Читать книгу Mariola, moje krople… - Małgorzata Gutowska-Adamczyk - Страница 6
wtorek, 17 listopada 1981, godz. 13.15
ОглавлениеO trzynastej piętnaście w bufecie teatralnym prowadzonym przez ajentkę Amelię Podpuszczkę panowała - excusez le mot - nabożna atmosfera. Palacz teatralny Zenon Chmurny, milcząc, grał w oko z aktorem Pawłem Figurskim, krawiec Czesio, były żołnierz Września i członek AK, pruł jakiś stary kostium. Ametia bez pośpiechu krzątała się za batem. Pomieszczenie wypełnione było zapachem zupy fasolowej i eskalopów po radziwiłłowsku oraz oczekiwaniem na moment, kiedy towarzysz pierwszy sekretarz zje wreszcie cielęcinę z buraczkami i zechce opuścić bufet, wracając do swych codziennych obowiązków w komitecie miejskim, usytuowanym po przeciwnej stronie placu Teatralnego.
Martel jednak, ulegając poobiedniemu błogostanowi, rozparł się na krześle, jakby miał zamiar wdać się w dłuższą pogawędkę.
- To prawdziwe szczęście, pani Amelio, że rzuciła pani scenę dla kuchni! - uśmiechnął się, przeciągając bez skrępowania.
Amelia nie podzielała jego zdania. Kiedyś była aktorką, ale miała swoje lata (konkretnie pięćdziesiąt osiem) i nie dość, że jest to wiek, w którym dla kobiety niewiele zostało do zagrania, to na dodatek, jako pierwsza żona dyrektora, nie miała najlepszych notowań u jego aktualnej, trzeciej już połowicy, Pauliny. Wzięła więc w ajencję bufet, a że posiadała niewątpliwy talent kulinarny, na jej obiadki wpadały różne szychy z miasta, co było krępujące dla członków zespołu, przywykłych traktować teatr, a zwłaszcza bufet, jak swój drugi dom.
- A co to było, to pyszne w sosie? - Ludwik Martel wskazał na pusty już talerz po drugim daniu.
- Eskalopki - Amelia rzuciła obojętnie, zabierając naczynia.
- Z czego?
- Pan lepiej nie pyta! - niezbyt mądrze zażartował z kąta Paweł.
Wszyscy struchleli, gość jeszcze gotów wszcząć śledztwo i nieszczęście gotowe.
- Jak to: „z czego", towarzyszu sekretarzu? - niby to zdziwiła się Amelia. - Z tego, co jest w sklepach.
- Ale mówią, że w sklepach nic nie ma?
- Ludzie zawsze szukają dziury w całym. Jakby nic nie było, to po co by stali w kolejkach?! - rzucił obojętnie Figurski, wpatrując się w karty.
Logika tego rozumowania wywołała zmarszczkę na czole towarzysza Martela.
- Słuszna racja! - odpowiedział. - Muszę to powtórzyć na egzekutywie.
- W naszym sklepie na przykład - wtrąciła Ametia - jest całe mnóstwo tej nowozelandzkiej baraniny...
Martel zesztywniał w straszliwym przeczuciu, a zjedzona przed chwilą porcja mrożonego mięska z antypodów podeszła mu do gardła.
- Cze-e-go?!
- Ale smakowało panu? - zapytała Amelia z udawaną troską, ledwo kryjąc mściwą satysfakcję.
- Tak, bo myślałem, że to cielęcina - padła płaczliwa odpowiedź.
- W powstaniu tośmy wszystko jedli, wszystko, co się tylko ruszało. Taki szczur na przykład jest nie do odróżnienia od kurczaka. No, może tylko kolor ma nieco inny... - nie podnosząc głowy znad robótki, odezwał się Czesio i do reszty popsuł nastrój pierwszemu sekretarzowi.
- Skąd wziąć cielęcinę w dzisiejszych czasach? - westchnęła retorycznie Amelia.
- I mówi pani, że to mięso jest bez kartek? - indagował Martel. Rzadko mu się zdarzało zniżać do ludu pracującego, ale z każdego takiego przypadku starał się wyciągać jakieś konstruktywne wnioski. Językiem poszukał między zębami resztek mięsa, cmoknął głośno i skonstatował uczciwie, że baranina, czy nie, było ono zjadliwe, co oznaczało nowe, interesujące możliwości wypełnienia luki mięsnej i poprawy zaopatrzenia sklepów.
- Który Polak oddałby swoje kartki za mrożoną nowozelandzką baraninę?! - zastanowił się Czesio.
Celność spostrzeżenia była porażająca. Martel cmoknął raz jeszcze, próbując w myślach rozwiązać ten dylemat.
- Nawet partia nie potrafiłaby ludzi do tego zmusić! - znudzony baryton Figurskiego wdarł się w jego myśli.
- Taaak... - głośno myślał pierwszy sekretarz. - Taaak...
Dla dobra ludu pracującego miast i wsi gotów był się jeszcze długo zastanawiać, co zresztą robił często i bez zauważalnych rezultatów.
Rozmowa schodziła powoli na niebezpieczne tory i kto wie, dokąd by zawiodła, gdyby do bufetu nie weszła Paulina Zbytek z reżyserem Biegalskim pod rękę. Zauważywszy Martela, natychmiast się odsunęła, uśmiechnęła promiennie i zaświergotała: