Читать книгу Bez litości - Ли Чайлд - Страница 9

2

Оглавление

Granatowym samochodem niemieckiej marki okazało się nowe bmw z serii siódemek. Jego numer rejestracyjny również zaczynał się od liter OSC. Gregory otworzył auto pilotem. Reacher usiadł bokiem na fotelu pasażera, znalazł dźwignię i przesunął go do tyłu, żeby mieć miejsce na nogi. Gregory wyciągnął małą srebrną komórkę i wystukał numer.

– Jadę ze świadkiem – powiedział ze swoim rwanym brytyjskim akcentem, po czym zatrzasnął klapkę telefonu, zapalił silnik i włączył się do ruchu.

Dziesięć minut przedłużyło się do dwudziestu. Gregory przejechał Szóstą Aleją przez całe Midtown, skręcił na zachód w Pięćdziesiątą Siódmą, po dwóch przecznicach ponownie na północ w Ósmą Aleję, na Columbus Circle w Central Park West, potem w Siedemdziesiątą Drugą i zatrzymał się przy Dakota Building.

– Niezła chata – ocenił Reacher.

– Dla pana Lane’a wszystko co najlepsze – odparł Gregory bez śladu ironii w głosie.

Wysiedli razem z samochodu i stanęli na chodniku. Z półmroku wyłonił się kolejny krępy facet w popielatym garniturze, wsiadł do samochodu i odjechał. Gregory wszedł wraz z Reacherem do budynku i podeszli do windy. Utrzymane w mrocznej tonacji korytarze urządzone były z takim samym przepychem jak wejście.

– Widział pan kiedyś Yoko? – zapytał Reacher.

– Nie – odparł Gregory.

Wysiedli na czwartym piętrze. Gregory skręcił w boczny korytarz i otworzyły się przed nimi drzwi apartamentu. Portier musiał zatelefonować z dołu. Ciężkie dębowe drzwi były w kolorze miodu, podobnie jak ciepłe światło, które padało zza nich na korytarz. Apartament był wysoki i solidny, i panował w nim chłód. Z małego kwadratowego przedpokoju wchodziło się do obszernego kwadratowego salonu. Salon miał żółte ściany, niskie lampy stołowe oraz obite drukowaną tkaniną wygodne fotele i sofy. Przebywało w nim sześciu mężczyzn. Żaden z nich nie siedział. Wszyscy stali w milczeniu. Trzej byli ubrani w popielate garnitury podobne do tego, który nosił Gregory, trzej pozostali w czarne dżinsy i czarne nylonowe kurtki. Reacher natychmiast zorientował się, że wszyscy byli kiedyś żołnierzami. Tak jak Gregory. Wszyscy mieli w sobie to coś. Sam apartament przypominał bunkier dowodzenia oddalony o wiele mil od miejsca, w którym kończyła się klęską dobrze zapowiadająca się bitwa. Panowała w nim ta sama atmosfera cichej desperacji.

Kiedy Reacher wszedł do środka, wszyscy odwrócili się i zmierzyli go wzrokiem. Żaden się nie odezwał. Ale potem pięciu mężczyzn spojrzało na szóstego i Reacher domyślił się, że to jest pan Lane. Szef. Był o pół pokolenia starszy od swoich ludzi. Ubrany w popielaty garnitur, szczupły, trochę więcej niż średniego wzrostu, miał przystrzyżone do samej skóry siwe włosy i bladą zatroskaną twarz. Stał sztywno wyprostowany, spięty, dotykając opuszkami rozpostartych palców blatu stołu, na którym spoczywał staroświecki aparat telefoniczny oraz oprawiona w ramkę fotografia ładnej kobiety.

– To jest świadek – powiedział Gregory.

Żadnej odpowiedzi.

– Widział kierowcę – dodał Gregory.

Stojący przy stole mężczyzna zerknął na telefon, a potem podszedł do Reachera i przyjrzał mu się od stóp do głów, badając go wzrokiem, oceniając. Zatrzymał się i wyciągnął do niego dłoń.

– Edward Lane – przedstawił się. – Bardzo mi miło pana poznać. – Miał amerykański akcent pochodzący z jakiegoś wygwizdowa oddalonego o całe lata świetlne od Manhattanu, być może z Arkansas albo wiejskich terenów Tennessee, lecz wygładzony przez długie lata służby wojskowej. Reacher podał swoje nazwisko i uścisnął dłoń Lane’a. Była sucha, nie za ciepła i nie za zimna.

– Niech mi pan powie, co pan widział – poprosił Lane.

– Widziałem, jak facet wsiada do samochodu i odjeżdża – odparł Reacher.

– Chcę poznać szczegóły.

– Reacher pracował kiedyś w amerykańskim wojskowym biurze śledczym – odezwał się Gregory. – Opisał w idealny sposób mercedesa.

– Proszę opisać kierowcę – powiedział Lane.

– Lepiej widziałem samochód niż kierowcę – wyjaśnił Reacher.

– Gdzie pan się znajdował?

– W kafejce. Samochód stał na północny wschód ode mnie, po drugiej stronie Szóstej Alei. Pod kątem mniej więcej dwudziestu stopni, w odległości mniej więcej dziewięćdziesięciu jardów.

– Dlaczego pan mu się przyjrzał?

– Był źle zaparkowany. Nie pasował do tego miejsca. Domyśliłem się, że stoi koło hydrantu.

– Bo stał – rzekł Lane. – I co dalej?

– Potem ten facet przeciął ulicę, idąc w jego stronę. Nie na przejściu dla pieszych, ale wyszukując przerwy między jadącymi samochodami, na ukos. Pod kątem zbliżonym do mojej linii widzenia, około dwudziestu stopni. Dlatego w gruncie rzeczy przez cały czas widziałem jego plecy.

– I co dalej?

– Wsadził kluczyk w drzwi, wsiadł do środka i odjechał.

– Oczywiście na północ, skoro to była Szósta Aleja. Czy zawrócił?

– Nie widziałem.

– Może go pan opisać?

– Niebieskie dżinsy, niebieska koszula, niebieska czapeczka baseballowa, białe tenisówki. Ubranie było stare i wygodne. Facet średniego wzrostu, średniej wagi.

– W jakim wieku?

– Nie widziałem jego twarzy, tylko głównie plecy. Ale nie poruszał się jak chłopak. Musiał mieć co najmniej trzydzieści lat. Może czterdzieści.

– W jaki sposób się poruszał?

– Był skoncentrowany. Szedł prosto do samochodu. Niezbyt szybko, ale nie było wątpliwości, dokąd zmierza. Sądząc po tym, jak trzymał głowę, przez cały czas wpatrywał się w samochód. Tak jakby to było jego miejsce przeznaczenia. Cel. I sądząc po ramionach, trzymał kluczyk w wyciągniętej ręce. Niczym małą lancę. Skoncentrowany i zdecydowany. Nietracący czasu. Tak właśnie się poruszał.

– Z której strony przyszedł?

– Praktycznie zza mojego ramienia. Mógł iść na północ, a potem zejść z chodnika przy kafejce i przeciąć ulicę w kierunku północno-zachodnim.

– Rozpoznałby go pan?

– Niewykluczone – odparł Reacher. – Ale tylko po ubraniu, chodzie i sylwetce. To by nikogo nie przekonało.

– Skoro przechodził przez ulicę, musiał zerknąć na południe, żeby sprawdzić, czy nie wpadnie pod samochód. Przynajmniej raz. Powinien pan wtedy zobaczyć prawą stronę jego twarzy. A potem, kiedy siedział za kółkiem, powinien pan zobaczyć lewą.

– Ostre kąty i nie najlepsze światło.

– Musiał pan go zobaczyć w świetle reflektorów samochodowych.

– Był biały. Bez zarostu. To wszystko, co zauważyłem.

– Biały mężczyzna – stwierdził Lane. – W wieku od trzydziestu pięciu do czterdziestu pięciu lat. To eliminuje chyba osiemdziesiąt procent populacji, może nawet więcej, ale nam nie wystarczy.

– Nie ubezpieczyliście tego mercedesa? – zapytał Reacher.

– Nie chodzi o mercedesa – powiedział Lane.

– Był pusty.

– Nie – odparł Lane.

– Co w nim było?

– Dziękuję, panie Reacher. Bardzo nam pan pomógł.

Odwrócił się i podszedł do stołu, na którym był telefon i fotografia. Stanął przy nim sztywno wyprostowany, rozpostarł ponownie palce i oparł je o polerowane drewno tuż przy telefonie, jakby potrafił wykryć dotykiem, że zadzwoni, zanim jeszcze impuls elektryczny uruchomi dzwonek.

– Potrzebuje pan pomocy – powiedział Reacher. – Prawda?

– Dlaczego miałoby to pana obchodzić? – zapytał Lane.

– Z przyzwyczajenia. Pod wpływem odruchu. Z zawodowej ciekawości.

– Mam ludzi do pomocy – rzekł Lane, zataczając krąg dłonią. – Z Navy SEALS, z Delta Force, z Recon Marines, z zielonych beretów, z brytyjskiego SAS. Najlepszych na świecie.

– Potrzebuje pan innego rodzaju pomocy. Ci ludzie potrafią rozpętać wojnę z facetem, który ukradł pański samochód, to nie ulega wątpliwości. Ale najpierw trzeba go odnaleźć.

Lane milczał.

– Co było w tym samochodzie? – zapytał Reacher.

– Niech pan mi opowie o przebiegu swojej służby.

– Skończyła się dawno temu. To najważniejszy dotyczący jej fakt.

– W jakim stopniu pan odszedł?

– Majora.

– Ile lat spędził pan w wojskowym biurze śledczym?

– Trzynaście.

– Jako oficer śledczy?

– W zasadzie tak.

– Dobry?

– Dość dobry.

– W sto dziesiątej jednostce specjalnej?

– Przez jakiś czas. A pan?

– W rangerach i Delta Force. Zacząłem w Wietnamie, skończyłem na pierwszej wojnie w Zatoce. Zacząłem jako podporucznik, skończyłem jako pułkownik.

– Co było w samochodzie?

Lane uciekł w bok wzrokiem. Przez dłuższy czas milczał, w ogóle się nie poruszając. A potem spojrzał z powrotem na Reachera, tak jakby podjął decyzję.

– Musi mi pan coś obiecać.

– Co takiego?

– Żadnych glin. Od razu by mi pan poradził, żebym zwrócił się do policji. Ale ja nie zamierzam tego robić i musi mi pan dać słowo, że nie zrobi pan tego za moimi plecami.

Reacher wzruszył ramionami.

– W porządku – powiedział.

– Niech pan to powie.

– Żadnych glin.

– Jeszcze raz.

– Żadnych glin – powtórzył Reacher.

– Budzi to u pana jakieś etyczne opory?

– Nie – odparł Reacher.

– Nie angażujemy w to FBI, w ogóle nikogo. Załatwiamy to sami. Rozumie pan? Jeśli złamie pan słowo, wyłupię panu oczy. Oślepię pana.

– W zabawny sposób próbuje się pan zaprzyjaźnić.

– Szukam pomocy, nie przyjaciół.

– Dotrzymuję słowa.

– Proszę powiedzieć, że rozumie pan, co zrobię, jeśli pan je złamie.

Reacher omiótł wzrokiem pokój. Wszystko ogarnął. Atmosferę cichej desperacji oraz niemal jawną wrogość sześciu weteranów sił specjalnych, którzy spoglądali na niego twardym wzrokiem, lojalni wobec swoich i nieufni w stosunku do obcych.

– Wyłupi mi pan oczy – rzekł.

– Lepiej niech pan w to uwierzy.

– Co było w samochodzie?

Lane odsunął rękę od telefonu i podniósł oprawioną w ramki fotografię. Trzymając ją oburącz, przysunął do piersi i Reacher miał przez chwilę wrażenie, że patrzą na niego dwie osoby. Wyżej blada i zatroskana twarz Lane’a. Niżej, pod szkłem, kobieta o zapierającej dech klasycznej urodzie. Ciemne włosy, zielone oczy, wystające kości policzkowe, rozkwitające usta, wszystko to sfotografowane z pasją i znawstwem i po mistrzowsku wywołane.

– To moja żona – wyjaśnił Lane.

Reacher w milczeniu pokiwał głową.

– Ma na imię Kate – dodał Lane.

Nikt się nie odezwał.

– Zaginęła wczoraj rano – powiedział Lane. – Po południu dostałem telefon. Od jej porywaczy. Chcieli pieniędzy. I to one były w samochodzie. Widział pan, jak jeden z porywaczy mojej żony odbierał okup.

Nikt się nie odezwał.

– Obiecali, że ją uwolnią. Minęły już dwadzieścia cztery godziny. Nie zadzwonili ponownie.

Bez litości

Подняться наверх