Читать книгу Wyzwanie dla milionera - Линн Грэхем - Страница 3

ROZDZIAŁ DRUGI

Оглавление

– Martwisz się czymś? – Freddie zapytała ostrożnie Claire, za wszelką cenę starając się odwrócić uwagę od zbliżającego się niechybnie spotkania z Zakiem. – Taka jesteś ostatnio zamyślona.

Jej młoda ciocia, atrakcyjna brunetka, z włosami związanymi w koński ogon, wzruszyła tylko ramionami.

– Sama wiesz, że różnie bywa. Czasem tyle rzeczy się spiętrzy…

– Pewnie tęsknisz za Richardem.

Chłopak Claire, Richard, wyjechał do Hiszpanii pomóc rodzicom przy rozkręcaniu firmy, którą tam kupili. Miał wrócić za jakiś czas.

– Jasne – rzuciła, jakby z przekąsem, i dodała: – wiesz, sorry, ale muszę teraz wracać do moich mejli.

Zawsze to samo – pomyślała ze smutkiem Claire. – Nigdy nie puści farby na żaden temat… Zresztą może lepiej zająć się własnymi problemami, których zupełnie nie brakuje.

Obie kobiety nigdy nie były najbliższymi przyjaciółkami, dzielącymi się każdym przeżyciem czy sekretem. Najważniejsze jednak, że wszystko się im dobrze układało.

Chcąc nie chcąc, Freddie powróciła w myślach do Zaca. Żałowała swej zgody na ich spotkanie praktycznie od chwili, gdy się zgodziła… No cóż. Była osobą szalenie impulsywną. A jeśli facet zacznie się robić nieprzyjemny? Z jego punktu widzenia będzie to strata czasu i pieniędzy. Ona siebie postawi w kłopotliwej sytuacji, a on szybko wpadnie w furię. A przecież podobno jest jej prawdziwym pracodawcą? Choć z jakichś niewiadomych przyczyn nie zamierza się z tym ujawniać.

Z nerwów postanowiła napisać do Zaca esemesa i przełożyć spotkanie na później, lecz nie dał jej szansy się wymigać. Co więcej, zapewnił ją, że czeka na nie z niecierpliwością. Freddie, sfrustrowana do końca, postanowiła skupić się na swoim wyglądzie i stroju. Zajęła się też dziećmi, które zdecydowała się zabrać na spotkanie.

Po jakimś czasie elegancko wyszykowani ruszyli do parku, który uwielbiała Eloise, bo mogła się tam wybiegać. Zatrzymali się jak zwykle przy ławce, koło centralnie położonej fontanny.

– Kogoś spotkamy? – zapytała dziewczynka.

– Jednego pana… kolegę – skłamała Freddie, bezmyślnie wpatrzona w wózek z Jackiem.

– Imię?

– To pan Zac.

Po co opowiadać takie historie dziecku, skoro Zac wytrzyma w ich towarzystwie równo pięć minut, po czym ucieknie, kiedy zrozumie, że został przez nią wystrychnięty na dudka. Bo czy możliwe, żeby miał poczucie humoru?

Gdy zobaczyła Zaca w oddali, wstała i nerwowo wyjęła z wózka wyrywającego się przed siebie Jacka. Chłopczyk zaskoczył wszystkich, bo gdy niedawno skończył dziesięć miesięcy, po prostu wstał i zaczął chodzić. Nigdy przedtem nie raczkował ani nie próbował w żaden sposób się przemieszczać. I tak oto, parę miesięcy wcześniej, niż się tego można było spodziewać, Freddie z dnia na dzień przestała mieć w domu niemowlę.

Tymczasem chwila nadejścia boskiego Zaca zbliżała się nieubłaganie, a serce Freddie biło coraz mocniej, prawie całkowicie uniemożliwiając jej normalne oddychanie.


Czy te dzieci mogą być z nią? Chyba nie… za młoda, żeby mieć aż dwoje dzieci… ale… wokół nie widać nikogo dorosłego… Czyżbym wpakował się w kompletne piekło? I co mnie tak do niej ciągnie? Może ta jej figura, jest taka… drobna. A może włosy? Gęste, blond z pasemkami, ale wyglądają na całkiem naturalne. Czy oczy? Jak można mieć czekoladowe oczy przy tak jasnym kolorze włosów? O… uśmiechnęła się do mnie, co prawda jakoś sztywno, ale cóż dziwnego, jeśli przyprowadziła mi na spotkanie dwoje dzieci… ha ha ha… jeszcze żadna kobieta mnie tak nie wrobiła, żadna! Gdybym wiedział… uciekłbym! I jak mam jej teraz opowiedzieć o zakładzie z bratem, skoro ma dzieci… mój ukochany samochód znów jest zagrożony!

– Witaj… Powiedziałeś, że chcesz mnie bliżej poznać. Oto jestem. Ja… no i dzieci – zaczęła bez wstępów, omijając od razu słowo „pan”.

Gdy usiedli na ławce, maluchy przylgnęły do Freddie. Chłopczyk pokładał się na jej kolanach, a dziewczynka zerkała na Zaca wielkimi, egzotycznymi, ciemnymi oczkami spod grzywy blond loków.

– Jak się nazywają? – zapytał.

– Jestem Eloise – przedstawiła się sama mała panna, dygając przed nim z powagą, unosząc przy tym wysoko sukienkę i prezentując bieliznę.

– Eloise! Zostaw w spokoju sukienkę!

– A ty jesteś Zac, kolega cioci Freddie – kontynuowała dziewczynka, ignorując wszystko. Po chwili złapała go za nagie ramię, gdzie widniał tatuaż przedstawiający smoka.

– Co to?

– Smok.

– Jak w mojej bajce?

– A mały ma na imię Jack – Freddie bezskutecznie próbowała się przebić przez wypowiedzi Eloise.

– Ciocia Freddie? – podchwycił Zac z nieskrywaną nadzieją w głosie.

Eloise tymczasem usadowiła mu się bez pytania na kolanach, żeby móc dokładnie zbadać tatuaż. Na nic się zdały ponaglenia ciotki, by natychmiast zeszła.

– Jak widzisz… nie bardzo się daje przy nich rozmawiać… Poza tym nie chciałabym… moja siostra… odeszła w zeszłym roku.

– I… nie znalazł się nikt inny?

– No nie… to znaczy, jest jeszcze moja ciocia, Claire, starsza ode mnie o sześć lat. Czyli ma teraz dwadzieścia osiem. To ona jest oficjalnie ich opiekunką, ja byłam za młoda, ale nasz rzeczywisty układ polega na tym, że praktycznie sama zajmuję się dziećmi. Wychodzę tylko wieczorami do pracy, wtedy śpią przy niej. Jak widzisz, w moim życiu nie ma miejsca na nic innego…

– Ale ja już… zrezygnowałem – skłamał.

Jest czytelny, gdy kłamie – rozszyfrowała go bezbłędnie Freddie. Ten nagle wymijający wzrok… zaciskanie dłoni na udzie… Jest mną nadal zainteresowany, tylko udaje, że nie, z jakiegoś tam dziwnego powodu…

– Dlaczego więc chciałeś się spotkać?

Gdy Jack z uśmiechem wyrażającym akceptację zaczął się wspinać na kolana Zaca, ten wstał delikatnie i powiedział cicho:

– Przejdźmy się, to ich zajmie.

Dzieciom najprawdopodobniej jawił się jak wielka, oszałamiająca, nowa zabawka. Powinna była przewidzieć ich fascynację – tak rzadko przebywali z jakimikolwiek mężczyznami. Claire zawsze narzekała, że gdy tylko mogą, osaczają jej chłopaka.

– Przeniesiemy się na plac zabaw – przytaknęła, upychając do wózka protestującego Jacka.

Zac, chcąc nie chcąc, musiał iść za rękę z małą Eloise. Nie bardzo odnajdując się w sytuacji, postanowił skupić się na temacie spotkania i przystąpił od razu do opowieści o zakładzie z Vitalem.

– O mój Boże… jakaż to dziecinada. Ile wy macie lat?! – zdumiała się szczerze Freddie.

– Ja… dwadzieścia osiem.

– Nie wierzę… i w tym wieku bezmyślnie zakładasz się o coś bardzo cennego, ryzykując stratę?! Jak mały chłopiec…

– Vitale to ten gość, który był ze mną w barze, kiedy… kiedy…

– Ach! Wtedy kiedy tak na ciebie nawrzeszczałam? – dopowiedziała nagle z rozbawieniem w głosie. – Oj, tak, to był ciężki dzień, po paru jeszcze cięższych z rzędu. Bardzo cię za tamto przepraszam… Czyli ten miły facet to był twój brat?

Zac skinął głową, starając się ukryć irytację.

Ciekawe, cóż takiego „miłego” ma w sobie Vitale? Tamtego dnia istotnie uspokoił jej wybuch, okazując zrozumienie i współczucie, ale przecież każde wypowiedziane przezeń słowo było nieprawdziwe, udawane. Naprawdę tego nie widziała? On sam nie potrafił być tak obłudny jak Vitale, lecz najwyraźniej właśnie takie cechy wydawały się Freddie atrakcyjne u mężczyzny.

– Tak, i właśnie ten sam miły facet założył się ze mną, że nie zdołam przyprowadzić cię na jego bezcenny bal królewski pod koniec miesiąca, całej zakochanej i uległej.

Freddie przystanęła i popatrzyła na niego zdumiona.

– Zaraz, zaraz, chodzi ci… o mnie?!

– Owszem, „odpowiednio podrasowaną do wymogów królewskich” – z drwiną w głosie zacytował przyrodniego brata.

– Ja się nie zakochuję ani nie jestem uległa – wyszeptała, próbując przyjąć do wiadomości fakt, że Zac ma w rodzinie jakieś królewskie powiązania. – Czy wy ze sobą rywalizujecie, czy coś innego?

– Coś innego, zresztą nieważne – przerwał jej szybko. – A jestem tu dziś dlatego, że pomyślałem, czy za bardzo atrakcyjną stawkę…

– Nie, nie i nie, nawet nie kończ i przestań już peszyć mnie tymi swoimi cyframi. Wściekłam się, gdy mi zaproponowałeś, że zapłacisz mi za godzinę rozmowy, i postanowiłam dać ci nauczkę, przyprowadzając ze sobą dzieci. Ale ten nonsens płacenia mi musi się już wreszcie skończyć.

– Ale dlaczego? – zapytał Zac, a jego zdziwienie było niestety szczere.

On naprawdę nie rozumie, że próba kupowania ludzi tak jak produktów w sklepie, jest bardzo obraźliwa – pomyślała sfrustrowana.

– Bo to jest złe – wyjaśniła jak dziecku.

– Ale przyjmujesz moje napiwki.

– Bo idą do wspólnej skarbonki dla całego personelu i kiedy nawrzeszczałam na ciebie i odmówiłam, wszyscy byli wściekli. Dlatego wróciłam wtedy po pieniądze, a potem już nigdy nie odmawiałam.

Zac poczuł, że nieoczekiwane wyjaśnienie sytuacji wywołuje w nim furię. Postanowił od razu zmienić idiotyczne zasady panujące w barze, żeby każdy mógł zatrzymywać własne napiwki. Freddie rzeczywiście się należały: jej wypłowiałe adidasy miały dziury na palcach, a wózek Jacka był pocerowany. Cała trójka wyglądała dużo biedniej niż ludzie wokół hotelu.

Gdy Jack zaczął czarować Zaca swym zadziornym uśmieszkiem, nawet on nie potrafił mu się oprzeć.

– Oczywiście, że… domyślam się, że… – Freddie zaczęła się jąkać, próbując wytłumaczyć Zacowi tak oczywiste sprawy – …no że nie brakuje ci pieniędzy, ale ludzie, którym brakuje, też mają swój honor.

– Przecież jeśli ja mam coś, czego ty potrzebujesz, i jest sposób, by się wymienić, to nikt nikogo chyba nie obraża?

– Zac… pod żadnym pozorem nie wezmę od ciebie pieniędzy za spotkanie, bo to nieprzyzwoite i czułabym się jak oszustka. Albo jak dziwka, jednym słowem, jak osoba, którą można kupić!

– Wcale tak o tobie nie myślę! – zaprotestował, czując, że ogarnia go fala pożądania wymieszana z wściekłością, bo nagle wszystko, co związane z Freddie, okazywało się cholernie zawiłe. Tak jak życie Vitalego, pełne wszystkich tych „wypada i nie wypada” głupot, bez których Zac, w przeciwieństwie do wszystkich innych ludzi, potrafił się cieszyć absolutną wolnością. – Dlaczego miałabyś się czuć jak dziwka, jeśli nawet cię nie dotknąłem?

Ton i jednoznaczna sugestia w jego głosie sprawiły, że serce Freddie zaczęło walić jak oszalałe. Zac miał w sobie coś z dzikiego buntownika. Dlaczego właśnie to pociągało Freddie, która zawsze była przesadnie ostrożna i unikała wszelkiego ryzyka?

– Podobasz mi się. Co w tym złego? – powiedział nagle.

– Wcale nie powiedziałam, że to coś złego. Mówiłam o tym, że nie można kusić kogoś pieniędzmi.

– Nie muszę cię kusić… ja też ci się podobam. Od kiedy zobaczyłaś mnie pierwszy raz. Tylko dlaczego wciąż jeszcze się o to sprzeczamy?

Z Freddie uszło powietrze. Zaczerwieniła się. Skąd to wiedział, tak zwyczajnie, po prostu, skoro nawet samą siebie starała się jeszcze oszukać? Przeczuwając, że w tym momencie dziewczyna ulegnie mu bez dalszej walki, Zac nie wahał się ani sekundy, tylko chwycił ją w ramiona i zaczął całować, ignorując całkowicie protesty zdumionych dzieci.

A Freddie poczuła się nagle w jego objęciach tak bezpieczna i szczęśliwa, jak nigdy przedtem od chwili śmierci rodziców. Namiętny pocałunek wyzwolił w niej marzenia i żądzę, których nigdy wcześniej nie czuła.

Po krótkim czasie Zac puścił ją, zachwycony siłą reakcji i gotów wkrótce zademonstrować w pełni potencjał ich chemii, bo zdecydowanie wolał robić niż mówić. Szybko wziął na ręce zapłakanego Jacka, gdyż Freddie zdawała się pogrążona w jakimś transie, niezdolna do wykonania żadnego logicznego ruchu ani spójnego wypowiadania słów. Ponieważ stan taki utrzymywał się u niej jeszcze przez dłuższą chwilą, chwiejnym krokiem odeszła do huśtawek, gdzie Eloise od dawna się dopominała, by ktoś ją pobujał. Przysypiający Jack pozostał bezpieczny na ręku u Zaca, który z rosnącą irytacją śledził zachowanie Freddie.

Bo dlaczego właściwie zachowywała się teraz tak… demonstracyjnie? On właśnie dlatego nie umawiał się na randki, nie uganiał się za kobietami ani się zbytnio nie wysilał. Żeby oszczędzić sobie tych wszystkich scen, małych dramatów i domyślania się, o co chodzi. Obecnie miał szczerą ochotę wsadzić Jacka do wózka, przypiąć go i się ulotnić, ale nie zrobił tego, by nie zakłócić chwilowego błogostanu chłopczyka, wtulonego w jego ramię. Pomyślał też z ociąganiem, że takie doświadczenie przyda mu się, gdy niedługo zdecyduje się zostać ojcem. Własne dziecko może się okazać niezłym potworkiem, podczas gdy Jack póki co jest uśmiechnięty i mało wymagający.

Eloise jest dużo bardziej absorbująca, na przykład teraz, gdy chce, żeby to on, a nie jej ciocia, bujał ją na huśtawce. Takie fochy należy natychmiast ignorować. Wtem… ogarnęła go fala niespodziewanych wspomnień z odległego, bardzo wczesnego dzieciństwa. Przypomniał sobie, jak wielokrotnie płakał lub krzyczał, by zwrócić uwagę swej matki… bezskutecznie. Bez namysłu ruszył więc w stronę huśtawek, wręczył Jacka Freddie, nadal przebywającej w stanie emocjonalnej hibernacji, i zaczął bujać Eloise. Może jednak czasem dzieciom należy się to, czego chcą. Jego permanentne rozczarowanie nie musi oznaczać, że inni powinni cierpieć podobnie.

Freddie zaczęła powoli odzyskiwać cechy ludzkie, bo Zac zachowywał się bardzo uprzejmie i był pomocny przy dzieciach. Ponadto nie mogła go przecież po dziecinnemu karać za pocałunek, przed którym wcale się nie broniła, oraz za to, że… nie obraziłaby się za następny. Chociaż absolutnie nie miała na to w swojej sytuacji czasu.

– Nie mogę przecież mieć z tobą romansu! – wyszeptała mu w końcu do ucha ponad głowami dzieci.

– Jakiego znów „romansu”?

– No, domyśl się!

– Ale dlaczego nie? Nie jesteś mężatką. Nie masz chłopaka.

– Nie możemy o tym rozmawiać przy nich.

– A czyja to wina? Sama wszystko tak zorganizowałaś.

– Bo myślałam, że jak ich zobaczysz, to uciekniesz.

– Jak widzisz, jestem uparty.

Jego charyzmatyczny uśmiech i przekonanie o własnej wyższości zamiast zniechęcać, rozpalały w niej żar. Mimo to posmutniała, bo wiedziała, że Zac traci czas: ona nie zgodzi się na nic więcej.

– Posłuchaj… na nas już czas – oznajmiła zdecydowanym głosem.

– A może zabiorę was na lunch?

– Nie, Jack będzie ryczał do wieczora, jeśli zakłócimy mu porę jego drzemki. Musimy wracać do domu. A ty… nie idziesz?

– Odprowadzę was – odparł zniechęcony, sam nie wiedząc, co tam jeszcze robi, skoro go nie chcą, a wokół tyle dostępnych okazji. Freddie wzruszyła tylko ramionami, bo wiedziała, że nie ma prawa być nieuprzejma. Przecież pomagał jej zająć się dziećmi i przestał wreszcie mówić o wciskaniu pieniędzy za godzinne spotkanie. – Ale przecież musisz mieć jakichś znajomych… jakieś życie towarzyskie…

Szli małą, ponurą uliczką, zabudowaną szeregowo jednakowymi domkami.

– Nie za bardzo – wybąkała, przystając nagle przy jednym z nich i szukając nerwowo klucza w torebce.

Wtem drzwi otworzyły się same.

– Dzień dobry – powiedziała Claire. – Och… nie jesteście sami…

Zac wyciągnął dłoń i przedstawił się szarmancko, nie broniąc się, gdy natychmiast zaprosiła go do środka, ignorując w stu procentach histeryczne miny Freddie zza jego pleców. Gdy wnosił wózek, zdołała tylko szepnąć na ucho siostrzenicy: „Niezły!” i na głos: – Już nastawiam wodę!

Freddie zaniosła Jacka na górę do jego łóżeczka, a gdy zeszła, Zac popijał w kuchni kawę i zachowywał się jak wieloletni przyjaciel domu.

– Posiedzę w domu z dzieciakami, żebyś mogła wyjść z Zakiem – ogłosiła Claire. – Wciąż jej powtarzam, że musi mieć jakieś własne życie poza nimi. No, przecież dziś wieczorem nie pracujesz!

– No nie, ale…

– Nie ma żadnego „ale”!

– Dziękuję ci, Claire, wpadnę po Freddie o ósmej.

Zac idealnie wybrał moment, by się ulotnić po kawie i nie dać osaczyć podekscytowanej Eloise. Wyszedł tak błyskawicznie, że nie miało sensu go gonić.

Pozostała więc już tylko Claire.

– Dlaczego to zrobiłaś? Wcale nie chciałam z nim wychodzić! – zaatakowała ją, z braku dostępu do Zaca.

– Oczywiście, że chciałaś! – usłyszała w odpowiedzi. – Zresztą nic dziwnego, jest niesamowity! Nie samą pracą człowiek żyje. Z radością pomogę, żebyś nareszcie to zrozumiała!

Ponieważ nie chciała wdawać się w spory z Claire, przełknęła w milczeniu gorzką pigułkę. Naprawdę nie zamierzała spędzić więcej czasu z Zakiem, pomimo że ostatecznie przyznała sama przed sobą, jak bardzo ją pociągał. Nie planowała kontynuować tej znajomości, bo nie była gotowa na jednorazową przygodę, a Zacowi nie chodziło o nic poważniejszego. Ona zaś, będąc świadkiem wieloletniego staczania się swej jedynej ukochanej siostry, które zaczęło się właśnie od jednonocnej awantury, gdy była jeszcze nastolatką, nie zamierzała nigdy zaryzykować czegoś podobnego. Nie poświęcała czasu na życie towarzyskie, nie współżyła dotąd, czekała na związek głębszy niż układ na jedną noc, oczekiwała od potencjalnej drugiej strony uczuć i szacunku. Być może myślała bardzo staromodnie, ale jeśli odrobina szczerych oczekiwań oznaczała bycie staromodnym, to wcale jej to nie przeszkadzało.


Wizja zbliżającego się wieczoru wprowadzała w zakłopotanie nie tylko Freddie, ale także Zaca. Nigdy przedtem nie umawiał się z nikim na randki, nie był nigdy w żadnym związku i nie wiedział, jak się zachować w takiej sytuacji. Jednakże nie stanowiło dlań problemu zadanie pytania na ten temat. Uczynił to, gdy spotkał się po południu ze swym drugim przyrodnim bratem, pół-grekiem Angelem, który nie irytował go jak Vitale, bo miał dużo bardziej wyluzowane podejście do życia.

– Nigdy? – Angel mimo wszystko czuł się zaskoczony. – A więc… twoje dotychczasowe życie erotyczne musiało być dość… nieskomplikowane.

Wyzwanie dla milionera

Подняться наверх