Читать книгу Panie Białego Domu - Longin Pastusiak - Страница 8

Ładna i bogata wdowa
Marta Waszyngton
(1731–1802)

Оглавление

Wszyscy zauważyli, że Jerzy Waszyngton i Marta Custis natychmiast przypadli sobie do serca i zanim Waszyngton opuścił gościnne progi domu Chamberlayne’ów, oboje byli już po słowie.

Marta nie była pierwszą i jedyną miłością Jerzego Waszyngtona. Miał on opinię kochliwego młodzieńca, ale sukcesów sercowych raczej nie odnosił. Dostał nawet kosza od pewnej panny, Betsy Fauntleroy, kiedy się jej oświadczył. Wielką miłością Waszyngton darzył piękną Sally Fairfax, żonę swego przyjaciela i sąsiada.

Sally była wesołą, dowcipną kobietą, o dwa lata starszą od Waszyngtona. I to ona nauczyła przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych tańczyć i odpowiednio się ubierać. Oboje nawet występowali w amatorskiej grupie teatralnej, grając w tragedii Josepha Addisona Cato.

Początkowo historycy nic nie wiedzieli o związkach Waszyngtona z Sally Fairfax. Dopiero wiele lat po śmierci obojga, dziennik „New York Herold Tribune” opublikował w 1877 r. dwa listy Waszyngtona do Sally, które ujawniały jego romantyczne uczucie do dziewczyny. Obydwa zostały napisane już po zaręczynach Jerzego z późniejszą żoną, Martą Custis.

Kolejny list opublikowano w 1886 roku. Niestety, nie zachował się żaden z listów Sally do Waszyngtona i w związku z tym trudno jest ustalić dokładnie, co łączyło tych dwoje ludzi. Część korespondencji zniszczył sam Waszyngton, resztę spaliła po śmierci męża Marta. W latach 20. naszego stulecia sensacyjne oświadczenie złożył znany rekin finansowy J. P. Morgan, ujawniając, że osobiście zakupił część listów miłosnych Jerzego Waszyngtona i zniszczył je, ponieważ kalały one opinię o Ojcu Założycielu Stanów Zjednoczonych.


Marta Waszyngton

Jakkolwiek sprawy miały się naprawdę, pozostaje faktem, że korespondencja trwała aż do śmierci pierwszego prezydenta.

W czasie rewolucji amerykańskiej posiadłość Fairfaksów w Wirginii została spalona, oni sami zaś przenieśli się do Anglii. William Fairfax zmarł w Anglii w 1787 r., jego żona Sally żyła zaś do 1811 r. Jeszcze na rok przed swą śmiercią Jerzy Waszyngton pisał do Sally: „Tyle ważnych rzeczy się tu wydarzyło i tyle zmian zaszło w ludziach, że żaden list nie jest w stanie tego oddać. Ale żadne z tych wydarzeń ani wszystkie razem wzięte nie są w stanie wymazać z mojej pamięci tych pięknych chwil szczęścia w moim życiu, jakie przeżyłem w Twoim towarzystwie”[6].

W 1758 r. w życiu przyszłego prezydenta pojawiła się nowa kobieta – Marta Custis.

W lipcu tegoż roku Jerzy Waszyngton pisał do Marty z Fort Cumberland: „Korzystam z okazji, by przesłać kilka słów osobie, której życie jest obecnie nierozdzielne od mojego. Od tej szczęśliwej chwili, kiedy daliśmy sobie słowo, nieustannie jestem myślami przy Tobie”.

Marta była niskiego wzrostu i sięgała przyszłemu mężowi ledwie do piersi. „Była pulchna, miała drobne dłonie i stopy (…) Jej duże oczy, gęste brwi i wydatny nos sprawiały, że mogłaby się wydawać wyzywającą pięknością, gdyby uroku nie dodawał jej subtelny wdzięk”[7].

Biografowie twierdzą, że było to małżeństwo raczej z rozsądku i wygody aniżeli z miłości. Marta, jeśli nawet wiedziała o wcześniejszej cichej miłości swego męża do Sally Fairfax, nie okazywała zazdrości. Zresztą nie było ku temu powodów. Jerzy Waszyngton często okazywał swoje przywiązanie do żony.

*

Marta Dandridge urodziła się 12 czerwca 1731 r. w New Kent County w Wirginii. Jej ojciec, pułkownik John Dandridge, był właścicielem plantacji Chesnut Grove, która znajdowała się w rejonie słynącym z hodowli tytoniu, położonym między rzekami James, York i Pamunkey w kolonii Wirginia. Marta była najstarszym z ośmiorga dzieci państwa Dandridge’ów. Jak przystało na córkę bogatego plantatora, naukę odbywała pod nadzorem tutora, ale nie otrzymała starannego wykształcenia. Nie potrafiła napisać poprawnie listu i w późniejszych latach wyręczał ją w tym Jerzy Waszyngton. W dzieciństwie liznęła trochę muzyki (szpinet) i oczywiście jeździła konno, które to zajęcie uwielbiała. W wieku 15 lat została wprowadzona przez rodziców w życie towarzyskie ówczesnej elity. Miała opinię dziewczyny o pogodnym usposobieniu i skłonnościach do flirtów. W 1749 r., mając 17 lat, poślubiła wbrew woli ojca prawie dwukrotnie starszego od siebie Daniela Custisa, pułkownika i bogatego plantatora. Zamieszkała w rezydencji męża, zwanej „Białym Domem”, i prowadziła życie typowe dla żony plantatora. Wszystko wskazywało, że będzie to bardzo szczęśliwe małżeństwo.

Wkrótce posypały się dzieci. Pierwszych dwoje zmarło zaraz po urodzeniu. Następnych dwoje z trudem przeżyło wiek niemowlęcy. Osiem lat po ślubie, w lipcu 1757 r. zmarł nagle, prawdopodobnie na serce, 46-letni mąż Marty, pułkownik Custis. 25-letnia wdowa z dwojgiem małych dzieci wzięła na siebie zarządzanie dużą plantacją tytoniu. Trzeba przyznać, że dawała sobie doskonale radę. Ponieważ zmarły mąż nie pozostawił testamentu, cały majątek został równo podzielony między nią i jej dzieci, pięcioletniego Jacka i trzyletnią Patsy. O rękę ładnej i bogatej wdowy zabiegało wielu mężczyzn, ona jednak wybrała Jerzego Waszyngtona. Bogactwo przyciąga bogactwo. Do 5000 akrów swojej ziemi Waszyngton mógł teraz dodać 17 000 akrów ziemi żony oraz jej 300 niewolników. Marta wniosła także do małżeństwa dwoje dzieci z pierwszego małżeństwa, które Jerzy Waszyngton zaadoptował. W dniu ślubu córka Marty Custis miała 4 lata i była chora na epilepsję. Zmarła w wieku 17 lat. Syn John Parke Custis miał 6 lat i dożył wieku dojrzałego. Jako młody człowiek sprawiał rodzinie sporo kłopotu. Później brał udział w wojnie o niepodległość. Zmarł na febrę pod Yorktown w 1781 r. Z Jerzym Waszyngtonem Marta nie zaszła w ciążę. Jerzy Waszyngton twierdził, że to żona nie może urodzić więcej dzieci.

Ślub Jerzego Waszyngtona z Martą Custis odbył się 6 stycznia 1759 r. na plantacji, z udziałem małej, ale starannie dobranej grupy gości. Pan młody liczył sobie 26 lat, panna młoda – 27. Marta miała na sobie suknię z żółtego brokatu i naszyjnik z pereł. Jej dzieci ubrane były w takie stroje jak dorośli, szyte z aksamitu i jedwabiu, co było wówczas w modzie.

Po ślubie Marta przeniosła się do Mount Vernon nad rzeką Potomac, do posiadłości swego męża. Jak wspomniałem, było to raczej małżeństwo z rozsądku. Nie ulega wątpliwości, że pomnożyło ono majątek Waszyngtona i podniosło jego prestiż wśród plantatorskich rodzin Wirginii. Marta po ślubie zajmowała się wychowaniem dzieci, prowadziła dom, a ściślej biorąc, dyrygowała służbą domową. Męża prywatnie nazywała „staruszkiem” (Old Man), choć był od niej młodszy, albo „Pappa”. Publicznie natomiast, w późniejszych latach, zwracała się do niego per: „generale”. On zaś nazywał ją pieszczotliwie „Patsy”, publicznie zaś mówił: „moja miła małżonka”.

Życie na plantacji miało swój ustalony rytm. Oboje wstawali bardzo wcześnie. On doglądał koni, wydawał dyspozycje służbie, ona nadzorowała kuchnię, spiżarnię, domową tkalnię, ogród, i wykonywała te wszystkie czynności, które wiązały się z utrzymaniem domu. Marta wkładała na siebie domowy strój, związywała włosy i robiła poranny obchód, sprawdzając, czy wszyscy niewolnicy wykonują powierzone im zadania. Kontrolowała także stan zdrowia i higieny służby.

Około godziny trzeciej po południu Waszyngtonowie przebierali się w eleganckie stroje i zasiadali, najczęściej z gośćmi, do stołu. Czas do kolacji, a nieraz i po kolacji, poświęcali przyjaciołom, rozmowom z dziećmi, czytaniu książek. Marta musiała dużo czasu poświęcać dzieciom. Waszyngton starał się wprawdzie zmusić dzieci do pewnej dyscypliny, ale matka pozwalała im na wszystko.

Dość monotonne życie na plantacji przerwała wojna o niepodległość (1775–1783). Jerzy Waszyngton został naczelnym dowódcą wojsk amerykańskich.

W październiku 1775 r., wkrótce po tym, gdy opuścił Mount Vernon i udał się na północ, by przejąć dowództwo armii kontynentalnej, rozeszły się wieści, że okręty angielskie płyną wzdłuż Potomacu, by aresztować Martę i spalić posiadłość Waszyngtona. Przyjaciele nalegali, aby Marta opuściła Mount Vernon i schroniła się w bezpiecznym miejscu, ale ona stanowczo oświadczyła: „Nie opuszczę mojego stanowiska”. Dopiero kiedy okręty brytyjskie znalazły się w zasięgu wzroku, zgodziła się opuścić Mount Vernon.

Początkowo rozpuszczano plotki, że Marta sympatyzuje z Anglikami. Ona temu zdecydowanie zaprzeczała i w trudnych latach wojny trwała dzielnie przy boku męża. W listopadzie 1775 r. udała się na północ, do Cambridge w Massachusetts, gdzie stacjonował mąż. Odtąd towarzyszyła mu stale w czasie obozów zimowych. Jej obecność podtrzymywała na duchu nie tylko Waszyngtona, lecz także jego żołnierzy. Marta naprawiała im odzież, robiła na drutach skarpety, troszczyła się o chorych i rannych. Lady Waszyngton, jak ją nazywano, swoim przykładem zachęcała inne kobiety do niesienia pomocy walczącym o niepodległość kolonistom. W uznaniu jej zasług jeden z oddziałów stacjonujących w Valley Forge przyjął nazwę „Dragoni Lady Waszyngton”.

Marta pracowała również jako swego rodzaju sekretarka. Przepisywała rozkazy i inne dokumenty w kwaterze Jerzego Waszyngtona. Zawsze dyskretna, cieszyła się pełnym zaufaniem męża. W otoczeniu Waszyngtona roiło się od plotek i intryg, Marta jednak trzymała się od nich z daleka. Nagabywana przez intrygantów, którzy próbowali wciągnąć ją w różne konszachty, dawała im zdecydowaną odprawę.

Marta, która znakomicie jeździła konno, czasami towarzyszyła mężowi w jego rekonesansowych przejażdżkach. Zdarzało się, że oboje zbliżali się tak bardzo do wojsk brytyjskich, że mieli je w zasięgu wzroku.

Podobnie jak mąż, Marta lubiła zacisze domowe. Ale kiedy Jerzy Waszyngton stanął na czele walki zbrojnej o niepodległość, Marta zwierzyła się w liście swej przyjaciółce Mercy Otis Warren: „Nie mogę robić mu zarzutu z tego powodu, że postępuje zgodnie ze swymi ideami i poczuciem obowiązku, służąc swojemu krajowi”. O sobie zaś pisała: „Jestem nadal zdecydowana być radosną i szczęśliwą, niezależnie od sytuacji, w jakiej się znajdę. Wiem bowiem z doświadczenia, że nasze szczęście czy nieszczęście w znacznym stopniu zależy od naszej własnej postawy, a nie od okoliczności, w których się znajdujemy”[8].

Kobiety w tych latach w Ameryce nie angażowały się w działalność publiczną, więc postawa pani Waszyngton tym bardziej budziła szacunek.

O Marcie pisano w prasie amerykańskiej, przesyłano podarunki jako wyraz uznania dla jej działalności. Miasto Williamsburg przyznało jej złoty medal.

Marta była kobietą wierzącą. Udział w wojnie uczynił ją bardziej odporną na nieszczęścia. Dlatego też lepiej zniosła śmierć syna Jacka w 1781 r. aniżeli wcześniejszą śmierć córki Patsy.

W maju 1787 r. Waszyngton udał się do Filadelfii, gdzie przewodniczył Konwencji Konstytucyjnej. Uczestnicy tego zgromadzenia opracowali konstytucję, która wprowadziła urząd Prezydenta Stanów Zjednoczonych począwszy od 1789 r. Było oczywiste, że najpoważniejszym kandydatem na ten urząd jest Jerzy Waszyngton. I tak się stało.

Przez blisko 8 lat Marta Waszyngton była żoną pierwszego prezydenta Stanów Zjednoczonych (30 kwietnia 1789–3 marca 1797 r.). Nie była zachwycona wiadomością, że jej mąż został wybrany na prezydenta. Miała świadomość, że nie będzie on mógł poświęcać jej już tyle czasu, ile poświęcał na plantacji w Mount Vernon. Dla Marty wyjazd z Mount Vernon do nieznanego jej Nowego Jorku oznaczał również czasową utratę przyjaciół i znajomych, do których była przywiązana. Marta nie wzięła udziału w triumfalnym powitaniu i przyjęciu, jakie zgotowali Waszyngtonowi mieszkańcy Nowego Jorku. Do męża dołączyła dopiero 27 maja, miesiąc po zaprzysiężeniu Waszyngtona na prezydenta. Kiedy przejeżdżała przez Filadelfię w asyście honorowej eskorty kawalerii, mieszkańcy miasta powitali ją tak entuzjastycznie, że postanowiła zatrzymać się i podziękować im. Podobno było to jej jedyne publiczne przemówienie jako żony Prezydenta Stanów Zjednoczonych. Również uroczyście, bo salutem armatnim, powitano ją w Nowym Jorku. Do pani Waszyngton wyszedł osobiście gubernator stanu Nowy Jork, Henry Clinton. Dookoła wznoszono okrzyki: „God bless Lady Washington!” („Boże, błogosław panią Waszyngton!”). Była zaskoczona tym, że skupia na sobie tyle publicznej uwagi. Początkowo przypisywała to „generałowi”, jak nazywała swego męża. Później zauważyła, że jako żona prezydenta jest także osobistością publiczną.

Swoje obowiązki Pierwszej Damy Ameryki traktowała poważnie, mając świadomość faktu, że cokolwiek uczyni, stworzy precedensy na przyszłość.

W okresie prezydentury męża Marta regularnie organizowała popołudniowe przyjęcia we wtorki, kolacje w czwartki. Gości witała na siedząco, jak królowa. Niektóre damy tytułowały ją „Your Majesty” (Wasza Królewska Mość).

W przyjęciach organizowanych w piątkowe wieczory uczestniczył także prezydent Waszyngton. Marta nie pozwalała swoim gościom rozmawiać o polityce, wychodząc z założenia, że spory polityczne pogłębiają podziały między ludźmi. Kiedy rozmowa zbaczała na tematy polityczne, Marta natychmiast włączała się do dyskusji, taktownie zmieniając temat. Dbała również o zdrowie męża. Kiedy zegar wybijał dziewiątą wieczór, a goście nie okazywali chęci do wyjścia, miała zwyczaj głośno oznajmiać: „Generał zawsze udaje się na spoczynek o dziewiątej, a ja wraz z nim”.

Wśród ówczesnej amerykańskiej socjety panowały rozbieżne opinie co do sposobu prowadzenia prezydenckiego domu przez Martę. Jedni oskarżali ją, że demonstruje zbyt dużo przepychu i ma tendencje do wprowadzania znienawidzonej przez kolonistów angielskiej etykiety dworskiej. Drudzy wprost przeciwnie, zarzucali jej nadmierną prostotę i brak zainteresowania podbudowywaniem prestiżu urzędu prezydenta. Marta przywiązywała dużą wagę do tego, jakie krążą o niej opinie. Lady Waszyngton była niezadowolona ze swej pierwszej rezydencji w Nowym Jorku na Cherry Street. Uznała ją za zbyt skromną i zbyt ciasną na potrzeby „republikańskiego dworu”, i państwo Waszyngtonowie szybko przenieśli się do rezydencji zwanej Macomb Mansion na Broadwayu, w pobliżu kościoła Trinity Church. Ta rezydencja była bardziej okazała i miała większe pomieszczenia nadające się na organizowanie przyjęć.

Po raz pierwszy w roli prezydentowej Marta pojawiła się publicznie w teatrze w Nowym Jorku. Do loży prezydenckiej państwo Waszyngtonowie zaprosili państwa Morrisów, Knoksów oraz generała Steubena. Grano sztukę The Clandestine Marriage.

Marta była kobietą pracowitą i systematyczną. Kiedy Waszyngton został prezydentem, zamówił u Charlesa Willsona Peale’a miniaturę swojej żony. Artysta był umówiony na siódmą rano. Zjawił się przed domem Waszyngtonów punktualnie, ale doszedł do wniosku, że jest to mimo wszystko zbyt wczesna pora, i postanowił przespacerować się po ulicach, zanim zapukał do drzwi. Marta spojrzała na zegarek i zapytała artystę, dlaczego przyszedł tak późno. Kiedy wyjaśnił, iż nie chciał jej tak wcześnie przeszkadzać, Marta zaśmiała się, mówiąc, że czekając na niego, zdążyła wziąć udział w rodzinnej modlitwie, dać lekcję muzyki wnuczce Nelly Custis oraz przeczytać poranną gazetę.

Jerzy Waszyngton był jedynym prezydentem Stanów Zjednoczonych, który nie mieszkał w Białym Domu. Dopiero położył podwaliny pod budowę stolicy, którą nazwano Miastem Federalnym, zanim przyjęła ona nazwę Waszyngton. Pierwszą stolicą Stanów Zjednoczonych był więc Nowy Jork. Marta źle się czuła w tym mieście i z przyjemnością po 17 miesiącach przeprowadziła się do Filadelfii (rząd federalny został tam przeniesiony jesienią 1790 r.). Filadelfijska rezydencja prezydenta przy Market Street była większa od nowojorskiej. Ponadto Marta miała tu więcej znajomych i przyjaciół aniżeli w Nowym Jorku. W prowadzeniu domu pomagało jej 27 osób służby. Kilkoro z nich było murzyńskimi niewolnikami sprowadzonymi przez Martę z Mount Vernon. Pozostali byli miejscowi, z Filadelfii, zarówno biali, jak i Murzyni.


Miniaturowe portrety Marty i Jerzego Waszyngtona

Państwo Waszyngtonowie wprowadzili zwyczaj, że w dniu Nowego Roku dom prezydenta Stanów Zjednoczonych jest domem otwartym. Zwyczaj ten przetrwał do 1930 r., kiedy to prezydent Hoover zamknął Biały Dom, ponieważ rezydencja nie była w stanie pomieścić przybyłych tłumów.

Żona Jerzego Waszyngtona nie nosiła ekstrawaganckich strojów. Ubierała się w proste, skromne suknie, które często szyła sobie sama. Niektóre były wielokrotnie cerowane przez służbę. Na balu w New Jersey wydanym na jej cześć miała na sobie prostą suknię uszytą z grubego szarego płótna, a na szyi białą chustkę. W ten sposób dawała przykład innym kobietom, aby nie przeznaczały nadmiernych środków na stroje. Żona wiceprezydenta Johna Adamsa, Abigail, wyrażała się o Marcie jako o kobiecie skromnie, ale gustownie ubranej.

Prezydent Waszyngton w liście do swej znajomej, pani Macaulay, pisał: „Poglądy pani Waszyngton, jeżeli chodzi o prostotę ubiorów, są zbieżne z moimi”[9].

Filadelfijska rezydencja Jerzego Waszyngtona urządzona była w dobrym guście. Gdy w rezydencji zjawiali się goście, Marta siedziała z godnością na sofie, niczym królowa na tronie, panowie z paniami podchodzili, kłaniając się jej, po czym gospodarz prowadził gości do stołu. W czasie oficjalnych przyjęć serwowano znakomite dania. Jak mówiono, na stole znajdowało się świetne jedzenie, a wokół stołu panowała cisza. Zarówno Marta, jak i jej mąż nie byli biegłymi w sztuce konwersacji. Jerzy Waszyngton lubił raczej słuchać, niż mówić. Goście czuli się dość skrępowani, co sprawiało, że przyjęcia u państwa Waszyngtonów były męczące i miały opinię nudnych. Nie flirtowano i nie grano w karty tak jak w innych ówczesnych bogatych domach. Raz tylko była sensacja – pióra upięte we fryzurze jednej z dam zapaliły się od płomieni świec żyrandola i powstał popłoch.

Zachowały się różne przekazy z przyjęć w rezydencji państwa Waszyngtonów. Jeżeli wpadali przyjaciele i zostawali na posiłek, był on serwowany w sposób niewyszukany. Na przykład przy śniadaniu Marta osobiście podawała gościom kawę lub herbatę. Serwowano też małe ciasteczka. Tylko na oficjalnych przyjęciach służba ubrana była w liberię i obowiązywał wówczas protokół. Waszyngtonowie wprowadzili zwyczaj wczesnych i skromnych przyjęć.

Marta nie brała udziału we wszystkich przyjęciach wydawanych przez jej męża. Gdy w którymś nie uczestniczyła, przebywała w swym saloniku i jeżeli któryś z gości życzył sobie osobiście wyrazić jej swoje uszanowanie, udawał się do niej na górę.

Wiceprezydent John Adams, który przywiązywał ogromną wagę do tytułów, nazywał Martę „prezydentową” (The Presidentess). Inni tytułowali ją „pani prezydent” (Lady President), a dziennik „Gazette” nazywał ją „markizą” (Marquise). Przeciwnicy polityczni oskarżali Martę, że ma słabość do komplementów i że małpuje dworskie obyczaje, zachowując się jak królowa.

Marta miała nadzieję, że jej mąż nie będzie długo prezydentem. Kiedyś nawet w rozmowie przyrzekli sobie, że Waszyngton ustąpi ze stanowiska, jeżeli tylko rząd okrzepnie, a sytuacja w kraju się ustabilizuje. Tymczasem raz po raz pojawiały się zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne napięcia. Marta odliczała czas, który pozostał mężowi do końca pierwszej kadencji. Gdy Waszyngton wyraził zgodę na ubieganie się o drugą kadencję, nie była uszczęśliwiona tą decyzją, ale przyjęła ją bez protestu. Znowu odliczała czas, który pozostał im do zakończenia drugiej kadencji prezydenckiej w 1797 r. Marta zaczęła nabywać rzeczy, które chciała zabrać ze sobą do Mount Vernon, m.in. wynaleziony przez Benjamina Franklina piorunochron, szklane lampy, dywany, jej ulubioną biało-niebieską porcelanę, a także książki do czytania w długie zimowe wieczory.

Będąc prezydentową nie stroniła od różnych „babskich” zajęć. To ona wyswatała Jamesa Madisona, późniejszego Prezydenta Stanów Zjednoczonych, i Dolley Todd. Skrupulatnie również przestrzegała rewizyt. Ówczesny zwyczaj w Ameryce wymagał, aby dobrze wychowana pani domu niezależnie od tego, jakie stanowisko zajmował jej mąż, odwzajemniała wizyty składane przez inne damy lub też przez panie, które zostawiały swoje bilety wizytowe. Marta jako żona Prezydenta Stanów Zjednoczonych również przestrzegała tego zwyczaju i na ogół w ciągu trzech dni składała rewizyty. Musiało to być niezwykle pracochłonne zajęcie, skoro żona ówczesnego Wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych Johna Adamsa, Abigail Adams, w jednym ze swych listów zwierzyła się, że w ciągu 3–4 popołudni złożyła 60 rewizyt.

W czasie takich rewizyt Marcie zwykle towarzyszył któryś z sekretarzy prezydenta, Tobias Lear lub major William Jackson. Marta odwiedzała również swoje przyjaciółki, które zamieszkiwały w posiadłościach w pobliżu Filadelfii, najczęściej panią Morris w The Hills, panią Penn w Landsdowne, panią Logan w Stenton i panią Chews w Cliveden.

Wraz z Martą w Filadelfii przebywały przez pewien czas jej dwie najstarsze wnuczki. Marta była szczęśliwa z tego powodu. Ożywiały one dom i wnosiły doń wiele radości.

W 1793 r. Filadelfię nawiedziła epidemia żółtej febry, która pociągnęła za sobą wiele śmiertelnych ofiar. Wielu mieszkańców opuszczało miasto, przenosząc się w bezpieczniejsze rejony kraju. W lipcu 1793 r. zmarła na żółtą febrę 23-letnia żona Tobiasa Leara, sekretarza prezydenta. Lear był prawą ręką prezydenta i wraz z żoną zamieszkiwał w tym samym domu co państwo Waszyngtonowie.

Przyjaciele i współpracownicy nalegali na prezydenta i jego żonę, aby opuścili dotkniętą epidemią stolicę. Waszyngton zwlekał z decyzją i dopiero we wrześniu wraz z żoną udał się na kilka tygodni do Mount Vernon. Przy tej okazji Marta osobiście sprawdziła, czy ich posiadłość jest należycie zarządzana. Mieszkając w Nowym Jorku, a następnie w Filadelfii czuwała nad stanem swego majątku i korespondencyjnie wydawała wszystkie dyspozycje zarządcy i służbie. Pod tym względem była zapobiegliwą gospodynią. Obowiązki żony prezydenta nie zdołały jej odciągnąć od myśli o stanie jej plantacji w Wirginii.

Marta potrafiła zadbać o swoje interesy. Waszyngton nie przyjmował prezentów, które mogłyby rzucić cień podejrzenia na jego reputację. Kiedy stan Pensylwania ofiarował Marcie w prezencie kosztowny powóz, przekonała męża, że jest to podarunek dla niej, nie zaś dla Prezydenta Stanów Zjednoczonych. W tej sytuacji Waszyngton pozwolił żonie zatrzymać pojazd.

Państwo Waszyngtonowie lubili zwierzęta, chociaż niekoniecznie te same. Waszyngton bardzo lubił psy. Kiedyś otrzymał w podarunku od Lafayette’a 5 francuskich psów myśliwskich. Jeden z nich, Vulcan, był ciągle głodny. Potrafił niepostrzeżenie wślizgiwać się do kuchni i ściągać wszystko, co się nadawało do zżarcia. Pewnego dnia Vulcan został przyłapany, gdy podkradał przygotowaną na kolację szynkę. Służba starała się ją odebrać, ale pies okazał się szybszy. Jerzy Waszyngton, dowiedziawszy się o tym zdarzeniu, szczerze się ubawił, Marcie jednak mniej było do śmiechu.

Pani Waszyngton bardzo lubiła ptaki. Kiedy była panną, o mało nie przyjęła oświadczyn pewnego zalotnika, który przyniósł jej w prezencie drozda oswojonego specjalnie dla niej. Kiedy była Pierwszą Damą, trzymała w swej rezydencji papugę.

Istnieją pewne dowody wskazujące na to, że Marta niezbyt dobrze się czuła w roli prezydentowej. Kiedyś określiła lata prezydentury swego męża „straconymi dniami” dla siebie. Innym razem zwierzyła się swojej siostrzenicy: „Prowadzę tutaj bardzo nudne życie. Nie wiem nawet, co się dzieje w mieście. Nie pokazuję się w miejscach publicznych i bardziej przypominam więźnia niż kogokolwiek innego. Są pewne granice, których nie wolno mi przekroczyć. Ponieważ nie mogę robić tego, co mi się podoba, najczęściej pozostaję w domu”[10]. Marta skarżyła się też na nadmiar „ceremonii i etykiety”, i marzyła o powrocie do spokojnego życia na plantacji. Nie lubiła rygorów nałożonych przez protokół na nią i męża. Ubolewała np., że protokół nie zezwalał iść na kolację do prywatnego domu przyjaciół.

Marta była troskliwą żoną. Kiedy latem 1789 r. mąż zachorował, Marta poleciła postawić na ulicy szlaban, by ruch uliczny nie zakłócał choremu spokoju.

3 marca 1797 r. Marta podejmowała gości na ostatnim pożegnalnym przyjęciu wydanym przez pierwszego ustępującego Prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wzięli w nim udział przedstawiciele korpusu dyplomatycznego oraz wybitne osobistości amerykańskie na czele z Johnem Adamsem i Tomaszem Jeffersonem.

4 marca 1797 r. pierwszy Prezydent Stanów Zjednoczonych Jerzy Waszyngton, wraz ze swą żoną Martą, wziął udział w uroczystości zaprzysiężenia swego następcy, Johna Adamsa. Po inauguracji Adamsa państwo Waszyngtonowie zostali zaproszeni na pożegnalne przyjęcie wydane na ich cześć przez przyjaciół. W pewnym momencie Marta zapytała żonę sekretarza skarbu Olivera Wolcotta, czy chciałaby mieć jakąś pamiątkę po pierwszym prezydencie. „Tak – odpowiedziała pani Wolcott – chciałabym mieć kosmyk jego włosów”. Marta natychmiast wyjęła nożyczki i odcięła mężowi duży kosmyk włosów. Śmiejąc się, odcięła pukiel włosów również sobie i wręczyła go w prezencie żonie sekretarza skarbu.

Tuż przed zakończeniem kadencji męża Marta przeziębiła się. Nie chciała jednak czekać, aż wyzdrowieje, tak jej było spieszno powrócić do Mount Vernon. 9 marca oboje z mężem udali się powozem do swej posiadłości w Wirginii. Przejeżdżając przez Baltimore, zostali powitani przez honorową eskortę wojska.

Do Mount Vernon oboje z mężem dotarli po siedmiu dniach podróży. Marta przyjechała chora, ale za to szczęśliwa

„Nie masz pojęcia, droga przyjaciółko – pisała Marta do pani Knox – jak się cieszę z powrotu do domu, będąc tak długi czas go pozbawiona. Nasze mieszkanie w Nowym Jorku i w Filadelfii nie było domem, a jedynie tymczasowym miejscem pobytu. Generał i ja czujemy się jak dzieci, które zwolniono ze szkoły lub spod opieki nadzorcy (…) Szybko powróciłam do przyjemnych zajęć tradycyjnej gospodyni w Wirginii, do regularnych obowiązków, pracowita jak pszczoła i radosna jak świerszcz”[11].

Waszyngton również z radością oddał się teraz życiu plantatora. Dom w Mount Vernon słynął z gościnności. Liczni przyjaciele, znajomi, amerykańscy i zagraniczni politycy nieustannie składali wizyty pierwszej parze prezydenckiej.

Państwo Waszyngtonowie zwykle wkładali wieczorowe stroje do kolacji i oczekiwali, że inni współbiesiadnicy będą postępować podobnie. Ale ich wnuczka Nelly Custis i jej koleżanka Martha nie zawsze tego przestrzegały. Pewnego razu Nelly i Martha zasiadły przy stole niedbale ubrane, z rozwichrzonymi włosami. Waszyngton wprawdzie nie zwrócił uwagi dziewczynom, ale jego żona nie ukrywała swego niezadowolenia. Kiedy kończono posiłek, nieoczekiwanie przed dom Waszyngtonów zajechał powóz, z którego wysiadło kilku wojskowych francuskich. Obie panienki natychmiast podniosły się od stołu i poprosiły o pozwolenie przebrania się i poprawienia fryzur. „Nie – stanowczo odpowiedziała Marta – pozostaniecie tam, gdzie jesteście. Jeżeli wasz strój jest właściwy dla generała Waszyngtona, będzie właściwy dla każdego z jego gości”[12].

W czasie zimy 1797/1798 r., niezwykle srogiej jak na tamtejsze warunki, państwo Waszyngtonowie nie zaniedbywali obowiązków towarzyskich. Jeździli do Alexandrii na kolacje do przyjaciół, między innymi do dr. Craika i do państwa Fitzhugh. Waszyngton odwiedzał także nowo budującą się stolicę Stanów Zjednoczonych, którą wówczas nazywano Federal City, a która później przyjęła nazwę Waszyngton na jego cześć.

Pewnego grudniowego dnia 1799 r. Waszyngton w czasie doglądania plantacji silnie przemókł. Mimo nalegań żony nie zmienił ubrania. W sobotę 13 grudnia, w nocy między godziną drugą a trzecią, obudził żonę, mówiąc, że czuje się bardzo źle. Marta zauważyła, że mąż nie może mówić i z trudem oddycha. Chciała przywołać służbę, aby napalić w zimnej sypialni, ale mąż nie pozwolił jej wstać, aby się nie przeziębiła. Rano wezwała lekarza. Waszyngton oddychał z coraz większym trudem. Poprosił żonę, aby przyniosła mu dwa testamenty, które przechowywał w biurku. Powiedział: „Czuję, że odchodzę. Nie będziesz miała więcej kłopotu ze mną. Nie pożyję długo”.

Według relacji Tobiasa Leara, kiedy Waszyngton wydał ostatnie tchnienie, w pokoju zapadło długie milczenie. Przerwała je Marta, pytając: „Czy on odszedł? (…) Wszystko teraz skończone. Wkrótce pójdę za nim”[13]. Był 14 grudnia 1799 r. Tak głęboko przeżywała śmierć męża, że nie mogła nawet płakać. Rozpłakała się jedynie, gdy czytała list kondolencyjny od prezydenta Johna Adamsa i jego żony Abigail. Przy łożu śmierci powiedziała: „Nie muszę już przechodzić przez żadne próby”.

Kiedy Kongres wyraził życzenie, aby ciało pierwszego prezydenta zostało przeniesione z Mount Vernon do nowej stolicy nazwanej jego imieniem, Marta nie ukrywała swej dezaprobaty. Kongres zrezygnował więc z tego planu i grób Jerzego Waszyngtona do dzisiejszego dnia znajduje się w Mount Vernon. Marta lubiła przesiadywać w pokoju, z którego okien patrzyła na grób męża.

*

Marta przeżyła jeszcze 2 lata i 159 dni po śmierci męża. Prowadziła spokojne życie. Przyjmowała licznych gości, robiła na drutach. Osoby, które ją odwiedzały, podkreślały, że wyglądała młodo jak na swój wiek.

Pod koniec życia nie unikała już tematów politycznych. Często wspominała „generała”. Nie ukrywała również swego krytycyzmu wobec ówczesnego Prezydenta Stanów Zjednoczonych, Tomasza Jeffersona.

Wiosną 1802 r. Marta poczuła się gorzej, często miewała wysoką temperaturę. W marcu sporządziła testament, a następnie zniszczyła wszystkie listy, z wyjątkiem dwóch, które ona i mąż do siebie napisali. W maju 1802 r. przyjęła ostatnią komunię, poprosiła, aby wyjęto jej pogrzebową suknię i spokojnie oczekiwała śmierci. Przy jej łożu czuwała ukochana wnuczka Nelly.

Zmarła 22 maja 1802 r. po 17 dniach ostrej gorączki. Liczyła wówczas 70 lat i 355 dni. Pochowano ją obok męża w Mount Vernon, w skromnym grobowcu zaprojektowanym przez Jerzego Waszyngtona.

Czy wiecie, że Marta Waszyngton:

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

6 Peter Hay, All the Presidents’ Ladies. Anecdotes of the Women Behind the Men in the White House, New York 1988, s. 107–108.

7 James Thomas Flexner, Washington. Człowiek niezastąpiony, Warszawa 1990, s. 52.

8 Margaret Brown Klapthor, The First Ladies, Washington 1985, s. 8.

9 Peter Hay, All the Presidents’ Ladies, op. cit., s. 11.

10 Benson J. Lossing, Mary and Martha: The Mother and Wife of George Washington, New York 1886, s. 277.

11 Meade Minnigerode, Some American Ladies, New York 1926, s. 44.

12 Anne Hollingsworth Wharton, Martha Washington, New York 1897, s. 164.

13 Ibidem, s. 280.

Panie Białego Domu

Подняться наверх