Читать книгу Obłęd złota - Ludwik Marian Kurnatowski - Страница 4
ОглавлениеWjednym z fragmentów mych wspomnień miałem możność opowiedzieć czytelnikowi o nieznanej sile, jaka kieruje przestępcą na miejscu zbrodni. Niejednokrotnie udało mi się stwierdzić, iż takie „fatum”, jak je nazywam, przejawia się nawet wówczas, gdy morderca jest pewien swej bezkarności. Trudno określić, jakie skomplikowane procesy zachodzą w jego psychice, co mu każe iść na teren zbrodni, a przez to samo zdradzać się, dość na tym, że siła podobna istnieje i my, funkcjonariusze służby bezpieczeństwa, jej to częstokroć zawdzięczamy rozwikłanie najbardziej zawiłych zagadek kryminalnych.
„Fatum” takie ogromnie wyraźnie zaznaczyło się w sprawie Berlinerberga, o której chcę czytelnikowi opowiedzieć.
Działo się to na początku 1921 roku w kilka miesięcy niespełna po inwazji bolszewickiej, w okresie, kiedy to umysły naszych ziomków nie uspokoiły się jeszcze po przejściach wojennych i nie powróciły do równowagi. Demobilizowano naszą dzielną armię, a z jej szeregów wychodziło dużo jednostek zdeprawowanych przez wojnę. Jednostki takie nawykłe do życia obozowego i frontowego, do gwałtów i rozstrzygania wszelkich zatargów z bronią w ręku, poczęły zdobywać środki do życia przez rabunek. I co gorsze, jednostki podobne, przyzwyczajone na froncie do niedoceniania życia ludzkiego, obecnie za nic sobie miały zabójstwo bliźniego, byle tylko osiągnąć upragniony kruszec.
Nastał okres mordów i rabunków.
Siedziałem właśnie w swym gabinecie w Urzędzie Śledczym, zajęty opracowaniem dochodzenia w sprawie jednego z podobnych „obrońców ojczyzny”, który po rozwiązaniu ochotniczego pułku, gdzie był szeregowcem, począł zdobywać sobie środki do życia za pomocą rabunku. Osobnik ten wtargnął do jednego z mieszkań przy ul. Jerozolimskiej, a w odpowiedzi na krzyk właścicielki mieszkania, strzelił do niej, po czym obezwładnił ją i służącą, związał i zaczął rabować. Dokonawszy rabunku, starał ulotnić się, lecz służąca, której cudem udało się uwolnić z więzów, zaalarmowała lokatorów. Zarządzono pościg za bandytą, którego, mimo rozpaczliwej obrony i ostrzeliwania się, ujęto i oddano w ręce sprawiedliwości.
Nad tą właśnie sprawą głowiliśmy się wraz z kierownikiem brygady bandyckiej. Nie była ona w gruncie rzeczy zawiła, gdyż fakt usiłowania zbrodni nie pozostawiał żadnych wątpliwości, jedynie chodziło nam o ustalenie tożsamości opryszka, ponieważ nazwiska swego wyjawić nie chciał, a zależało nam ogromnie na pośpiechu, według obowiązującego na terenie Rzeczypospolitej Polskiej, w tym czasie prawa, wszelkie zbrodnie lub usiłowania takowych podlegały sądom doraźnym, które to sprawy policja musiała przedstawić sądowi w ciągu siedmiu dni, rzeczywisty zaś termin dla sądu był czternastodniowy.
Niech jednak czytelnik nie sądzi, że mam zamiar opowiedzieć mu przebieg zbrodni w Alei Jerozolimskiej. Bynajmniej. Jeżeli jednak o tym wspominam, to jedynie w tym celu, że obie te sprawy, eksochotnika i Berlinerberga rozegrały się równocześnie i wyrok w pierwszej wielce zaważył na wymiarze kary, w zastosowaniu względem Berlinerberga.
Jak więc zaznaczyłem, ślęczałem właśnie nad sprawą, pochłonięty całkowicie badaniem wyników dotychczasowego śledztwa, gdy nagle zadzwonił telefon. Zniecierpliwiony, iż przeszkadzają w pracy, ująłem za słuchawkę.
– Proszę! Tu Urząd Śledczy m. st. Warszawy, mówi zastępca naczelnika Urzędu.
– Mówi przedstawiciel banku NN. Czy pan Naczelnik nie chciałby mnie zaraz przyjąć, gdyż mam do zakomunikowania w sprawie nadzwyczajnie dla nas poważnej...
– Czy sprawa ta jest rzeczywiście tak pilna? – spytałem.
– Tak jest, jest to sprawa niecierpiąca zwłoki i najmniejsza strata czasu może spowodować ogromne straty materialne dla naszego banku, a kto wie, może i ruinę tegoż.
– Wobec tego czekam na Pana. Proszę przyjechać niezwłocznie.
Nie upłynęło nawet pół godziny, zaanonsowano mi pana X, przedstawiciela wspomnianego banku. Kazałem go prosić.
Do gabinetu wszedł elegancko ubrany, młody człowiek o semickich rysach. Twarz jego zdradzała żywy niepokój i zdenerwowanie.
– Niechże pan siada – odezwałem się po przywitaniu, widząc, że gość stoi – i proszę opowiedzieć, o co chodzi?
– Ah! Panie naczelniku, sprawa tak dla nas poważna, że po prostu nie wiemy, co robić! Takie nieszczęście, takie nieszczęście – biadał.
– Panie X, rozpaczą pan nie zaradzi nieszczęściu. Niech się pan uspokoi i opowie rzeczowo i treściwie, co się stało.
Opanował się i rozpoczął opowiadanie.
– W banku naszym od paru lat pracował niejaki Berek Goldblum, człowiek młody, ale niezwykle solidny. Pełnił u nas funkcje inkasenta, z którego tytułu stale podejmował lub wpłacał z naszego polecenia, większe lub mniejsze sumy, cieszył się on naszym kompletnym zaufaniem, gdyż po pierwsze polecił nam go jeden z poważnych banków, a po wtóre chłopak nieraz inkasował duże sumy i z całą uczciwością wpłacał do naszej kasy. Codziennie o ósmej wieczorem najpóźniej oddawał zainkasowane pieniądze naszemu kasjerowi. Powiadam panu naczelnikowi, że był to nadzwyczaj uczciwy człowiek – grosza nigdy nie brakowało.
– No i teraz ta uczciwość ustąpiła wobec większej ilości gotówki? – przerwałem.
– Właśnie, że nie wiemy. Wczoraj akurat wypadł termin płatności dla naszych poważnych klientów, toteż ogólna suma inkasa przekraczała milion marek, Goldblum, jak zwykle, udał się rano na miasto z tym, aby podniesioną gotówkę wpłacić wieczorem do naszej kasy. Jednak kasjer czekał nań na próżno do późnego wieczora. Goldblum nie zjawił się w banku. Gdy i dziś rano nie przyszedł do biura, zaniepokoiliśmy się nie na żarty i niezwłocznie telefonicznie połączyliśmy się z klientami, którzy mieli dokonać wpłaty. Okazało się, że wszyscy bez wyjątku widzieli Goldbluma, któremu wszelkie należności uiścili, na co posiadają odnośne kwity. I co gorsza, ten łobuz w domu też się nie pokazał. Takie pieniądze, takie pieniądze! – trapił się pan X.
Wreszcie zorientował się, że przyszedł do mnie po radę i zagadnął:
– A co pan naczelnik myśli o tym? Co się mogło stać z Goldblumem?
– Są tu dwie alternatywy – odparłem. – Albo Goldblum uległ pokusie, pieniądze przywłaszczył i zbiegł, albo też spotkał go jakiś nieszczęśliwy wypadek.