Читать книгу Siostra Księżyca. Cykl Siedem Sióstr. Tom 5 - Lucinda Riley - Страница 12

2

Оглавление

Zza grubych kotar nie docierał do środka nawet promień światła, kiedy po omacku szukałam przycisku, by włączyć lampę i zobaczyć, która godzina. O dziwo, była już prawie ósma. Co za leniuchowanie jak na kogoś, kto wstaje zwykle o szóstej, by nakarmić zwierzęta! Wygramoliłam się z ogromnego łoża i poszłam odsłonić okno, za którym ukazał się niesamowicie piękny widok.

Dom leżał na wzgórzu opadającym łagodnie do wijącej się w dolinie wąskiej rzeki. Dalej teren zaczynał się wznosić znowu aż do pasma gór, których szczyty pokrywał błyszczący niczym lukier śnieg. W porannym słońcu cały krajobraz mienił się od szronu. Otworzyłam niedawno pomalowane okno, by odetchnąć pełną piersią górskim powietrzem. Pachniało świeżością, z małą nutką wilgoci jesiennych traw i liści, które rozkładały się, by użyźnić ziemię przed kolejną wiosną.

Chciałam pobiec i zanurzyć się w tym cudownym świecie natury w najlepszym wydaniu. Włożyłam szybko dżinsy, sweter i kurtkę narciarską, czapkę, a na nogi solidne botki i ruszyłam na dół do drzwi frontowych. Nie były zamknięte, a kiedy znalazłam się na zewnątrz, aż dech mi zaparło z zachwytu. Przede mną roztaczał się rajski krajobraz, nieskażony ręką człowieka.

– To wszystko moje – szepnęłam, idąc po szorstkiej zmarzniętej trawie przed domem.

Z lewej strony wśród drzew coś zaszeleściło. Dostrzegłam młodą sarnę kasztanowej cętkowanej maści; miała sterczące uszy i długie rzęsy. Zwierzę natychmiast czmychnęło w lekkich podskokach. Choć teren wydzielony dla jeleni, którymi opiekowała się Margaret, był duży i starała się zapewnić im warunki jak najbardziej zbliżone do naturalnych, to jednak zwierzęta żyły tam za ogrodzeniem. Tu, w Kinnaird, miały tysiące hektarów, po których mogły swobodnie wędrować. Oczywiście nie były całkiem bezpieczne. Nawet jeśli nie grozili im już dawni naturalni wrogowie, to teraz największe niebezpieczeństwo stwarzali dla nich ludzie, myśliwi.

Pomyślałam, że w przyrodzie zawsze jest ryzyko. Dotyczy to również ludzi, mieniących się panami życia na Ziemi. Z całą naszą arogancją uważamy się za niezwyciężonych. A przecież tyle razy widzieliśmy, jak podczas tornada czy huraganu bogowie jednym podmuchem wiatru potrafią zmieść z powierzchni naszej planety tysiące ludzkich istot.

W połowie zbocza zatrzymałam się przy płynącym wartko strumieniu, który wezbrał po nocnym deszczu. Oddychając głęboko, rozejrzałam się.

Czy chciałabym tu przez jakiś czas pomieszkać?

Tak, tak, tak! – zabrzmiała wewnętrzna odpowiedź.

Jednak nawet mnie to miejsce wydawało się całkowicie odcięte od cywilizacji. To był naprawdę inny świat. Wiedziałam, co powiedzą moje siostry – że chyba zwariowałam, by zakopać się na takim pustkowiu, podczas gdy powinnam spędzać więcej czasu między ludźmi, a najlepiej w towarzystwie odpowiednich kawalerów – tylko że mnie się to wcale nie uśmiechało. Wśród dzikiej przyrody czułam, że żyję, moje zmysły się wyostrzały, doświadczałam euforii, jakbym unosiła się ponad ziemią i stawała się częścią wszechświata. Wiedziałam, że tu, w Kinnaird, moje wewnętrzne ja, które tak skrzętnie ukrywałam, może rozkwitnąć i umacniać się, gdy będę budzić się co rano blisko tego magicznego wąwozu.

– Co byś powiedział na to, gdybym na jakiś czas została w Kinnaird, Pa? – rzuciłam w niebo, rozpaczliwie pragnąc kontaktu z tym, którego kochałam najbardziej w świecie.

Lecz i tym razem odpowiedziała mi głucha cisza. Nie poczułam nic, ani fizycznie, ani duchowo. To było bardzo smutne.

Kilkaset metrów od domu zobaczyłam ze skalnego urwiska gęsty las w dole. Wydawał się niedostępny, ale kiedy spróbowałam, okazało się, że zejście nie jest takie trudne. Idealne warunki dla Molly, Igora, Posy i Polsona – naszych czterech dzikich kotów.

Pospacerowałam tam trochę. Wiedziałam, że zalesione zbocze z tyłu da kotom poczucie bezpieczeństwa, potrzebne, by odważyły się na wędrówki, a z czasem może i na założenie rodzin. Z domu i zabudowań można było tu dotrzeć w dziesięć minut – więc było dość blisko, bym mogła codziennie dokarmiać naszych podopiecznych, nawet w środku zimy. Zadowolona ze swojego wyboru, wspięłam się na wąską wyboistą ścieżkę, która najwyraźniej była drogą dojazdową do wąwozu.

Nagle usłyszałam zbliżający się warkot silnika, obejrzałam się więc i zobaczyłam, jak z okna land rovera wychyla się Cal.

– Tu jesteś! – Popatrzył na mnie z wyraźną ulgą. – Gdzieś ty się nam zapodziała? Beryl dawno przygotowała śniadanie, ale kiedy poszła cię zawołać, nie zastała cię w pokoju. Była przekonana, że nocą porwał cię MacTavish Zuchwały, nasz duch rezydent.

– O rany, naprawdę przepraszam, Cal. To taki piękny ranek. Poszłam pozwiedzać trochę okolicę. Znalazłam też idealne miejsce na zbudowanie zagrody dla kotów. Tam. – Wskazałam na zbocze.

– W takim razie może opłaciło się to całe zamieszanie z Beryl i śniadaniem. Poza tym pewnie nie zaszkodzi jej trochę emocji, żeby się nie nudziła. – Cal mrugnął do mnie. – Oczywiście, problem w tym, że ona uważa się tu za prawdziwą panią domu. Zresztą nie mogę zaprzeczyć, pod wieloma względami nią jest. Wskakuj. Podwiozę cię.

Wsiadłam do samochodu i ruszyliśmy.

– Te drogi robią się bardzo zdradliwe, kiedy pada śnieg – ostrzegł mnie Cal.

– Całe życie mieszkałam w Genewie, jestem przyzwyczajona do jazdy po śniegu.

– To dobrze, bo będziesz go tu widziała sporo przez wiele miesięcy. Popatrz, za tą polanką chowają się między brzozami na noc byki.

– Wygląda to na dość marną kryjówkę – powiedziałam, patrząc na wątłe drzewka.

– Tak, i w tym problem. Większość lasów w wąwozie została wycięta. Staramy się je odbudować, ale trzeba grodzić szkółki, bo inaczej jelenie wyjadają sadzonki. To wielkie wyzwanie dla nowego dziedzica. Och, nie, Beryl…

Coś straszliwie zazgrzytało, kiedy przerzucał bieg. Land rover zatrząsł się, ale po chwili znów pojechał gładko.

– Beryl? – powtórzyłam zdziwiona.

– A jak? – Zaśmiał się. – Nadałem tej maszynie imię od naszej gospodyni. Ten wóz jest tak twardy jak stare buciory i zwykle niezawodny, mimo tej czkawki.

Kiedy wróciliśmy do domu, przeprosiłam bardzo Beryl za to, że znikłam przed śniadaniem. Po czym uznałam, że wypada zjeść przygotowane mi przez nią kanapki z pastą marmite – „zamiast śniadania”, które mnie ominęło. A naprawdę nie jestem entuzjastką marmite.

– Chyba mnie nie lubi – mruknęłam do Cala, kiedy poszła do kuchni, a on pomagał mi w opróżnianiu talerza.

– Nie, Tig, ta biedna kobieta jest po prostu zestresowana – zauważył słusznie, miażdżąc potężnymi szczękami kolejne porcje pociętych na trójkąty kanapek. – Powiedz, o której chcesz wracać? Najbliższy odjazd masz o trzeciej dwadzieścia dziewięć, ale sama decyduj.

Nagle odezwał się dzwonek telefonu, ale zaraz ucichł. Zanim zdołałam odpowiedzieć Calowi, z kuchni wróciła Beryl.

– Dziedzic chce z tobą mówić, Tiggy. Możesz teraz podejść do telefonu? – spytała.

– Oczywiście.

Popatrzyłam na Cala i wzruszyłam ramionami, po czym poszłam za gospodynią tylnym korytarzem do małego pokoju, który najwyraźniej służył za biuro.

– Zostawię cię samą – rzuciła, wskazując słuchawkę leżącą na biurku.

– Halo? – powiedziałam do telefonu, gdy za Beryl zamknęły się drzwi.

– Cześć, Tiggy. Przepraszam, że nie mogłem dołączyć do ciebie w Kinnaird. Miałem w szpitalu kilka nagłych przypadków, którymi trzeba się było zająć.

– Nie ma sprawy, Charlie – skłamałam, bo byłam rozczarowana.

– No i co myślisz o Kinnaird?

– Sądzę… że to jedno z najbardziej niesamowitych miejsc, jakie widziałam. Oszałamiające, naprawdę, Charlie. A przy okazji, myślę, że znalazłam idealne siedlisko dla kotów.

– Naprawdę?

– Tak.

Opowiedziałam mu, o który fragment posiadłości mi chodzi i dlaczego mój wybór byłby taki, a nie inny.

– Jeśli tak uważasz, to na pewno masz rację. A co z tobą? Masz ochotę z nimi przyjechać?

– No… bardzo mi się tu podoba – przyznałam, uśmiechając się do słuchawki. – Zresztą to mało powiedziane. Po prostu zakochałam się w tym miejscu.

Siostra Księżyca. Cykl Siedem Sióstr. Tom 5

Подняться наверх