Читать книгу Paleta marzeń. Zgubione szczęście - Małgorzata Falkowska - Страница 6

Оглавление

ALEK

W Pradze spędziliśmy intensywny tydzień. Niby niewiele, ale dla mnie najważniejsze było, że miałem obok siebie ukochaną Magdę i Polę, dla której pragnąłem być lepszym ojcem niż ten biologiczny. I wcale nie chciałem jej go zastąpić. Nie, nie o to chodziło. Pragnąłem tylko, by mała czuła się bezpieczna, szczęśliwa i kochana.

Gdyby nie studia Magdy i jej bieg za marzeniami, pewnie zostalibyśmy w Pradze na dłużej. Może nie na zawsze, ale chociaż na rok, by lepiej poznać stolicę Czech. W trakcie spędzonego tam tygodnia brakło nam czasu na odwiedzenie zamku na Hradczanach, Katedry św. Cyryla i Metodego i wielu innych miejsc, które zapisałem sobie w głowie jako te wciąż do odkrycia.

Wspominałem ten czas z sentymentem. To była nasza pierwsza wspólna podróż, po której miałem stać się dojrzałym partnerem i opiekunem. Wiedziałem od samego początku, że pragnąc Magdy, muszę wziąć ją z całym inwentarzem, jakim były nie tylko Pola i ukochany pies dziewczynki, Tosia, ale też były mąż, którego nienawidziłem.

Na szczęście Marcin zniknął z naszego życia. Wyjechał do swojego wymarzonego Dubaju, gdzie oddał się pracy, zapominając o najbliższych. Matka Magdy czasami dzwoniła do niej, lecz córka wciąż nie była gotowa, by jej wybaczyć. Prócz zdawkowych SMS-ów do ojca Magda nie utrzymywała kontaktu z rodziną. Odcięła się od niej i była tylko moja, za co byłem jej wdzięczny. Mieliśmy siebie i taki stan podobał mi się najbardziej.

– Pospiesz się, bo musimy jeszcze iść do papierniczego po kolorowy blok na zajęcia – poganiała mnie Magda, kiedy ja spokojnie jadłem śniadanie.

Wynajmowane w Łodzi mieszkanie nie było szczytem marzeń, ale nam wystarczało. Dwa nowocześnie urządzone pokoje z aneksem kuchennym w tym momencie były dla nas niczym najpiękniejsza willa, gdzie mogliśmy zaszyć się tylko we troje. Łódź nigdy nie była moim wymarzonym miastem, ale to tu znajdowała się najlepsza szkoła dla przyszłych projektantów, do której dostała się Magda. Tu mieliśmy zacząć nowe życie, a ja musiałem się do tego przyzwyczaić i zapomnieć o pięknym Toruniu na rzecz przemysłowej, wręcz fabrycznej, pełnej brudu Łodzi. Musiały wystarczyć mi one, dwie kobiety, bo bezapelacyjnie skradły moje serce. Moje kobiety, Magda i Pola, z którą miałem świetny kontakt.

– Aż wstyd, że malarz nie ma w domu bloku z kolorowymi kartkami. – Magda biegała między stołem a kanapą, pakując mały plecak córki do przedszkola.

Patrzyłem na nią z uśmiechem. Pola, siedząc po turecku, też wodziła wzrokiem za mamą, jakby czekała, kiedy ta się w końcu zatrzyma.

– Marny ze mnie malarz – zaśmiałem się – może dlatego, że uliczny. – Zrobiłem smutną minę, wiedząc, że trafię tym do ukochanej.

Nie myliłem się i już po chwili poczułem, jak ciepłe wargi Magdy dotykają czubka mojej głowy. Nawet bujna czupryna nie była w tym przeszkodą.

– Kończ już to śniadanie, bo znów się spóźnię do pracy.

– Ile razy mówiłem, że nie musisz na mnie czekać, i że... – próbowałem jej po raz kolejny coś wytłumaczyć, ale przerwała mi.

– A ile razy ja mówiłam, że skoro jesteśmy rodziną, to będziemy razem wychodzić z naszego domu?

Wstałem z krzesła i przytuliłem ją, wiedząc, że takie małe gesty faktycznie mają dla niej znaczenie. Gładziłem dłonią jej plecy, gdy poczułem, jak ktoś przylega do mojego biodra. Spojrzałem w dół, by upewnić się, że przeczucie mnie nie myli.

– Uwielbiam takie poranki – wyznałem, drugą dłonią głaszcząc Polę po blond włosach.

– Ja lubię, gdy leżymy w łóżku – wtrąciła rezolutna dziewczynka.

Zbliżyłem swoje usta do warg Magdy, by jeszcze przed wyjściem z mieszkania skraść jej pocałunek. Nie mogłem wręcz uwierzyć, że mimo dziewięciu miesięcy, które spędziliśmy ze sobą, wciąż pragnę czuć ciepło jej ciała: w pocałunkach, pieszczotach i najlepszym seksie, jaki mam w życiu.

MAGDA

Sama nie wiem, kiedy ten czas zleciał. Praga była tego początkiem, lecz to w Łodzi postanowiliśmy osiąść na stałe. Przynajmniej teraz, kiedy zaczęłam studia.

Alek zaaklimatyzował się na Piotrkowskiej, poznał kilku innych artystów, Pola znalazła koleżanki w pobliskim przedszkolu i z niektórymi spotykała się także popołudniami, a i ja trafiłam na cudowną kobietę, która zatrudniła mnie w swojej małej pracowni krawieckiej, gdzie szyłyśmy wyprawki dla niemowlaków: począwszy od ubranek, przez wszelakie maskotki, grzechotki, a nawet gryzaki. Czasem mamy z przedszkola Poli składały dodatkowe zamówienia, ale to praca u pani Marianny pozwalała mi dokładać się do domowego budżetu, którego ciężar w większości spoczywał na Alku.

– Teraz już naprawdę musimy iść, jeśli mam kupić ten cholerny blok. – Po czułym pocałunku ponownie włączył mi się tryb odpowiedzialnej matki.

– Hym, hym. – Głośne chrząknięcie Poli mnie rozśmieszyło, lecz szybko pojęłam, co je spowodowało.

– No, nie cholerny – poprawiłam się, na co córka radośnie się uśmiechnęła. – Weź plecak i ruszamy.

– A kto weźmie Alka? – zapytała mała, a ja spojrzałam na partnera, który ponownie usiadł na krześle, by dokończyć kanapkę.

Ruszyłam w jego stronę i pchając go, próbowałam zrzucić z krzesła. Pola śmiała się wniebogłosy, lubiąc najwyraźniej nasze miłosne przepychanki, które były chyba częścią wszystkich dni spędzonych razem.

– Dzieciaki – skwitowała mała z powagą w głosie, kiedy w końcu Alek wstał z krzesła i ponownie mnie pocałował.

Zaśmialiśmy się, bacznie obserwując naszą ostoję dorosłości sięgającą nam ledwo do pępków, która wskazywała palcem na miejsce, gdzie zazwyczaj nosi się zegarek.

– Istna mamusia. – Alek zarzucił swój plecak na ramię, dając znak, że jest gotowy do wyjścia. – Nie wyprzesz się jej za żadne skarby.

– Na razie nie mam w planie – szepnęłam mu do ucha na tyle głośno, aby Pola to usłyszała i ponownie mogła wydobyć z siebie to cudowne, niemal dorosłe chrząknięcie.

– Ja z wami nie wytrzymam – powtórzyła słowa jednej z opiekunek z przedszkola, łapiąc się przy tym za głowę.

Opuściliśmy mieszkanie, kierując się prosto do sklepu papierniczego, który był za rogiem. Alek towarzyszył nam do samych drzwi, a stamtąd ruszył w swoją stronę.

– Jakbym nie dała rady odebrać Poli, to...

– Zawsze tak mówisz, a i tak jesteś pierwsza – przerwał mi, cmokając mnie w policzek. – Pamiętaj, że popołudniu Pola ma iść do Martynki. – Puścił do mnie oczko, a ja się zarumieniłam, doskonale wiedząc, co ma na myśli.

Bycie matką miało ewidentnie więcej plusów niż minusów, ale trzeba przyznać, że ukradkowy, cichy seks, kiedy Pola spała, nie należał do moich ulubionych. Każde skrzypnięcie łóżka, niekontrolowany jęk sprawiały, że wstawałam i biegłam do małego pokoju sprawdzić, czy mała na pewno śpi.

– No właśnie! – Z rozmyślań wyrwał mnie głos córki, która ze srogą miną patrzyła na mnie, jakby myślała, że zapomniałam o jej spotkaniu z koleżanką.

– Już nie rób ze mnie takiej zapominalskiej – oburzyłam się teatralnie, popychając drzwi sklepu.

Odwróciłam się jeszcze, by pomachać Alkowi, który ponownie puścił do mnie oczko. „Dzieciaki” – powtórzyłam w myślach słowa córki, wiedząc, że miała rację. My wciąż zachowywaliśmy się jak zakochani nastolatkowie i marzyłam, aby to trwało wiecznie.

ALEK

Zostawiłem je pod sklepem i ruszyłem na przystanek tramwajowy, z którego miałem dostać się na Piotrkowską. Myślami byłem już zupełnie gdzieś indziej, lecz wiedziałem, że aby dotrwać do popołudnia, muszę zająć czymś głowę. A praca była do tego idealna. Namalowanie kilku portretów, czasem karykatur, które tu, w Łodzi, cieszyły się dużym powodzeniem, wydawało się rozsądnym pomysłem. Musiałem wytrzymać kilka godzin, nim ponownie zobaczę Magdę, która naga stanie przede mną, żądna pieszczot i dotyku.

– Nie wsiada pan? – zagadnęła kobieta, która znalazła się obok mnie na przystanku tramwajowym.

Pospiesznie wskoczyłem do tramwaju, karcąc siebie w myślach za niepotrzebne roztrzepanie, spowodowane planowanym popołudniem sam na sam z ukochaną.

– Widziałam pana kilka razy, jak malował pan na Piotrkowskiej, więc zagadnęłam, bo widzę, że pan myślami to w innym świecie. – Kobieta, która mnie zaczepiła, miała chyba ochotę na dłuższą rozmowę.

„A żeby pani wiedziała” – pomyślałem.

– Jakiś rozkojarzony dziś jestem, to chyba przez pogodę – wyjaśniłem, zbaczając na wygodny temat.

– W TVN mówili, że ciśnienie spada i możemy odczuwać bóle głowy. Ja chyba też coś teraz poczułam.

– Mam nadzieję, że to nie z mojego powodu. – Posłałem jej najładniejszy z moich uśmiechów, wiedząc, że to doceni.

Starsza pani zarumieniła się lekko i dłonią zakryła usta, jakby odgrywała właśnie scenę z jednego z ulubionych seriali.

– No też pan wymyślił. Ja, starsza, samotna kobieta, przy takim przystojnym młodzieńcu czuję się, jakbym ponownie była młoda. Tylko to ciśnienie nie daje mi się w pełni cieszyć rozmową z artystą.

– Jakim tam znowu artystą. Mam na imię Alek – przedstawiłem się.

– Halinka. – Starsza pani podała mi dłoń. – Jak powiem Kryśce, że z panem rozmawiałam, to mi resztę tych siwych włosów z głowy wyrwie.

– Gdybym nie był zajęty, to sam bym z panią do tej Krysi poszedł – zaśmiałem się.

– I w dodatku czarujący. – Zapatrzyła się na mnie.

Miły damski głos oznajmił, że zbliżamy się do przystanku, na którym wysiadałem. Podałem ponownie dłoń starszej pani i podziękowałem za rozmowę. Gdyby nie ona, musiałbym czekać dobre piętnaście minut na kolejny tramwaj, który też mógłbym przegapić, pogrążony w myślach i fantazjach o popołudniu z Magdą.

Zająłem swoje stałe miejsce przy słupie ogłoszeniowym, obok którego kręciło się zawsze sporo osób. Ułożyłem plecak na ziemi, by spokojnie iść po sztalugę oraz składane krzesło, które jedna z właścicielek tutejszych sklepów zgodziła się bezinteresownie przechowywać u siebie w magazynie, za co byłem jej dozgonnie wdzięczny, malując w zamian co jakiś czas plakaty, które mogła powiesić w sklepowej witrynie.

MAGDA

Pola jak zawsze grzebała się, zmieniając sandały na kapcie. Rozglądała się w szatni za swoimi koleżankami, nic sobie nie robiąc z mojego pospieszania. Z jednej strony cieszyłam się, że od małego wyrabia swój charakter i pokazuje, że potrafi mieć ostatnie słowo, z drugiej – matczyna miłość musiała zejść na drugi plan, gdy chodziło o punktualność w pracy. Pani Marianna i tak często przymykała oko na moje małe spóźnienia, a nawet czasem pozwalała na zabranie do pracowni Poli, kiedy ta miała wolne w przedszkolu lub lekki katar. Właścicielka dawała jej wtedy kartki i kredki, prosząc, aby stworzyła nowy wzór maskotek czy poduszek, które miałam później uszyć.

– Tylko się po mnie dziś nie spóźnij, mamusiu – przypomniała mi Pola, gdy byłyśmy już pod salą.

– Raz się zdarzyło i teraz wielkie halo. – Zapukałam, co jasno nakazywała karteczka zawieszona na drzwiach.

Rodzice nie mogli wchodzić do pomieszczeń, w których przebywały dzieci. Z początku mnie to denerwowało, gdyż myślałam, że panie chcą coś ukryć. Dopiero po kilku tygodniach zrozumiałam, że takie zachowanie spowodowane jest kwestią bezpieczeństwa dzieci, które podczas rozmowy rodziców z opiekunką mogłyby opuścić niepostrzeżenie salę.

– Dzień dobry. Będę po nią o tej porze co zawsze – powiedziałam do pani Kasi, która otworzyła nam drzwi. – Chyba że się nie wyrobię, to wtedy odbierze ją mój partner.

– Pani Magdo, mówi to pani każdego dnia, gdy zostawia Polę, a i tak zawsze się pani wyrabia. – Uśmiechnęła się, głaszcząc małą po głowie. – Gdyby nie mogła pani być przed piętnastą, to przecież przedszkole jest do szesnastej. Nie ma się co martwić.

– Nie spóźnij się, mamo. – Pola po raz kolejny pogroziła mi paluszkiem, a ja zerknęłam wymownie na przedszkolankę, która stłumiła śmiech. Córka pobiegła do dzieci, zostawiając nas na chwilę same.

– Teraz pani rozumie, skąd moje słowa?

– Rzeczywiście, Pola to mądra dziewczynka i potrafi rozszyfrować, kiedy jest czas na nią – zaśmiała się. – Chyba nie chce wychodzić z przedszkola ostatnia.

[...]


Paleta marzeń. Zgubione szczęście

Подняться наверх