Читать книгу Chodźcie w światłości, dopóki jest światłość - Лев Толстой - Страница 5
I.
ОглавлениеDziało się to za panowania Imperatora rzymskiego Trajana, w sto lat po Narodzeniu Chrystusa Pana. Było to w czasach, kiedy żyli jeszcze uczniowie Chrystusowi i chrześcianie mocno trzymali się nauki Mistrza, jak powiedziane jest w Dziejach Apost.
Żył w one czasy w prowincji Cylicyi, w mieście Tarsie, bogaty kupiec, Syryjczyk, handlujący drogiemi kamieniami, Juwenaliusz.
Pochodził on z ludzi prostych i biednych, lecz pracą i sztuką w rzeczywistości doszedł do bogactw i poważania u swych współobywateli. Podróżował on wiele po różnych krajach i, chociaż nie był uczonym, wiele poznał i zrozumiał, i mieszczanie cenili go bardzo za rozum jego i sprawiedliwość. Wiarę wyznawał on rzymską, pogańską, jaką wyznawali wszyscy szanowani ludzie w cesarstwie rzymskiem, — tą wiarę, wykonywania obrzędów której zaczęli surowo domagać się od czasów Cezara Augusta, i którą ściśle obserwował obecny imperator Trajan. Prowincja Cylicya daleką była od Rzymu, lecz rządził nią rzymski namiestnik, i wszystko, co działo się w Rzymie, odzywało się w Cylicyi, i wielkorządcy naśladowali swoich imperatorów.
Juwenaljusz pamiętał z dzieciństwa jeszcze opowiadania o tem, co robił Neron w Rzymie, widział potem, jak ginęli imperatorzy jeden za drugim, i jako człowiek rozumny, zrozumiał, że w religji rzymskiej nic nie było świętego, lecz że to wszystko bylo dziełem rąk ludzkich. Szał całego otaczającego go życia, szczególnie zaś to, co działo się w Rzymie, gdzie często bywał dla interesów swoich, często oburzało go. Miał on zwątpienia, lecz nie mógł objąć rozumem wszystkiego i kładł to na karb swego nizkiego wykształcenia.
Był żonaty, i dzieci miał czworo, lecz troje umarło za lat dziecinnych jeszcze, pozostał jeden syn, imieniem Juljusz.
Tego Juljusza otoczył Juwenaljusz całą swą miłością i wszystkiemi troskami swemi. Szczególnie zaś chciał Juwenaljusz, żeby nie dręczył się on temi zwątpieniami o życiu, które go samego niepokoiły. Kiedy Juljusz skończył 15 lat, oddał go ojciec na naukę do zamieszkałego w ich mieście filozofa, przyjmującego do siebie młodzież na naukę. Ojciec oddał go do filozofa razem z kolegą jego, Pamfilem, synem zmarłego wyzwoleńca swego. Młodzieńcy byli rówieśnikami, obydwaj piękni i przyjaciele.
Młodzieńcy uczyli się pilnie, obydwaj mieli charakter dobry. Juljusz przykładał się więcej do nauki poezyi i matematyki, Pamfil — zaś do nauki filozofji. Na rok przed ukończeniem nauki, Pamfil, przyszedłszy do szkoły, oznajmił nauczycielowi, że matka jego, wdowa, przenosi się do miasta Dafne i że on musi opuścić naukę. Żałował nauczyciel utraty ucznia, przynoszącego mu zaszczyt, żałował i Juwenaljusz, lecz najwięcej ze wszystkich żałował Juljusz. Na wszystkie prośby i tłomaczenia, żeby pozostał dalej, i w dalszym ciągu prowadził naukę, Pamfil był nieubłagany i podziękowawszy przyjaciołom za miłość ich ku niemu i troski o niego rozstał się z nimi.
Upłynęły dwa lata. Juljusz ukończył nauki i przez cały ten czas ani razu nie spotkał przyjaciela swego.
Razu pewnego spotkał go na ulicy, zaprosił go do siebie do domu i zaczął się dopytywać o to, jak i gdzie on mieszka. Pamfil opowiedział mu, że mieszka z matką wciąż Dafne.
— Mieszkamy, — mówił: nie sami, lecz z nami jest wielu przyjaciół, z którymi wszystko mamy wspólne.
— Jakto wspólne? spytał Juljusz.
— Tak, że nikt z nas nic nie uważa za swoje.
— Dlaczego wy to robicie?
— Jesteśmy chrześcianami, rzekł Pamfil.
— Czyżby?... wykrzyknął Juljusz, a mnie przecież mówili, że chrześcianie zabijają dzieci i jedzą je? Czyż i ty przyjmujesz w tem udział.
— Przyjdź i zobacz, — odrzekł Pamfil: nie robiemy nic szczególnego, żyjemy po prostu, starając się nie robić nic złego.
— Lecz jakżeż można żyć, nic nie uważając za swoje?
— Żywimy się. Jeżeli oddajemy braciom naszą pracę, to oni oddają nam swoją.
— A jeżeli bracia biorą pracę waszą, a nie oddają jej, wtedy jakżesz?
— Takich niema, — rzekł Pamfil: tacy ludzie lubią żyć w zbytkach i nie przyjdą do nas, życie nasze proste i nie zbytkowne.
— Alboż to mało jest leniwców, którzy będą bardzo zadowoleni z tego, jeżeli będą ich darmo żywić.
— Są i tacy, i my chętnie przyjmujemy ich. Niedawno przyszedł jeden taki, zbiegły niewolnik; z początku prawda, lenił się i żył źle, lecz prędko zmienił swe życie i teraz został dobrym bratem.
— No, a jeżeliby on się nie poprawił?
— Są i tacy. Starzec Cyryli mówi, że z takimi to właśnie postępować należy jak z najdroższymi braćmi i jeszcze więcej ich kochać.
— Czyż można kochać łotrów?
— Nie wolno nie kochać człowieka!
— Lecz jakżeż wy możecie dawać wszystkim to, o co oni proszą? spytał Juljusz. Jeżeli by ojciec mój dawał wszystkim, kto go o coś prosi, wkrótce nic by mu nie zostało.
— Nie wiem — odrzekł Pamfil — nam pozostaje na wypadek potrzeby. I jeżeli zdarza się, że niema co jeść, lub niema się czem przykryć, to my prosimy o to drugich i oni nam dają. Lecz rzadko się to zdarza. Mnie tylko raz zdarzyło się położyć się spać bez kolacji, a i to dlatego, że zmęczyłem się bardzo i nie chciałem iść do brata poprosić.
— Nie wiem, jak wy robicie, rzekł Juljusz: tylko, jak ojciec mówi, jeżeli swego nie strzedz, a jeszcze jeżeli dawać wszystkim, kto tylko poprosi, to sam z głodu umrzesz.
— My nie umieramy. Przyjdź, popatrz. Żyjemy i nie tylko że nie uczuwamy potrzeby, lecz nawet mamy wiele rzeczy niepotrzebnych.
— Więc jakżeż to tak?
— A oto dlaczego. Wyznajemy my wszyscy jedną wiarę, lecz stopień wykonania u wszystkich jest różny: u jednego jest większy, u drugiego mniejszy. Jeden wydoskonalił się już w dobrem życiu, drugi dopiero zaczyna je. A przed nami wszystkiemi stoi Chrystus z życiem Swojem, i my wszyscy staramy się naśladować Go, i w tem jednem widzimy nasze dobro. Jedni z nas, jak starzec Cyryli i żona jego Pelagja, stoją na czele nas, inni z tyłu, trzeci jeszcze bardziej z tyłu, lecz wszyscy idą jedną drogą. Przodujący są już blizko do nauki Chrystusa — wyrzeczenia się siebie — i zgubili swą duszę, ażeby zdobyć ją. Tym już nic nie trzeba, ci siebie nie żałują, i wszystko, do ostatka, według przykazań Chrystusa, oddają proszącym. Drudzy są słabszymi, tacy, którzy nie mogą oddać wszystkiego, słabną i jeszcze żałują sami siebie, słabną bez zwykłego odzienia i pokarmu, i nie wszystko oddają. Są jeszcze słabsi — ci, którzy dopiero co nie dawno wstąpili na drogę; ci żyją jeszcze po staremu, zatrzymują wiele dla siebie i oddają tylko to, co im zbywa. I ci to ostatni przychodzą z pomocą tym na przodzie. Oprócz tego wszyscy my związani jesteśmy pokrewieństwem z poganami. Jeden ma ojca poganina, który ma majątek i daje synowi. Syn daje proszącym, lecz ojciec znów daje. Inny ma matkę pogankę, ta żałuje syna i pomaga mu. Trzeci ma dzieci pogan, a matka jest chrześcijanką, i dzieci zaopatrują matkę, dają jej i proszą, żeby nie rozdawała, a ona z miłości dla nich przyjmuje, i mimo to rozdaje innym. Czwarty ma żonę — pogankę. Piąta męża poganina. Tak jest wszystko poplątane, i stojący na przodzie, radzi by oddać ostatnie, lecz nie mogą. Tem też i podtrzymują się słabsi w wierze, i dzięki temu zbiera się wiele rzeczy nad miarę.
Na to Juljusz rzekł:
— Lecz jeżeli tak, to wy, znaczy się, odstępujecie od nauki Chrystusa i tylko przybieracie pozę. A jeżeli wy nie oddajecie wszystkiego, to i niema między nami a wami różnicy. Mojem zdaniem, jeżeli być już chrześcianinem, to wypełnić wszystko, oddać wszystko i pozostać żebrakiem.
— I to najlepsze ze wszystkiego, — rzekł Pamfil — i zrób tak.
— Tak, zrobię, kiedy zobaczę, co wy robicie!
— My nic pokazywać nie chcemy. I tobie nie radzę iść do nas i wychodzić ze swego trybu życia dla pokazu; czynimy to, co robimy, nie dla oczu jednak, a dla wiary naszej.
— Co to znaczy — dla wiary naszej?
— A dla wiary znaczy to, że — zbawienie od złego świata, od śmierci, — tylko spoczywa w życiu według nauki Chrystusa. I nam jest wszystko jedno, co powiedzą o nas ludzie. My robimy wszystko nie dla ludzi, a dla tego, że tylko w tem widzimy życie i dobro.
— Nie wolno nie żyć dla siebie, — rzekł Juljusz: Bogowie sami włożyli na nas to, że my kochamy siebie więcej od innych i szukamy dla siebie przyjemności. I wy toż samo robicie. Ty sam mówisz, że między waszymi są ludzie, którzy siebie żałują. Będą oni coraz więcej i więcej robić sobie przyjemności i coraz więcej będą porzucać wiarę waszą i będą robić to samo co i my.
— Nie, — odrzekł Pamfil: nasi idą inną drogą i nigdy nie słabną, lecz coraz większej nabierają mocy: jak ogień nigdy nie zgaśnie, kiedy do niego drew się dokłada. Na tem też polega wiara nasza.
— Nie rozumiem, na czem też ona polega.
— Wiara nasza opiera się na tem, że my rozumiemy życie tak, jak objaśnił nam je Chrystus.
— Jak to?