Читать книгу Nieprzyjaciel - Ли Чайлд - Страница 10
2
ОглавлениеOdłożyłem słuchawkę i zobaczyłem karteczkę, którą zostawiła mi moja sierżant. Dzwonił pański brat. Nie zostawił wiadomości. Złożyłem ją i wyrzuciłem do śmieci. Następnie poszedłem na kwaterę i przespałem się trzy godziny. Wstałem pięćdziesiąt minut przed świtem. O brzasku byłem już z powrotem przed motelem. O poranku okolica nie wyglądała wcale lepiej. Była posępna i opustoszała w promieniu wielu mil. I cicha. Nic się nie poruszało. Świt pierwszego dnia w roku to pora, kiedy w każdym zamieszkanym miejscu panuje całkowity bezruch. Drogą nic nie jechało. Kompletnie nic.
Knajpa przy parkingu dla ciężarówek była otwarta, ale pusta. Recepcja motelu także. Podszedłem do przedostatniego pokoju. Pokoju Kramera. Drzwi zamknięto na klucz. Oparłem się o nie plecami i wyobraziłem sobie, że jestem dziwką, której klient właśnie umarł. Wysunąłem się spod niego, szybko się ubrałem, złapałem teczkę i dałem nogę. Co zrobię teraz? Sama teczka nie miała dla mnie żadnej wartości. Interesowała mnie wyłącznie forsa w portfelu i być może karta American Express. Powinienem więc zajrzeć do środka, zabrać pieniądze i kartę i wyrzucić teczkę. Ale gdzie bym to zrobił?
Najlepiej w pokoju. Jednak z jakiegoś powodu tam tego nie zrobiłem. Może wpadłem w panikę. Może byłem zszokowany i wystraszony i chciałem się stamtąd czym prędzej wynieść. Więc gdzie jeszcze? Spojrzałem na bar ze striptizem. Tam prawdopodobnie zmierzałem. Tam znajdowała się moja baza. Nie zaniósłbym tam jednak teczki. Zauważyłyby ją moje koleżanki, ponieważ i tak miałem przy sobie dużą torebkę. Dziwki zawsze noszą duże torebki. Mają w nich sporo rzeczy. Kondomy, olejki do masażu, być może pistolet lub nóż, być może terminal do kart kredytowych. Nie ma lepszego sposobu, żeby rozpoznać dziwkę. Szukajcie dziewczyny ubranej, jakby wybierała się na bal, dźwigającej torbę, jakby wybierała się na wakacje.
Zerknąłem w lewo. Może obszedłbym dookoła motel. Miałbym tam spokój. Na tę stronę wychodziły wszystkie okna, ale w nocy zasłony byłyby pewnie zasunięte. Skręciłem w lewo i jeszcze raz w lewo. Za oknami sypialni na szerokości mniej więcej dwudziestu stóp rosły chwasty i niskie zarośla. Wyobraziłem sobie, że idę tędy szybko, zatrzymuję się w głębokim cieniu i przetrząsam po omacku teczkę. Wyobraziłem sobie, że znajduję to, co chciałem, i wyrzucam ją. Mogłem ją cisnąć na odległość trzydziestu stóp.
Stanąłem tam, gdzie mógłbym stanąć, i zakreśliłem krąg wyimaginowanym cyrklem. To dało mi ponad trzysta jardów kwadratowych do przeszukania. Ziemia była kamienista i stwardniała po nocnym przymrozku. Znalazłem mnóstwo rzeczy. Używane igły, foliowe fifki do cracku, dekiel od buicka i kółko od deskorolki. Nie znalazłem jednak teczki.
Przy końcu zarośli był drewniany płot wysokości mniej więcej sześciu stóp. Podciągnąłem się na nim i zobaczyłem kolejne kamieniste pole zarośnięte chwastami. Nie zobaczyłem teczki. Zeskoczyłem i podszedłem od tyłu do recepcji. Domyśliłem się, że za oknem z brudną matową szybą jest służbowa łazienka. Pod parapetem leżało kilkanaście przerdzewiałych klimatyzatorów. Od lat nikt ich nie ruszał. Ruszyłem dalej, skręciłem w lewo w zarośniętą chwastami żwirową alejkę, przy której stał kontener na śmieci. Otworzyłem klapę. Był wypełniony w trzech czwartych. Nie zobaczyłem w nim teczki.
Przeszedłem na drugą stronę ulicy, po czym minąłem pusty parking i spojrzałem na bar ze striptizem. Był nieczynny i zamknięty na trzy spusty. Wszystkie neony zostały wyłączone. Poskręcane cienkie rurki wydawały się zimne i martwe. Bar miał własny kontener na śmieci, stojący przy ścianie niczym zaparkowany pojazd. W nim również nie znalazłem teczki.
Zajrzałem do taniej knajpy. Nadal była pusta. Sprawdziłem podłogę wokół stolików i siedzenia w boksach. Zajrzałem za kasę. Stało tam tekturowe pudło z kilkoma zapomnianymi przez klientów parasolami, nie było w nim jednak teczki. Zajrzałem do damskiej toalety. Nie było w niej kobiet. Teczki też nie.
Zerknąłem na zegarek i wróciłem do baru ze striptizem. Musiałem tu zadać kilka konkretnych pytań, ale wiedziałem, że lokal będzie zamknięty jeszcze co najmniej przez osiem godzin. Odwróciłem się i spojrzałem na motel. W recepcji nadal nikt nie siedział, w związku z czym ruszyłem w stronę mojego humvee. Kiedy do niego wsiadłem, usłyszałem w radiu wezwanie 10-17. Wracaj do bazy. Potwierdziłem odbiór, zapaliłem wielki silnik Diesla i ruszyłem z powrotem do Fort Bird. Po drodze nie było żadnego ruchu i wyrobiłem się w czterdzieści minut. Na parkingu zobaczyłem wynajęty przez Kramera samochód. Za biurkiem w sekretariacie siedziała nowa osoba. Kapral. Dzienna zmiana. Niewielki śniady facet wyglądał, jakby pochodził z Luizjany. W jego żyłach płynęła na pewno francuska krew. Wyczuwam francuską krew na odległość.
– Dzwonił znowu pana brat – oświadczył.
– Powiedział, w jakiej sprawie?
– Nie zostawił wiadomości.
– O co chodziło z tym dziesięć-siedemnaście?
– Pułkownik Garber prosi o dziesięć-dziewiętnaście.
Uśmiechnąłem się. Można przeżyć całe życie, mówiąc wyłącznie dziesięć-to i dziesięć-tamto. Czasami miałem wrażenie, że tak właśnie je przeżywam. Kod 10-19 oznaczał kontakt przez telefon albo radio. Jest mniej poważny od kodu 10-16, który oznacza kontakt przez bezpieczne połączenie naziemne. Pułkownik Garber prosi o 10-19 znaczyło po prostu Pułkownik Garber chce, żeby pan do niego zadzwonił. Niektórzy żandarmi mają zwyczaj mówić po angielsku, jednak ten najwyraźniej do nich nie należał.
Wszedłem do swojego gabinetu i zobaczyłem opartą o ścianę torbę frakową Kramera oraz stojące obok pudło z jego butami i bielizną. Mundur generała zawieszono na moim wieszaku na płaszcze. Podszedłem do biurka i wykręciłem numer Garbera. Słuchając sygnału dzwonka, zastanawiałem się, czego chciał ode mnie mój brat. Zastanawiałem się, jak mnie namierzył. Przed sześćdziesięcioma godzinami byłem w Panamie. Przedtem jeździłem po całych Stanach. Musiał się porządnie natrudzić, żeby mnie znaleźć. Więc może to było ważne. Wziąłem do ręki ołówek, napisałem na kartce Joe i podkreśliłem dwa razy.
– Tak?! – ryknął mi do ucha Leon Garber.
– Mówi Reacher – odparłem, spoglądając na zegar na ścianie. Było kilka minut po dziewiątej. Samolot, którym Kramer miał polecieć do Los Angeles, był w już w powietrzu.
– To był zawał – powiedział Garber. – Nie ma co do tego wątpliwości.
– W centrum Waltera Reeda szybko się uwinęli.
– Był generałem.
– Ale generałem z wybrakowanym sercem.
– Ściśle rzecz biorąc, z wybrakowanymi tętnicami. Miał ciężką arteriosklerozę, która doprowadziła do śmiertelnego zaburzenia rytmu serca. Tyle się od nich dowiedzieliśmy. I jestem skłonny im wierzyć. Prawdopodobnie wykitował, kiedy tylko dziwka zdjęła biustonosz.
– Nie miał przy sobie żadnych tabletek.
– Arteriosklerozy chyba nie zdiagnozowano. To typowe. Czujesz się dobrze i nagle odwalasz kitę. Swoją drogą, nie sposób tu niczego sfingować. Można, jak się zdaje, porazić denata prądem, tak żeby to wyglądało na zawał, ale nie sposób doprowadzić w krótkim czasie do tak rozległych zmian miażdżycowych w arteriach.
– Czyżbyśmy się obawiali, że objawy zawału mogły być sfingowane?
– Mogło tym być zainteresowane KGB – odparł Garber. – Kramer i jego czołgi to największy taktyczny problem, z jakim ma do czynienia Armia Czerwona.
– W tym momencie Armia Czerwona ma chyba inne problemy.
– Za wcześnie oceniać, czy ta tendencja okaże się trwała.
Nie odpowiedziałem. W słuchawce zapadła cisza.
– Nie mogę pozwolić, żeby zajmował się tym ktoś inny – powiedział w końcu Garber. – Jeszcze nie. Z powodu okoliczności. Chyba to rozumiesz?
– Co z tego wynika?
– Że będziesz musiał zawiadomić wdowę.
– Ja? Pani Kramer mieszka chyba w Niemczech?
– Jest w Wirginii. Przyjechała na święta. Mają tam dom.
Dał mi adres, który zapisałem na kartce, dokładnie pod podkreślonym dwa razy słowem Joe.
– Ktoś z nią jest? – zapytałem.
– Nie mają dzieci. Jest prawdopodobnie sama.
– W porządku – powiedziałem.
– Jeszcze o niczym nie wie – poinformował mnie Garber. – Trochę trwało, zanim ją namierzyłem.
– Czy mam ze sobą zabrać kapelana?
– Nie poległ na polu bitwy. Możesz wziąć ze sobą żandarma kobietę. Pani Kramer może się okazać uczuciowa.
– W porządku.
– Naturalnie oszczędź jej szczegółów. Zmierzał do Irwin, to wszystko. Zmarł w hotelu. To nasza wersja oficjalna. Nikt oprócz ciebie i mnie nie wie, że było inaczej, i tak powinno pozostać. Ale musisz chyba poinformować swoją towarzyszkę. Pani Kramer może jej zadać jakieś pytania i musicie nadawać na tych samych falach. Co z miejscowymi gliniarzami? Nie puszczą pary z gęby?
– Facet, z którym rozmawiałem, służył w piechocie morskiej.
– Semper fidelis – mruknął Garber.
– Nie znalazłem jeszcze teczki – poinformowałem go.
– Najpierw zawiadom wdowę – odparł. – A potem szukaj dalej.
• • •
Kazałem kapralowi z dziennej zmiany przenieść rzeczy Kramera do mojej kwatery. Chciałem, żeby były w bezpiecznym miejscu. W którymś momencie zapyta o nie wdowa. A w tak dużej bazie jak Fort Bird rzeczy czasem giną, i to mogłoby okazać się kłopotliwe. Następnie udałem się do klubu oficerskiego i przyjrzałem żandarmom jedzącym pierwsze albo drugie śniadanie. Zwykle trzymają się z daleka od innych oficerów, ponieważ wszyscy ich nienawidzą. Zlokalizowałem czteroosobową grupkę: dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Wszyscy mieli na sobie oliwkowe mundury polowe, standardowy ubiór na służbie. Jedna z kobiet była kapitanem i trzymała prawą rękę na temblaku. Miała trudności z jedzeniem. Z czego wynikało, że trudno jej będzie również prowadzić samochód. Druga miała belki porucznika na klapach kurtki i Summer na naszywce z nazwiskiem. Niska i szczupła, wyglądała na jakieś dwadzieścia pięć lat. Jej skóra miała ten sam kolor co mahoniowy stół, przy którym jadła.
– Porucznik Summer – powiedziałem.
– Majorze?
– Szczęśliwego Nowego Roku.
– Wzajemnie, majorze.
– Jesteście dziś zajęci?
– Ogólne obowiązki, majorze.
– W porządku, za trzydzieści minut przed budynkiem dowództwa, w mundurze wyjściowym. Chcę, żeby utuliła pani wdowę.
• • •
Ja też włożyłem ponownie mundur wyjściowy i zadzwoniłem do kolumny transportu, żeby podstawili mi sedana. Nie chciałem jechać aż do Wirginii w humvee. Zbyt hałaśliwy, zbyt niewygodny. Szeregowiec podstawił mi nowego oliwkowozielonego chevroleta. Podpisałem odbiór i podjechałem pod budynek dowództwa.
Porucznik Summer pojawiła się w połowie dwudziestej ósmej minuty z przyznanych jej trzydziestu. Przystanęła na chwilę, a potem ruszyła wprost do samochodu. Wyglądała dobrze. Była bardzo niska, ale jednocześnie szybka i gibka. Przypominała miniaturowe wydanie modelki. Wysiadłem z samochodu, zostawiłem otwarte drzwi od strony kierowcy i przywitałem ją na chodniku. Miała odznakę strzelca wyborowego z wiszącymi pod nią belkami na karabin, karabin małokalibrowy, karabin automatyczny, pistolet, pistolet małokalibrowy, karabin maszynowy i pistolet maszynowy. Tworzyły niewielką, długą na dwa cale drabinkę. Dłuższą niż moja. Ja mam tylko karabin i pistolet. Strzeliła przede mną obcasami i wzorowo zasalutowała.
– Panie majorze, porucznik Summer melduje się na rozkaz.
– Spokojnie – odparłem. – Zwracamy się do siebie nieformalnie, dobrze? Mów mi Reacher, bez stopnia. I bez salutowania. Nie lubię tego.
Summer nie odpowiedziała od razu. Wyraźnie się odprężyła.
– W porządku – mruknęła.
Otworzyłem drzwi od strony pasażera.
– Ja prowadzę? – zapytała.
– Nie spałem prawie przez całą noc.
– Kto zmarł?
– Generał Kramer – odpowiedziałem. – Wielki spec od czołgów w Europie.
Przez chwilę znowu milczała.
– Co go do nas sprowadziło? – zapytała. – Mamy tu wyłącznie piechotę.
– Był przejazdem – odparłem.
Wsiadła z drugiej strony i przesunęła maksymalnie do przodu fotel kierowcy. Ustawiła lusterko. Ja przesunąłem swój fotel maksymalnie do tyłu i usadowiłem się jak najwygodniej.
– Dokąd jedziemy? – zapytała.
– Do Green Valley w Wirginii – powiedziałem. – Powinno nam to zająć jakieś cztery godziny.
– Tam mieszka wdowa?
– Wróciła do domu na święta.
– A my przekażemy jej wiadomość? Życzymy szczęśliwego Nowego Roku, a tak przy okazji: zmarł pani mąż.
Pokiwałem głową.
– Mamy fart.
W gruncie rzeczy jednak niespecjalnie się martwiłem. Nie ma twardszych kobiet od żon generałów. Albo przez trzydzieści lat wspierają wspinających się po śliskim słupie mężów, albo na trzydzieści lat idą w odstawkę, kiedy mężowie wspinają się nań sami. Tak czy inaczej niewiele rzeczy może je potem wzruszyć. Na ogół są twardsze od samych generałów.
Summer zdjęła czapkę i cisnęła ją na tylne siedzenie. Miała bardzo krótkie włosy przycięte prawie do samej skóry. Kształtną głowę i ładne kości policzkowe. Gładką skórę. Podobał mi się jej wygląd. I umiała szybko jeździć. To jedno nie ulegało wątpliwości. Zapięła pasy i ruszyła na północ, jakby ścigała się w formule Nascar.
– Czy zginął w wypadku? – zapytała.
– Zawał serca – odparłem. – Jego tętnice były w fatalnym stanie.
– Gdzie to się stało? W naszym hotelu oficerskim?
Potrząsnąłem głową.
– W zaplutym motelu poza bazą. Dokonał żywota, mając pod sobą dziwkę za dwadzieścia dolarów.
– Tego akurat nie powiemy wdowie?
– Nie, nie powiemy jej. Tego akurat nie powiemy nikomu.
– Dlaczego tędy przejeżdżał?
– Nie przyjechał do samego Fort Bird. Przyleciał na lotnisko Dullesa z Frankfurtu, a dwadzieścia godzin później miał wylecieć z krajowego do Los Angeles. Wybierał się do Fort Irwin na konferencję.
– Rozumiem – odparła i od tej chwili przestała się odzywać. Jechaliśmy dalej na północ. Byliśmy mniej więcej na wysokości motelu, ale o wiele dalej na zachód. Zbliżaliśmy się do autostrady. – Mogę o coś szczerze zapytać?
– Proszę bardzo.
– Czy to jest test?
– Dlaczego miałby to być test?
– Jesteś ze sto dziesiątej specjalnej, tak?
– Owszem – odparłem. – Jestem.
– Złożyłam podanie o przyjęcie do tej jednostki.
– Do sto dziesiątej?
– Tak. Więc czy to odbywa się w ramach oceny?
– Oceny czego?
– Mojej osoby. Jako kandydatki.
– Potrzebna mi była jakaś partnerka. Na wypadek gdyby wdowa była uczuciowa. Wybrałem cię zupełnie przypadkowo. Kapitan ze zwichniętą ręką nie mogłaby prowadzić samochodu. I czekanie z oceną personelu do chwili, gdy będziemy mieli martwego generała, świadczyłoby o naszej nieudolności.
– Chyba tak – odparła. – Ale zastanawiam się, czy nie czekasz, żebym zadała oczywiste pytania.
– Moim zdaniem każdy żandarm z jajami powinien zadawać oczywiste pytania niezależnie od tego, czy się stara, czy nie o przyjęcie do jednostki specjalnej.
– W porządku, więc pytam. Generał Kramer miał dwudziestogodzinną przerwę w podróży, chciał się odspermić i był gotów zapłacić za tę przyjemność. Ale po co przyjechał aż tutaj, żeby to zrobić? Z Waszyngtonu jest tu chyba trzysta mil?
– Dwieście dziewięćdziesiąt osiem.
– Musiałby przejechać tyle samo z powrotem.
– Na to wygląda.
– Więc po co?
– To ty mi powiedz – odparłem. – Jeśli wpadniesz na coś, na co sam nie wpadłem, dam ci rekomendację.
– Nie możesz. Nie jesteś moim dowódcą.
– Może i jestem. Przynajmniej w tym tygodniu.
– Dlaczego tu się w ogóle pojawiłeś? Czy dzieje się coś, o czym powinnam wiedzieć?
– Nie mam pojęcia, dlaczego tu jestem. Dostałem rozkaz przeniesienia. Tyle wiem.
– Naprawdę jesteś majorem?
– Byłem nim, kiedy ostatnio sprawdzałem.
– Wydawało mi się, że śledczy ze sto dziesiątej są na ogół chorążymi. Pracują po cywilnemu albo pod przykrywką.
– Na ogół tak.
– Więc po co cię tu sprowadzali, skoro mogli przysłać chorążego i przebrać go za majora?
– Dobre pytanie. Może któregoś dnia poznam na nie odpowiedź.
– Mogę zapytać, jakie otrzymałeś rozkazy?
– Tymczasowe przeniesienie do Fort Bird i objęcie tam funkcji komendanta żandarmerii.
– Komendanta nie ma w bazie.
– Wiem. Zdążyłem się zorientować. Został przeniesiony gdzie indziej w tym samym momencie, kiedy ja zostałem przeniesiony tutaj. Również tymczasowo.
– Więc sprawujesz jego funkcję.
– Tak jak powiedziałem.
– Dowodzenie jednostką żandarmerii nie należy do obowiązków jednostki specjalnej – powiedziała.
– Potrafię sobie z tym poradzić. Zaczynałem jako zwykły żandarm, dokładnie tak jak ty.
Summer nie odpowiedziała. Jechała dalej.
– Wracając do Kramera – powiedziałem. – Dlaczego zdecydował się na sześćsetmilową przejażdżkę? To mu zajęło dwanaście godzin z wolnych dwudziestu. Zrobił to tylko po to, żeby wydać piętnaście dolców na pokój i dwadzieścia na dziwkę?
– Dlaczego to takie ważne? Atak serca to atak serca, tak? Czy były co do tego jakieś wątpliwości?
Potrząsnąłem głową.
– Zrobili już sekcję w centrum Waltera Reeda.
– Więc nie ma znaczenia, gdzie i kiedy to się stało.
– Zginęła jego teczka.
– Rozumiem – odparła.
Widziałem, że ostro główkuje. Lekko zmrużyła oczy.
– Skąd wiesz, że miał teczkę? – zapytała.
– Nie wiem. Ale widziałaś kiedyś generała, który wybiera się na konferencję bez teczki?
– Nie – odparła. – Myślisz, że zabrała ją ta dziwka?
Pokiwałem głową.
– Taką mam aktualnie roboczą hipotezę.
– Więc znajdź dziwkę.
– Kim była?
Jej powieki się poruszyły.
– To nie ma sensu – stwierdziła.
Pokiwałem ponownie głową.
– Zgadza się.
– Są cztery możliwe powody, dla których Kramer nie został w Waszyngtonie – powiedziała. – Po pierwsze, mógł podróżować z innymi oficerami i nie chciał narobić sobie wstydu, sprowadzając dziwkę do pokoju. Mogliby zobaczyć ją na korytarzu albo usłyszeć przez ścianę. Wymyślił więc jakąś wymówkę i pojechał gdzie indziej. Po drugie, nawet jeśli podróżował sam, mógł mieć voucher podróżny Departamentu Obrony i bał się, że recepcjonistka zobaczy dziewczynę i zadzwoni do „Washington Post”. Takie rzeczy się zdarzają. Wolał więc zapłacić gotówką w jakimś anonimowym hoteliku. Po trzecie, nawet jeśli nie miał vouchera, mógł być dobrze znanym gościem w porządnym hotelu albo bał się, że zostanie tam rozpoznany. W związku z tym podobnie jak w punkcie drugim szukał anonimowości gdzieś poza miastem. Po czwarte, jego seksualne upodobania wykraczały poza to, co można znaleźć na żółtych stronach w Waszyngtonie, w związku z czym musiał pojechać tam, gdzie wiedział, że na pewno dostanie to, czego chce.
– Ale?
– Problemy pierwszy, drugi i trzeci można rozwiązać, przemieszczając się dziesięć albo piętnaście mil, może nawet mniej. Dwieście dziewięćdziesiąt osiem mil to zdecydowanie za dużo. I chociaż mogę uznać, że istnieją upodobania, których nie można zaspokoić w Waszyngtonie, nie sądzę, by można je było łatwiej zaspokoić w Karolinie Północnej. Poza tym wydaje mi się, że coś takiego kosztowałoby o wiele więcej niż dwadzieścia dolców, nawet gdyby udało mu się to znaleźć.
– Więc dlaczego zdecydował się na przejechanie prawie trzystu mil?
Summer nie odpowiedziała. Po prostu jechała dalej i główkowała. Zamknąłem oczy. Nie otwierałem ich mniej więcej przez trzydzieści pięć mil.
– Znał tę dziewczynę – powiedziała.
Otworzyłem oczy.
– Skąd?
– Niektórzy mężczyźni mają swoje ulubienice. Może poznał ją dawno temu. Miał do niej słabość. Takie rzeczy się zdarzają. Mogą nawet przerodzić się w miłość.
– Gdzie mógł ją poznać?
– Tutaj.
– W Fort Bird stacjonuje wyłącznie piechota. On był pancerniakiem.
– Może pancerniacy mieli wspólne ćwiczenia z piechotą. Powinieneś to sprawdzić.
Nie odpowiedziałem. Piechota i wojska pancerne stale prowadzą wspólne ćwiczenia. Ale prowadzą je tam, gdzie są czołgi, nie tam, gdzie stacjonują piechociarze. O wiele łatwiej jest przewieźć przez kontynent ludzi niż ciężki sprzęt.
– A może poznał ją w Fort Irwin – dodała Summer. – W Kalifornii. Może pracowała w Irwin i musiała z jakiegoś powodu wyjechać z Kalifornii. Ale lubiła obsługiwać bazy wojskowe, w związku z czym przeniosła się do Bird.
– Jaka dziwka lubi obsługiwać bazy wojskowe?
– Taka, która lubi pieniądze. Czyli praktycznie każda. Bazy wojskowe wspierają miejscową gospodarkę na najróżniejsze sposoby.
Nic na to nie odpowiedziałem.
– A może zawsze obsługiwała Fort Bird, ale ruszyła w ślad za piechotą do Fort Irwin, kiedy mieli wspólne manewry. Takie ćwiczenia mogą trwać miesiąc albo dwa. Nie ma sensu siedzieć w domu, jeśli brakuje klientów.
– Na co byś stawiała? – zapytałem.
– Poznali się w Kalifornii – odparła. – Kramer co jakiś czas wpadał do Fort Irwin. A potem ona przeniosła się do Karoliny Północnej, ale on polubił ją do tego stopnia, że przyjeżdżał tutaj za każdym razem, kiedy odwiedzał Waszyngton.
– Babka nie robi nic specjalnego. Nie za dwadzieścia dolców.
– Może on nie potrzebuje nic specjalnego.
– Zapytamy o to wdowę?
Summer się uśmiechnęła.
– Może po prostu ją polubił. Może się o to postarała. Dziwki są w tym dobre. Najbardziej lubią starych klientów. Czują się o wiele bezpieczniej, jeżeli znają faceta.
Zamknąłem ponownie oczy.
– I co? – zapytała Summer. – Wpadłam na coś, co nie przyszło ci do głowy?
– Nie.