Читать книгу Walc demonów - Ludwig Ferdinand Schmid - Страница 3

WALC DEMONÓW

Оглавление

Duszny to letni był wieczór...

Zbita w pośpiechu

Płomienna burza nad miastem,

Starem i grzesznem, szła;

Ziemia pragnęła

Tych łez niebieskich,

I ja, spragniony spokoju,

Pielgrzym samotny,

Z dusznemi wszedłem myślami,

W piersi trosk mając ciężary,

Po długim czasie raz pierwszy do wnętrza

Katedry, chłodnej i szarej.

W wielkim przybytku

Jedyne miejsce świetlane

Tam, gdzie Zbawiciel,

Tam, gdzie w cierniowej koronie

Ukrzyżowany swą głowę,

Konając, skłania ku ziemi;

Tam, gdzie to serce,

Którem boleści bohater

Świat ten ogarniał,

Kapłani w sukniach niewieścich,

Chłopcy z kadzidłem w swych ręku,

Na wzór pogańskich bożyszczy

Czczą dziecinnemi ofiary...

Kościół się kąpał w muzyce:

W ślad groźnych grzmotów trąb

Sunęły żądne przebaczeń,

Z strun wzlatujące płaczliwych,

Hymny miłości.

Przesłodkie głosy kobiece

Tę niewidzialną wielbiły

I nieznajomą Wszechlitość,

A kryształowe różańce

Ich dźwięków

Rzucała harfa żałobna

W górę ku onej kopule,

Skąd pozdrowienia swe słały

Kształty anielskie;

To znów te tony

Spadały cicho na ziemię,

W łzy przemienione,

I jako balsam najdroższy

Na ranne dusze

Roniły krople kojące —

I stała światłość się we mnie:

Gniew i nienawiść, wstręt i powątpienie

Nikłym się zdały ciężarem

Dla serca w skrusze,

Niegodnem jego dążenia,

Jego głębokich odczuwań niegodnem;

I zamiast z głową obwisłą

Modlić się razem z innymi,

Jam na pragnienie był pomny,

Pobożne, czyste pragnienie

Lekkomyślnego poety: [Heinego]

»Do tych ciemnych sklepisk nieba,

Gdzie lśnią złote gwiazd promyki,

Chciałbym usta swe przycisnąć

I jak orkan płakać dziki...«

Nie mnie dziś klękać

Przed wzniosłym obrazem boleści,

Który mi żadnej pociechy,

Żadnej nie zesłał nadziei.

Cóż mnie obchodzą

Znikome ludzi ustawy,

Gdy mówi głos mi wewnętrzny:

»Na krzyżu

Nigdy nie umarł Bóg?« —

Nie mogę wierzyć

W to posłannictwo twe boskie,

Ale, Chrystusie, ja wierzę

W twą boską miłość,

I ja głębokom się chylił

W onej poważnej

I uroczystej godzinie

Przed tobą,

Coś bohaterstwem olbrzyma

Ziemski swój byt przezwyciężył!

I ja wielbiłem twą siłę,

Siłę przeświętą, wspaniałą,

Ja, co sam siebie pożeram,

Żądzą przenędzną, przemałą!...

Że niezbadany,

Poruszający wszechświatem,

Praduch niedostępny

Spojrzał łaskawie na mnie, ten atom,

Onej godziny,

Czyż to być może?...

On, co jedyny

Patrzał na cierpień mych najskrytsze łoże?

Jam go przyzywał: »O niechaj

Skończę już bój z demonami,

Niechaj mi serca

Sęp nie rozdziera,

Jeżeli męskiej abnegacyi siła

Do Prometeja przykuje mnie skały;

Niech żądz nawałnica

U stóp moich huczy,

Niech mi swą pianą łechcącą

Bryzga u bioder:

Silny-m ja wobec pożądań,

A słaby tylko wobec serca swego,

Co łamie święte przysięgi,

Aby nie każdą z tych fal,

Bijących k’niemu,

Niewdzięczną witać ohydą —

Broń mnie przedemną samym.......................

Walc demonów

Подняться наверх