzie przebywają mordercy. Kiedy przepływali obok, dziewczyna mogłaby przysiąc, że słyszała brzęk łańcuchów.

Verrhader znalazł sobie miejsce do zacumowania. Spuszczono trap. Pracownicy portowi i załoga wykrzykiwali słowa powitania, rozwiązywali liny, szykowali ładunek.

Chłopiec i dziewczyna rozejrzeli się po porcie, szukając w tłumie rozbłysku szkarłatu szaty ciałobójcy albo błękitu przywoływacza, słońca odbijającego się od ravkańskiej broni.

Nadszedł czas. Chłopiec wsunął rękę w jej dłoń. Skórę miał zgrubiałą i szorstką po wielu dniach pracy przy linach. Kiedy ich stopy uderzyły o deski kei, ziemia jakby zafalowała i szarpnęła się pod nimi.

Żeglarze się roześmiali.

– Vaarwel, fentomen! – zawołali.

Chłopiec i dziewczyna poszli przed siebie, stawiając pierwsze, chwiejne kroki w nowym świecie.

„Proszę”, modliła się w głębi ducha dziewczyna do wszystkich świętych, którzy mogli jej słuchać, „niech to miejsce okaże się dla nas bezpiecznie. Obyśmy znaleźli tu sobie dom”.

Oblężenie i nawałnica

Подняться наверх