Читать книгу Nic za darmo - Lynne Graham - Страница 4

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Оглавление

– Jestem za piękna, żebyś mnie zostawiał! – Fabiana nie wierzyła własnym uszom. – Może to mój słaby angielski? Źle cię zrozumiałam?

– Nie – zaprzeczył i szybko przeszedł na jej rodzimy hiszpański. – Za chwilę przyjadą ludzie z firmy przeprowadzkowej i pomogą ci się spakować. Byliśmy razem trzy miesiące. Od początku mówiłem, że umawiamy się tylko na tyle.

– Już mnie nie pragniesz? Niemożliwe! – Podbiegła do najbliższego lustra i z wyraźnym zadowoleniem przyjrzała się własnemu odbiciu, przy okazji poprawiając opadającą na ramiona burzę ciemnych włosów.

– Nie pragnę – rzucił cierpko Xan.

Powoli tracił cierpliwość i zaczynał się zastanawiać, jak, do diabła, mógł wytrzymać z tą niewiarygodnie próżną brunetką choćby jedną noc.

– Gdzie mam teraz pójść? – Patrzyła na niego sfrustrowana, przyznając w myślach, że trudno jej będzie spotkać bardziej przystojnego mężczyznę. Sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu. Wysportowany i wspaniale zbudowany. Ciemne faliste włosy i ta urzekająca uroda. Grecki guru finansów Xan Ziakis. Nie sposób znaleźć kogoś podobnego. Miała czego żałować. Bez niego traciła też dostęp do londyńskiej elity i ekskluzywnych przyjęć, na których tak uwielbiała brylować.

I do pokaźnego konta w banku.

– Przewiozą wszystkie twoje rzeczy. Wynająłem ci pokój w hotelu. – Xan odzyskiwał spokój. Od lat co parę miesięcy zmieniał kochanki. Wyznawał jasne zasady gry. Fabiana dobrze wiedziała, na co się godzi. Nawet jeśli w tym czasie odwiedzał ją niezbyt często, zapewniał jej luksusowe i wygodne życie.

Zastanawiał się, dlaczego właściwie bywał u niej tak zaskakująco rzadko. Problem z libido? Miał dopiero trzydziestkę. Wmawiał sobie, że kochanka po prostu go nudzi, a jej próżność przyprawiłaby o mdłości każdego mężczyznę. W rzeczywistości jednak zawsze bardziej niż seks podniecało go osiąganie zysków finansowych. Prowadzenie wielkich interesów i operacji biznesowych. Kiedyś posłucha w końcu matki i zacznie się rozglądać za kandydatką na żonę, ale od tego dnia dzieliły go jeszcze lata świetlne. Jego ojciec, Helios, był rekordzistą – żenił się pięć razy. Xan dostał w „spadku” gromadkę przyrodniego rodzeństwa, która co roku kosztowała go mnóstwo pieniędzy. Powtarzał sobie, że nigdy nie popełni błędów ojca, który pierwszy ślub wziął, gdy tylko osiągnął dojrzałość. W duchu obiecywał sobie, że poczeka przynajmniej do czterdziestki, a do tego czasu będzie w pełni korzystać z życia. Kiedy szaleć, jeśli nie teraz?

Nie żeby Fabiana czy jej poprzedniczki, których twarze już się zacierały w jego pamięci, nie były „warte grzechu”, jak przyznawał z cierpką autoironią. Przeciwnie. Wszystkie były modelkami albo początkującymi czy mniej znanymi aktorkami. I wszystkie rozumiały, że Xan hojnie spełnia wszystkie ich materialne zachcianki w zamian za jedno – seks. Układ był jasny jak słońce. Bez wstydu przyznawał, że takie stawianie sprawy brzmi dość brutalnie, ale tylko taki model sprawdzał się w jego życiu. Gdy jeszcze jako pełen wzniosłych ideałów młodzieniec spróbował innego podejścia, dostał srogą nauczkę.

Miłość to niebezpiecznie ryzykowna gra. Jego ojciec raz po raz zakochiwał się w zupełnie nieodpowiednich kobietach. Xanowi złamała serce pewna grecka piękność, gdy miał zaledwie dwadzieścia jeden lat. Nic nie było go w stanie przekonać, by jako dojrzały mężczyzna próbował powtórzyć tamto do doświadczenie.

Życie jest proste i nie ma żadnego powodu, by je komplikować.

Był finansowym geniuszem. Miliarderem został w wieku dwudziestu pięciu lat. To on stał za wartymi miliardy funtów operacjami, o których krążyły legendy w całym londyńskim City. Szybko załatał zostawioną przez beztrosko szastającego pieniędzmi ojca potężną dziurę w rodzinnym majątku. Własne życie seksualne zorganizował w taki sam sposób, jak wszystko inne, bo wszelki bałagan czy chaos po prostu psuły mu dobry nastrój. Wszystko musiało chodzić jak w szwajcarskim zegarku – dokładnie takim samym jak wykonany na zamówienie złoty Patek Philippe, który nosił na ręku. Jego życie biegło gładko i bez zakłóceń. Uwielbiał ustalony porządek i praktycznie nigdy od niego nie odbiegał. Nie mógł sobie pozwolić na ewentualny rozpad małżeństwa i kosztujący krocie rozwód. Takie rozstania zdziesiątkowały majątek ojca. Xan był silniejszy, sprytniejszy i inteligentniejszy niż większość otaczających go ludzi. Ryzyko podejmował tylko na polu finansów, gdzie ufał swojej dynamicznej intuicji i przeczuciu.

Usłyszał dzwonek telefonu komórkowego, wyciągnął go z kieszeni i z ulgą pomyślał, że choć na chwilę oderwie się od obecności namolnej Fabiany. Dzwonił Dmitri, szef jego ochraniarzy. Po chwili na twarzy Xana pojawił się wyraz złości i wzburzenia. Ktoś śmiał ukraść z jego prywatnego londyńskiego penthouse’u niezwykle cenny, wykonany z jadeitu chiński pojemnik na pędzle do kaligrafii. To dzieło sztuki powstało niemal tysiąc lat temu na zamówienie jednego z cesarzy. Ten luksusowy apartament zawsze stanowił jego prywatny azyl. Nie przyjmował w nim kochanek ani żadnych gości. Myśl, że mimo wymyślnego systemu zabezpieczeń, ktoś mógł stamtąd coś ukraść, całkowicie wytrąciła go z równowagi.

– Sprzątaczka? – rzucił z wyraźnym niesmakiem w głosie.

– Lub jej syn. Pozwoliła mu wejść mimo zakazu. Zbadać sprawę po cichu czy dzwonić na policję, szefie? – zapytał Dmitri.

– Dzwoń i niech się tym zajmą – szybko zakończył rozmowę.

Od dawna kolekcjonował chińskie dzieła sztuki. Skradziony pojemnik kosztował go majątek. Postawił go w holu na konsoli tak, aby wchodząc do domu mógł choć na chwilę rzucić okiem na ten niezwykły twór wyobraźni starożytnego artysty.

Nazajutrz Elvi Cartwright musiała pocieszać swojego młodszego brata, Daniela, który szlochając rzucił się jej w ramiona.

– Tak mi przykro… Ten cały koszmar to moja wina!

– Uspokój się – powiedziała łagodnym tonem, ocierając mu łzy z twarzy. Widząc jego oczy, domyśliła się, że musiał już przedtem popłakiwać w swoim pokoju.

– Zaparzę herbatę.

– Nie – zaprotestował. – Pójdę na policję i powiem, że to ja, a nie mama.

– Najpierw pogadajmy – odparła stanowczo. – Przyznała się, żeby cię chronić…

– Cholerne studia medyczne… To teraz nieważne…

Oczywiście ważne, pomyślała z żalem. Daniel, jak jego ojciec, chciał zostać lekarzem. Marzył o tym od dziecka. Oskarżenie o kradzież całkowicie zrujnowałoby jego marzenia. Poza tym z powodu najlepszych wyników miał zagwarantowane miejsce na Oksfordzie. Wiedziała, dlaczego matka skłamała, ale nie mogła zrozumieć, po co brat miałby cokolwiek kraść.

– Muszę wiedzieć, co się stało – powiedziała spokojnie i usiadła na łóżku obok zapłakanego Daniela. Był smukły i wysoki. Właśnie skończył osiemnastkę. Szybko z wszystkiego wyrastał. Nie byli do siebie podobni. Mieli tego samego ojca, ale inne matki. Jej biologiczna matka zmarła, gdy Elvi była jeszcze maleńka. Zaadoptowała ją druga żona ojca i wychowała jak własną córkę. W odróżnieniu od brata była niezbyt wysokiego wzrostu. Z pewnym żalem w jasnych błękitnych oczach myślała też, że wolałaby widzieć u siebie nieco mniej kobiecych krągłości. Nie żeby była przy tuszy, ale jednak…

– Wczoraj podjechałem, by odebrać mamę ze spotkania Anonimowych Alkoholików. Wpadłem nieco wcześniej… – usłyszała głos Daniela.

Westchnęła ciężko. Oboje starali się pilnować, by matka regularnie brała udział w tych spotkaniach. Gdy jednak w lecie brat skończył szkołę i podjął pracę na pół etatu, obowiązek ten spadł tylko na niego. Sally Cartwright zasługiwała na wsparcie rodziny w walce z uzależnieniem. Nie piła od trzech lat, ale Elvi dobrze wiedziała, że alkoholizm nigdy nie odchodzi na zawsze. Matka była trzeźwiejącą alkoholiczką.

– I…? – wróciła do rozmowy.

– Kończyła sprzątanie i powiedziała, żebym zaczekał w holu, nie dotykając niczego, jakbym był małym dzieciakiem. Wkurzyło mnie to… Nie posłuchałem… Zauważyłem pojemnik, na który właśnie padł promień słońca. Mówię ci, Elvi, takie rzeczy widzi się tylko w muzeum za szybą. Chciałem go tylko przez chwilę potrzymać. Wziąłem do ręki i podszedłem do okna…

– I co?

Daniel patrzył na nią wzrokiem zakłopotanego dziecka.

– Rozległ się dzwonek do drzwi. Matka podbiegła do nich i otworzyła. Gość był pracownikiem pana Ziakisa. Od razu powiedział, że w ogóle nie powinno mnie tu być i żebym poczekał na dole. Nie miałem nawet czasu odstawić pojemnik…

– Na Boga! – zaprotestowała gwałtownie. – Trzeba było go od razu odłożyć. Wychodząc z apartamentu, po prostu zostałeś złodziejem.

– No… racja… Myślisz, że teraz o tym nie wiem? – W jego głosie zabrzmiała ironia. – Ale spanikowałam. Schowałem go i przyniosłem do domu. Miałem dać mamie, żeby go jutro odniosła, ale gosposia, która przyszła do pracy wieczorem, zauważyła brak i wszczęła alarm. Nie mogłem już nic zrobić…

– Kiedy zjawiła się policja?

– Dziś rano… Wpadli z nakazem rewizji i szybko znaleźli… Mama kazała mi przynieść jej torebkę z pokoju i wtedy właśnie musiała się im przyznać, bo gdy wróciłem, już czytali jej prawa… Zatrzymali ją… Potrzebujemy adwokata…

Wciąż przeżywała szok. W myślach gorączkowo próbowała znaleźć jakieś rozwiązanie. Żałowała, że nie wie czegoś więcej o bajecznie bogatym właścicielu penthouse’u. Matka mówiła, że mężczyzna ma książki poukładane alfabetycznie. Szafy na ubrania mają odpowiednie kolory, by od razu wiedział, co się gdzie znajduje. Biurka nie wolno jej było dotykać. Pościel zmieniała codziennie. Przed podjęciem pracy musiała się zapoznać z listą, co jej wolno, a czego nie. Elvi ze zdziwieniem słuchała, że właściciel wyglądał jak model z reklamy najlepszych i najdroższych projektantów mody. Playboy z duszą pedanta? Rzadki widok!

Zajrzała do internetu. Pracodawca jej matki musiał się urodzić pod szczęśliwą gwiazdą. Miał wszystko, o czym można marzyć, ale wykazywał wyraźną tendencję, by zachowywać się jak ktoś cierpiący na nerwicę natręctw! Może nie mogło być inaczej, pomyślała. Bo przecież nikt na tym świecie nie jest doskonały. Nawet gdy urodzisz się w czepku, czegoś ci brakuje. Kilka razy miała okazję osobiście zobaczyć Ziakisa w luksusowym holu apartamentowca, gdy czekała na matkę, by po pracy odwieźć ją na spotkanie AA.

Wyglądał fantastycznie.

Absolutnie fantastycznie.

– Zrobiłam jedyne, co mogłam i powinnam – tłumaczyła Sally przybranej córce kilka godzin później, siedząc z nią w ich wspólnej sypialni. Była smukłą brunetką dobrze już po czterdziestce. W jej zielonych oczach czaił się lęk zmieszany z wyraźnym napięciem.

– Nie. Mogłaś powiedzieć prawdę. Oboje mogliście… – odparła Elvi ściszonym głosem tak, by nie usłyszał jej siedzący w drugim pokoju brat.

– Naprawdę myślisz, że ktoś by nam uwierzył? – spytała matka ze łzami w oczach, wcale nie ukrywając cynizmu tkwiącego w takim przekonaniu. – Skończyło się nasze szczęście, bo byliśmy normalną rodziną, a ja doprowadziłam do tego, że wylądowaliśmy w tym miejscu. – Ostatnie słowo podkreśliła wstydliwym gestem ręki wskazującym na ponure otoczenie ich czynszowego mieszkania w zwykłym wysokościowcu.

Siłą powstrzymywała szloch. Elvi najbardziej poruszyło słyszalne w nim poczucie winy. Obawiała się, że przygnębienie i stres sprawią, że matka znowu sięgnie po kieliszek. Musiała też przyznać, że Sally powiedziała niezbyt miłą dla ucha prawdę.

Gdy zupełnie niespodziewanie zmarł ojciec Elvi, rodzina Cartwrightów była zabezpieczona finansowo. Mieli dom, a matka pracowała jak ogólnie szanowana nauczycielka w szkole dla dziewcząt. Jednak jej picie i rosnący dług szybko pozbawiły rodzinę bezpiecznego i wygodnego życia. Straciła pracę, a córka w wieku szesnastu lat musiała zostawić szkołę i pójść do pracy. Wszystko rozpadło się jak domek z kart. Rodzina sięgnęła dna. Stracili dom.

Od tego czasu wszyscy razem powoli wyrywali się z zapaści. Było ciężko, ale w momencie, gdy doszło do kradzieży, mieli się już znacznie lepiej. Cała trójka bardzo się cieszyła przyjęciem Daniela na studia medyczne, bo stanowiło ono pierwszy od dawna pozytyw w ich życiu. Chłopak uczył się pilnie i nie próżnował. Napięcie związane z tym, że przez jeden głupi błąd mógłby zmarnować życiową szansę, groziło ponownym sięgnięciem przez matkę po alkohol. Na samą myśl o tym Elvi przeszywał dreszcz.

– Nie – oświadczyła Sally stanowczym tonem. – Teraz muszę ponieść ofiarę za to, co lata temu daliście mi oboje. I nic nie zmieni mojego zdania.

Tej nocy Elvi nie mogła zasnąć. Słuchała, jak matka nerwowo obraca się z boku na bok – ona również nie mogła zmrużyć oka. Kochała Sally tak samo jak brata. Jednak jej biologiczną matką była pierwsza żona ojca, fińska pielęgniarka, która zginęła tragicznie pod kołami samochodu na szpitalnym parkingu kilka miesięcy po urodzeniu dziecka. Ojciec spotkał Sally, gdy jego córka miała dwa latka. W ogóle nie pamiętała prawdziwej matki. O skandynawskim pochodzeniu Elvi świadczyło tylko kilka pożółkłych fotografii i garść listów od jej starej babci, która zmarła, gdy ona sama była jeszcze dzieckiem. Rodzina była dla niej wszystkim i naprawdę pragnęła, by Sally w końcu zrozumiała, że oboje z Danielem dawno już wybaczyli jej wszystkie błędy.

Przecież nikt nie chce zostać alkoholikiem. To ciężka choroba, której nikt nie wybiera. Kompletnie załamana nagłą śmiercią uwielbianego i kochanego męża, zostawiana samej sobie z sześcioletnią córką i dwuletnim malcem, Sally pogrążyła się w smutku i szukając pocieszenia w alkoholu, niemal bezwolnie popadła w nałóg. Nie miała bliskich, do których mogłaby się zwrócić o pomoc i wsparcie. Żadnych serdecznych przyjaciół. Tym bardziej że na krótko przed śmiercią dostała pracę na drugim końcu kraju, gdzie przenieśli się całą rodziną. Elvi na tyle kochała i rozumiała matkę, że nigdy nie obwiniała jej o wszystkie ich kłopoty. Teraz też nie miała zamiaru stać z boku i patrzeć, jak Sally traci wszystko, co ogromnym wysiłkiem wywalczyła w ostatnich latach.

Co jednak mogła zrobić?

Postarać się o rozmowę z Xanem Ziakisem w nadziei, że pod nieskazitelnie skrojonym na zamówienie garniturem z najdroższej wełny kryje się ktoś obdarzony współczuciem? Że pod przerażającą reputacją bezwzględnego rekina finansowego i mistrza biznesowej autokracji skrywa się wrażliwe na ludzką krzywdę serce? Nikła nadzieja. Dlatego czuła się kompletnie bezsilna, słaba i zagubiona. Ziakis słynął w londyńskim City z tego, że nigdy nie grał w zespole. Nie zawierał sojuszy – trwałych ani przejściowych. Wyznawał zasadę – zabij albo zginiesz. Pracował sam, jak wilk, którego nigdy nie ciągnęło do stada. Matka mówiła jej, że nigdy nie widziała w jego penthousie żadnej kobiety. Może był gejem…

Niemożliwe, pomyślała, zakrywając się po uszy kołdrą i przypominając sobie ze wstydem, że kiedyś popadła niemal w obsesję na jego punkcie. Nie lubiła tego wspominać, ale gdy jeszcze jako młodziutka dziewczyna zobaczyła go po raz pierwszy, zadurzyła się w nim jak nieopierzona nastolatka. Teraz miała już dwadzieścia dwa lata i choć wciąż była dziewicą, myślała o świecie i odpowiedzialności w sposób bardziej dojrzały. Ale pamiętała, że gdy kilka miesięcy temu, mijając ją w holu, pochwalił ją za coś i spojrzał na nią swoimi ciemnymi oczyma, poczuła dreszcz podniecenia w całym ciele. Może więc nie chodziło tylko o dziewczęce zadurzenie? Nie jest gejem, bo przecież nie patrzyłby na nią w ten sposób.

Nie była typem kobiety, za którą na ulicy natychmiast oglądają się wszyscy mężczyźni. W niczym nie przypominała długonogich i smukłych modelek, które widziała uwieszone u jego boku na umieszczanych w plotkarskich portalach zdjęciach. Niecałe metr sześćdziesiąt wzrostu i blond włosy do samego pasa. Błękitne oczy i nieco krągłe kształty, które sprawiały, że kupowanie ubrań czasem stawało się koszmarem. Nie obcinała włosów, bo ich niezwykły kolor lubiła w sobie najbardziej. Dodajmy duże piersi oraz ładne, ale może nieco za duże pośladki i mocne uda. Chętnie zadbałaby o figurę, ale nie znosiła siłowni, za to bardzo lubiła jeść. Z rozczarowaniem myślała, że może zwrócił na nią uwagę właśnie przez jej duże piersi.

Przyciągnęły jego wzrok? Wzdrygnęła się na samą myśl o tym. Jak jednak się z nim spotkać? Tak niby przypadkiem? Jest bardzo wpływowym i niezwykle zamożnym biznesmenem. Dostępu do tych ludzi broni cała armia oddanych ochroniarzy i współpracowników. Czyhać na niego w holu apartamentowca? Przed jego biurem?

Tuż przed świtem, gdy Sally w końcu zapadła w niespokojny sen, Elvi wyskoczyła z łóżka. Wątpiła, by zechciał przyjąć ją na rozmowę. Postanowiła więc napisać list, gdzie wyłuszczy wszystko, co ma do powiedzenia. Gra była warta świeczki. Może się uda. Siedzenie z założonymi rękoma to strata czasu.

Usiadła przed laptopem Daniela. Opisała historię rodziny. Przeprosiła za kradzież. Uznała jednak, że pisemne wyznanie całej prawdy byłoby zbyt niebezpieczne ze względu na przyszłość brata. Ziakis mógłby szybko przerzucić ciężar oskarżenia właśnie na niego. Może w ogóle opisywanie sprawy na papierze jest działaniem zbyt ryzykownym? Mimo wahań doszła do wniosku, że nie ma innej drogi.

Bo co miałaby zrobić? Apelować do jego serca? Skąd pewność, że tak bezwzględny biznesmen je posiada? I czy w ogóle ją przyjmie? Musiałaby kłamać, że matka uległa jakiejś zupełnie nieracjonalnej pokusie, a taka perspektywa wprawiała ją w przygnębienie. Sally już się przyznała do kradzieży. Elvi mogłaby błagać go o wycofanie zarzutów, bo przecież odzyskał pojemnik. Ale czy Xan kieruje się ludzkim współczuciem? Troską o niewinnych?

Zrodzony w bólach list włożyła do koperty, a w lewym rogu napisała drukowanymi literami: „Poufne – do rąk własnych”. O ósmej już czekała na chodniku przed jego biurem. Plotkując kiedyś o swoim pracodawcy, Sally wspomniała, że wszystko w jego życiu jest idealnie zorganizowane. Przez pełne siedem dni tygodnia wychodzi z penthouse’u o ósmej i wsiada do czekającej na dole limuzyny, która wiezie go wprost do biura w przeszklonym i okazałym budynku Ziakis Finance. „Siedem, nie pięć jak inni, rozumiesz?” – pytała cierpko Sally. Ten człowiek pracuje na swój sukces każdego dnia. Nie sposób krytykować takiej etyki pracy.

Wielka czarna limuzyna zatrzymała się przy krawężniku. Jednak kierowca otworzył drzwi dopiero, gdy za nią zatrzymał się kolejny samochód, z którego wyskoczyło czterech ochroniarzy w czarnych garniturach. Patrzyła na ten szczelny kordon bezpieczeństwa nieco wystraszona. Ziakis nie wysiadł jeszcze z limuzyny, a już nie można się było zbliżyć do niej nawet na parę metrów. Po chwili kierowca otworzył drzwi pasażera. Xan był ubrany w garnitur, który na jego idealnej sylwetce leżał jak druga skóra. Ciemne błyszczące włosy, głęboko osadzone oczy i wydatne kości policzkowe.

Elvi zamarła. Wyglądał jak grecki bóg.

– Z drogi! – rzucił w jej stronę jeden z ochraniarzy.

Cofnęła się kilka kroków, ściskając w rękach kopertę. W tym momencie znikał już w drzwiach budynku. Pobladła, patrzyła na nie pozbawionymi wyrazu oczyma. Przepadło. Straciła jedyną szansę.

Nagle jak spod ziemi wyrósł przed nią starszy mężczyzna.

– Ja też pracuję dla pana Ziakisa…

– Ach… tak… Chodzi o moją mamę. – Zaskoczona pokazała mu list.

– Proszę mi go dać. Dopilnuję, by wylądował na biurku szefa.

– Pan… jest…? – nie mogła ukryć zdumienia.

– Dmitri. Znam twoją matkę. Czarująca kobieta. Nie mogę obiecać, że boss przeczyta, ale położę list na jego biurku.

Zanim zdążyła podziękowaćm starszy mężczyzna zniknął w drzwiach.

Jadąc do pracy autobusem, uświadomiła sobie, że Dmitri nie traktował jej matki jak złodziejki. I że nie podeszła do Xana właśnie dlatego, że to on ją ostrzegł, by tego nie próbowała. W końcu – wszystko jedno. I tak nie przeczyta.

Myliła się.

Xan przypadkiem zauważył, jak jego szef ochrony, sądząc, że nikt go nie widzi, kładzie list na biurku. Co, do diabła? Dmitri nigdy nie zachowywał się w ten sposób. Zaniepokojony wyjął list z koperty. Przesunął wzrok na podpis na dole – Elvi Cartwright. Dobrze znał to nazwisko. Szkoda czasu. Już miał zmiąć go i wyrzucić do kosza, gdy nagle przypomniał sobie, że już gdzieś widział tę dziewczynę.

Kiedy? Jak? Kilka miesięcy temu zobaczył ją w holu i sądząc, że jest jedną z lokatorek, poprosił nawet Dmitriego, by zasięgnął języka na jej temat. Okazało się, że jest córką sprzątaczki, co w naturalny sposób sprawiło, że przestał się nią interesować. Miliarderzy nie spoufalają się z córkami ludzi służby. Przepaść klasowa jest zbyt duża, a ryzyko niepotrzebnej wpadki, którą natychmiast wywęszą brukowce, jeszcze większa.

Jednak, gdy patrzył teraz na list, obraz Elvi stanął przed nim jak żywy. Błyszczące jasnoblond włosy, cudowne błękitne oczy – ta dziewczyna dosłownie świeciła jakimś szalenie naturalnym blaskiem i wdziękiem. Wyglądała przy tym zupełnie inaczej niż kobiety, z którymi sypiał. Ba, jedno spojrzenie na nią pobudzało go szybciej i silniej niż zmysłowe zabiegi owych kochanek.

Ma może lekką nadwagę, pomyślał, patrząc na ubraną w luźną kurtkę Elvi, ale kto wie, czy to tylko nie dodaje jej uroku. Niska. Nie w jego typie, przypominał sobie, patrząc teraz na list, który budził u niego nie mniejszą konsternację niż dziwaczne zachowanie Dmitriego. Jeśli nie może ufać szefowi ochrony, to komu? Dlaczego Dmitri zaangażował się w tę sprawę?

Pisała świetnym angielskim. Do wszystkiego, co czytał, zawsze podchodził w sposób racjonalny. Nie mógł jednak zrozumieć, dlaczego Elvi oczekuje, że on, jako poszkodowany, ma teraz działać na rzecz sprawczyni, która przecież sama jest winna swoich kłopotów.

Zawsze patrzył na sprawy najpierw z własnego punktu widzenia. Ale tym razem coś mu w tym przeszkadzało. Kiełkowała w nim myśl, której się nie spodziewał. Nigdy nie dawał upustu żadnym głupawym zachciankom. Kontrolował swoje myśli i odrzucał wszelkie niemoralne pokusy, by całkowicie koncentrować się na pracy. A jeśli już dopuszczał do nich choćby w wyobraźni, traktował je tak, jak traktował znakomicie ubity interes…

Teraz zrobił podobnie – tyle że w rzeczywistości. Po raz pierwszy w życiu kusiły go erotyczne możliwości, które ledwie przeczuwał.

Zwinął list z tym samym mrocznym i złowrogim uśmiechem, który sprawiał, że w oczach jego biznesowych oponentów pojawiał się strach.

Da swojej zwierzynie dwa dni – będzie siedzieć jak na szpilkach. Wtedy wykona pierwszy ruch…

Nic za darmo

Подняться наверх