Читать книгу Pan Ciemnego lasu - Lian Hearn - Страница 7

Оглавление

1

Hina (Yayoi)

Dziewczynka nic nie widziała. Płuca jej pękały, wydawało się, że jeszcze chwila, a zaczerpnie w nie wody z jeziora zamiast powietrza. Przed oczami przesunęły się fragmenty jej krótkiego życia: twarz matki, ostatnie słowa ojca, krzyk brata, zanim zniknął. Jako jedna z nielicznych ocalała z masakry w Miyako. Teraz jej życie się kończyło. Jej i Takemaru, którego z desperacją trzymała w ramionach. Zaraz oboje umrą. W jej oczach wezbrały łzy, ale zaraz rozpłynęły się w jeziorze Kasumi.

Raptem nad nią pojawiły się jakieś ciemne kształty, chwyciły ją silne ręce. Pociągnięto ją w górę ku światłu, a ona jakimś cudem nie wypuściła dziecka z objęć. Długo kaszlała i wymiotowała wodą, łapczywie wciągała w płuca wielkie hausty powietrza. Wybawiciele wyciągnęli ręce za burtę łodzi i odebrali od niej Takemaru. Chłopczyk był bezwładny i blady, ale kiedy Hina znalazła się na pokładzie, usłyszała jego urywany płacz. Malec żył.

W podmuchach silnego zachodniego wiatru łódź niemal wierzgała jak żywe zwierzę. Szybko zwinięto ochrowy żagiel, na rufie sternik mocował się z wiosłem. Mężczyźni, którzy wskoczyli do wody, żeby ją ratować, wrócili na pokład i ze śmiechem zrzucili mokre ubrania. Wokół nich wrzeszczały i trajkotały małpy uwiązane na sznurkach. Słońce stojące na wschodzie oślepiało. Uratowanych otoczył mały tłumek. Ci, którzy nie byli nadzy, mieli na sobie czerwone ubrania. Wyglądali jak istoty z innego świata. Hina przez chwilę bała się, że jednak utonęła. Ale kobiety zaczęły zdejmować z niej ciężkie szaty rękami, które wydawały się prawdziwe, i ludzkimi głosami zachwycały się jakością strojów. Ją i dziecko okutano w futra, wilcze i niedźwiedzie skóry, w dłonie wciśnięto jej miskę jakiegoś ciepłego, dziwnie pachnącemu płynu.

Mężczyźni znowu postawili żagiel, walcząc z łopoczącym płótnem. Liny skrzypiały, małpy pokrzykiwały jeszcze głośniej. W całym tym zamieszaniu podszedł do niej jeden z chłopców, trzymając lutnię, która cicho grała pośród wycia wiatru i szumu fal. Palisander z perłowymi i złotymi intarsjami lśnił w słońcu.

– Kim jesteś? – zapytał cicho chłopiec. – Skąd masz Genzo?

Hinę opadły strzępy wspomnień. To Genzo, lutnia cesarza, powiedziała matka Takego, Akihime, Jesienna Księżniczka obiecała, że powie jej, gdzie jest syn cesarza, ale tego nie zrobiła. Czy to możliwie, żeby teraz przed nią stał właśnie on? Na pewno, bo przecież lutnia go rozpoznała. Ale Hina musiała ukrywać to, że wie, kim jest ten chłopiec.

Pokręciła głową, jakby nie rozumiała, i wyciągnęła ręce. Przymrużył oczy, oddając jej lutnię. Hina dostrzegła jego niepokój i chciała się odezwać, żeby go uspokoić, ale nie śmiała nic powiedzieć. Przede wszystkim, jak się do niego zwracać? Na końcu języka miała słowa pełne czci i uniżoności, ale akurat wtedy żeglarze zawołali go szorstko, żeby im pomógł. Stojący obok niego drugi chłopiec trzymał w ręce tekst na zszytych ze sobą kartkach.

– Yoshi złapał lutnię, a ja to – powiedział, oddając jej księgę. – Jest ciężka! Jak dziewczynie udało się rzucić ją tak daleko?

Hina nie potrafiła tego wyjaśnić. Bez słowa wzięła od niego „Skarbnicę kudzu”. Może zaczarowana książka dostała skrzydeł i sama poleciała na łódź? Dziewczynka wsadziła ją pod pachę i przyjrzała się lutni. Instrument wydał westchnienie, jakby zamierzał grać. Hina sięgnęła po niego drugą ręką.

Wokół niej znowu rozbrzmiały krzyki. Chłopcy odbiegli, a lutnia ucichła. Zachowała swoje piękno, ale poddała się jej dotykowi i pozwoliła na sobie zagrać. Już nie pobrzękiwała sama w dzikim, niepohamowanym wybuchu radości.

– Ona jest muzykiem! – wykrzyknął jeden z mężczyzn, którzy ją uratowali. – Musimy zaprowadzić ją do pani Fuji.

Drugi spojrzał w stronę Nishimi, teraz ledwo widocznego ponad wzburzoną powierzchnią jeziora.

– Musi pochodzić ze szlachetnego rodu. Ktoś będzie za nią tęsknił, będzie jej szukał.

– To był dom pana Hidetake – odezwał się sternik. – On nie żyje.

– Czy to może być jego córka? Ta, którą nazywali Jesienną Księżniczką?

– Jesienna Księżniczka byłaby teraz dorosłą kobietą – stwierdziła jedna z kobiet, która przystawiła Takego do piersi i teraz go karmiła. – Ta mała jest jeszcze dzieckiem. Ile masz lat, panienko?

– Skończyłam dwanaście w tym roku – odpowiedziała Hina.

– A jak cię nazywają?

HIna nie chciała zdradzić swojego prawdziwego imienia, ale przyszedł jej do głowy fragment wiersza.

– Yayoi – powiedziała. To znaczyło Wiosna.

– Czy ten malec to twój braciszek? – zapytała kobieta, z czułością głaszcząc jego czarne włoski.

Hina w żadnym razie nie mogła im zdradzić, że chłopczyk jest synem Jesiennej Księżniczki.

– Nie, moja matka umarła dawno temu. To dziecko jednej z moich pokojówek. – I dalej improwizowała: – Umarła przy jego narodzinach. Lubię się z nim bawić. Akurat trzymałam go na rękach, kiedy musiałam uciekać.

– Przed czym uciekałaś? – Okazywali jej współczucie, ale ich ciekawość była coraz bardziej zabarwiona niepokojem.

Yayoi zaczęła drżeć mimo futer i ciepłego napoju.

– Zjawił się pewien zły człowiek. – Od razu pożałowała, że brzmi tak dziecinnie. – Bałam się, że mnie zabije.

– Powinniśmy odwieźć ją z powrotem – rzekł jeden z mężczyzn.

– Kinmaru, przecież ktoś chciał ją zabić! – skarcił go inny.

– I ten ktoś równie dobrze może jej szukać, Monmaru. A wtedy kto zostanie zabity? My, oto kto!

– Nie możemy zawrócić pod wiatr! – krzyknął sternik. – To niemożliwe.

* * *

Było późne popołudnie, kiedy przybili do brzegu przy Tęczowym Moście. Targ już się skończył. Na ulicach Aomizu, na wyspie Majimie i wzdłuż mostu zapalono latarnie. Kiedy łódź przycumowała, akrobaci zeskoczyli na pomost razem z małpami.

– Jeszcze nie jest za późno na jeden czy dwa numery – stwierdził Kinmaru.

Monmaru zaczął wybijać rytm na małym bębenku, a chłopcy rozpoczęli występ. Robili fikołki razem ze zwierzętami, utworzyli wysoką piramidę z trzema małpami na szczycie, wykonali dziki taniec wspólnie ze skaczącymi po nich podopiecznymi. Wkrótce zebrał się wokół nich tłum gapiów. Yayoi stwierdziła, że widzowie znają imiona małpek, wołają do nich: Shiro, Tomo, Kemuri, i mają swoich ulubieńców, których oklaskują z entuzjazmem. Była oszołomiona hałasem, kolorowymi strojami, krzykami w prawie niezrozumiałym dla niej dialekcie. Przycisnęła do siebie lutnię i księgę, jakby mogły zostać jej odebrane przez ten dziwny nowy świat.

– Chodź – powiedziała kobieta, która wcześniej karmiła Takego. Chłopiec spał teraz u niej na rękach. – Dzisiaj zostaniesz z nami, a jutro zapytamy panią Fuji, co mamy z tobą zrobić.

Yayoi leżała bezsennie na cienkiej macie w pokoju razem z trzema innymi kobietami i gromadką malców, którzy spali jak kocięta. Take raz obudził się z płaczem, drugie niemowlę dostało kolki. Gdy Yayoi już czuła, że zapada w sen, dziecko zaczynało płakać, a ona budziła się raptownie. W którymś momencie przyśniło się jej, że coś złego spotkało Takego: wyśliznął się jej z ramion do wody albo został ukradziony przez małpy. Później usłyszała, jak wracają chłopcy i mężczyźni, czyniąc przesadne wysiłki, żeby zachować ciszę. Docierały do niej ich stłumione śmiechy i trajkotanie zwierząt wsadzanych do klatek. Na kilka godzin dom ucichł, ale jej się wydawało, że słyszy ptasi śpiew, choć było jeszcze ciemno i nawet koguty nie piały: długi, wysoki ton, niczym echo z przeszłości.

Kobiety wstały o świcie, żeby przygotować śniadanie. Yayoi, która nigdy w życiu nic nie ugotowała, w tym czasie trzymała na rękach Takego. Chłopiec, który miał teraz prawie dwa miesiące, patrzył na nią i się uśmiechał.

Nigdy nie pozna swojej matki, pomyślała Yayoi i w jej oczach wezbrały łzy. Co przyniesie im ten dzień? Poczuła się chora i słaba ze strachu.

– Nie płacz, panienko.

– Spójrzcie, jaka jest blada, biała jak duch.

– Musisz być piękna dla pani Fuji.

Wokół niej rozbrzmiewały głosy kobiet.

– Pani Fuji pozwoli mi zatrzymać Takemaru? – zapytała Yayoi.

Kobiety wymieniły ukradkowe spojrzenia.

– Dziecko może zostać z nami.

– Tak, mam dużo mleka dla dwojga.

– Ty nie możesz się nim opiekować, sama jesteś jeszcze dzieckiem.

– Więc pozwólcie mi z wami zostać! – Yayoi nie mogła pohamować łez.

– To nie jest miejsce dla takiej młodej damy jak ty – stwierdziła mamka Takego.

Wczesnym rankiem było zimno, ale kiedy przybyła pani Fuji, słońce stało już wysoko na niebie i trochę ogrzało powietrze. Wyczekiwany gość zjawił się z szelestem jedwabiu, z płatkami wiśni we włosach, roztaczając wokół siebie słodki wiosenny zapach perfum. Kobiety od razu zaczęły przepraszać w imieniu Yayoi.

– Jej ubranie jeszcze nie wyschło.

– Płakała, dlatego ma czerwone oczy.

– Wczoraj omal nie utonęła. Nie można oczekiwać, że będzie dobrze wyglądać.

Fuji przyjrzała się Yayoi, ujmując jej głowę w dłonie i odwracając ją na boki.

– Widzę, jak wygląda. Jakie piękne dziecko! Kim jesteś, moja droga, i skąd pochodzisz?

Jakiś instynkt ostrzegł Hinę, że jej dawne życie się skończyło i nie powinna o nim mówić. Pokręciła głową.

– Nie możesz mi powiedzieć? Cóż, może tak będzie lepiej. Masz wygląd Kakizukich. Ocalałaś z masakry w stolicy?

Yayoi nadal milczała, ale Fuji uśmiechnęła się domyślnie.

– Ktoś ukrył cię w Nishimi, ale inni ludzie trafili na twój ślad i dlatego uciekłaś?

Tym razem Yayoi pokiwała głową.

– Jak można chcieć zabić tak cenną istotę? – zdziwiła się Fuji. – W minionym roku setki kobiet i dzieci skazano na śmierć w Miyako, kiedy wojownicy Kakizukich uciekli, zostawiając rodziny. Ciebie zamierzam uratować. – Rozejrzała się i zobaczyła lutnię. – Przyniosłaś ją ze sobą? I dziecko też?

Wzięła do ręki instrument i przyjrzała mu się z nieprzeniknioną miną. Genzo była teraz matowa i zniszczona, ale Yayoi pomyślała, że kobieta ją rozpoznaje.

– I co ja mam z tobą zrobić? – Fuji się zadumała. – Czy ktoś będzie cię szukał?

– Nie wiem. Może. – Yayoi wyprostowała plecy, starając się nie drżeć.

– Ktoś musiał zauważyć, jak wpadasz do wody, ale czy widzieli, że zostałaś uratowana? Jeśli będą cię szukać, zaczną od naszych łodzi, więc chyba zabiorę cię tam, gdzie można bezpiecznie cię ukryć. Najpierw jednak odprawimy żałobny rytuał za dzieci, które niestety utonęły.

Hina utonęła, Yayoi została uratowana.

– Take pojedzie ze mną?

– Jak mała dziewczynka mogłaby się zająć dzieckiem? Poza tym malec tylko ściągnąłby na ciebie niepożądaną uwagę. Za to w takiej gromadce jak tutaj jedno dziecko więcej nie robi różnicy.

Fuji kazała kobietom przynieść jakieś ubrania, a wykwintne szaty dziewczynki przerobić na kostiumy. W zamian Yayoi dostała stare szmaty cuchnące pleśnią i czymś kwaśnym jak ocet. Kiedy się w nie ubrała, na głowę zarzucono jej chustę zakrywającą włosy i większą część twarzy.

– Muszę zabrać swoje rzeczy – powiedziała Hina z niepokojem. – Lutnię i tekst.

Przyciskając je do piersi, podążyła za Fuji na tylny dziedziniec domu, gdzie akrobaci karmili zwierzęta i bawili się z nimi. Towarzyszyła im młoda dziewczyna, która leniwie wybijała rytm na małym bębenku, śmiała się do małp i drażniła z chłopcami, ziewającymi i trącymi oczy z niewyspania. Yayoi chciała z nimi zostać, być jedną z nich.

Poczuła, że lutnia zaczyna lekko wibrować. Chwyciła mocniej, żeby ją uciszyć. Tymczasem doboszka podeszła do Yoshiego i wzięła go za rękę obronnym gestem. Yayoi zastanawiała się przez chwilę, czy ci dwoje razem dorastali i czy dziewczyna jest taką księżniczką jak Aki.

Fuji pokręciła głową.

– Te rzeczy również będzie bezpieczniej ukryć – stwierdziła. – Kai, kochanie, już ci mówiłam, żebyś nie kręciła się przy małpach. Wracaj na swoje miejsce. Na pewno masz dużo pracy.

– Chciałabym tu zostać – oświadczyła Kai.

– Co za nonsens! Dziewczynki nie są akrobatkami. Bądź wdzięczna, że muzycy cię przyjęli.

Fuji pomogła Yayoi wsiąść do palankinu, który stał na ziemi tuż za bramą. Dwaj młodzi silni tragarze ukłonili się z szacunkiem, kiedy pani cichym głosem wydała im polecenia, po czym zajęła miejsce obok podopiecznej i opuściła bambusowe żaluzje.

Z zewnątrz dobiegły głosy kobiet:

– Do widzenia! Do widzenia! Dbaj o siebie.

– Do widzenia, Takemaru – szepnęła Yayoi.

* * *

Lutnia ucichła, kiedy mężczyźni ruszyli truchtem i palankin się zakołysał. Od dusznego ciepła i kolebania Yayoi zrobiła się senna. Kilka razy zapadała w drzemkę, z której gwałtownie budziły ją krótkie sny. Nie widziała nic na zewnątrz, słyszała tylko plusk rozbryzgiwanej wody i miała wrażenie przechodzenia ze światła w cień, a potem wspinania się na strome zbocze. Palankin przechylił się niepokojąco, kiedy tragarze pokonywali stopnie. W końcu lektyka została postawiona na ziemi, Fuji uniosła żaluzje i wysiadła.

Yayoi podążyła za nią zadowolona, że może odetchnąć chłodnym górskim powietrzem. Pod nią, otoczone przez poskręcane sosny, leżało jezioro Kasumi. Widziała dym unoszący się nad wioskami, które leżały na jego brzegach, i maleńkie żagle łodzi, jaskrawo żółte w słońcu. Z tyłu odezwał się dzwon. Chyba było południe.

– To świątynia dla kobiet – wyjaśniła Fuji. – Przysłałam tutaj kilka dziewcząt, żeby się nimi zaopiekowano, aż staną się wystarczająco dorosłe.

Dorosłe do czego? – pomyślała Yayoi, ale jej umysł wzdragał się przed odpowiedzią. Skupiła się na tym, co miała przed sobą: na zielonej drewnianej bramie, kwitnących górskich wiśniach, stopniach prowadzących w górę pod sosnami, które wyginały się nad nimi jak ciemny tunel.

Fuji ruszyła szybkim krokiem po schodach. Yayoi musiała truchtać, żeby za nią nadążyć. Kamienie były zbyt wysokie dla dziecka, tak więc, zanim dotarła na samą górę, bolały ją nogi. Musiano kogoś powiadomić o ich przybyciu, bo na szczycie czekała na nie zakonnica. Za nią znajdował się ogród ze źródłem. Z przepełnionego zbiornika ciurkał strumyk płynący do dużego stawu z rybami.

– Matka przełożona zaprasza na posiłek. – Mniszka spojrzała na Yayoi chłodnymi, nieprzyjaznym wzrokiem. – Przywiozłaś nam kolejną znajdę do opieki?

– Ona ma na imię Yayoi – powiedziała Fuji. – Wolałabym, żeby jak najmniej osób wiedziało, że tu jest. To nie potrwa długo.

– Istotnie – przyznała zakonnica, oceniając wzrokiem wzrost i wiek Yayoi. – Sądzę, że może dołączyć do pozostałych dziewcząt w modlitwie i nauce.

Odwróciła się i ruszyła w stronę niskiego budynku znajdującego się z boku świątyni. Jego dach był wygięty na końcach w górę niczym skrzydła, jakby w każdej chwili mógł wzbić się w powietrze. W pewnym momencie mniszka zatrzymała się i powiedziała do Fuji:

– Asagao będzie chciała cię zobaczyć. Może zostać przyjaciółką tej małej. Są prawie w tym samym wieku. – Klasnęła w dłonie.

Z budynku wyszła dziewczynka i padła na kolana przed Fuji, a ona zrobiła krok do przodu, ujęła ją za ręce i podniosła. Przyjrzała się jej uważnie, tak jak wcześniej zakonnica Yayoi. Asagao się zarumieniła. Była bardzo ładna.

– Jestem taka szczęśliwa, pani Fuji – powiedziała. – Bardzo za panią tęskniłam.

– Słodkie dziecko. Przywiozłam ci nową przyjaciółkę. Zaopiekuj się nią, proszę.

– Idź z nią do pokoju dziewcząt i pokaż wszystko – poleciła zakonnica. – Daj mi swoje rzeczy, mała. No, no, co ze sobą przyniosłaś? Starą lutnię i jeszcze starszy tekst? Instrument się przyda, ale księga nie będzie ci tu potrzebna. Nie martw się, przechowamy ją w bezpiecznym miejscu. Zabierzesz tekst, kiedy będziesz wyjeżdżać.

– Możemy trochę się przespacerować z tobą i panią Fuji, wielebna? – poprosiła Asagao.

Miała ujmujący sposób bycia. Mniszka wyglądała na zadowoloną.

– Dobrze, bo już dawno nie widziałaś naszej dobrodziejki. Ale tylko do stawu.

W dużym kamiennym basenie, pod liśćmi lotosu, z których właśnie zaczynały wyrastać pędy kwiatowe, pływały wolno czerwone i białe karpie.

– Widzicie, jak mogą w pokoju żyć ze sobą biali i czerwoni? – odezwała się Asagao. – Dlaczego nasz świat jest rozdzierany przez wojnę?

Fuji się uśmiechnęła.

– Jesteś bardzo poetycka, moja droga. Widzę, że dobrze się uczyłaś. Ale najlepiej nie mówić o czerwieni i bieli. Jeśli chodzi o Miboshich, teraz istnieje tylko biel.

– Ale w tym stawie jest mniej liczna od czerwieni – zauważyła Asagao tak cicho, że tylko Yayoi ją usłyszała.

Była ciekawa, jaka jest przeszłość nowej przyjaciółki i jak znalazła się pod opieką Fuji. Dwie kobiety poszły dalej, a dziewczynki zostały same.

* * *

W ciągu następnych dni Yayoi dowiedziała się więcej o Asagao i innych dziewczynkach w wieku od sześciu do czternastu lat. Najstarsza, dość wysoka i smukła jak trzcina, łagodna, nieśmiała i z pozoru młodsza niż w rzeczywistości, miała na imię Yuri. Druga w kolejności pod względem wieku była Asagao, która urodziła się rok wcześniej niż Yayoi. Dwie siostry, dziesięcioletnia Sada i dziewięcioletnia Sen wyglądały jak bliźniaczki: obie z czerwonymi policzkami, przysadziste i pulchne, czego nie zdołało zmienić nawet skromne świątynne jedzenie. Najmłodsza, sześcioletnia Teru, chuda i żylasta, przypominała Yayoi dzieci akrobatów od małp. Ciekawe, czy pochodziła z tej samej rodziny, a jeśli tak, to dlaczego odesłano ją do klasztoru.

Wspomniała o tym Asagao pewnego wieczoru, kiedy szykowały łóżka. Starsze dziewczęta pomagały młodszym, czesały im włosy, wieszały ubrania na wieszakach. Teru zasnęła, kiedy Yayoi wygładzała zagniecenia na jej szacie. Yuri znajdowała się w drugim końcu pokoju przy Sadzie i Sen, które już leżały przytulone do siebie. Śpiewała im na dobranoc cienkim, żałobnym głosem. Właśnie zaczęły się deszcze monsunowe i wszystko przesycała wilgoć. Woda spadała ciągłą kaskadą z dachów, zagłuszając inne dźwięki. W te ponure dni dziewczęta były przygnębione i jednocześnie rozgorączkowane.

– Pani Fuji chyba wykupiła ją od rodziny – wyszeptała Asagao. – Wielu rodziców nie ma wyboru. Za córki można dostać dobrą cenę. Wszyscy teraz chcą dziewcząt.

– Właśnie to przydarzyło się tobie? – Yayoi wstydziła się, że pyta tak bezpośrednio, ale nie mogła zapanować nad ciekawością.

– Moja matka była jedną z kobiet do towarzystwa u pani Fuji – wyjaśniła cicho Asagao. – Nie wolno mi o tym mówić, ale tobie chcę powiedzieć. Mój ojciec był wojownikiem Kakizukich. Zakochali się, on kupił jej wolność i zabrał do swojego domu w Miyako. Kobiety z łodzi nie mają dzieci – jak się pewnie przekonasz – więc miałam szczęście, że w ogóle się urodziłam. Kiedy stolica wpadła w ręce Miboshich, mój ojciec nie uciekł z Kakizukimi, tylko wysłał mnie do pani Fuji, a potem zabił matkę i siebie.

– Jakie to straszne, jakie smutne. – Yayoi zastanawiała się w duchu, jakim cudem Asagao mimo wszystko wyrosła na taką czarującą dziewczynkę.

– Przekonasz się, że w tych czasach wszystkie kobiety na łodziach mają za sobą takie same tragiczne historie straty i żałoby, mimo swoich uśmiechów i pieśni – dodała Asagao.

Pogłaskała ją po policzku, a Yayoi w tej chwili nie pragnęła niczego więcej.

– Bądźmy przyjaciółkami na zawsze – powiedziała, ściskając jej rękę.

* * *

Następnego ranka zakonnica przyszła do pokoju, w którym dziewczynki ćwiczyły parzenie herbaty i podawanie napojów, z wodą zamiast wina. Kolejno zamieniały się przy tym rolami męskich gości i zabawiających ich kobiet. Odgrywając mężczyzn, dwie siostry chichotały nieopanowanie. Zwłaszcza Sada z wyjątkowym talentem oddawała pijackie zachowania. Asagao okazała się równie utalentowana jako kobieta do towarzystwa. Zajmowała uwagę gości, wprawiała ich w dobry nastrój pieśniami i tańcami. Pozostałe dziewczynki nie musiały wcale udawać, że są w niej zakochane. Nawet wielebna, która obserwowała ją przez chwilę, wyraźnie złagodniała. Zaraz jednak przypomniała sobie, po co przyszła.

– Yayoi, nasza matka przełożona chce cię widzieć – oznajmiła.

Wiadomość zaskoczyła pozostałe dziewczynki. Wszystkie znieruchomiały, gapiąc się na nią z otwartymi ustami. Sada urwała w pół słowa i dostała prawdziwej czkawki.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Pan Ciemnego lasu

Подняться наверх