W cieniu rozkwitających dziewcząt

W cieniu rozkwitających dziewcząt
Автор книги: id книги: 1494016     Оценка: 0.0     Голосов: 0     Отзывы, комментарии: 0 943,64 руб.     (10,28$) Читать книгу Купить и читать книгу Купить бумажную книгу Электронная книга Жанр: Поэзия Правообладатель и/или издательство: OSDW Azymut Дата добавления в каталог КнигаЛит: ISBN: 978-83-66511-07-1 Возрастное ограничение: 0+ Отрывок из книги

Реклама. ООО «ЛитРес», ИНН: 7719571260.

Описание книги

Отрывок из книги

Kiedy pojawiła się kwestia zaproszenia po raz pierwszy na obiad pana de Norpois i matka wyraziła żal, że profesor Cottard jest w podróży, a ona zupełnie przestała odwiedzać Swanna, jeden i drugi mogliby bowiem niewątpliwie zainteresować byłego ambasadora, ojciec odrzekł jej, że obecność gościa tak sławnego jak Cottard, znakomity uczony, nigdy nie zaszkodziłaby przy stole, ale Swann ze swym pozerstwem i manierą przechwalania się byle znajomościami to pospolity bufon, którego bez wątpienia markiz de Norpois znalazłby, posłużywszy się jego własnym określeniem, „cuchnącym”. Otóż słowa ojca wymagają kilku słów objaśnienia, niektórzy mogli bowiem zapamiętać Cottarda jako postać nader nieciekawą, pełnego zaś skromności i dyskrecji Swanna jako światowca, który posuwać zwykł swą delikatność i towarzyską ogładę do ostatecznych granic. Jednakże gdy idzie o tego ostatniego, dawny przyjaciel rodziców dodał tymczasem do „Swanna syna” i Swanna z Jockey Clubu kolejną osobowość (jak miało się okazać, nie ostatnią), a mianowicie małżonka Odetty. Przystosowując do właściwych owej kobiecie mizernych ambicji instynkt, pasję i spryt, jakie zawsze posiadał, starał się usilnie wyrobić sobie nową pozycję, zdecydowanie niższą od dotychczasowej, odpowiednią za to dla towarzyszki życia, z którą miałby je teraz dzielić. I tak oto objawił się jako całkiem inny człowiek. Ponieważ dawnych osobistych przyjaciół odwiedzał w pojedynkę, nie chcąc narzucać im towarzystwa Odetty, skoro nie objawiali chęci, by ją poznać, zaczął prowadzić z żoną drugie życie w kręgu nowych znajomości; i można by jeszcze zrozumieć, że pragnąc podnieść ich rangę (a tym samym, zaspokajając miłość własną, czerpać przyjemność z faktu przyjmowania ich u siebie), nie porównywał ich z najświetniejszymi z ludzi, w których kręgu obracał się przed ślubem, lecz z dawnym towarzystwem Odetty. Ale nawet wiedząc, iż łaknie stosunków z nieokrzesanymi urzędnikami i ich niezbyt rozgarniętymi żonami – ozdobą ministerialnych balów – dziwiono się, słysząc jak ten sam Swann, który przedtem (a nawet jeszcze teraz) ukrywał z takim wdziękiem zaproszenia do Twickenham[1] czy też Buckingham Palace, ogłasza teraz chełpliwie wszem wobec i każdemu z osobna, że małżonka jakiegoś zastępcy szefa gabinetu złożyła wizytę jego żonie. Ktoś może powie, że miniona bezpretensjonalność tamtego eleganckiego Swanna była jedynie nader wyrafinowaną formą próżności i, jak zdarza się to czasem w wypadku Izraelitów, dawny przyjaciel moich rodziców uosabiał jeden po drugim kolejne etapy, przez które przeszli ludzie jego nacji, począwszy od skrajnie prostodusznego i grubiańskiego zarazem snobizmu po najbardziej wyrafinowaną uprzejmość. Najistotniejszym powodem jego przemiany (dotyczy to skądinąd całej ludzkości) było jednak to, iż nasze walory same w sobie nie są czymś swobodnym i płynnym, z czego w każdej chwili możemy dowolnie skorzystać; z czasem kojarzą się one w naszym umyśle tak ściśle z okolicznościami, w jakich zwykliśmy po nie sięgać, że kiedy przyjdzie nam zmierzyć się z odmienną, zupełnie nową dla nas sytuacją, zbija nas to z tropu tak bardzo, iż nie myślimy nawet, aby się nimi podeprzeć. Swann, tak gorliwie zabiegając o nowe stosunki i chełpiąc się nimi, przypominał owych wielkich, a przy tym skromnych artystów, którzy u schyłku życia oddawszy się gotowaniu czy ogrodnictwu, z prostoduszną satysfakcją wysłuchują pochwał pod adresem swych potraw albo i ogródków, nie dopuszczają jednak najmniejszej krytyki, jaką kiedyś tak chętnie przyjmowali wobec własnych arcydzieł, i mimo że potrafią ofiarować komuś za darmo swoje płótno, popadają w zły humor, przegrawszy czterdzieści sous w domino.

Jeśli idzie o profesora Cottarda, spotkamy go na dłużej o wiele później, u „szefowej” na zamku de la Raspelière. Tymczasem zadowólmy się względem niego poniższą obserwacją: otóż przemianę Swanna można było w ostateczności uznać za zaskakującą, tym bardziej że dokonała się ona poza moją wiedzą, w czasach kiedy ojca Gilberty widywałem tylko na Polach Elizejskich, gdzie zresztą nigdy nie odezwał się do mnie słowem, a zatem siłą rzeczy nie mógł popisywać się przede mną stosunkami w świecie polityków (prawdą jest skądinąd, że nawet jeśliby to robił, zapewne nie od razu zdałbym sobie sprawę z jego próżności, albowiem opinia, jaką żywimy o kimś przez czas dłuższy, zasłania nam oczy i zatyka uszy; moja matka przez trzy lata nie spostrzegła, że jedna z jej siostrzenic maluje sobie usta, tak jakby szminka stała się doskonale niewidoczna, rozpłynęła się w jakimś fluidzie; trwało to do dnia, gdy za sprawą jej nadmiaru, a może z innej jakiejś przyczyny, wystąpiło zjawisko zwane przesyceniem i niewidzialna dotychczas szminka się skrystalizowała, matka zaś wobec tej nagłej rozpusty barw oświadczyła siostrzenicy, bardzo w stylu Combray, że jest to hańba i zerwała z nią niemal wszystkie stosunki). Z Cottardem rzecz miała się odwrotnie; po pierwsze, dawno minęły czasy, kiedy można go było oglądać jako świadka pierwszych kroków Swanna u państwa Verdurin, a z wiekiem pojawiają się zaszczyty i oficjalne tytuły; po drugie, można być niewykształconym literackim ignorantem i autorem głupkowatych kalamburów, posiadając przy tym szczególny dar, jakiego nie zastąpi żadna kulturalna ogłada – dar wielkiego wodza albo klinicysty. W istocie, koledzy Cottarda widzieli w nim nie tylko nieoświeconego praktyka, co z czasem zyskał europejską sławę. Najinteligentniejsi z młodych medyków deklarowali – przynajmniej przez lat kilka, mody się bowiem zmieniają, a rodzą się z potrzeby zmian – że jeśliby kiedyś mieli zachorować, Cottard jest jedynym z ich mistrzów, któremu powierzyliby własną skórę. Ale też bez wątpienia woleli towarzystwo innych swoich szefów, bardziej obytych literacko i artystycznie, z którymi mogli porozmawiać o Nietzschem czy Wagnerze. Kiedy muzykowano w wieczory, podczas których pani Cottard przyjmowała kolegów i uczniów męża w nadziei, że zostanie on w końcu dziekanem fakultetu, on sam wolał grać w karty w przyległym salonie. Niemniej wychwalano szybkość i przenikliwość jego oka podczas stawiania diagnozy. Po trzecie zaś, gdy idzie o obraz profesora Cottarda w oczach kogoś w rodzaju mego ojca, zauważmy, iż natura, jaką objawiamy w drugiej części życia, nie zawsze jest tożsama, choć często tak bywa, z pierwotną naszą naturą, rozkwitłą czy przywiędłą, wzmocnioną czy nadwątloną, niekiedy zaś staje się wręcz jej odwrotnością niczym przenicowane ubranie. W czasach młodości Cottarda jego nieśmiała mina, skromne zachowanie i nadmierna uprzejmość wzbudzały, z wyjątkiem ślepo weń wpatrzonych Verdurinów, powszechnie docinki i kpiny. Któryż to litościwy przyjaciel doradził mu w końcu lodowaty wyraz twarzy? Powaga stanowiska dodatkowo ułatwiała mu przybranie obecnej postawy. Wszędzie poza salonem pani Verdurin, gdzie bezwiednie był na powrót sobą, stawał się oziębły i z rozmysłem milczał, a jeśli już musiał zabrać głos, wypowiadał się apodyktycznie, nie omieszkując przy tym mówić innym rzeczy nieprzyjemnych. Miał sposobność wypróbować swe nowe oblicze na pacjentach, którzy, nie znając go wcześniej, a zatem nie mogąc czynić porównań, byliby niezmiernie zdziwieni, gdyby im objaśniono, że nie jest on wcale tak szorstkim z natury. Dbał zwłaszcza o niewzruszony wyraz twarzy i nawet wówczas, gdy w trakcie spełniania szpitalnych obowiązków rzucał jeden ze swych kalamburów, z których śmiali się wszyscy, od pierwszego asystenta po najmłodszego stażem eksterna, ani jeden mięsień nie drgnął na jego obliczu, trudno skądinąd rozpoznawalnym, od czasu gdy zgolił brodę i wąsy.

.....

– Zachwycony! Wolno było żywić pewne obawy co do sposobu, w jaki ów młody jeszcze monarcha poradzi sobie w tak skomplikowanej sytuacji, a do tego w jakże delikatnych okolicznościach. Co do mnie, miałem pełne zaufanie, jeśli idzie o zmysł polityczny tego władcy. Ale wyznam, że przeszedł me oczekiwania. Toast wygłoszony przezeń w Pałacu Elizejskim, który, wedle nader miarodajnego źródła, wyszedł spod jego pióra od pierwszego słowa po ostatnie, godzien był zainteresowania, jakie powszechnie wzbudził. Po prostu dzieło mistrza. Był, co chętnie przyznam, nadto może śmiały, ale brawurę tę w pełni usprawiedliwiało samo wydarzenie. Tradycje dyplomatyczne mają z pewnością swe zalety, w tym jednak wypadku przyczyniły się do stworzenia w stosunkach między naszymi krajami atmosfery tak dusznej, że nie dawało się już oddychać. Cóż, jednym ze sposobów, żeby wpuścić nieco świeżego powietrza, skądinąd jednym z tych, jakich z pewnością nie należy polecać, na który wszakże król Teodozjusz mógł sobie pozwolić, jest stłuczenie szyb. A uczynił to z humorem, czym wszystkich oczarował, i używając słów tak celnych, że natychmiast można było rozpoznać, iż pochodzi z rasy oczytanych władców, z której wywodziła się jego matka. Bez wątpienia, kiedy wspomniał o „powinowactwach” łączących jego kraj z Francją wyrażenie to, choć rzadko używane w języku dyplomatycznych kancelarii, dobrane zostało niezwykle szczęśliwie. Jak pan widzi – dodał, zwracając się do mnie – literatura nie przeszkadza także w dyplomacji, a nawet na tronie. Nie kryję, iż rzecz cała była dawno już postanowiona, a stosunki pomiędzy oboma mocarstwami zapanowały doskonałe. Trzeba było jednak, aby ktoś to powiedział. Czekano na owo tak celnie dobrane słowo; sami zresztą państwo widzieli, z jakim spotkało się przyjęciem. Co do mnie, oklaskiwałem je ze wszystkich sił.

– Pański przyjaciel, pan de Vaugoubert, który od lat pracował nad tym zbliżeniem, musiał być bardzo rad.

.....

Добавление нового отзыва

Комментарий Поле, отмеченное звёздочкой  — обязательно к заполнению

Отзывы и комментарии читателей

Нет рецензий. Будьте первым, кто напишет рецензию на книгу W cieniu rozkwitających dziewcząt
Подняться наверх