Читать книгу Piotrek i Tomek. Tajemnica starego młyna - Magdalena Koziarek - Страница 2

Оглавление

ROZ­DZIAŁ 1

Na początku był… niedźwiedź

Lato za­po­wia­da­ło się fa­tal­nie… To­mek wyj­rzał przez okno. Pięk­na po­go­da, zie­lo­na tra­wa, ha­mak pod dzi­ką gru­szą… Nuda… małe pol­skie mia­stecz­ko, czy­li miej­sce, w któ­rym ni­g­dy nic się nie dzie­je. Na­wet krów nie ma. Mie­li je­chać całą ro­dzi­ną do Gre­cji. Mia­ło być błę­kit­ne mo­rze, je­żow­ce, Olimp i… Po pro­stu mia­ło być ina­czej, a wy­szło jak zwy­kle. U taty w pra­cy pa­dły ser­we­ry, a ma­mie na­gle od­wo­ła­li urlop. No i wy­lą­do­wa­li u bab­ci. Zno­wu nie bę­dzie miał nic do opo­wia­da­nia, gdy inni będą się chwa­lić, co wi­dzie­li pod­czas wa­ka­cji.

Oparł się cięż­ko o pa­ra­pet. Dom dziad­ków stał na skra­ju mia­stecz­ka, ota­cza­ły go pola i łąki. W od­da­li wy­ła­nia­ła się ścia­na lasu. Nie­da­le­ko pły­nę­ła wą­ska stru­ga o brze­gach po­ro­śnię­tych ziel­skiem. Płyt­ka, mu­li­sta i peł­na pi­ja­wek. Nie dało się w niej ką­pać, choć moż­na było po­mo­czyć nogi. Dzia­dek opo­wia­dał, że kie­dy był mło­dy, stru­myk wy­glą­dał jak rzecz­ka. Wspo­mi­nał, że ła­pał tam płot­ki, raki i ki­jan­ki. Te­raz trud­no było do­strzec wą­ską nit­kę wody. Je­dy­nie tra­wa w tym miej­scu była wyż­sza i zie­leń­sza, bo pola po­żół­kły od upa­łu. Chło­piec wes­tchnął. Po ci­chut­ku sam przed sobą przy­zna­wał, że to ład­ne miej­sce, tyl­ko cał­kiem zwy­czaj­ne. Żad­nych drzew oliw­nych i po­ma­rań­czy. Za to lipy, so­sny, dęby, buki, ja­rzę­bi­ny i mo­drze­wie – dziad­ko­wie po­sa­dzi­li wo­kół domu wie­le drzew. W ogro­dzie za­wsze było peł­no pta­ków, pod da­chem gnieź­dzi­ły się ja­skół­ki. Bab­cia tro­chę na­rze­ka­ła na ba­ła­gan, ale wio­sną nie­cier­pli­wie wy­glą­da­ła skrzy­dla­tych go­ści. I po­wie­trze na pew­no było lep­sze niż w War­sza­wie. Tyle że tu­taj nie miał z kim po­ga­dać, a mama i tata uzna­li, że może grać na kom­pie tyl­ko go­dzi­nę dzien­nie. Niby wię­cej niż w roku szkol­nym, ale i tak mało. Jego ko­le­dzy mie­li zde­cy­do­wa­nie bar­dziej wy­ro­zu­mia­łych ro­dzi­ców.

Usły­szał gło­sy na po­dwór­ku i do­strzegł bra­ta, któ­ry mie­szał ja­kieś mik­stu­ry w sta­rych garn­kach usta­wio­nych pod lipą. Pio­trek zry­wał li­ście i tra­wy, mie­szał, ma­chał rę­ka­mi, ga­dał coś do sie­bie i psa, któ­ry sie­dział tuż obok. Chy­ba do­brze się ba­wił. Tom­ko­wi, dwu­na­sto­lat­ko­wi, już tak nie wy­pa­da­ło. Dzie­ci­na­da.

Spoj­rzał na dro­gę. Na jej koń­cu po­ja­wi­ła się po­stać na ro­we­rze. Pe­da­ło­wa­ła bar­dzo szyb­ko. To­mek roz­po­znał swo­ją ku­zyn­kę. Jul­ka była świet­ną kum­pe­lą, nie stro­iła fo­chów, jak jego ko­le­żan­ki z kla­sy, ale ni­g­dy nie wi­dział, by je­cha­ła tak szyb­ko. Coś mu­sia­ło się wy­da­rzyć. Chło­pak od­wró­cił się i wy­biegł z po­ko­ju.

Jul­kę zna­lazł na po­dwór­ku, gdzie łap­czy­wie piła kom­pot. Ro­wer le­żał na tra­wie koło pło­tu. Dziew­czyn­ce chy­ba nie chcia­ło się tra­cić cza­su na jego od­sta­wia­nie. Obok niej stał już Pio­trek.

– Cze­mu pę­dzi­łaś na ro­we­rze, jak­by cię ktoś go­nił? Sta­ło się coś? – To­mek pod­szedł bli­żej.

– A że­byś wie­dział… Mu­si­my się spie­szyć, żeby wszyst­ko zor­ga­ni­zo­wać. Już chy­ba wiem jak. Ale może le­piej chodź­my do bazy, jesz­cze nas ktoś tu­taj pod­słu­cha.

To­mek spoj­rzał na nią zdzi­wio­ny. Bazą był do­mek na drze­wie wy­bu­do­wa­ny przez dziad­ka, gdy jego naj­star­sze wnu­ki do­pie­ro za­czy­na­ły cho­dzić. Ba­wi­li się tam wspól­nie pod­czas wa­ka­cji, a dzia­dek do­bu­do­wy­wał ko­lej­ne pię­tra, na któ­re nie mie­li wstę­pu młod­si. W tym roku za­glą­dał tam głów­nie Pio­trek.

– Do bazy? – zdzi­wił się To­mek.

– A znasz inne miej­sce, gdzie mo­że­my spo­koj­nie po­roz­ma­wiać? Dzia­dek i bab­cia się tam nie wdra­pią. A zresz­tą, o co ci cho­dzi? – Dziew­czyn­ka spoj­rza­ła na nie­go za­sko­czo­na.

– O nic. – To­mek wzru­szył ra­mio­na­mi. – Może być i baza. Kto pierw­szy, ten lep­szy – wrza­snął, ru­sza­jąc bie­giem.

Jul­ka wy­prze­dzi­ła go bez tru­du. Za­wsze bie­ga­ła naj­szyb­ciej ze wszyst­kich, nic więc dziw­ne­go, że pierw­sza zna­la­zła się przy sta­rej ja­bło­ni. Zła­pa­ła linę i zgrab­nie wspię­ła się po niej wprost do dom­ku. To­mek po­czuł po­dziw i za­zdrość, po czym wy­tę­żył wszyst­kie siły, by rów­nie szyb­ko do­stać się do środ­ka. Nie miał za­mia­ru dać się po­ko­nać. I to dziew­czy­nie. Roz­sie­dli się na po­dusz­kach i cze­ka­li na Piotr­ka, któ­ry wy­brał inne wej­ście i te­raz wal­czył ze sznur­ko­wą dra­bin­ką.

– Gdzie dziad­ko­wie? – spy­ta­ła Jul­ka.

– Dzia­dek czy­ta książ­kę – po­wie­dział zzia­ja­ny Pio­trek. – W sy­pial­ni.

– Bab­ci nie wi­dzia­łem od śnia­da­nia – przy­znał To­mek, po czym wstał. – Chy­ba jest w kuch­ni…

Ro­zej­rzał się ba­daw­czo po oko­li­cy. Szyb­ko wy­pa­trzył bab­cię w ogród­ku wa­rzyw­nym. Wy­pro­sto­wa­ła się i po­ma­cha­ła wnu­ko­wi ręką. To­mek od­ma­chał i usiadł.

– Spo­koj­nie. Wy­glą­da na to, że bab­cia zry­wa ja­kieś se­le­ry czy inne pa­skudz­twa. Wła­śnie po­szła do domu. Mo­żesz mó­wić.

– Sły­sze­li­ście? – Jul­ka uważ­nie pa­trzy­ła na chłop­ców. – W le­sie był niedź­wiedź! Przy­je­cha­łam od razu, jak się o tym do­wie­dzia­łam, bo… No bo mu­si­my go wy­tro­pić! A przy­naj­mniej jego śla­dy.


To­mek spoj­rzał na nią ze zdu­mie­niem.

– Niedź­wiedź? Tu­taj? Żar­tu­jesz, praw­da? Prze­cież w Pol­sce niedź­wie­dzie żyją na wol­no­ści tyl­ko w gó­rach! Skąd wziął się tu­taj niedź­wiedź? Może uciekł z cyr­ku? – Chło­piec się ro­ze­śmiał.

Jul­ka za­ci­snę­ła usta i zmru­ży­ła oczy.

– Nie wiem, skąd się tu­taj wziął, i nie ob­cho­dzi mnie to. Chcę to spraw­dzić. Wy­obra­żasz so­bie, jaka to bę­dzie sen­sa­cja? A ja mam pew­ne źró­dło in­for­ma­cji: Anka mi po­wie­dzia­ła. Jej tata jest straż­ni­kiem miej­skim i do­stał zgło­sze­nie, że ro­bot­nik na­po­tkał w le­sie niedź­wie­dzia.

– Od razu niedź­wie­dzia – po­wie­dział z po­wąt­pie­wa­niem To­mek, któ­re­mu nie chcia­ło się wie­rzyć w tę hi­sto­rię. Od kie­dy pa­mię­tał, Ju­lia mia­ła fio­ła na punk­cie ro­ślin i zwie­rząt. On sam zwy­kle był dużo bar­dziej scep­tycz­ny. – Może temu ro­bot­ni­ko­wi się tyl­ko zda­wa­ło?

– Nie­waż­ne – prze­rwa­ła mu dziew­czyn­ka. – Mu­si­my to spraw­dzić. Po­dob­no pra­co­wał przy sta­rym mły­nie, tu­taj bli­sko. Po­je­dzie­my i zo­ba­czy­my. Mu­si­my zdą­żyć, za­nim śla­dy znik­ną.

– Przy sta­rym mły­nie? – włą­czył się do roz­mo­wy Pio­trek. – A gdzie jest młyn? Ni­g­dy nie było…

– To ta sta­ra ru­de­ra przy le­sie, nad stru­my­kiem. – Dzie­ci pra­wie pod­sko­czy­ły, sły­sząc pi­skli­wy chło­pię­cy głos. W drzwiach dom­ku po­ja­wi­ła się ku­dła­ta blond gło­wa osa­dzo­na na wą­skich ra­mio­nach. – Pa­mię­tasz, Pio­trek? By­li­śmy tam w ze­szłym roku. A moja bab­cia mówi, że to wca­le nie niedź­wiedź, tyl­ko du­chy. Cześć wszyst­kim! – Chu­dzie­lec po­wo­li wcią­gał się do dom­ku. – Tak gło­śno mó­wi­łaś, że wszyst­ko sły­sza­łem. I po­my­śla­łem, że do was zaj­rzę.

– Ma­rek? – To­mek ob­ró­cił się za­sko­czo­ny. – Skąd ty się tu­taj wzią­łeś? Prze­cież jak się spo­tka­li­śmy ostat­nio, to mó­wi­łeś, że w te wa­ka­cje na pew­no nie je­dziesz do bab­ci.

– Co ty opo­wia­dasz? Ja­kie zno­wu stra­chy? – wy­krzyk­nę­ła w tym sa­mym cza­sie Jul­ka. – Skąd two­ja bab­cia to wie?

– Za­raz, po ko­lei. Mia­łem nie przy­jeż­dżać, ale wy­lą­do­wa­łem u bab­ci. Je­stem tu już od kil­ku dni. Zresz­tą ty też mó­wi­łeś, że w tym roku na pew­no wy­jeż­dża­cie za gra­ni­cę, nie? – Ma­rek się skrzy­wił. – A skąd moja bab­cia wie? Z przy­chod­ni. Bab­cia chy­ba lubi cho­dzić do le­ka­rza, sko­ro cią­gle tam prze­sia­du­je. Dzi­siaj, kie­dy cze­ka­ła na wi­zy­tę, ktoś po­wie­dział, chy­ba ja­kaś No­wa­ko­wa czy może Ko­wal­ska, że we mły­nie stra­szy. Po­dob­no peł­no tam po­tę­pio­nych dusz, no wie­cie, jesz­cze z cza­sów woj­ny. Tam ja­kieś wal­ki strasz­ne były w tym le­sie. Tyl­ko nie zro­zu­mia­łem, czy to z tej ostat­niej woj­ny, czy z po­przed­niej. No więc bab­cia naj­pierw za­bro­ni­ła mi wy­cho­dzić z domu, bo du­chy, a po­tem ka­za­ła wy­łą­czyć kom­pu­ter i iść rwać agrest.

– Dla­cze­go? – za­in­te­re­so­wał się Pio­trek.

– Bo jej po­wie­dzia­łem, że obec­ność du­chów moż­na roz­po­znać. I za­czą­łem tłu­ma­czyć, jak to się robi. Wte­dy to się do­pie­ro zde­ner­wo­wa­ła. – Ma­rek wes­tchnął. – Mam na­rwać całe wia­dro agre­stu. A jak już sie­dzia­łem pod krza­kiem, usły­sza­łem, co mó­wi­cie, i przy­sze­dłem. Prze­do­sta­łem się przez dziu­rę w pło­cie. Ale to pa­skudz­two kłu­je. – Skrzy­wił się, oglą­da­jąc uważ­nie pal­ce.

Jul­ka gło­śno wy­ra­zi­ła zdu­mie­nie.

– Du­chy? O du­chach nic nie wie­dzia­łam. Skąd niby mia­ły­by wy­leźć? Chy­ba w to nie wie­rzy­cie? – Dziew­czyn­ka spoj­rza­ła ba­daw­czo na chłop­ców.

– Oczy­wi­ście, że du­chy ist­nie­ją. Za­raz wam wszyst­ko wy­tłu­ma­czę. – Ma­rek usiadł wy­god­nie na po­dusz­ce i cią­gnął da­lej swo­im prze­mą­drza­łym to­nem. – Jak wia­do­mo świa­do­mym jed­nost­kom – To­mek o mało nie za­zgrzy­tał zę­ba­mi – ek­to­pla­zma, z któ­rej skła­da­ją się du­chy, może być wy­kry­ta me­to­da­mi na­uko­wy­mi. Ostat­nie do­nie­sie­nia…

– W no­sie mam two­je do­nie­sie­nia! – wrza­snę­ła Jul­ka. – W le­sie był niedź­wiedź i tyle! Praw­dzi­wy niedź­wiedź, a nie ja­kieś wy­du­ma­ne du­chy! – Spoj­rza­ła z góry na chłop­ców za­sko­czo­nych jej wy­bu­chem. – A my to spraw­dzi­my, zbie­rze­my do­wo­dy i po­ka­że­my wszyst­kim. Trze­ba go ob­jąć ochro­ną, za­ło­żyć re­zer­wat! Już wszyst­ko wy­my­śli­łam i przy­go­to­wa­łam. Je­dzie­my po obie­dzie – stwier­dzi­ła zde­cy­do­wa­nym to­nem. – I nie waż mi się wspo­mnieć o du­chach przy na­szej bab­ci – syk­nę­ła, zna­czą­co pa­trząc na Mar­ka. – Bo mnie po­pa­mię­tasz. A jak chcesz, to mo­żesz do nas do­łą­czyć i wziąć te swo­je pu­łap­ki na du­chy – do­da­ła ła­ska­wie, zje­cha­ła po li­nie i po­bie­gła w stro­nę domu, nie da­jąc chłop­com szans na od­mo­wę.

– Ona za­wsze się tak rzą­dzi? – W gło­sie Mar­ka po­dziw mie­szał się ze zdu­mie­niem.

To­mek tyl­ko po­krę­cił gło­wą, a Pio­trek szyb­ko ze­sko­czył na zie­mię i po­biegł za Jul­ką, wy­py­tu­jąc ją, jaki ma plan.

Piotrek i Tomek. Tajemnica starego młyna

Подняться наверх