Читать книгу Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender - Leslye Walton - Страница 6

Prolog

Оглавление

Dla wielu byłam wcieleniem mitu, uosobieniem najwspanialszej legendy i baśni. Inni uważali mnie za zmutowanego potwora. Ku mojemu nieszczęściu raz zostałam wzięta za anioła. Dla matki byłam wszystkim, dla ojca nikim. Babcia każdego dnia widziała we mnie wspomnienie ukochanych osób, które od niej odeszły. Ale ja znałam prawdę – głęboko w sercu zawsze to wiedziałam.

Byłam po prostu zwykłą dziewczyną.

Nazywam się Ava Wilhelmina Lavender i urodziłam się pewnej bezchmurnej nocy 1 marca 1944 roku w Seattle. Data ta odcisnęła się w pamięci wszystkich, z powodu zamieszania, jakie moje narodziny wywołały wśród ptaków na naszej, jakże ładnie nazwanej, uliczce Pinnacle. Za dnia, kiedy moją młodą matkę złapały bóle porodowe, wrony zbierały do dziobów sterty malutkich pestek wiśni i rzucały je w okna. Wróble przysiadały na głowach kobiet i wyskubywały im kosmyki włosów, aby uwić z nich gniazda. W nocy ptaki zgromadziły się na trawnikach i hałaśliwie ucztowały, a ich ofiary wydawały odgłosy podobne do krzyków porodowych mojej matki. Zanim w końcu mama zapadła w głęboki sen – dzięki zastrzykowi podanemu przez pielęgniarkę – otworzyła oczy i zobaczyła, że z sufitu spadają ogromne pióra. Ich jedwabne końce muskały jej twarz.

Zaraz po moich narodzinach położne szybko zabrały mnie z porodówki, aby przyjrzeć się temu, co zostało później opisane, jako nieznaczna fizyczna nieprawidłowość. Niebawem w świetle szpitalnych okien zebrały się dewotki ze świecami w dłoniach i wylęknione śpiewały pieśni pochwalne. Wszystko to działo się dlatego, że kiedy po narodzeniu otworzyłam oczy, rozwinęłam upstrzone skrzydła, które, gdy przyszłam na świat, otulały mnie niczym pierzasty kokon.

Przynajmniej tak mi opowiadano.

Żaden lekarz nie był nigdy w stanie stwierdzić, skąd wzięły się moje skrzydła. Mój brat bliźniak (tak, mam brata Henry’ego) ich nie miał. Jak dotąd żaden człowiek nie urodził się ze zwierzęcą częścią ciała, czy to ptasią, czy jakąkolwiek inną. Przypadek Avy Lavender sprawił, że medycy bezradnie rozłożyli ręce.

Kiedy tłumy rozmodlonych ze świecami w rękach zgromadziły się pod szpitalnym oknem mojej matki, lekarze ten jeden raz patrzyli na nich z zazdrością, a nie z pożałowaniem i pogardą.

– Wyobraźcie sobie – powiedział jeden młody stażysta do drugiego – oni wierzą, że to dziecko jest boskie.

Zadumał się chwilę, po czym przetarł zmęczone oczy i wrócił do swoich książek medycznych, tylko po to, żeby wkrótce ponownie przyjść do mojej matki i powiedzieć to samo co każdy inny specjalista: że nie jest w stanie nic zrobić. Przynajmniej nie w kwestii medycznej.

– Nigdy czegoś takiego nie widziałem – przyznał, potrząsając głową, jakby chciał pokazać mojej rodzinie, że jej współczuje. Z czasem opanował takie zachowanie do perfekcji.

Cały mój układ mięśniowy, szkieletowy i krwionośny miał ścisły związek z moimi skrzydłami. Opcja usunięcia ich została natychmiast wykluczona – straciłabym zbyt dużo krwi, mogłabym zostać sparaliżowana albo umrzeć. Nie było możliwości oddzielenia mnie od skrzydeł. Nie przeżyłabym bez nich.

Później ten młody stażysta żałował, że nie był na tyle śmiały, żeby przeprowadzić wywiad z moją rodziną. Ale o cóż takiego mógł zapytać? „Czy w waszej rodzinie był podobny przypadek?” Oddalił się zatem do innych pacjentów z dolegliwościami, które nie wymagały zadawania aż tak skomplikowanych pytań. Zatrzymajmy się jednak na chwilę i wyobraźmy sobie, że jednak się odważył. Co mogłoby się stać, gdyby zwrócił się do zatroskanej młodej matki z nienaturalnie czerwonymi ustami albo do surowej, aczkolwiek pięknej babki mówiącej z obcym akcentem i zadał im dwa pytania, które nawiedzałyby mnie przez całe życie: „Skąd ona się wzięła?” oraz to ważniejsze: „Co świat jest w stanie zaoferować takiej dziewczynie?”.

Być może matka i babka wiedziałyby, co mu odpowiedzieć.

I być może wtedy moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Stażysta uznał jednak, że najlepszym rozwiązaniem było utwierdzenie się w przekonaniu, że nie jest w stanie nic zrobić, i po prostu dał sobie spokój. Bo cóż mógł on zdziałać? Przewidywanie przyszłości, jak dowiedziałam się później, nie ma żadnego znaczenia, jeżeli nie da się nic zrobić, aby zapobiec przeznaczeniu. Co potwierdza jedynie fakt, że moja historia jest o wiele bardziej skomplikowana niż historia moich narodzin. A nawet historia mojego życia. Prawdę mówiąc, moja historia, tak samo jak historia wszystkich ludzi, ma swój początek w przeszłości i zaczyna się od drzewa genealogicznego.

Opowieść, którą macie w rękach, to historia mojego życia.

Moja podróż w przeszłość zaczęła się pewnego weekendu w 1974 roku, który spędziłam w Bibliotece Głównej w Seattle, zbierając informacje o moich narodzinach – przebyłam tam drogę z jednego wybrzeża na drugie. Przebyłam międzykontynentalną podróż w czasie, usiłując zrozumieć, kim jestem i dlaczego jestem właśnie taka, jaka jestem.

Przyznaję, że pewne fakty mogły zostać w tej historii pominięte, zapomniane z czasem przeze mnie lub moich bliskich. Zdarzało się, że przerywałam badania nad moim pochodzeniem, po czym znowu do nich wracałam, reorganizowałam raz po raz. Historia ta nie jest kompletna. Nie jest również daleka od osobistej refleksji i opinii.

Przekazuję wszystko to, co zapamiętałam, i w sposób, jaki wydaje mi się najbardziej odpowiedni. To moja prawda, prawda, którą znam. Te historie i mity krążące wokół mojej rodziny i mojego życia – niektóre z nich może umyślnie nieuporządkowane – są dla mnie samej dziwnie i jednocześnie pięknie prawdziwe.

A. Lavender

Marzec 2014

Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender

Подняться наверх