Читать книгу Odcień północy - L.J Shen - Страница 10

Rozdział drugi

Оглавление

Alex

Moja dusza umierała.

I to nie było wyolbrzymienie.

Krwawiła moimi nadziejami i marzeniami na klejącą podłogę, brudną od popiołu z papierosów i soków z cipki.

Moja komórka zapiszczała, oznajmiając nową wiadomość, i przez to musiałem oderwać wzrok od sufitu.

Nieznany: Cześć, Alex!

Ja: Zdjęcie dupy/cycków/twarzy.

Nieznany: ???

Ja: Masz mój numer. A to znaczy, że ktokolwiek Ci go dał, musiał Ci powiedzieć, że nie będę się wymieniać z nieznajomą osobą sprośnymi tekstami, jeśli wcześniej nie zobaczę jej walorów.

Nieznany: Z tej strony Elsa z klubu Brentwood. Masz się dziś pojawić na zbiórce pieniędzy, którą organizujemy dla dzieci z wadą serca. Napisałam do Ciebie bezpośrednio, żeby wyrazić Ci swoją wdzięczność…

Zamierzałem zrobić dzisiaj coś za darmo? A dlaczego? Zazwyczaj nie robiłem niczego, nawet dla pieniędzy. Właściwie ostatnio nic nie robiłem. W ogóle.

Ale niech się ostro pieprzą mój menedżer Blake i moja agentka Jenna, i moje życie za to, że musiałem wyjść z pokoju, z tego sanktuarium, osobistej przestrzeni! I niech się pieprzy też Elsa, która teraz zna moje prawdziwe oblicze: pięćdziesiąt odcieni kutasa.

– Hej, Waitrose. Jest nowa charytatywna sprawa. – Rzuciłem telefonem w Lucasa, który złapał go w powietrzu i jęknął.

Tak naprawdę Lucas był moim perkusistą, więc nie musiał mnie kryć. Ale Luc – nazywany również Waitrose’em, po znanej i drogiej sieci supermarketów, w których od jakiegoś czasu było go stać na zakupy – był notorycznie miły dla Garniaków. Ja ich nienawidziłem. Gardziłem nimi. Bo gdy jest się gwiazdą rocka i zarabia kupę hajsu, to każdy chce kawałek tego tortu. Tortu, który upiekłeś ty. Ze składników, które ty kupiłeś. Żadnego z Garniaków nie obchodziłem, gdy wysiadywałem całymi dniami przed stacją King’s Cross z Tanią, moją gitarą akustyczną, i śpiewałem, błagałem, wciskałem ludziom dema. A potem patrzyłem, jak wyrzucają je do najbliższego kosza na śmieci. Żadnego z Garniaków nie było przy mnie, gdy dobijałem się do drzwi w ulewie, błagałem w śnieżycy, targowałem się, wykłócałem, załatwiałem sobie przesłuchania. Nie było ich przy mnie również wtedy, gdy przez trzy lata wyśmiewano mnie w Glastonbury, kiedy grałem jako suport przed bardziej znanymi kapelami albo gdy rzucano we mnie niemal pustymi puszkami po piwie dla jaj, albo gdy pijana dziewczyna zrzygała się na moją jedyną parę butów tuż przed tym, jak mi powiedziała, że brzmiałem jak tania podróbka Morriseya.

Nie było ich przy mnie, gdy zaprzedałem swoją duszę innym Garniakom, którzy uważali, że mam talent, ale chcieli czegoś „uroczego, krótkiego, chwytliwego, z iskrą!”, a ja się ugiąłem i takie piosenki im dałem. Mówiłem, że moja dusza umiera. A może po prostu należała do innych ludzi? W każdym razie potrzebowałem nowej.

Niestety, to jedna z niewielu rzeczy, jakiej nie mogę kupić za swoje pieniądze.

Nienawidziłem wszystkich, z którymi pracowałem: wytwórni muzycznych, kierowników, producentów, ludzi od PR-u, tych z marketingu, dużych korporacji wykorzystujących mnie jako swojego rzecznika. I w sumie każdej pizdy, która poprosiła o podwyżkę, bo myślała, że jest taka ważna dla marki Alexa Winslowa.

Wiadomość z ostatniej chwili: to ja jestem marką samą w sobie.

Ja kupiłem składniki.

Ja upiekłem tort.

I teraz ten pieprzony tort zjem.

W całości. Do ostatniego okruszka. Zliżę z palców resztki kremu. Wszystko.

Moja niechęć do dzielenia się była, między innymi, tym, przez co w mediach uchodziłem za dupka o złej reputacji. Powiedzenie, że gówno mnie to obchodziło, było obrazą dla gówna. Tabloidy nie należały do moich przyjaciół. Dzień, w którym poproszę jakiegoś paparazzo o zrobienie mi zdjęcia, będzie dniem, w którym piekło zamarznie, a Katy Perry wypuści niezły kawałek. Mimo to trzeci rok z rzędu głosowano na mnie w konkursie na „Najbardziej zaprzyjaźnionego z fanami celebrytę”. I to była najprawdziwsza prawda. Kochałem swoich fanów. Mocniej niż pieniądze, sławę czy cipki, które się z nimi wiązały.

– Koleś. Nie wierzę, że wysłałeś zboczonego esemesa do sześćdziesięcioletniej przewodniczącej organizacji charytatywnej. Czy ty nie masz wstydu? – Lucas szturchnął mnie w ramię nogą.

Jego palce już gorączkowo stukały w wyświetlacz. Przepraszał wylewnie za moje zachowanie. Nawet nie miałem pojęcia dlaczego. W tej chwili mój image był równie przyjazny co serbska strefa wojenna i ludzie o tym wiedzieli. Waitrose prychnął, ale i tak po mnie posprzątał. Między innymi dlatego pozostawał na mojej liście płac.

Nie lubiłem go. Po tym, co zrobił dwa lata temu, ledwie go tolerowałem.

Wszyscy leżeliśmy rozwaleni na mojej aksamitnej kasztanowej sofie. Mówię „moja”, ale tak naprawdę ona należy do Chateau Marmont. Zatrzymywałem się w pokoju w stylu wiejskiego domku za każdym razem, gdy byłem w L.A., co zdarzało się przez siedem miesięcy w roku, ale i tak nie chciałem nazywać tego miejsca swoim domem. Los Angeles było jak prostytutka klasy B. Taka, co to wpuszcza między nogi wszystkich, wygląda gorzej niż przeciętnie, a gdy już się w niej znajdziesz, dociera do ciebie, że ruch był za duży, a wszyscy przed tobą zostawili po sobie bałagan. Jeśli dodać do tego zanieczyszczenia i gwiazdki o białym uśmiechu, które chcą wykorzystać wszystko, co twoje – fiuta, reputację, czarną American Express – co otrzymujemy?

Moją własną definicję piekła.

Zapaliłem kolejnego papierosa i zacząłem skakać po kanałach.

Reality show. Program kulinarny. Program o metamorfozach. Program plotkarski. O grupie ludzi, którzy odnawiają dom, a później ktoś z tego powodu ryczy. O jakiejś spalonej na solarze dziuni, załamanej z powodu zaproszeń ślubnych, które już zostały wysłane, a okazało się, że były w złym odcieniu różu.

Rzuciłem pilotem. Uderzył w płaski ekran, na którego powierzchni pojawiła się pajęcza sieć pęknięć. Nikt nawet nie mrugnął okiem.

Alfie, grający w moim zespole na basie, pierdnął. A potem powiedział:

– Muszę się podrapać po dupie, ale jestem zbyt padnięty, by się ruszyć.

– Ja muszę zaruchać, ale jestem zbyt zmęczony, by iść do hotelowego baru – odparł Blake kłamliwie.

Jego interesowała tylko jedna dziewczyna, i to ta niewłaściwa.

– Jestem pewien, że Lucas jest chętny. Bycie ruchanym to dla niego sport narodowy. – Alfie prychnął, a Blake w odpowiedzi pstryknął go w ucho.

Nie miałem pojęcia, dlaczego byli tak wykończeni. Ostatnio kolekcjonowaliśmy godziny snu jak zabytkowe maszyny do pisania – sumiennie, wytrwale. Następne trzy miesiące będą ciężkie.

Wziąłem swoją komórkę, bo Lucas z powodzeniem ugasił kolejny pożar, który wznieciłem, i przejrzałem listę kontaktów. Miałem kilkadziesiąt numerów do dziewczyn z L.A., do których dzwoniłem regularnie, ale nie chciałem jeść z nimi kolacji. I to był problem. One wszystkie wyrobiły sobie jakąś karierę celebrytki i wszystkie chciały, żebym chodził z nimi za rękę przy The Grove albo z uwielbieniem głaskał po policzku przy The Ivy. Niestety, wolałbym wcisnąć fiuta do puszki z poharatanym otworem, niż spełnić ich sny millennialsek. Przez co moje życie seksualne było równie ekscytujące co ściana pomalowana na beżowo. Nie bzykałem się z moimi groupies – zbyt szanowałem fanów – nie bawiłem się w romanse. Miałem za sobą eksdziewczynę z piekła rodem, o czym później, a to oznaczało, że zazwyczaj decydowałem się na coś, co nazywałem „cipkowym kompromisem”: na samotną stewardesę, karierowiczkę po trzydziestce siedzącą przy barze w Chateau czy turystkę, która nie wiedziała, kim jestem. Nie zawsze wyglądały zjawiskowo, ale przynajmniej dzięki nim nie czułem się jak plastikowy produkt, w który zmieniła mnie moja wytwórnia.

Rozległ się dzwonek do drzwi. Może Bóg mnie wysłuchał i przysłał mi cipkę bez ciała? To kolejna rzecz, za którą słono bym zapłacił, jednak nie było tego w sprzedaży. Muszę zapamiętać, by później wygooglować kieszonkową cipkę. Najwyraźniej istnieje coś takiego.

– Spodziewacie się kogoś? – Alfie zebrał w gardle flegmę i splunął do popielniczki znajdującej się na stoliku do kawy. Ten ćwok był równie obrzydliwy co zużyty tampon.

Zignorowałem go, dalej przeglądając coś w telefonie.

– Stary. – Leżący naprzeciwko mnie Lucas szturchnął mnie stopą w pierś (znowu) i użył jednej ze swoich pałeczek, by podrapać się po plecach pod koszulką. – Jesteś zbyt sławny, by odpowiadać na czyjeś pytania? Kto przyszedł?

– Ponury Żniwiarz. Albo Jenna. Na jedno wychodzi. – Upiłem łyk coli. Niestety, nie było to nic mocniejszego. A mój palec zawisł nad imieniem w telefonie.

Fallon.

Pieprz się, Fallon!

Cóż, jeśli nie ona siebie, to ja zamierzałem ją pieprzyć. Znowu. Ale tym razem na czterech, po tym jak już wytatuuję jej moje imię na kostce. Niczym kajdany. To będzie kara za to, co zrobiła. Miałem całą listę rzeczy, których chciałem od Fallon Lankford, i ona da mi wszystko, bo w głębi duszy wciąż mnie kocha. To widać na jej twarzy. Twarzy, która zmieniała się przez lata, by dopasować się do standardów Hollywoodu: pełniejsze usta, mniejszy nos, dłuższe rzęsy. Pamiętałem dziewczynę, która kryje się za tą maską, i to, jak za mną szalała. Problem w tym, że bardziej szalała za sławą.

Blake wstał i podszedł do drzwi. Wyglądał, jakby wybierał się na wojnę; każdy jego mięsień był napięty. Blake i Jenna nigdy za sobą nie przepadali, a ja nigdy nie miałem zamiaru zmuszać ich do grzecznej zabawy.

Usłyszałam dobiegające od progu mamrotanie. Warknięcia, prychnięcia, a potem metaliczny chichot, który wydawała Jenna, kiedy chciała splunąć komuś w twarz. Dwie sekundy później oboje weszli do pokoju.

Za nimi podążał ktoś trzeci.

Dziewczyna.

Nie znałem jej.

Kolejna pieprzona niania!

Zjawiła się w mieszkaniu, stanęła na błyszczącej podłodze z ciemnego drewna. Jasne żółte światło pochodzące z wielu lamp oświetlało jej twarz w kształcie łezki. Myślałem tylko o tym, jak szybko się jej pozbyć.

Wyglądała… nieźle. Nie w moim typie. Jenna dbała o to, by nie zatrudniać zbyt ładnych, żebym nie zechciał ich przelecieć, ale ta i tak była na tyle ładna, by ją tolerować. W dodatku wyglądała na znacznie mniejszą niż normalny człowiek. Wielkości Calineczki, o oliwkowej skórze, płaskiej klatce piersiowej i z małym sterczącym noskiem. Długie włosy w kolorze niebieskim. Gdybym chciał mieć hipsterkę, wybrałbym jakąś spośród tysięcy krzyczących fanek, które próbowały przecisnąć się za scenę. Nie byłem pewny, co ma na sobie, ale chyba tak naprawdę za to nie zapłaciła. Pomarańczowa sukienka vintage z rozszerzanymi rękawami i kwiecistym haftem ledwie sięgała jej kościstych kolan.

Zastanawiacie się, skąd znam takie określenia? Bo mój bezduszny tyłek brał udział w kampaniach Armaniego i Balmaina, dzięki którym mogłem wspierać mój narkotykowy nałóg. Przy mnie Charlie Sheen był jak grzeczny skaut.

Witaj w moim piekle, Nowa. Od tej chwili twoja droga będzie wyboista.

Upiłem kolejny łyk coli, a potem zgrzytnąłem zębami. Nowa najwyżej za tydzień będzie już Stara, tak samo jak pozostałe na jej miejscu. Byłem tego pewny. Niemal nacisnąłem kciukiem na imię Fallon – niemal – ale jednak schowałem telefon do tylnej kieszeni spodni. Zmarszczyłem brwi.

Nie teraz.

Nie tutaj.

Nie przy tych wszystkich dupkach.

Jenna, największa jędza w Ameryce Północnej, założyła ręce na piersi i nagrodziła mnie spojrzeniem, które mogło zamrozić piekło i pobliskie okolice.

– Cześć, Al. Zamierzasz kontynuować ten konkurs pierdzenia na kanapie czy przywitasz się z nowym pracownikiem?

Szanowałem Jennę. Była jedynym Garniakiem, który nie prosił mnie o seksualną przysługę, zboczone zdjęcie ani o pieprzonego kucyka na urodziny. Dlatego właśnie godziłem się na znalezienie mi przez nią niani na trasę „Listów od umarłych”. Ta posada miała być zajęta już dwa miesiące temu, kiedy wyszedłem z odwyku, ale pierwsze dziewięć dziewczyn doprowadziłem do płaczu i odeszły, a jedna przeprowadziła się do innego stanu, by zwiększyć dystans między nami. Miałem nadzieję, że przy ósmej Jenna w końcu zrezygnuje z pomysłu. Lecz ona nie miała w zwyczaju się poddawać.

Tyle że ja też byłem upartym dupkiem.

Niechętnie zwlokłem tyłek z kanapy i ruszyłem w ich stronę.

– Gwoli jasności – wydmuchnąłem dym z papierosa przez nozdrza, niczym wściekły byk – to Alfie odpowiada za ten wątpliwy zapach. Kiedy jest w L.A., nie potrafi trzymać się z daleka od meksykańskiego jedzenia.

– Masz cholerną rację. – Siedzący na sofie Alfie zaśmiał się i potwierdził moje słowa pierdnięciem. – Taco w zamian za pokój na świecie! Powinienem założyć organizację non-profit.

Podałem Nowej rękę.

Miałem ponad metr osiemdziesiąt. Ona mogła mieć równo metr pięćdziesiąt. Jej wzrok znajdował się niemal na wysokości mojego krocza, co byłoby bardzo wygodne, gdyby nie to, że nie chciałem mieć z nią nic wspólnego.

Uniosła głowę, by spojrzeć mi w oczy. Jej tęczówki, w przeciwieństwie do włosów, miały ciemny odcień niebieskiego. I były dzikie. Głębokie jak dobrze napisana zwrotka.

Nie jest taka nijaka. Nieźle, kochanie.

– Alex Winslow.

– Indie Bellamy.

– Masz na imię Indie? – Zmierzyłem ją wzrokiem od stóp do głów.

Próbowała uścisnąć swoją małą spoconą dłonią moją dużą i zimną.

– Indigo. Jak ten kolor.

– Nie brzmi lepiej – rzuciłem.

Oficjalnie straciłem nią zainteresowanie.

Wyrzuciłem niedopałek przez otwarte okno i oparłem się ramieniem o ścianę, grzebiąc w myślach, bo musiałem sobie przypomnieć, o co chciałem zapytać Jennę. Chodziło o jakąś reklamę, do której robiono mi zdjęcia w połowie tego roku. Dla Versacego? Pepsi? W sumie to nie miało znaczenia.

– Cieszę się, że tak uważasz. Nie mogłam się doczekać, aż usłyszę, co myślisz o moim imieniu – odparła.

Wciąż tu była.

I w dodatku mi się odgryzła.

Co jest, kurwa?

Kątem oka dostrzegłem, że Jenna się poruszyła i wyjęła telefon z torebki od Hermèsa, po czym wskazała komórką przestrzeń między nami.

– Zapoznajcie się ze sobą, ale bez przesady. I lepiej, żebyście mieli przy tym na sobie ubrania. Muszę zadzwonić. Zaraz wracam.

Jej szpilki stukały głośno o podłogę przez całą drogę na taras.

Indigo patrzyła na moją twarz, ale nie wzrokiem szczeniaczka. Odwzajemniłem spojrzenie, bo byłem żałosnym gnojem i najwyraźniej zawody w mierzeniu się spojrzeniem były w moim stylu. Tak samo jak molestowanie starszych przewodniczących organizacji charytatywnych esemesami.

– Hej. – Pochyliłem się, by odnaleźć ustami ucho Nowej. Nie zadrżała, inaczej niż większość niań. To mnie trochę zbiło z pantałyku, ale nie na tyle, żebym zaniechał swojej misji. – Chcesz poznać tajemnicę?

Nie odpowiedziała, więc wziąłem to za zgodę.

– Moczę się w nocy – kontynuowałem. – Każdej. Ale podczas trasy, gdy mam tremę, sikam wszędzie. Czasami miesza się to ze spermą po ostatniej dziewczynie, którą miałem w łóżku. Czasami dodatkowo dochodzą do tego jej soki. Zawsze proszę moje asystentki, by pościeliły mi łóżko, bo w przeciwieństwie do pracowników hotelu one podpisują klauzulę poufności. Myślisz, że dasz sobie z tym radę, mała?

Wyprostowałem się, przyglądając się jej twarzy. W tej chwili wszystkie nianie wytrzeszczały oczy, otwierały usta ze zdziwienia i bladły.

Ale nie ta. Nie. Uśmiech Nowej był jasny jak słońce i słodki jak cukierek.

– Panie Winslow, z radością kupię panu opakowanie pampersów. Właściwie myślę, że to rozwiązanie idealne, biorąc pod uwagę pana zachowanie.

Gdzie Jenna znalazła tę dziewczynę i czy mogłem ją odesłać do dziury, z której przybyła, zanim wejdzie z nami na pokład samolotu we środę? Prychnąłem, wciąż opierając się łokciem o ścianę, i przeczesałem włosy zgrubiałymi palcami.

– Czy ty w ogóle wiesz, w co się pakujesz? – zrezygnowałem z rozbawionego tonu.

Czas na zabawę się skończył w chwili, gdy ona postanowiła pyskować.

– O dziwo, wiem. – Zrobiła krok w moją stronę. – Dzięki temu poprawi się moja kiepska sytuacja finansowa, a to oznacza, że pana przytyki mnie nie ruszą. Potrzebuję pieniędzy. Przeżyję te trzy miesiące. I za wszelką cenę zadbam o to, żeby był pan trzeźwy.

– Nie wiesz dokładnie, o co w tym chodzi, więc na twoim miejscu nie składałbym żadnych obietnic.

Teatralnie wytrzeszczyła oczy. Zaczynałem tracić do niej cierp­liwość.

– A jednak. Składam obietnicę. Proszę mnie pozwać, panie Winslow.

Nie kuś mnie, kurwa, Nowa.

Zrobiłem krok, zmniejszając przestrzeń między nami, i teraz jej małe cycki muskały mój brzuch. W jej oczach płonęło tyle determinacji, że mogłaby spalić ten hotel. Już miałem wyrzucić ją gołymi rękami przez balkon, gdy Święty Lucas, ksywka Waitrose, pojawił się za mną, wyciągnął rękę i uratował sytuację.

– Lucas Rafferty. Perkusista. – Uśmiechnął się tym swoim superjasnym uśmiechem w stylu bardziej uprzejmego Brada Pitta.

Jej groźne nastawienie natychmiast znikło, zastąpione uśmiechem. Uwolniła rękę z mojego uścisku i ujęła jego dłoń. Dopiero wtedy zauważyłem, że nasz dotyk trwał przez trzy minuty.

A zatem Nowa była też dziwaczką.

Nieźle, Jenno. Na święta dostaniesz worek na śmieci i skandal w tabloidach.

– Indie.

– Rodzice hippisi?

Cichy chichot Waitrose’a zapewne rozpuścił jej wnętrzności niczym pianki nad ogniskiem. Lucas potrafił oczarować nawet pieprzony zszywacz. I chociaż wolał zachowywać dla siebie swoje życie osobiste, kobiety lubiły się na niego rzucać. Co za ironia. Lucas nawet na nie nie zasługiwał.

Wzruszyła ramionami.

– Nie. Nazwali mnie Indigo ze względu na mój kolor oczu.

Na jej szyję zakradł się rumieniec, potem sięgnął policzków i linii włosów. Pokręciłem głową i podszedłem do stołu jadalnego, oparłem się o niego biodrem i włożyłem do buzi garść herbatników.

– Oczy noworodków mogą się zmienić do czwartego roku życia – wytknął Lucas za moimi plecami.

Czyżby brali udział w konkursie na najnudniejszą rozmowę świata? Na pewno bym na nich zagłosował.

– Chyba lubili podejmować ryzyko. – Pomieszczenie wypełnił jej gardłowy śmiech.

– Lubili?

– Już nie żyją – zamilkła. – Zginęli w wypadku samochodowym.

– Przykro mi to słyszeć. – Wytworny, niczym z prywatnej szkoły, brytyjski akcent Lucasa zadzwonił w moich uszach.

Przepełnił mnie świeży gniew.

Jakby naprawdę go to zabolało! Ja też się nie ucieszyłem z tego, że Nowa jest sierotą. Ale Lucas taki był. Dosłownie łączył się z nią w bólu, jak to robią dzieci, zanim dorosną i życie je zahartuje. To najbardziej obrzydliwie szczery człowiek, jakiego poznałem. Z tego, co wiem, byłem jedyną osobą na świecie, którą oszukał. Co według niektórych mówiło wiele o poziomie zarówno mojej dupkowatości, jak i sympatyczności. Lub braku tej ostatniej.

Jenna wróciła z tarasu. Telefon upychała w torebce. Jej uśmiech mówił, że jeśli myślę o zrezygnowaniu z Nowej, ona wyrzuci moją żałosną dupę na bruk. Na świecie było pełno dobrych agentów, równie potężnych jak Jenna, ale tylko ona mogła wyciągnąć mnie z więzienia o trzeciej w nocy, kiedy postanowiłem zagrać w cykora z policjantką przy Pacific Highway, a potem zakończyć noc autografem na cycku recepcjonistki. Nie mogłem polegać na moim perkusiście, menedżerze i basiście w kwestii spuszczenia wody w toalecie, a tym bardziej w sytuacji, gdy coś ostro spierdoliłem. Kochałem swoich przyjaciół tak, jak kocha się zwierzaki domowe – mocno, ale nie oczekując wzajemności. Moja rodzina… Cóż, to zupełnie inna historia, w którą nie chciałem się zagłębiać.

– Cześć – powiedziała.

Skinąłem jej krótko głową.

– Ta się odzywa, Jenno. – Wskazałem podbródkiem na dziewczynę.

– Ostatnia tego nie robiła i nie wytrwała w tej pracy czterech dni. Musiałam spróbować czegoś nowego. – Moja agentka wzruszyła ramionami.

Zaciągnąłem się milionowym papierosem w tym dniu i zignorowałem ją jak resztę wszechświata. To była moja ulubiona rozrywka od chwili, gdy wróciłem z odwyku.

– Czy mogę ci coś powiedzieć? – Jenna poprawiła krwistoczerwoną szminkę w lusterku, które wyciągnęła z torebki.

– Dobre maniery do ciebie pasują. – Retoryczne pytania budziły we mnie agresję.

– Musisz zacząć myśleć o następnym albumie, Alex. Cock My Suck źle się sprzedawał i skończył ci się urlop zdrowotny. Byłam zaskoczona, gdy usłyszałam, że niczego nie napisałeś, gdy siedziałeś w ośrodku.

Przekrzywiłem głowę, unosząc brew.

– Czy ty kiedykolwiek byłaś na odwyku, Jenno?

– Nie. – Zatrzasnęła lusterko.

– Może i miałem nadmiar wolnego czasu, ale byłem zbyt zajęty łażeniem po ścianach jak wariat i powstrzymywaniem się od oderwania sobie ciała od kości.

– Kokaina nie prowadzi do fizycznego uzależnienia – oznajmiła, nawet nie mrugnąwszy.

– Czy ty kiedykolwiek brałaś kokę, Jenno? – zapytałem. Tym samym tonem co wcześniej.

– Nie.

– Odpowiedź brzmi tak samo.

Ponownie rozległ się dzwonek do drzwi. Blake otworzył – znowu – minąwszy Lucasa rozmawiającego z Nową. Członkowie mojego zespołu i menedżerka przyzwyczaili się już do jej obecności tutaj. Albo chociaż wydawali się na tyle uprzejmi, by ją ignorować. Zupełnie jakby była paskudną wazą, której nikt nie śmie ruszyć. Oczywiście nikt, nie licząc Waitrose’a, który z wkurzania mnie uczynił sztukę.

– Kto zamówił meksykańskie? – zawołał Blake.

– Głupie pytanie, stary! – odparł Alfie z sofy.

– O cholera. Mamy przerąbane – powiedział Lucas, przeciągając słowa.

Odnosił się do brzucha Alfiego, który nie podzielał uwielbienia właściciela do kuchni meksykańskiej.

Odwróciłem się, skupiając uwagę na Jennie.

– A więc… Gdzie znalazłaś tę małą wojowniczkę? – Pomasowałem aksamitną część jej ucha.

Kobiety rozpływały się pod moim dotykiem jak masło. Moja agentka reagowała tak samo. Różnica była taka, że ona ze mną nie spała, bo miała wystarczająco dużo komórek mózgowych, by wiedzieć, co z tego wyniknie.

Jenna przyglądała się swoim paznokciom.

– Czy to naprawdę ma znaczenie? – zapytała. – Wiedz tylko, że nie ufam ci na tyle, żeby zostawić cię samego. Bo wiem, że się upijesz. Jesteś niestabilny, wkurzony i zgorzkniały. A ona ma zbyt wiele do zyskania i do stracenia jednocześnie, by przegrać, jeśli sytuacja nie rozwinie się tak, jak tego chcę. Przykro mi, Al. Ona jest gotowa na wojnę.

– Jenno. – Cmoknąłem, muskając kciukiem dolną wargę. – To nie będzie wojna. Ledwie sport.

– Jeśli tak, to obiecaj mi, że będziesz grać czysto. Ona jest wyszczekana, ale jednak bardzo młoda.

– Takiego słowa jak „czysto” nie ma w moim słowniku. – Nawet nie próbowałem żartować.

– Powiedz to którejś z tych swoich dziewczyn na jedną noc. Jestem pewna, że i tak zechcą wskoczyć ci do łóżka. – Jenna tak mocno przewróciła oczami, że chyba przeskoczyły do innego wymiaru. Musnęła ramieniem moją pierś i tanecznym krokiem wyszła z pomieszczenia.

Indigo podążyła za nią, prostując plecy.

Moja agentka odwróciła się na chwilę przed wyjściem.

– Skomponuj album, Al. Ma być spektakularny i wyrównać rachunki między tobą a Willem Bushellem.

Gdy tylko wymówiła to nazwisko, poczułem chęć mordu.

Nie było żadnych rachunków do wyrównywania. Wypuściłem tylko jeden kiepski album. Każdemu może się przytrafić, nawet Bad Religion. Ale oczywiście nie zamierzałem się bronić. Ani przy niej, ani przy nikim innym. A już na pewno nie przy moim zespole i tej małej smerfetce, którą Jenna wprowadziła do mojej jaskini.

– Zaczęło się. – Zmrużyłem oko i strzeliłem do niej z palców. Po czym odwróciłem się, żeby nie zauważyła gniewu na mojej twarzy.

Drzwi się zamknęły.

Rzuciłem meksykańskim żarciem Alfiego o ścianę. Czarna fasola prysnęła i narobiła bałaganu. Guacamole przykleiło się i walczyło z grawitacją. Czułem niepokój, ale nie miałem pojęcia dlaczego.

Nowy album?

Nowa trasa?

Nowa dziewczyna?

Will Bushell?

Wszystko się zmieni. Tyle że tym razem nie będę mieć magicznego proszku, by to załagodził.

Odcień północy

Подняться наверх