Читать книгу Handlarz obrazów - Leszek Mierzejewski - Страница 3
Wstęp
ОглавлениеJuż dłużej nie udaje mi się ignorować objawów wskazujących na to, że robię się coraz starszy. Moje organy wewnętrzne z dnia na dzień coraz głośniej wołają o ratunek, a ja wciąż stwarzam pozory, że nic się nie dzieje, po prostu udaję, że ich nie słyszę. Na dodatek małpuję, że wszystko jest w porządku, że nadal mam czterdzieści lat.
„Zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia” wszyscy wokoło mi życzą z okazji różnorodnych spotkań. Najczęściej życzenia padają przy okazji imienin, urodzin, świąt, a nawet w trakcie toastów. Już dawno stwierdziłem, że same życzenia to za mało, by usprawnić tężyznę! Trzeba wziąć sprawy w swoje ręce i najwyższy czas podładować akumulatory…
W lipcu 2016 roku po raz pierwszy na spacerze spotkałem dawno niewidzianego przyjaciela Zbyszka. Nie kłamiąc, nie widziałem go kopę lat, a może i więcej. Gdy rzuciłem okiem na jego sylwetkę, od razu zorientowałem się, że nie ma zdrowotnych problemów, które mnie coraz mocniej nękały, a jest moim rówieśnikiem. Na początku rozmowy kazał mi na zdrowie machnąć ręką. Śmiejąc się, stwierdził, że po śmierci nic nam nie będzie dolegało!
W dalszej pogawędce, bez pociągania go za język, wyjaśnił mi:
„Rok temu, gdy miałem 65 lat, przeszedłem na emeryturę, której nie przeciągałem w nieskończoność, jak to teraz jest w modzie. W jednym dniu wszystko się skończyło, pstryk, i zacząłem brać pobory z ZUS‑u. Niedługo przyjdzie mi umrzeć, tak ciągle myślałem, w ślad za żoną, którą pochowałem dwa lata temu, cholera jasna… Za skarby świata nie mogłem przyzwyczaić się do roli emeryta. Gdy przez czterdzieści pięć lat wstawałem o szóstej rano, to nie ma zmiłuj się, żebym pospał do godziny ósmej, pomimo że miałem wyłączony budzik. Godzina szósta, ja już na nogach, umyty, ogolony i elegancko ubrany, nawet w krawacie. Konsumowałem śniadanko, bezwzględnie z pełnoziarnistym pieczywem, bo tak mi ostatnio poradził lekarz, gdy spojrzał na mój podwyższony cholesterol. Po zjedzeniu kanapek popijałem całość siemieniem lnianym, ze względu na ewentualne wrzody żołądka, i po tej powolnej konsumpcji nie miałem gdzie wyjść. Gdyby była jesień lub zima, to pojechałbym w łowisko. Ale wiosną, czy obecnie w lecie, nie lubię pałętać się po lesie, gdy zwierzyna ze swoim potomstwem wchodzi w nowe życie. Ludzie, włócząc się po leśnych kątkach, przeszkadzają w wychowywaniu nowego potomstwa. Zatem, będąc sam w domu, wypijałem dla rozrywki kawę bezkofeinową, ze względu na wysokie ciśnienie, i zaczynałem dumać, co tu począć z dzisiejszym dniem. Nic nie wymyślając, nieraz dumałem, a może wypić dla kurażu i to do lusterka! I to zaraz po śniadaniu! Mój pomysł odpadł, w moim wieku nie przeżyłbym kaca” – kontynuował wypowiedź Zbyszek, a ja mu potakiwałem, dodając, że najlepiej pić kawę, ale zbożową, która zawiera sporo magnezu i potasu!
„Tak, tak! Masz rację, ja też od czasu do czasu popijam kawę zbożową oglądając w tym czasie, i to od rana, seriale telewizyjne. Napatrzyłem się na powtórki M jak miłość, Klanu, Na dobre i na złe, Na sygnale… Wyłączałem telewizor, bo najczęściej wkurzała mnie reklama jakiegoś leku na podtrzymywanie moczu, za nią następna reklama pochłaniacza bólu. Po pięciu minutach reklam nie czekałem na dalszy ciąg serialu i wyłączałem telewizor. Wychodziłem, już wcześniej ubrany, na długi spacer wokół bloków. Niejednokrotnie była słoneczna pogoda, a w tym dniu zapowiadali upał. Ileż można chodzić po osiedlowych alejkach i gapić się na młode matki, dość kuso ubrane, które pchają wózki z pociechami w środku? Mocno się cieszyłem, gdy spotykałem coraz innych znajomych, ale do momentu wymiany pierwszych słów. Moi koledzy pozamieniali się w „upierdliwych” staruchów, którzy potrafią mówić tylko o swoich chorobach. Moja pierwsza miłość, którą przypadkiem spotkałem ze swoim dorastającym wnukiem na spacerze, o mało mnie nie doprowadziła do zawału serca. Było to już dobre 6 miesięcy mojego pobytu na emeryturze. W pierwszej chwili jej nie poznałem, to ona pierwsza mnie zaczepiła. Na początku ucieszyłem się z naszego spotkania. Po ilu to latach? Wyszło mi z głowy! Ubrana była w sandałki, krótkie spodenki i przewiewną, wydekoltowaną bluzkę. Od razu wzbudziła we mnie lekkie zażenowanie. Czy w jej wieku można się tak ubierać? „Stara wariatka!” – pomyślałem. A ona, nie owijając w bawełnę, rzekła mi prosto z mostu, bez ogródek:
– Zbyszku, czyś ty na głowę upadł! Kto na spacer, i to w upał, chodzi w garniturze i pod śledzikiem?
Rozwścieczony popatrzyłem na starą wariatkę, która wcale nie była taka stara. Myślę, że była dużo młodsza ode mnie, już nie pamiętam o ile lat. Twarz miała dość inteligentną i dość ładną, jak na swój wiek. Nogi miała jeszcze jako takie – jędrne, opalone i o dziwo zgrabne. Biust sterczący i była wcięta w tali. Musiała nosić gorset opinający, co go reklamują dla starszych i grubaśnych pań. Jak ona ma na imię? Wyleciało mi całkowicie z głowy.
– Zbyszku, co porabiasz?
– Od pół roku jestem na emeryturze. Jestem wdowcem, żona zmarła półtora roku temu. Aktualnie mieszkam sam i nudzę się przeokropnie! A co u ciebie? – zapytałem.
– Ja od pięciu lat jestem wdową, też żyję samotnie. Za mąż wyszłam za oficera Wojska Polskiego i ostatnio mieszkałam w stolicy. Mam jedną córkę, mężatkę, która wyszła za Anglika i mieszka na stałe w Norwich. Pół roku temu sprzedałam mieszkanie w Warszawie i przyjechałam na stare śmieci. Teraz była u mnie córka z wnuczkiem. Córka już wyjechała do Anglii, został jeszcze u mnie wnuczek, wyszliśmy przed chwilą na spacer. On doprowadza mnie do szewskiej pasji, nie umie słowa po polsku, od urodzenia mieszka w Anglii, w tym roku skończył szkołę średnią. Moja córka nie nauczyła go rodowej mowy, więc podtyka mi pod nos jakiegoś swojego elektronicznego tłumacza! – trajkotała moja pierwsza miłość. W dalszym wywodzie uświadamiała mnie, że w przeciwieństwie do mnie wcale się nie nudzi! Że jest Dianą w warszawskim kole łowieckim, które tu niedaleko ma swoje dwa obwody. – Nawet nie chwaląc się, jestem w zarządzie koła, piastuję funkcję sekretarza – stwierdziła wyniośle.
– O Boże! – krzyknąłem radośnie. – Ja też jestem zapalonym myśliwym, do tego żeglarzem i malarzem.
Rozmowa nasza zboczyła na ciekawe tory, bo myśliwskie tematy. Nawet powiedziała mi ciekawy dowcip o polującej kobiecie:
– Polująca Diana telefonuje do swojej niepolującej przyjaciółki: „Jutro z samego rana wpadnę po ciebie, to pojedziemy na polowanie do lasu!” „Ależ kochana, ja nie potrafię polować, ja nie jestem myśliwym!” „A co w tym trudnego? Wejdziemy na ambonę, wypijemy po łyku z piersiówki, poplotkujemy, podrzemiemy z dwie godzinki i wrócimy do domu”. „Okej”.
Podszedł do nas jej wnuczek, który przywitał się ze mną, następnie zwrócił się do niej po imieniu, podtykając jej pod nos elektronicznego tłumacza! Pierwszy raz takie cudo widziałem na oczy i słyszałem w swojej karierze życia. Wtrąciłem się, że dość dobrze mówię po angielsku i od razu, nie czekając na tłumaczenie elektroniczne, powiedziałem, że chłopak chce zakończyć spacer. Na pierwszy rzut oka nie spodobał mi się, był pozapinany pod samą szyję i miał spuszczone rękawy w koszuli, pomimo że upał był nie do zniesienia. Co innego ja, starszy pan w garniturze! Jedyny plus u niego, że przypomniał mi jej imię – Jagoda. Zaprosiła mnie za parę dni do siebie na herbatę, ale przez marudnego, bo niegrzecznie ponaglającego, wnuka, zapomniała podać mi swojego adresu. Miałem farta, że wcześniej wręczyłem jej swoją wizytówkę, którą trzymałem w górnej kieszonce garnituru. Zatem jednak dobrze, że ten „gajer” na co dzień nosiłem, a nie wystrychnąłem się w krótkie spodenki i koszulkę, jak fircyk w zalotach.
Jako „przyzwoity wdowiec”, od śmierci żony unikam wizyt u samotnych pań i kategorycznie nie zapraszam żadnych kobiet do swojego mieszkania. Ale Jagoda zrobiła na mnie piorunujące wrażenie! Chyba zdurniałem, bo po powrocie do domu klęknąłem i przeprosiłem świętej pamięci zmarłą nieboszczkę żonę. Całą noc się przewracałem i myślałem, czy zadzwoni do mnie Jagoda, czy o mnie zapomni.
Mijały dni i każdy sygnał w telefonie dawał mi nadzieję. Doszło do tego, że nawet dzwonek do drzwi sąsiada zrywał mnie, niczym stumetrowca, do telefonu stacjonarnego. Dopiero po tygodniu Jagoda raczyła zadzwonić na telefon komórkowy z zaproszeniem na herbatę i pyszne, własnoręcznie upieczone ciasto. Znów nie podała mi swojego adresu, ale na szczęście mamy XXI wiek i wyświetlił się jej numer telefonu. Po pierwszej randce przekonałem się, że Jagoda nie jest zwariowaną wdową, która szuka do towarzystwa wdowca, takiego przystojniaka jak ja. Po wyjściu z jej mieszkania, późnym wieczorem, czułem się leciutki i pełen werwy, idąc alejkami, aż podskakiwałem, taki byłem w skowronkach – stary wariat! Prawdopodobnie to pożegnalny pocałunek tak na mnie wpłynął. Poczułem w sobie, że mam jakiś cel w życiu, może wspólne polowania indywidualne? Umówiłem się z nią, że jutro zrobi rewizytę w moim mieszkaniu. Od piątej rano sprzątałem chałupę! Polerowałem zastawę, a następnie pobiegłem po coś lepszego do jedzenia. Białą wódkę zamroziłem, bo mały kieliszek jeszcze nikomu nie zaszkodził.
Jej wizyta przeciągnęła się do następnego rana. Zjedliśmy wspólne śniadanie. Przyznam, że bałem się tej naszej pierwszej nocy, jak diabeł święconej wody. Obawiałem się, czy moja męskość wypali, czy kondycja nie opuści mnie w kulminacyjnym momencie? Byłem niepewny siebie, jak zareaguje moje „ja”, gdy ujrzę ją w negliżu, a przede wszystkim po zdjęciu tego podtrzymującego gorsetu. Okazałem się „starym wariatem”, ona miała sylwetkę trzydziestolatki, do tego była opalona, bez rozstępów, zwisów i zmarszczek.
– Jagoda, co ty robisz, że tak pięknie wyglądasz? – zadałem jej głupie, a wręcz niedyskretne pytanie.
– O ciało trzeba dbać w każdym wieku! – odpowiedziała, siedząc na mnie okrakiem. Kochaliśmy się, niczym wytrawna para z książki Wisłockiej. Sam się sobie dziwiłem z mojej męskości! Ale czym starszy dąb, tym twardszy korzeń! A nie jak małolat. Pamiętam, jak mawiał mój świętej pamięci ojciec, gdy przebywał w wesołym towarzystwie:
– Młody to jak wróbelek, pociupcia i odleci!
Od tamtej pory spotykamy się regularnie. Jagoda nauczyła mnie chodzić ubranym w krótkie spodenki, sandały na gołe stopy i w podkoszulce. Na początku nie mogłem zakodować, jak można tak chodzić ubranym, a szczególnie bez skarpetek. Koniec świata! Gdy pierwszy raz wyszedłem na nasze osiedle bez garnituru i bez szubienicy pod szyją, to sąsiedzi mnie nie poznali, a ja czułem się, jakbym szedł z fujarką na wierzchu. Z biegiem dni przekonałem się, i nawet przyznałem Jagodzie rację, że letni strój to niesamowita elegancja i wygoda.
Jeździmy cyklicznie na polowania indywidualne. Również ona zaprasza mnie na polowania zbiorowe do swojego koła. W ramach rewanżu zapraszam ją do swojego koła. Tylko denerwują mnie moi koledzy myśliwi, bo, niby przez przypadek, cały czas ocierają się o jej jędrne pośladki. Wykupiliśmy karnet na pływalnię miejską, mamy stałą kartę do klubu fitness, gdzie ćwiczymy i trenujemy, co w efekcie ukształtowało moje ciało. Mamy w swoim grafiku trening aerobowy – cardio i ABS, ćwiczenia interwałowe, izometryczne i izolowane. Gdy czas pozwala, to chodzimy na spacery i jeździmy na wycieczki rowerowe. Od czasu do czasu uczę ją malować obrazy w oleju, już razem byliśmy na plenerze malarskim. Super sprawa. Przyznam, że nie mam już na nic czasu. Na przywódcę naszej dwuosobowej grupy została mianowana Jagoda. Każdego ranka budzę się przy jej boku, lekki jak w czasach, gdy byłem młodym nemrodem. Co najciekawsze, że seks uprawiamy regularnie i mogę śmiało powiedzieć, że już wyczynowo. Co tu dużo gadać, trzeba trenować i używać przyjemności, bo co jest nieużywane, to z biegiem lat zanika, nawet nieużywany papier toaletowy jest do dupy!”
* * *
Pożegnaliśmy się! Zbyszek odszedł prężnym krokiem, a ja, wziąwszy z niego przykład, zabrałem się za inne życie. Dzień w dzień zrywałem się o szóstej rano z łóżka. Stosowałem wyszukaną w Internecie dietę: jakieś brokuły zmielone z dyktą, zieleninę i inne strąki z kaszą i zdrową żywnością. Od rana rozciągałem się, rozgrzewałem, a potem wybiegałem na dwór, nawet do lasu, żeby powdychać świeżego powietrza. Początkowe krótkie dystanse zamieniałem na coraz dłuższe. Z każdym treningiem pojawiało się coraz więcej kilometrów, więcej ćwiczeń. Po pół roku, szczerze mówiąc, miałem tego wszystkiego dość! Zwłaszcza że od wysiłku serce zaczęło mi walić, jakby szykowało się do zawału. W końcu machnąłem na to ręką i pomyślałem o Zbyszku, o jego farcie z Jagodą! Zacząłem biegać pomiędzy naszymi blokami. No, może nie biegać, ale truchtać z myślą o spotkaniu na mojej drodze dawnej narzeczonej, z którą odmienię swoje życie! Skłamałbym, gdybym zaprzeczył, że nie spotykałem. A jakże, co chwilę napotykałem moje podstarzałe koleżanki, w wieku powyżej 60+, które nijak nie pasowały, żeby ze mną spędzać czas na bieganiu, na basenie, na rowerze, w łóżku… Po miesięcznym przebieraniu stwierdziłem, że tym, które mi odpowiadają, ja nie odpowiadałem!
* * *
Po kilkunastu latach, gdy natknąłem się na Zbyszka w Olsztynie, nie poznałem go. To on mnie zaczepił. Wyglądał na innego człowieka. Kiedy patrzyłem na jego sylwetkę, na jego zmienioną twarz, przypominającą pokrzywdzonego przez los człowieka, to serce mi się krajało. Choć na początku się nie skarżył, wiedziałem, że świat mu się zawalił. Pojechaliśmy do jego mieszkania napić się czegoś ciepłego i porozmawiać.