Читать книгу Black notice: część 1 - Lotte Petri - Страница 5
ОглавлениеSzpital Krajowy, Kopenhaga
Do uszu Sary doszły nieprzyjemne trzaski, gdy winda ześlizgiwała się w dół, do poziomu piwnicy, gdzie znajdowała się przebieralnia dla personelu. Sara czuła suchość w ustach, a przybierający na sile ból głowy uciskał skronie niczym przyciasny hełm. Była wykończona nocną zmianą na oddziale neurologicznym. Przed oczami nadal przewijał jej się obraz twarzy małego chłopca – miał tak mocno zaciśnięte powieki, że można by sądzić, że wcześniej musiał być świadkiem czegoś nie do zniesienia. Jego ojciec storpedował przydrożne drzewo i poniósł śmierć na miejscu. Sara zauważyła, że ratownicy pogotowia, zwykle pełni werwy, tym razem, gdy dostarczyli dziecko, wydawali się cisi i przygnębieni. Przeczuwała, że chodziło o jeden z tych wypadków, których nie będą potrafili zapomnieć – taki, który wżerał się w świadomość i powodował koszmary. Podobną powagę zachowywał też ordynator, gdy informował personel o stanie zdrowia małego pacjenta. Zaznaczył, że szanse chłopca wynoszą około pięćdziesięciu procent, ale nawet gdyby udało mu się z tego wyjść, istnieje spore prawdopodobieństwo dużych uszkodzeń mózgu.
Dwuskrzydłowe drzwi rozsunęły się bezgłośnie. Sara opuściła windę i podążyła długim piwnicznym korytarzem, cały czas pocierając skronie. Ból pulsował w rytmie bicia serca. Usłyszała odgłos kroków, odwróciła się i zwróciła uwagę na wysoką, ubraną na biało postać. Ta pomachała jej w geście pozdrowienia. Nie bardzo orientowała się, kto to mógł być, ale wydawało jej się, że gdzieś już widziała tego mężczyznę, więc odwzajemniła gest.
Poziom piwnicy tego najważniejszego szpitala przypominał zupełnie inny świat. Światło było przygaszone, a w chłodnym powietrzu w podziemnych korytarzach czuć było woń środków dezynfekcyjnych. Mijała jaskrawe drogowskazy, tworzące skomplikowane graficzne wzory w nasyconych kolorach. Pomimo tych intensywnych barw korytarz piwnicy sprawiał przygnębiające wrażenie i niechętnie przebywała go sama.
Sara wkroczyła do przebieralni i nie przestając ziewać, mechanicznymi ruchami otworzyła swoją szafkę. Niewielkie lustro, zawieszone po wewnętrznej stronie drzwiczek, odzwierciedlało obraz wyczerpanej, bladej kobiety. Ciemne worki pod oczami świadczyły o niewyspaniu. Niektórzy lepiej radzili sobie z przestawieniem się na funkcjonowanie podczas nocnych zmian. Ona sama najczęściej miała problemy, żeby zasnąć po powrocie do domu, gdy wrażenia po pracowitym dyżurze nadal zaprzątały jej myśli. Mimo to i tak najbardziej lubiła właśnie te zmiany, kojarzone z tymczasowym spokojem, który w przypadku oddziału neurochirurgicznego oznaczał po prostu uśpioną gotowość. Za kurtyną jak zwykle czaiła się śmierć, a historie niektórych pacjentów poruszały na tyle mocno, że przebijały się przez pancerz, jak to miało miejsce w przypadku tego chłopca.
Rząd szafek rzucał spokojny cień, a cisza panująca w przebieralni była niemal namacalna. Przerwało ją jedynie przytłumione pstryknięcia rozpinanych zatrzasków, gdy zsuwała z ramion służbowy fartuch, pozwalając mu opaść na podłogę. Zdjęła biustonosz, wieszając go w szafce, i podrapała się w miejscu, gdzie wcześniej nieco uwierały ją ramiączka. Pozbyła się też rajstop i majtek. Zebrała z podłogi bieliznę i wcisnęła ją na dno szafki, po czym zamknęła drzwiczki. Następnie sięgnęła po fartuch i odłożyła go do prania, wpychając do wypełnionego po brzegi żółtego materiałowego worka. Podreptała do niewielkiego stolika, na którym leżał stos ręczników. Uśmiechnęła się na widok jego rozmiarów, bo przypominał stertę prania. Skierowała się do kabiny prysznicowej.
Sara powiesiła ręcznik na haczyku, włączyła wodę i wycisnęła na dłonie porcję mydła z dozownika zawieszonego na ścianie. Zmywała bród z ciała, z przyjemnością wystawiając je na ciepłe, kłujące strugi, by po chwili wyłączyć wodę. Gdy wycierała się szorstkim ręcznikiem, zamarła na moment, gdyż wydawało jej się, że usłyszała jakiś dźwięk. Jakby ktoś zatrzasnął drzwi szafki. Tak mocno, że odbiło się to echem po betonowej posadzce. Opuściła kabinę i skierowała do swojej szafki. Zimno podłogi wdzierało się w jej stopy, a jej nagrzane ciało zaczęło parować.
Zesztywniała, gdy dostrzegła uchylone drzwi swojej szafki. Dałaby sobie głowę uciąć, że je zatrzasnęła, zanim poszła pod prysznic.
– Czy jest tu kto?! – zawołała.
Żadnej odpowiedzi. Teoretycznie ktoś mógłby bez problemu skryć się za rzędem wysokich szafek i byłby nie do zauważenia.
Zaczęła się zastanawiać, jak to właściwie było z tymi drzwiczkami. Pokręciła z niedowierzaniem głową. W zasadzie to nie miała pewności, czy na pewno je zamknęła. Odsunęła od siebie te myśli, bo już zaczęła marznąć. Otworzyła drzwiczki na pełną szerokość i zaczęła szukać majtek i biustonosza na dnie szafki. Wkrótce dotarło do niej, że bielizna zniknęła. Spojrzeniem przeszukała podłogę i wąską ławkę, na której ktoś pozostawił jakiś elektryczny podgrzewacz.
Jednak jej bielizna najwyraźniej przepadła jak kamień w wodę. Zdziwienie przerodziło się w niepokój na myśl, że ktoś musiał ją ukraść. Czerwona satynowa bielizna stanowiła cudowny, tajemniczy kontrast z jej bladą skórą. Celowo wybrała ją tego wieczoru, zanim ruszyła do pracy, na wypadek gdyby ten przystojny, młody rezydent, który już na samym początku otrzymał ksywkę Czaruś, miał pojawić się na oddziale. Dużo lepiej się flirtowało ze świadomością przygotowania się na taką okoliczność, niż gdyby miało się na sobie zwykłe majtki i sprany, bawełniany biustonosz.
„Ale kto miałby wpaść na to, żeby ukraść bieliznę?” – to pytanie przez chwilę kołatało jej się w głowie. Przypuszczała, że to mógłby być jeden z portierów. To było do nich podobne, takie niewybredne żarty, którymi w prymitywny sposób próbowali oczarować kobiecy personel. Mimo to miała wątpliwości, czy posunęliby się tak daleko.
Sara zaczęła już mocno marznąć, więc postanowiła się ubrać. Brak bielizny dziwnie ją nastroił. Włożyła buty sięgające do ud, zarzuciła kurtkę i w pośpiechu opuściła przebieralnię.
Piwniczny korytarz wydał jej się jeszcze bardziej przygnębiający niż zwykle, więc przyspieszyła. Jej kroki odbijały się stukotem od szarych ścian.
Na zewnątrz niebo przypominało czarną smołę, choć była już prawie siódma rano. W czasie trwania jej dyżuru zdążyło mocno pośnieżyć.