Читать книгу Bogaty i uparty - Lucy Ashford - Страница 4

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Оглавление

Gloucestershire, czerwiec 1816

Przed siedmiu laty Connor Hamilton poprzysiągł sobie, że na dobre porzuci angielską wieś. A jednak dzisiaj, gdy na twarzy poczuł ciepło letniego słońca i odetchnął zapachem świeżo zżętej trawy, uświadomił sobie, że w gruncie rzeczy nigdy nie zapomniał, jak tu jest pięknie. Z dworu wyjechali powozem. Obok niego siedziała dziewięcioletnia Elvie, masztalerz Tom usiadł z tyłu. Para gniadoszy żwawym kłusem biegła drogą prowadzącą do Chipping Calverley. Gdy zbliżyli się do celu podróży, Connor ściągnął cugle, żeby konie przeszły w stępa i spojrzał z ukosa na Elvie. Prawdę mówiąc, trudno ją było dostrzec zza wielkiego czepka, w który dziewczynkę ubrała babcia.

– Obiecuję, Lauro, że wróci cała i zdrowa – kpił Connor.

– Wiem, że robię za dużo zamieszania – zaśmiała się Laura, a po chwili dodała ciszej: – Ale zrozum, moja wnuczka wiele dla mnie znaczy.

Słysząc ból w jej głosie, Connor odrzekł:

– Oczywiście. Dla mnie też jest bardzo ważna.

Biedna mała Elvie, pomyślał. W tym momencie dziewczynka pociągnęła go za rękaw i szepnęła:

– Spójrz, tam jest jarmark!

Wskazała łąkę w oddali. Na trawie rozstawiono kolorowe namioty oraz liczne stragany, wśród których tłoczyli się ludzie.

– Jarmark? – powtórzył, przekomarzając się z dziewczynką. – Niemożliwe. Chyba się mylisz, Elvie.

– Ależ tak, przecież widzę.

Pochylił się i osłaniając ręką oczy, udał, że próbuje coś dojrzeć.

– Wiesz co? – powiedział. – Zdaje się, że masz rację.

Nie odezwała się już, lecz gdy podjechali bliżej, utkwiła baczne spojrzenie w tętniącej gwarem scenie.

Mam nadzieję, że przyjeżdżając tutaj, nie popełniłem błędu, pomyślał Connor. Nie chodziło o jarmark, lecz Calverley, gdzie dorastał i z którego przed laty postanowił uciec. Powrót najprawdopodobniej skończy się przywołaniem różnych wspomnień i żalów.

Zatrzymała ich długa kolejka zdążających na jarmark powozów, dwukołowych gigów i bryczek. Connor odwrócił się do stajennego.

– Mógłbyś zostać z końmi? Dalej pójdziemy z Elvie pieszo.

– Oczywiście, sir – odparł Tom i jak na mężczyznę w jego wieku całkiem sprawnie zeskoczył na ziemię. – Bawcie się dobrze!

Chyba nie było szczęśliwszej osoby niż Tom, gdy w kwietniu mu powiedziano, że Connor kupuje Calverley Hall. Poprzedni właściciel zmarł pięć lat wcześniej, pozostawiając mnóstwo długów. Bank przejął nieruchomość i wystawił podupadły dwór na sprzedaż. Jednak chętnych nie było, spadkobiercy nie zrobili nic, żeby powstrzymać upadek, a z dawnego personelu pozostało niewielu pracowników. Teraz jednak nowym panem w Calverley został Connor.

– Myślałem już o emeryturze – mówił Tom, gdy się o tym dowiedział. – Ale skoro pan wrócił, panie Hamilton... No więc, jeżeli potrzebny panu stajenny, oto jestem. – Wypiął pierś i dodał: – To wielki zaszczyt pracować dla pana!

Stary Tom oczywiście pamiętał, że Connor był synem miejscowego kowala i przed laty dzień w dzień harował w gorącej kuźni, ale słowem o tym nie wspomniał.

Connor przekazał mu lejce, po czym pomógł dziewczynce wysiąść z powozu.

– Czeka nas mały spacer, Elvie. Chyba nie masz nic przeciwko temu?

– Och, nie – odparła i mocno ujęła go za rękę.

– Grzeczna dziewczynka – pochwalił. Zauważył, jak oczy rozszerzają jej się ze zdumienia, gdy szli przez ożywiony tłum. Widać ludzie wciąż przebywają całe mile, żeby dotrzeć na tutejszy świętojański jarmark, pomyślał. To najpiękniejsza wioska w Gloucestershire, powtarzano z dumą. I odbywa się tu najwspanialszy jarmark w całym hrabstwie!

Każdy dźwięk, widok i zapach przywoływał wspomnienia z dawnych lat. Smakowity aromat ze straganu, gdzie sprzedawano świeży chleb. Dźwięki ludowej tanecznej melodii, którą muzykanci wykonywali na skrzypkach i dzwonkach. Śmiech widzów teatrzyku kukiełkowego, przedstawiającego scenki z Judy i Punchem. Na twarzach londyńskich biznesmenów nieczęsto widzi się uśmiech, pomyślał Connor. Przynajmniej dopóki nie zawrą jakiejś korzystnej umowy w nadziei na ogromny zysk. Zresztą nawet wówczas uśmiechają się zaledwie półgębkiem, bo umysł mają zajęty liczeniem pieniędzy.

A skoro już mowa o pieniądzach, te zwierzaki w zagrodach muszą całkiem sporo kosztować. Pokierował Elvie w stronę farmerów, którzy dumnie prezentowali swój inwentarz. Tłum napierał na ogrodzenie, żeby mieć lepszy widok.

– Spójrz, Elvie. Widzisz cielaczki? – Podniósł ją wysoko, żeby mogła zobaczyć krowy z ich małymi, a także uwiązanego do solidnego słupa potężnego czarnego byka, który groźnie patrzył na oniemiały z wrażenia tłum. Elvie aż jęknęła z zachwytu. Kiedy szli wzdłuż ogrodzenia zagrody z bydłem, Connor dostrzegł kolorowo ubrane Cyganki, które oferowały przejażdżki na kucykach. Widział, że Elvie nie odrywa od nich wzroku.

– Masz ochotę na przejażdżkę? – spytał łagodnie.

Zawahała się, ale pokręciła głową. W jej oczach dostrzegł niepewność.

– W takim razie może kiedy indziej – powiedział. – Dobrze?

Skinęła głową.

Może powinienem kupić jej kucyka, zastanawiał się. Małego, łagodnego, którym mogłaby się opiekować. Może to by jej pomogło dojść do siebie po śmierci ojca.

Connorowi również było brak Milesa Delafielda. Starszy mężczyzna nie tylko był jego partnerem w interesach, ale także bliskim przyjacielem. Milesowi bardzo by się tu podobało, pomyślał nagle. Rozejrzał się wokół i nagle spostrzegł, że patrząc wzdłuż doliny, na dalekim brzegu rzeki można dostrzec Calverley Hall. Miał stąd zapierający dech widok na rozległe, ciągnące się aż do łęgów ogrody, na dwuspadowe dachy dworu i błyszczące w czerwcowym słońcu okna.

Teraz to wszystko należało do niego. Ileż plotek musiało krążyć, gdy miejscowi dowiedzieli się, że ma tam zamieszkać. Ile spekulacji na temat jego majątku. Mylił się, jeśli miał nadzieję, że jego obecność na jarmarku pozostanie niezauważona. Zewsząd słyszał serdeczne powitania. Właściciele ziemscy i przedsiębiorcy, którzy w dawnych czasach w ogóle go nie zauważali, teraz prześcigali się w serdecznościach.

„Musimy się spotkać, Hamilton! Jak dobrze, że wróciłeś! Mam nadzieję, że dwór wreszcie odzyska dawną świetność. Przyjedziesz wkrótce na obiad, prawda?”

No i był też miejscowy pastor, wielebny Malpass. Malpass prowadził szkółkę dla dzieci biedoty. Connor swego czasu też tam uczęszczał, dopóki go nie wyrzucono za włożenie żaby do biurka pastora.

Czy Malpass pamiętał to zdarzenie? Z całą pewnością. Niemniej jednak kiedy witał Connora, był aż do bólu wylewny.

– Panie Hamilton, cóż za cudowna wiadomość, że wprowadza się pan do Calverley Hall. Świetnie pana pamiętam i jestem przekonany, że dwór potrzebuje właśnie takiego właściciela.

Connor uniósł nieznacznie ciemne brwi.

– Ja również pana pamiętam, wielebny pastorze Malpass. Widzę, że zupełnie pan się nie zmienił.

Pastor zawahał się. Może przypomniał sobie o żabie, pomyślał Connor. W tym jednak momencie Malpass, najwidoczniej otrząsnąwszy się ze wspomnień, z promiennym uśmiechem zwrócił się do Elvie:

– A ta młoda dama to pańska krewna, prawda? Urocza. Czarująca. Jak się masz, panienko?

– B... bardzo dobrze, proszę pana.

Znowu się zająknęła. Connor poczuł, że Elvie skuliła się i szybko chwycił jej rączkę.

– Panna Elvira Delafield nie jest moją krewną – wyjaśnił. – To córka mojego wspólnika.

– Ach, tak. Miles Delafield... Niedawno zmarł na zawał, prawda? Słyszałem, że matka tego biednego dziecka również nie żyje. Co za nieszczęście!

Connor poczuł, że Elvie przytula się do niego jeszcze mocniej. Zawsze wiedział, że Malpass jest pozbawionym taktu głupcem.

– Jeśli pastor pozwoli, to my...

Ledwo jednak uwolnił się od pastora, trafił na nową przeszkodę - kobiety.

No tak, kobiety! Nie tylko młode, które obrzucały go ciekawymi spojrzeniami spod przystrojonych kokardami słomianych czepków, ale także ich matki, które sunęły w jego stronę.

– Och, panie Hamilton! – wdzięczyły się. – Tak się cieszymy, że wrócił pan do Gloucestershire. Mamy nadzieję, że wkrótce będziemy mogły liczyć na pańskie towarzystwo...

I tu następowała lista kościelnych komitetów, dobroczynnych kiermaszów, parafialnych festynów. Wszystko to brzmiało bardzo zacnie, lecz Connor doskonale wiedział, o co tym babskom chodzi.

Z pewnością uznały, że dwudziestopięcioletni Connor Hamilton jest szalenie zamożnym człowiekiem. Zaczynał jako syn kowal, a doszedł do pozycji partnera w dochodowym przedsiębiorstwie metalurgicznym. Teraz, gdy jego wspólnik dogodnie dla niego zmarł, przejął cały majątek. Co więcej, był właścicielem najokazalszego domu w okolicy. No i nie był żonaty! Co prawda teraz dwór jest trochę zaniedbany, ale jakie to ma znaczenie!

Connor jeszcze przez chwilę wytrzymał towarzystwo matron prezentujących swoje córki, ale ucieszył się serdecznie, gdy Elvie pociągnęła go za rękę.

– Connor – szepnęła. – Popatrz.

Spojrzał we wskazanym kierunku i zauważył, że w pobliżu obleganego namiotu z piwem zrobiło się jakieś zamieszanie. Biegała tam grupka dzieci w wieku Elvie. Wydawało się też, że w tym rozgardiaszu słychać szczekanie psa. Po chwili rozległy się też gniewne głosy dorosłych.

Trzymając Elvie za rękę, podszedł bliżej. Dzieci były zaniedbane i wyraźnie niedożywione. Domyślił się, że przyszły z oddalonego o pół mili obozowiska w Dolinie Plass, dokąd każdego lata zjeżdżały cygańskie wozy. Rodzice prawdopodobnie zajęci byli przy sianokosach, a dzieci goniły szczeniaka, za którym ciągnęła się smycz zrobiona ze sznura.

Connor pamiętał, że miejscowi nie lubili dzieci z Doliny. Za ich rodzicami również nie przepadali, ale ci przynajmniej wykonywali niezbędne prace w pobliskich gospodarstwach. Wygląd dzieci z pewnością nie wzbudzał sympatii. Po plamach z błota na ubraniach można było poznać, że wszyscy malcy wykąpali się w pobliskiej sadzawce dla kaczek.

Szczeniaczek najwyraźniej też wziął tam kąpiel. Kiedy się otrząsał, woda z jego sierści pryskała na suknie stojących w pobliżu kobiet. Kobiety piszczały, a mężczyźni wygrażali dzieciom. Jakiś tęgi jegomość chwycił za ucho przebiegającego malca.

– Ty hultaju, należałoby wam wszystkim przetrzepać skórę!

Urwał, gdy Connor podszedł bliżej.

– Dzieciak jest chyba za mały na takie pogróżki, nie sądzisz?

– Zaraz sprawię mu łomot!

– A może spróbuj ze mną? – zaproponował Connor.

Connor był wysoki i bardzo muskularny. Mężczyzna zawahał się, mruknął coś pod nosem i zniknął w tłumie. W tym momencie Connor usłyszał głos młodej kobiety.

– Dzieci, nie powinnyście denerwować tego pieska – powiedziała spokojnym, lecz zdecydowanym tonem. – On myśli, że to zabawa. Nie rozumie, że próbujecie go schwytać.

Dopiero teraz Connor ją zobaczył. Wysoka, szczupła, ledwie po dwudziestce, ubrana w staromodny bawełniany czepeczek i kwiecistą suknię, którą teraz pokrywały plamy błota, ponieważ podniosła podekscytowanego szczeniaka i mocno objęła.

Piegowaty chłopiec we włożonej na bakier zniszczonej czapce zawołał:

– Nie chcieliśmy zrobić nic złego, panienko! Piesek pływał w sadzawce i zaplątał się w wodorosty. Wyciągnęliśmy go z wody, ale nam uciekł.

– Teraz na szczęście jest już bezpieczny – odparła. Piesek usiłował polizać ją po twarzy różowym języczkiem. – Chyba musicie zabrać go do domu, a sami powinniście się umyć.

Dzieci popatrzyły po sobie.

– On nie jest nasz, panienko. Znaleźliśmy go dziś rano na łąkach – wyjaśnił chłopiec. – Był głodny, więc go nakarmiliśmy, a potem zaczęliśmy rozpytywać, ale nikt go nie chce. U nas w obozie też go nie chcą. Rodzice mówią, że starczy nam już psów.

– No cóż...

Connor poczuł, jak napływające jedno po drugim wspomnienia zaczynają układać się w spójną całość. Młoda kobieta miała na sobie proste, uszyte w domu, niemodne ubranie. Mimo to nosiła je z wdziękiem, a mówiła jasno i wyraźnie. Wracających wspomnień było o wiele za dużo.

Nagle pojawiła się jeszcze jedna osoba – okropny pastor Malpass.

– Niech się pani trzyma od tego z daleka, młoda damo – rzucił szorstko, patrząc ze wstrętem na zabłoconego psiaka, którego trzymała na rękach. – A co do was... – Odwrócił się w stronę dzieci. – Jak śmiecie tu bisurmanić i zakłócać spokój? Już was tu nie ma!

Connor nabrał powietrza, żeby się wtrącić, ale dzieci miały już obrońcę.

– Właśnie rozmawiałam z nimi o tym piesku, pastorze – powiedziała spokojnie młoda kobieta. – Wpadł w opały w sadzawce, a dzieci próbowały mu pomóc. To chyba nie świadczy o nich źle?

Pastor miał inne zdanie.

– Przecież pani wie, co to za dzieci. Nie są lepsi od swoich rodziców, którzy żyją jak włóczędzy i uważają, że są ponad prawem. W dodatku nie chodzą do kościoła!

– Może nie przychodzą do pańskiego kościoła – odparła kobieta – bo wiedzą, że nie będą tam mile widziani.

Jej interwencja dała dzieciakom czas, żeby się ulotnić. Przez dziurę w płocie umknęły na sąsiednie pole. Ciekawe, czy taki właśnie był jej zamiar, zastanawiał się Connor. Wciąż trzymając Elvie za rączkę, podszedł bliżej.

– Wygląda na to, że nie stało się nic złego, wielebny pastorze – wtrącił. – A chyba należy pamiętać, że podczas żniw rodzice tych dzieci są wręcz niezbędni. Mam rację?

– Oczywiście, panie Hamilton. Jednak powinniśmy dbać o standardy moralne w naszym otoczeniu. – Skinął sztywno głową i oddalił się.

Gdyby Connor miał trochę rozumu, również by odszedł. Jednak tego nie zrobił.

Ludzie zaczęli się rozchodzić, kierując kroki w stronę namiotu z piwem, straganów z jedzeniem lub zagród z żywym inwentarzem, lecz młoda kobieta wciąż stała w miejscu, głaszcząc pieska, który ułożył się wygodnie w jej ramionach. Miała szczupłą sylwetkę, lecz nie brak jej było kobiecych krągłości. Connor podniósł wzrok na jej twarz i zauważył, że otoczone ciemnymi rzęsami intensywnie zielone oczy nadal mają złote plamki...

Nagle napotkał jej stanowcze spojrzenie.

– A więc pan wrócił – powiedziała.

Szczeniaczek zaskomlał w jej ramionach, jakby nagle coś go zaniepokoiło. Connor też poczuł się niepewnie. Nie bardzo wiedział, jak powinien się zachować. Chyba najlepiej będzie okazać rezerwę.

– W rzeczy samej, panno Blake – przytaknął. – Ja wróciłem, a pani nadal – nie wiem, jak powinienem to wyrazić – stara się znaleźć w samym centrum wydarzeń.

Odniósł wrażenie, że jej policzki lekko się zarumieniły. Uniosła jednak dumnie brodę i odparła:

– W centrum wydarzeń? No cóż, skoro tak pan to widzi... Taki już mam zwyczaj. Może nie jest nazbyt fortunny, ale nie potrafię się go pozbyć. – Patrzyła na niego spokojnie, choć zdawało mu się, że jej głos zdradza wzburzenie. – Doszły mnie oczywiście słuchy, że kupił pan Calverley Hall. Trzeba przyznać, że to nad wyraz triumfalny powrót do miejsca, w którym pan dorastał. Proszę przyjąć serdeczne gratulacje.

Nagle zabrakło mu tchu. Przez chwilę miał wrażenie, że cofnął się w czasie. Dokładnie siedem lat wstecz. Był synem kowala, a szesnastoletnia wówczas Isobel Blake była dziedziczką Calverley Hall i przynależnego do dworu majątku.

– Nie kupiłem posiadłości, żeby wywrzeć na kimkolwiek wrażenie, panno Blake.

Pogłaskała pieska, który zaczął się wiercić i podniosła spojrzenie na Connora.

– Czy rzeczywiście? Ja na pańskim miejscu tak bym zrobiła. – Dygnęła z kpiącym wyrazem twarzy i dodała: – Pan wybaczy, panie Hamilton. Muszę już iść. Mam do załatwienia kilka sprawunków.

– Zatrzyma pani szczeniaka? – Mimo woli zrobił krok naprzód. – Jak, na Boga, zamierza się pani nim opiekować? – Bezwiednie położył rękę na jej ramieniu. Kwiecista suknia miała krótkie rękawki i nagle przeszył go dreszcz, gdy pod palcami poczuł ciepło skóry. Spojrzała na jego dłoń, a potem na niego. W jej oczach dostrzegł jakieś nowe emocje. Może gniew? Czym prędzej zabrał rękę i czekał na odpowiedź.

– Sądził pan – spytała obojętnym tonem – że go zostawię i pozwolę, by zginął z głodu?

– Nie. Słyszałem jednak, że nastały dla pani trudne czasy.

– Nie cierpię nędzy. Zarabiam na swoje utrzymanie.

Skrzywił się.

– O tym też słyszałem. – Zauważył, że wstrzymała oddech. Najwyraźniej domyśliła się, co mu chodzi po głowie.

– Rozczarował mnie pan, panie Hamilton – stwierdziła uprzejmym tonem. – A kiedyś mi pan radził, żebym nigdy nie słuchała gadania plotkarzy... – Przerwała gwałtownie, bo szczeniak wyswobodził się z jej ramion i pomknął przed siebie, ciągnąc za sobą sznurek.

– Och! – krzyknęła Elvie. – Łapmy go, bo ucieknie!

Connor nagle sobie uświadomił, że niemal zapomniał o małej Elvie, tak go pochłonęły wspomnienia z przeszłości. Isobel Blake znów pojawiła się w jego życiu.

Z pewnością nie na długo, jeśli tylko będę mógł coś na to poradzić, przysiągł sobie w duchu.

Elvie natychmiast pobiegła za psiakiem, Isobel również puściła się w pogoń, lecz Connor, sadząc długie kroki, już po chwili zostawił je w tyle. Chwycił szczeniaka i podał go młodej kobiecie. Kiedy podeszła, poczuł jej zapach. Lawenda, przypomniał sobie. Zawsze lubiła lawendę...

– Dziękuję – powiedziała i już zamierzała odejść, gdy nagle zwróciła uwagę na Elvie wpatrującą się tęsknie w pieska.

– Jest śliczny, prawda? – odezwała się. Jej głos zabrzmiał teraz zupełnie inaczej. Takim tonem kiedyś mówiła do mnie, pomyślał Connor. – Chciałabyś go pogłaskać? O, właśnie tak. Polubił cię.

– To chyba najsłodsze stworzenie, jakie widziałam – odezwała się Elvie. – Odwróciła się do Connora. – Myślisz, że mogłabym... – zawiesiła głos.

– Elvie, pamiętam swoją obietnicę, że na wsi dostaniesz zwierzątko, którym będziesz mogła się opiekować. Może kupimy kucyka? Mówiliśmy o tym, prawda?

– A mogłabym zamiast kucyka dostać szczeniaczka? Malutkiego i białego jak ten. Bardzo proszę! Obiecuję, że będę o niego dbać! Będę go karmić i czesać, i każdego dnia chodzić z nim na spacer!

Connor zaniemówił. Od śmierci ojca Elvie rzadko mówiła więcej niż kilka słów naraz, nawet do niego czy do babci. No i zacinała się. Lekarze w Londynie uznali, że to wynik szoku i bólu.

– Trzeba dać jej czas – sugerowali. – Pewnie pomogłaby też zmiana otoczenia, chociaż i tak może potrwać miesiące, zanim wróci do siebie i zacznie reagować na ludzi normalnie.

A tu proszę! Całkiem swobodnie rozmawia z Isobel Blake!

– Myśli pani, że taki mały piesek zechce chodzić na długie spacery? – pytała Elvie z przejęciem. – I czy będzie chciał chodzić na smyczy? Czy może jeść to samo, co duże psy Connora?

– Boże mój! – Usłyszał rozbawiony głos Isobel. – To ileż tych psów ma Connor?

– Och, co najmniej sześć. Widzi pani, on lubi duże psy. Ale ja chciałabym małego, jak ten – jej głos zamarł.

Connor uznał, że musi się wtrącić.

– Elvie, szczeniak już jest pod opieką panny Isobel Blake – zaczął delikatnie.

– Przepraszam, że się naprzykrzam, panno Blake. – Elvie miała zawiedzioną minę.

– Wcale się nie naprzykrzasz – zareagowała natychmiast Isobel. – Możesz wziąć tego szczeniaka, jeśli chcesz. Wydaje mi się, że we dworze będzie mu bardzo dobrze. Ale pod warunkiem – rzuciła okiem na Connora – że pan Hamilton się zgodzi.

Elvie odwróciła się do niego z niepewną miną.

– Jak zawsze działa pani pod wpływem impulsu – zauważył Connor cicho. Policzki Isobel pokryły się rumieńcem, ale nie wydawała się speszona. Spojrzał jej w oczy i podjął: – Niemniej to dobry pomysł. Jak powiedziała Elvie, mam już kilka psów. Są znacznie większe niż ten maluch, ale wierzę, że wkrótce się z nimi zaprzyjaźni. Obiecuję pani, że dobrze się nim zaopiekujemy.

Isobel kiwnęła głową, po czym bardzo ostrożnie podała małe kudłate stworzenie dziewczynce, a gdy oniemiała z zachwytu Elvie przytuliła pieska, ten polizał jej nosek. Zaraz będzie cała ubłocona, pomyślał Connor. Ale jakie to miało znaczenie, gdy wydawała się taka szczęśliwa?

– Powinnam już iść – odezwała się Isobel Blake. – Cieszę się, że miałam okazję życzyć panu szczęścia w nowym domu, panie Hamilton. Przeniósł się pan na stałe? Czy może dwór będzie tylko służył jako okazjonalne wiejskie ustronie?

– W zasadzie jeszcze nie zdecydowałem. Większość interesów prowadzę w Londynie. Mam jednak nadzieję spędzać tu możliwie dużo czasu.

Pokiwała głową.

– Czyli nie będzie pan tylko gościem w lecie jak Cyganie z Doliny Plass? – Uśmiechnęła się prowokacyjnie. – A może – ciągnęła – skoro będzie pan tu przez jakiś czas, mógłby pan coś dla nich zrobić?

Zmarszczył brwi, nie bardzo rozumiejąc, do czego zmierza.

– Zrobić coś dla nich?

– Zgadza się! – Jej uśmiech wciąż był promienny, lecz coś w jej spojrzeniu przypomniało mu dawne czasy, gdy przyjeżdżała konno do kuźni, żeby przyglądać się mu podczas pracy. Panna z dużego domu, bogata i dociekliwa, a także, jak wtedy myślał, bardzo samotna.

– Ostatecznie przecież przyjeżdżają tu – ciągnęła dalej – żeby wykonywać niezbędne prace, a traktowani są jak trędowaci. Potrzeba im kogoś, kto stanie w ich obronie, panie Hamilton!

– Och – powiedział łagodnie. – A więc chce pani, żebym został miejscowym dobroczyńcą? A może mam kontynuować tradycję ustanowioną przez pani ojca? Pamiętam jedno lato, gdy Cyganie chcieli zatrzymać się w obozowisku jeszcze kilka dni po żniwach, ale pani ojciec posłał do nich swoich ludzi z psami i biczami. Żeby zrozumieli przesłaną wiadomość, tak to chyba tłumaczył.

Cofnęła się gwałtownie, jakby to ją uderzono.

– Myśli pan, że zapomniałam? – spytała cicho. – Nie rozumie pan, że nie mogłam temu zapobiec?

– Mam pani rację – odparł. – Przepraszam.

Jej twarz pobladła, a pierś unosiła się gwałtownie pod bawełnianą tkaniną sukienki. Sprawiała wrażenie, że za wszelką cenę próbuje zapanować nad targającymi nią uczuciami.

– Nie ma potrzeby przepraszać. – Podniosła dumnie głowę. – To ja popełniłam błąd, wspominając o tych ludziach. Jednak... – jej głos znów przybrał łagodne brzmienie – proszę mi pozwolić na jedną radę, panie Hamilton. Myślę, że wkrótce dowie się pan, że w okolicy nikt nigdy nie wspomina mojego ojca.

Rzuciła ostatnie spojrzenie na szczeniaka, po czym zwróciła się do Elvie:

– Będziesz o niego dbać, prawda?

– O tak! Dziękuję pani! – Smutne zazwyczaj oczy Elvie błyszczały teraz radośnie.

– A jak go nazwiesz?

Elvie nie zastanawiała się długo.

– Mały Jack! – oznajmiła. – Nazwę go Mały Jack. Myśli pani, że tak jest dobrze?

Isobel roześmiała się. Jak dobrze pamiętał jej wesoły śmiech.

– Nawet bardzo dobrze. – Odwróciła się do Connora i ledwie zauważalnie skinęła głową. – Życzę panu przyjemnych chwil w Calverley Hall.

A potem odeszła.

Bogaty i uparty

Подняться наверх