Читать книгу Drzewo Anioła - Lucinda Riley - Страница 12
2
ОглавлениеCiasna garderoba teatru Windmill pachniała tanimi perfumami Leichner No. 5 i potem. Nie było dość luster, więc dziewczęta przepychały się nawzajem, nakładając szminkę i robiąc sobie fantazyjne loki za pomocą wody z cukrem.
– Myślę, że pokazywanie się półnago ma swoje dobre strony. Nie trzeba się martwić o oczka w pończochach – oznajmiła z uśmiechem atrakcyjna brunetka, patrząc w lustro i zręcznie poprawiając sobie piersi w wydekoltowanym kostiumie z cekinami.
– Tak, ale mydło karbolowe nie sprawi, że skóra będzie świeża jak róża, kiedy już zmyjesz z siebie makijaż, prawda, Doris? – zauważyła inna dziewczyna.
Rozległo się ostre pukanie i do garderoby zajrzał młody mężczyzna, najwyraźniej obojętny na widok skąpo odzianych kobiecych ciał.
– Pięć minut, panie! – krzyknął i się wycofał.
– No dobra. – Doris westchnęła. – Kolejny taniec, kolejny szyling. – Wstała od lustra. – Dzięki Bogu, nie ma już tych nalotów bombowych. Dwa lata temu było zimno jak diabli, kiedy człowiek siedział w tej cholernej piwnicy, w samej tylko bieliźnie. Tyłek mi siniał. Chodźcie, dziewczyny, pokażmy publice coś, o czym będzie potem śniła.
Wyszła z garderoby, a pozostałe ruszyły za nią, gawędząc przyjaźnie. Została tylko jedna, która jeszcze w pośpiechu nakładała pędzelkiem czerwoną szminkę.
Greta Simpson nigdy się nie spóźniała, jednak tego dnia zaspała i obudziła się po dziesiątej, a miała być w teatrze o jedenastej. Ale warto było biec prawie kilometr na przystanek autobusowy, pomyślała z rozmarzeniem, patrząc w lustro. Minionej nocy tańczyła z Maxem prawie do świtu, a potem, kiedy słońce z wolna wstawało nad Londynem, spacerowali przytuleni wzdłuż nabrzeża Tamizy. Objęła się rękami na wspomnienie jego ramion i namiętnych pocałunków.
Minęły cztery tygodnie od chwili, gdy poznała go w nocnym klubie Feldmana. Zazwyczaj była zbyt zmęczona po pięciu występach w Windmill, żeby robić cokolwiek innego niż iść do domu i położyć się do łóżka, ale Doris tak ją błagała, żeby poszła z nią i pomogła jej świętować dwudzieste pierwsze urodziny, że w końcu Greta się zgodziła. Dziewczyny były jak dzień i noc: Greta spokojna i pełna rezerwy, Doris, z tym swoim akcentem wschodniego Londynu, roztrzepana i zawadiacka. Mimo to jakoś się zaprzyjaźniły i Greta nie chciała sprawiać jej zawodu.
Zafundowały sobie taksówkę i pojechały do nocnego klubu przy Oxford Street. Zawsze było tu pełno zdemobilizowanych żołnierzy, zarówno brytyjskich, jak i amerykańskich, a także przedstawicieli londyńskiej śmietanki towarzyskiej, odwiedzających ten najmodniejszy lokal w mieście.
Doris znalazła stolik w rogu sali i zamówiła dla każdej z nich gin i coś do popijania. Greta patrzyła dokoła, myśląc, jak bardzo atmosfera w Londynie zmieniła się przez te pięć miesięcy, od dnia zwycięstwa. W powietrzu wyczuwało się euforię. W lipcu powołano nowy rząd laburzystowski z premierem Clementem Attlee na czele, a ich slogan, „sprostajmy przyszłości”, doskonale wyrażał świeżo rozbudzone nadzieje narodu brytyjskiego.
Wypiła kilka łyków drinka i poczuła nagle taką beztroskę, że dała się porwać nastrojowi klubu. Po sześciu długich latach wojna dobiegła wreszcie końca. Greta uśmiechnęła się do siebie. Była młoda i ładna – i oto nadchodził czas zabawy i czas nowych możliwości. Tak, miała wielką ochotę…
Rozglądając się, zauważyła szczególnie przystojnego młodego mężczyznę, który stał z grupą żołnierzy amerykańskich przy barze, i wskazała go Doris.
– No, mogę się założyć, że jest jurny. Jak wszyscy jankesi – oznajmiła jej przyjaciółka, przyciągając wzrok jednego z mężczyzn i uśmiechając się do niego zuchwale.
Nie było w Windmill żadną tajemnicą, że Doris często obdarza kogoś względami. Pięć minut później przy ich stoliku zjawił się kelner z butelką szampana.
– Z wyrazami uszanowania od panów przy barze – oświadczył.
– To łatwe, kiedy się wie co i jak – wyszeptała Doris do Grety, gdy kelner napełniał im kieliszki. – Nie zapłacimy dziś wieczorem ani pensa.
Mrugnęła konspiracyjnie i powiedziała kelnerowi, żeby poprosił „panów” do ich stolika, by mogła im podziękować osobiście.
Po dwóch godzinach Greta, upojona szampanem, tańczyła w ramionach Maxa. Dowiedziała się, że jest amerykańskim oficerem sztabowym i że pracuje w Ministerstwie Obrony.
– Większość z nas wraca już do domu, ja też, za kilka tygodni – wyjaśnił Max. – Musimy tylko dopiąć kilka spraw. Rany, będę tęsknił za Londynem. Świetne miasto.
Nie krył zdziwienia, kiedy Greta mu powiedziała, że pracuje w „przemyśle rozrywkowym”.
– Występujesz na scenie? Jako aktorka? – spytał, marszcząc brwi.
Greta natychmiast wyczuła, że nie jest to coś, co zrobiłoby na nim dobre wrażenie, więc czym prędzej zmodyfikowała swoją historię.
– Pracuję jako recepcjonistka agenta teatralnego – wyjaśniła pospiesznie.
– Och, rozumiem. – Rysy Maxa od razu się wygładziły. – Show-biznes jakoś do ciebie nie pasuje, Greto. Jesteś, jak by to określiła moja matka, prawdziwą damą.
Pół godziny później wyswobodziła się z jego ramion i powiedziała, że musi wracać do domu. Skinął grzecznie głową i wyszedł z nią na zewnątrz, żeby jej złapać taksówkę.
– To był wspaniały wieczór – wyznał, pomagając jej wsiąść do auta. – Zobaczymy się znowu?
– Tak – odrzekła, zanim zdążyła pomyśleć.
– Świetnie. Może spotkamy się tutaj jutro wieczorem?
– Zgoda, ale pracuję do wpół do jedenastej. Muszę obejrzeć występ jednego z naszych klientów – skłamała.
– Dobrze, będę czekał o jedenastej. Dobranoc, Greto. Tylko się nie spóźnij.
– Obiecuję.
Kiedy taksówkarz odwoził ją do domu, Greta odkryła, że w jej duszy kłębią się sprzeczne uczucia. Rozum podpowiadał, że bez sensu jest nawiązywać bliższą znajomość z mężczyzną, który miał pozostać w Londynie jeszcze tylko kilka tygodni, ale Max wydawał się dżentelmenem, co stanowiło bardzo miły kontrast z hałaśliwymi i często prostackimi mężczyznami, bywającymi w Windmill.
Rozmyślała posępnie o okolicznościach, które sprawiły, że przed zaledwie czterema miesiącami wylądowała w Windmill, przy wejściu dla aktorów. We wszystkich magazynach i gazetach, które czytała jako nastolatka, „dziewczęta z Windmill” zawsze wydawały się takie olśniewające – piękne kostiumy, towarzystwo uśmiechniętych brytyjskich znakomitości. Zmuszona pospiesznie opuścić całkowicie odmienny świat, w jakim wcześniej żyła, przyjechała do Londynu, a teatr Windmill stał się jej pierwszą przystanią.
Rzeczywistość, o czym zdążyła się już przekonać, wyglądała zupełnie inaczej…
Kiedy po powrocie do swojego pensjonatu położyła się na wąskim łóżku, ubrana w piżamę i sweter chroniący ją przed chłodem niedogrzanego pokoju, uświadomiła sobie, że Max to jej przepustka do wolności. Postanowiła zrobić wszystko, by przekonać tego mężczyznę, że jest dziewczyną jego marzeń.
*
Tak jak zostało to ustalone, Max i Greta spotkali się następnego wieczoru i od tej pory widywali się niemal codziennie. Wbrew wszelkim ostrzeżeniom ze strony Doris na temat przepłacanych i nadpobudliwych jankesów, Max zawsze zachowywał się jak dżentelmen w każdym calu. Kilka dni wcześniej zabrał ją do Savoya na przyjęcie z tańcami. Kiedy siedziała przy stoliku w wielkiej sali balowej, słuchając Roberta Ingleza i jego orkiestry, stwierdziła, że uwielbia być wystawnie podejmowana przez bogatego i przystojnego oficera amerykańskiego. I coraz lepiej rozumiała, jak ma go kochać.
Ich rozmowy uświadomiły Grecie, że Max, zanim przed kilkoma miesiącami przyjechał do Londynu, wiódł uprzywilejowane, ale nieco samotne życie. Powiedział, że urodził się w Karolinie Południowej, jako jedyny syn zamożnych rodziców, i że mieszka na obrzeżach miasta Charleston. Greta aż westchnęła, kiedy pokazał jej zdjęcie eleganckiego białego domu z kolumnadą. Jego ojciec prowadził kilka dochodowych firm na Głębokim Południu Stanów, między innymi dużą fabrykę samochodów, która najwidoczniej świetnie prosperowała podczas wojny. Po powrocie do kraju Max miał przystąpić do rodzinnego interesu.
Greta wiedziała – dzięki kwiatom, nylonowym pończochom i drogim posiłkom – że Max ma forsy jak lodu, więc kiedy zaczął mówić o „naszej przyszłości”, w jej sercu rozgorzała iskierka nadziei.
Tego wieczoru zabierał ją na kolację do hotelu Dorchester, a wcześniej poprosił, żeby włożyła na siebie coś specjalnego. Miał odpłynąć już za dwa dni i bezustannie powtarzał, jak bardzo będzie za nią tęsknił. Może uda mu się przyjechać do Londynu, żeby ją odwiedzić, myślała, a może ona zdoła odłożyć dość pieniędzy, by wybrać się do Stanów…
Jej romantyczne sny na jawie przerwało lekkie pukanie do drzwi. Podniosła wzrok i zobaczyła znajomą, przyjazną twarz.
– Gotowa? – spytał David Marchmont.
Jak zwykle zaskoczył ją ten zwarty akcent klas wyższych, tak bardzo sprzeczny ze scenicznym wizerunkiem Davida, który nie tylko pełnił funkcję asystenta reżysera, ale także pracował w Windmill jako komik, pod pseudonimem Taffy – co było aluzją do jego walijskich korzeni, i tak też zwracali się do niego wszyscy w teatrze – i bawił widownię swoją charakterystyczną rodzimą wymową.
– Dasz mi dwie minuty? – poprosiła, przypominając sobie nagle, co ma tego wieczoru robić.
– Ale nie więcej. Zaprowadzę cię za kulisy. – Zmarszczył nieznacznie czoło, patrząc na nią. – Na pewno dasz radę? Jesteś strasznie blada.
– Wszystko w porządku, Taffy – skłamała, czując, jak wali jej serce. – Zaraz przyjdę.
Kiedy zamknął drzwi, westchnęła głęboko i zajęła się makijażem.
Praca w Windmill była znacznie cięższa, niż Greta to sobie wyobrażała. Revudeville grano pięć razy dziennie, a w przerwach między występami dziewczyny ćwiczyły. Wszyscy wiedzieli, że mężczyźni przychodzą tu nie po to, żeby zobaczyć komików czy inne numery, tylko żeby pogapić się na wspaniałe dziewczyny paradujące po scenie w skąpych strojach.
Skrzywiła się i z poczuciem winy zerknęła na pięknie skrojony płaszcz w wiśniowym kolorze, wiszący na kołku przy drzwiach. Nie potrafiła mu się oprzeć podczas wyjątkowo kosztownego szaleństwa zakupów na Oxford Street – chciała zaprezentować się przed Maxem jak najlepiej. Ten czerwony płaszcz był aż nadto widomym symbolem problemów finansowych, które sprawiły, że znalazła się teraz w tym miejscu. Z trudem przełknęła ślinę, szykując się, by stanąć niemal nago przed setkami lubieżnie patrzących na nią mężczyzn.
Kilka dni wcześniej, kiedy pan Van Damm poprosił ją, żeby wystąpiła w wyjątkowo śmiałych tableaux vivants – co oznaczało, że ma stać nieruchomo w wyrafinowanej pozie, a inne dziewczyny będą wokół niej krążyć – Greta wzdrygnęła się na samą myśl, że miałaby się prawie całkowicie rozebrać. Tylko kilka cekinów zakrywających sutki i skąpe majtki chroniłyby jej skromność. Ale namawiana przez Doris, która pojawiała się w tych tableaux już od roku, i świadoma swoich zaległości w opłatach za mieszkanie, w końcu niechętnie się zgodziła.
Poczuła dreszcz, uświadamiając sobie, co pomyślałby o jej karierze Max, który pochodził z pobożnej rodziny baptystów. Rozpaczliwie potrzebowała jednak gotówki, a tę zapewni jej występ w tableau.
Spojrzała na zegar ścienny i zdała sobie sprawę, że powinna się pospieszyć. Przedstawienie już się zaczęło, a ona miała za niespełna dziesięć minut wyjść na scenę. Wysunęła szufladę toaletki i szybko pociągnęła z piersiówki, którą Doris tam ukrywała. Miała nadzieję, że łyk dla kurażu pozwoli jej jakoś to przetrwać. Znowu rozległo się pukanie.
– Nie chcę cię popędzać, ale już czas! – zawołał Taffy zza drzwi.
Greta popatrzyła jeszcze raz na swoje odbicie w lustrze i wyszła na ciemny korytarz, szczelnie okrywając się szlafrokiem.
Widząc jej niepewną minę, Taffy zbliżył się i ujął delikatnie jej dłonie.
– Wiem, że jesteś zdenerwowana, Greto, ale jak już się tam znajdziesz, wszystko będzie w porządku.
– Naprawdę? Przyrzekasz?
– Tak, przyrzekam. Wyobraź sobie po prostu, że jesteś modelką w jakiejś paryskiej pracowni malarskiej i pozujesz do pięknego obrazu. Słyszałem, że rozbierają się tam bez wahania – zażartował, chcąc podnieść ją na duchu.
– Dzięki, Taffy. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. – Uśmiechnęła się z wdzięcznością i pozwoliła mu zaprowadzić się za kulisy.
*
Siedem godzin i trzy szarpiące nerwy przedstawienia później Greta znów siedziała w garderobie. Jej tableau vivant zostało przyjęte entuzjastycznie, a ona, dzięki radzie Taffy’ego, zdołała stłumić wszelkie obawy i stanąć w świetle reflektorów z wysoko podniesioną głową.
– No cóż, najgorsze za tobą. Pierwszy raz jest zawsze najtrudniejszy – oznajmiła Doris, mrugając znacząco. Siedziały obok siebie: Greta zmywała gruby sceniczny makijaż, a jej przyjaciółka nakładała świeży przed kolejnym występem. – Skup się teraz na tym, żeby wyglądać dziś wieczorem olśniewająco. O której spotykasz się z tym swoim amerykańskim facetem?
– O ósmej, w hotelu Dorchester.
– Wzięło cię, co? Światowe życie, bez dwóch zdań. – Doris uśmiechnęła się w lustrze do Grety, po czym wstała i sięgnęła po swój pióropusz. – Dobra, znów ruszam tupać na scenie, a ty będziesz rozbijała się po West Endzie jak Kopciuszek ze swoim przystojnym księciem. – Ścisnęła Grecie ramię. – Miłej zabawy, skarbie.
– Dzięki! – zawołała Greta, kiedy Doris wychodziła już z garderoby.
Wiedziała, jak się jej poszczęściło z tym wolnym wieczorem. Musiała obiecać panu Van Dammowi, że w następnym tygodniu przepracuje dodatkowe godziny. Podekscytowana, włożyła nową koktajlową sukienkę, którą kupiła na poczet pieniędzy, jakie miał jej przynieść awans sceniczny, umalowała się starannie, zarzuciła na ramiona swój ukochany czerwony płaszcz i wybiegła z teatru.
*
Max czekał na nią w lobby hotelu Dorchester. Ujął jej dłonie i popatrzył na nią.
– Tak pięknie dziś wyglądasz, Greto. Jestem chyba największym szczęściarzem w całym Londynie. Idziemy? – Podał jej ramię i ruszyli wolnym krokiem w stronę restauracji.
Dopiero kiedy skończyli jeść deser, zadał jej pytanie, które tak bardzo pragnęła od niego usłyszeć.
– Chcesz się ze mną ożenić? Ja… Och, Max, znamy się tak krótko! Jesteś pewien, że tego właśnie pragniesz?
– Bardziej niż pewien. Wiem, że cię kocham. Życie w Charlestonie będzie inne niż tutaj, ale dobre. Nigdy niczego ci nie zabraknie, przyrzekam. Proszę, Greto, powiedz „tak”, a do końca życia będę robił wszystko, żeby cię uszczęśliwiać.
Greta spojrzała w przystojną, szczerą twarz Maxa i udzieliła mu odpowiedzi, którą oboje chcieli usłyszeć.
– Przykro mi, że nie mam jeszcze pierścionka – dodał, ujmując czule jej lewą dłoń i z uśmiechem spoglądając jej w oczy. – Ale chcę, żebyś przyjęła pierścionek zaręczynowy mojej babki, kiedy przyjedziemy do Stanów.
Greta roześmiała się radośnie.
– Najważniejsze, że będziemy razem. Tylko to się liczy.
Przy kawie omówili plany: on popłynie do kraju, a ona dołączy do niego, jak tylko zwolni się z pracy i spakuje swój skromny dobytek.
Tego wieczoru, na parkiecie, Max w euforii przytulił ją i powiedział:
– Zrozumiem, Greto, jeśli uznasz to za niestosowne, ale skoro się właśnie zaręczyliśmy i zostało nam tak niewiele czasu, bo zaraz odpływam do Stanów, czy zgodziłabyś się pójść ze mną do mojego hotelu? Przysięgam, że nie narażę na szwank twojego dobrego imienia, ale będziemy mogli przynajmniej spokojnie porozmawiać…
Greta dostrzegła, że Max się czerwieni. Domyśliła się z jego słów, że prawdopodobnie wciąż jest prawiczkiem. Uznała, że skoro ma zostać jej mężem, pocałunek i trochę pieszczot nie zawadzą.
Później, w jego apartamencie w hotelu St. James, wziął ją w ramiona i zaczął tulić do siebie. Greta wyczuwała jego narastające podniecenie. Sama też była podniecona.
– Mogę? – spytał z wahaniem, dotykając trzech guzików sukienki na jej karku.
Greta przekonywała samą siebie, że skoro przed zaledwie kilkoma godzinami pokazała się niemal naga mężczyznom, których nawet nie znała, nie powinna czuć wstydu, kochając się z mężczyzną, którego miała poślubić, i ofiarowując mu swoją niewinność.
*
Nazajutrz, kiedy w garderobie teatralnej upinała przed lustrem włosy, nie mogła uwolnić się od uczucia niepokoju. Czy podjęła słuszną decyzję, zgadzając się poślubić Maxa?
Jak daleko sięgała pamięcią, zawsze pragnęła zaistnieć na dużym ekranie, a matka nigdy nie próbowała jej od tego odwieść. Sama była tak zafascynowana kinem, że dała córce imię na cześć legendarnej Garbo. Nie tylko zabierała Gretę na liczne seanse filmowe do Odeonu w Manchesterze, lecz także opłacała jej lekcje wymowy i gry aktorskiej.
Ale przecież, myślała Greta, gdyby kino było naprawdę jej przeznaczeniem, to ktoś chyba zwróciłby już na nią uwagę? Reżyserzy ciągle tu wpadali, żeby rzucić okiem na słynne dziewczyny z Windmill. W ciągu tych czterech miesięcy jej dwie koleżanki trafiły do wytwórni J. Arthura Ranka. Był to jeden z głównych powodów, dla których wiele dziewcząt, w tym także Greta, pracowało w tym teatrze. Wszystkie żyły nadzieją, że pewnego dnia ktoś zapuka do drzwi garderoby, by przekazać jednej z nich wiadomość, że pewien dżentelmen z wytworni filmowej chciałby „zamienić z nią słowo”.
Pokręciła głową, wstając sprzed lustra i przygotowując się do wyjścia na scenę. Jak w ogóle mogła pomyśleć o tym, że nie poślubi Maxa? Wiedziała, że jeśli zostanie w Londynie, będzie tkwić w tym teatrze jeszcze kilka lat, znosząc poniżenia i zadłużając się coraz bardziej. Zważywszy na to, jak wielu młodych mężczyzn zginęło na wojnie, miała szczęście, że znalazła człowieka, który zdawał się ją kochać i który, o ile się orientowała, mógł jej zapewnić życie wolne od wszelkich trosk.
Był to ostatni dzień pobytu Maxa w Londynie. Nazajutrz rano odpływał do Ameryki. Mieli się spotkać wieczorem w hotelu Mayfair na kolacji i ustalić szczegóły wyjazdu Grety. Potem spędzą razem ostatnią przed rozstaniem noc. Wiedziała, że będzie za nim tęsknić, ale odczuwała też ulgę. Było jej przykro i nieswojo, że wciąż go okłamuje, zmyślając historyjki o wymagającym szefie, który każe jej do późna przesiadywać w biurze.
– Greto, kochanie! Zaraz podniosą kurtynę! – Ocknęła się na głos Taffy’ego.
– Spokojnie, już idę! – Uśmiechnęła się i ruszyła za nim przez ciemny korytarz, w stronę sceny.
– Może miałabyś ochotę na drinka po przedstawieniu? – wyszeptał do niej, kiedy stali za kulisami. – Właśnie rozmawiałem z Van Dammem, zagwarantował mi występ co wieczór. Mam ochotę to uczcić!
– Wspaniała wiadomość, Taffy! – Greta szczerze się ucieszyła. – Zasługujesz na to. Masz prawdziwy talent.
Wyciągnęła ręce, żeby go uściskać. Przy swoim wzroście ponad stu osiemdziesięciu centymetrów, z niesfornymi piaskowymi włosami i wesołymi zielonymi oczami zawsze wydawał jej się przystojny i podejrzewała, że ma do niej słabość. Czasem wychodzili razem, żeby coś przegryźć, a on przedstawiał jej nowe żarty do scenicznych numerów „Taffy’ego”. Czuła się winna, że jeszcze nie wspomniała mu słowem o swoich zaręczynach.
– Dziękuję. Więc co z tym drinkiem?
– Wybacz, Taffy, dziś nie mogę.
– Może w przyszłym tygodniu?
– Zgoda.
– Greta! Wchodzimy na scenę! – zawołała Doris.
– Przepraszam, muszę lecieć.
David patrzył za nią, jak idzie na scenę, i westchnął. Spędzili razem kilka uroczych wieczorów, ale gdy już odważył się sądzić, że odwzajemnia jego uczucia, zaczęła odwoływać ich spotkania. Wiedział dlaczego, podobnie jak wszyscy w teatrze. Kręcił się przy niej bogaty oficer amerykański. Jakim cudem nędznie opłacany komik, który starał się rozśmieszać ludzi swoimi żartami, a w ciągu kilku ostatnich lat sam zaznał tak mało radości, mógł rywalizować z przystojnym Amerykaninem w mundurze? David wzruszył ramionami. Kiedy ten jankes pojedzie już do domu… No cóż, trzeba spokojnie czekać.
*
Max Landers usiadł i rozejrzał się niepewnie po hałaśliwej, wyłącznie męskiej widowni. Nie zamierzał tu przychodzić, ale jego kumple z ministerstwa, chcąc uczcić ostatni wieczór w Londynie, już dobrze podcięci, upierali się, że przed wyjazdem muszą koniecznie obejrzeć słynny show w Windmill.
Max nie słuchał komików ani piosenek, tylko odliczał minuty dzielące go od chwili, gdy będzie mógł się wymknąć i spotkać ze swoją ukochaną Gretą. Wiedział, że nie będzie jej łatwo, kiedy on jutro odpłynie, a sam też musiał odpowiednio przygotować rodziców, którzy chcieli, żeby ożenił się z Anną-Mae, swoją sympatią jeszcze ze szkoły średniej. Powinni zrozumieć, że się zmienił. Wyjeżdżał jako chłopiec, a teraz był mężczyzną, w dodatku zakochanym. Poza tym Greta to prawdziwa angielska dama i nie wątpił, że swoim urokiem podbije ich serca.
Ledwie podniósł wzrok, kiedy widownia rozbrzmiała oklaskami i kurtyna opadła po pierwszym numerze.
– Hej! – Jego przyjaciel Bart klepnął go w ramię. – Musisz zobaczyć następny występ! Po to tu przyszliśmy. – Dłońmi nakreślił w powietrzu kształt kobiecego ciała i uśmiechnął się szeroko. – Podobno jest naprawdę gorący.
Max skinął głową.
– Tak, Bart, jasne.
Kurtyna znów się uniosła, przy ogłuszających brawach i przeraźliwych gwizdach, i Max ujrzał na scenie niemal nagie dziewczyny. Jaka kobieta mogłaby zrobić coś takiego? – odruchowo zadał sobie pytanie. Uważał, że niewiele się różnią od zwykłych dziwek.
– Hej, nie są wspaniałe? – rzucił Bart. Oczy błyszczały mu z podniecenia. – Popatrz na tę pośrodku. Rany! Mało co ma na sobie, ale jaki słodki uśmiech.
Max wpatrywał się w dziewczynę, która stała tak nieruchomo, że mogłaby uchodzić za posąg. Była trochę podobna do… Nachylił się i wytężył wzrok.
– Jezu Chryste – jęknął cicho.
Serce waliło mu młotem, kiedy przyglądał się dużym niebieskim oczom skierowanym gdzieś ponad widownię, słodkim wargom i gęstym blond włosom zebranym na czubku głowy. Z trudem znosił widok znajomych pełnych piersi ze sterczącymi sutkami, ledwie zakrytymi przez kilka cekinów, czy ponętnie zaokrąglonego brzucha, tuż nad najbardziej intymną częścią…
Nie miał żadnych wątpliwości: to była Greta. Odwrócił się do Barta i zobaczył, że ten gapi się wygłodniałym wzrokiem na ciało jego narzeczonej.
Poczuł, że zaraz zwymiotuje. Wstał i czym prędzej wyszedł z sali.
*
Greta wyjęła trzeciego papierosa z papierośnicy, którą dostała w prezencie od Maxa, i zapaliła, po raz kolejny patrząc na zegarek. Max spóźniał się już ponad godzinę. Gdzie on się podziewa, u licha? Kelner zerkał na nią podejrzliwie, kiedy tak siedziała samotnie przy stoliku w koktajlbarze. Wiedziała doskonale, co o niej myśli.
Skończyła palić, zgasiła papierosa i znów spojrzała na zegarek. Postanowiła, że jeśli Max nie pokaże się przed północą, ona wróci do domu i tam na niego zaczeka. Wiedział, gdzie mieszka – parę razy przyszedł po nią do pensjonatu – a na pewno musiał mieć jakiś ważny powód, że się nie zjawił.
Północ minęła, koktajlbar opustoszał. Ona też wstała i ruszyła do domu. Ku jej rozczarowaniu Max nie czekał na nią przed pensjonatem. Weszła do swojego pokoju i postawiła czajnik na małym piecyku.
– Nie ulegaj panice – nakazała sobie, wsypując do filiżanki odrobinę cennej kawy, którą dostała od Maxa. – Na pewno zaraz przyjdzie.
Usiadła sztywno na brzegu łóżka, podskakując na każdy odgłos kroków pod domem – pragnęła, by ktoś się zatrzymał i zaczął wchodzić tu po schodach. Nie chciała się przebierać ani zmywać makijażu, w obawie że nie usłyszy dzwonka. W końcu, o trzeciej nad ranem, drżąc ze strachu i zimna, położyła się do łóżka. Patrzyła na wilgotną obłażącą tapetę i do oczu napływały jej łzy.
Czuła narastającą panikę: nie miała pojęcia, jak skontaktować się z Maxem. Jego statek odpływał z Southampton i wiedziała, że Max powinien zameldować się na pokładzie przed dziesiątą rano. A jeśli wcześniej się do niej nie odezwie? Nie znała nawet jego adresu w Ameryce. Obiecał, że wszystkie szczegóły dotyczące jej wyjazdu z Anglii i podróży przekaże jej przy kolacji.
O świcie zniknęły na niebie gwiazdy, a wraz z nimi marzenia Grety o nowym życiu. Wiedziała już bez cienia wątpliwości, że Max nie przyjdzie. O tej porze był zapewne w drodze do Southampton, gotów odpłynąć z jej życia na zawsze.
Zjawiła się nazajutrz rano w teatrze otępiała i wyczerpana.
– Co się dzieje, kotku? Żołnierzyk popłynął w siną dal i zostawił biedne maleństwo? – zagruchała Doris.
– Daj mi spokój! – warknęła Greta. – Zresztą wiesz, że to nie żołnierzyk, tylko oficer.
– Nie trzeba od razu się złościć, pytałam tylko. – Doris patrzyła na nią, wyraźnie urażona. – Maxowi podobał się wczorajszy występ?
– Ja… co masz na myśli?
– Twój chłopak siedział wczoraj na widowni. – Doris odwróciła się i skoncentrowała na malowaniu oczu. – Sądziłam, że go zaprosiłaś – dodała znacząco.
Greta przełknęła z wysiłkiem, rozdarta między chęcią zatajenia, że nie wiedziała o obecności Maxa, a pragnieniem, by się upewnić, że Doris mówi prawdę.
– Tak… oczywiście, że go zaprosiłam. Ale nigdy nie patrzę na widownię. Gdzie siedział?
– Och, po lewej stronie. Zauważyłam go, bo zaraz po tym, jak kurtyna poszła w górę i pokazałyśmy się, jolies mesdames, wstał i wyszedł. – Wzruszyła ramionami. – Ludzie są dziwni, zwłaszcza faceci.
Wieczorem Greta wróciła do domu, wiedząc z niezachwianą pewnością, że Max Landers już nigdy więcej się nie odezwie.